poniedziałek, 29 września 2014

Widziano na Marsie różę...

Rozumiecie chyba, że ja, jako prostak, nie za bardzo orientuję się we współczesnym świecie. Dopiero niedawno dowiedziałem się o istnieniu ideologii blender czy jakoś tak... Udawałem mąrdalę, że oto istnienie ideologii "płci" coś mi mówi. Nie mówiło. Nie miałem nawet specjalnej ochoty dowiadywać się o tym czymś czegoś konkretnego. Bo to z pewnością taka sama nuda jak scjentologia, masoneria i odlatujące jesienią żurawie. Aż tu nagle... Stado nieodlatujących donikąd, poza Watykanem, batmanów, zaczęło się bać entuzjastów tejże ideologii. Pomyślałem: musi w niej coś być! Otworzyłem wikipedię...
K...a! Co to za bzdury?
Płeć kulturowa, płeć psychiczna, płeć społeczna, tożsamość płciowa... Na płeć społeczną może składać się sposób ubierania się, sposób zachowania, oczekiwane funkcje w ramach społeczeństwa, sprawowana władza itp.
Jakie "itp" do cholery. Sranie na stojąco bez zdejmowania gaci w garażu pod Madrytem? Ale jestem głodny! Pomidorową i sześć łyżek, biegusiem!
Zrozumiałem, że płeć gender odróżnia się od płci biologicznej... Nie, nie zrozumiałem. Skumałem tylko to, że księża boją się, aby zbyt duża ilość blenderowców nie zaczęła nosić kiecek, jak oni. Chociaż nie daję głowy, że to prawda.
Najbardziej bawi mnie fakt, że księża chodzą w czarnym rewerendzie, bo ma mu on przypominać o obumieraniu świata i zanurzeniu się w wieczności. To biedactwa! Chyba dlatego wybierają czarne Audi A6 3.0 TDi. I chuj, że z różową tapicerką. Na zewnątrz jedynie wieczność i obumieranie. Niezbędnik spowiednika.
Musi ich nieźle frustrować ten gender, mimo że nikt nie rozumie o co w nim chodzi. Ale to znowu tak jak u nich. Postawię najdroższą kolację w najdroższej restauracji komuś, kto mi wytłumaczy obie ideologie w sposób, który zrozumiem. Dla mnie jest tak:
Jest baba i chłop. Ona rodzi dzieci, on nie rodzi. Chyba, że kamienie nerkowe, bo nie lubił piwa. Jego sprawa. Baby z chłopami tworzą związki, które najczęściej są do dupy, ale tak nas stworzyła natura, żeby takie były, bo wówczas jest mniej nudno. Wszystkie inne związki są, może... czasem, bardziej podniecające, ale zawsze wkrada się w nie natura nie pozwalając owej nudy zabić. Ma się to tak do płci jak kwiatek do księżyca, ale przyzwyczajamy się do tego i zaczyna nam brakować bezproduktywnych kłótni o nieumyty widelec. I w tym momencie wkradają się ideologowie różnych maści. Zaczynają nam tłumaczyć i przekonywać, że jeśli walniemy paciorek albo wypniemy goły tyłek na paradzie równości, to będziemy spełnieni.
Ale zawsze, w jakimś kącie, natkniemy się na ofiarną tacę i puszkę z wazeliną. Bo każdy z owych mądrzejszych od nas ideologów chce naszej ofiary. Zawsze musimy się określić, przyłączyć, a na koniec wypiąć i bić brawo.
Dlaczego zatem nie interesuje mnie żadna ideologiczna papka?
Mój ulubiony król Polski, Węgier, Stefan Batory, miał dar otaczania się ludźmi mądrzejszymi od siebie. I choć jego mądrość miała wiele wad, nigdy, nikomu, nie kazał podkasywać kontusza w celu zmierzenia suwmiarką średnicy jego odbytu.
To właśnie proponują twórcy kolejnych, obliczonych na swoje potrzeby ideologii. Otaczajmy się zatem mądrzejszymi, a nie cwańszymi od nas ludźmi. Tak jest o wiele ciekawiej i może będziemy mieć co opowiadać naszym wnukom.
A teraz paciorek, siusiu i spać!


sobota, 27 września 2014

Skumbrie w tomacie...

Remont własnej chałupy daje satysfakcję, ale dopiero po jego skończeniu. Mam już tę satysfakcję; od poniedziałku odpoczywam w pracy. Że też, cholera, tam można odpocząć, a w domu nie, to jakaś niezgłębiona tajemnica, której nie mogę rozwiązać. Kiedyś we Włoszech ugotowałem kapuśniak. Większość składników przywieźliśmy z Polski, zrobiłem wszystko tak samo, a smakował inaczej. Jakaś inna woda czy ki diabeł? Tamtego tyż nie pojmuję... Podobnie do zachowania dziadków, którzy wiecznie zrzędzili, jak to ten Łukaszek się napracuje! O laboga! A my to, w mordę, łaziliśmy za Łukaszkiem z pejczem i gwierą i jeśli tylko zlazł z drabiny, to plecy spływały mu krwią? Ach te dziadki... Dla nich dwudziestopięciolatek to wciąż jakaś nieudolna dziecinka, nad którą należy się jedynie użalać. Tak czy owak, Łukaszek pożegnał się z Polską na trzy i pół roku, przeprowadzając się do Anglii i wróci jako pan doktor. Nie wiem zresztą czy wróci, bo ja, na jego miejscu, olałbym ten znerwicowany przesmyk między Bugiem a Odrą bez sentymentów. 
Wyobraźcie sobie polskiego doktoranta, powiedzmy jakiegoś renomowanego UJ, którego stać na wynajęcie domu (nie mieszkania!) do spółki z kolegą, w centrum Krakowa, bo blisko na uczelnię... I niech ów doktorant żyje tylko z pisania swojej pracy... Nie jedząc surowej brukwi na wodzie z kałuży i oświetlając własną przyszłość ogarkiem skradzionej świecy. 
Pojechałem kiedyś do Danii swoim Hyundaiem z dowodem od Volvo. Walnąłem ponad trzy tysiące kilometrów. Minąłem z setkę radiowozów i kilka granic. Zorientowałem się miesiąc po powrocie, w trakcie przeglądu Hyundaia. Opowiedziałem historię sąsiadowi, a on wyrzekł jakże prorocze słowa: I co? Można?
Ano można... Nie można jedynie wytłumaczyć naszym kacykom, że bogaty obywatel to bogate państwo. Inaczej się nie da. Rozgłaszajcie tę oczywistą oczywistość wszem i wobec to może mój syn zapała kiedyś chęcią powrotu do kraiku uzależnionego od nerwicy natręctw i fobii jego dysydentów. Przecież żaden z nich nie miał nigdy niczego wspólnego z prowadzeniem własnej działalności gospodarczej! Powierzanie takim ludziom sprzedaży marchewki na targu zaowocuje natychmiastową plajtą! Który właściciel kurzej fermy obudził się rano z genialnym planem zwiększenia masy kurcząt poprzez zmniejszenie ich żywnościowych racji? Tak próbuje robić się z nami. Nie bronię tutaj górników. Są dla mnie reliktem socjalizmu i, podobnie do Was, jak myślę, nie interesują mnie ich problemy, bo jeżeli na ich marchewki nie ma popytu, a w zakładzie funkcjonuje sto dwadzieścia związków zawodowych, to pies ich j...ł. Który związkowiec ulituje się nad losem jednoosobowej firmy handlującej mydłem na Kaszubach? Pies ich j...ł.
Chcieliście Polski, no to ją macie.
Skumbrie w tomacie...
Od pół wieku męczę się w tej oazie jedynych nieomylnych w swojej omylności i mam prawo krytykować głupotę. Ale cóż z tego, że obraziłem już każdego prominenta powyżej dzielnicowego? Zero reakcji. Jakby to było miło obudzić się w środku nocy z lufami karabinów przy nosie w dłoniach zamaskowanego szwadronu dzikich kaczek pod dowództwem generała Macierewicza. Żaden erotyczny sen nie wzbudziłby we mnie bardziej entuzjastycznej reakcji!
Jak widzicie, remont chałupy wpływa fatalnie na obraz świata.
Może już skończę, bo po cholerę jeszcze bardziej się denerwować...
Jutro będzie weselej.
Dobrej nocy!

środa, 17 września 2014

A co! Też się pochwalę!

Jak powiada Jeremy Clarkson, prezenter Top Gear: Czasem przeraża mnie mój własny geniusz! Mnie również!
I żeby było jasne... Objawia się on na wiele sposobów i przy różnych okazjach! Dziś, na ten przykład, zrobiłem taką ilość pracy, remontując pokój syna, że jutro mogę przeleżeć cały dzień, a i tak wyprzedzę plan robót. Jak jakiś pieprzony Wincenty Pstrowski, którym chwalił się Cyrankiewicz , że wykonuje 480 % normy układania cegieł przy odbudowie Warszawy. Mnie by pasowało zmienić może normę, ale komuchy zbyt wielką uwagę przywiązywali do propagandy, aby wpaść na coś mądrzejszego. A może właśnie doskonale wiedzieli, że dmuchanie w tubę wymaga dużo powietrza? Mnie osobiście żaden komuch za skórę nie zalazł i w latach siedemdziesiątych zwisali mi podobnie jak dziś. Pewnie wielu się na mnie zaraz obruszy, że bronię zgrzybiałego, prawie dziewięćdziesięcioletniego Kiszczaka przed farsą odgrzebywania jakichś domniemanych win sprzed lat czterdziestu tylko z tego powodu, że ów jeszcze żyje, bo żaden z niego dr. Mengele, jak chcą nam to przedstawić ci, którzy chcą nam przedstawiać wszystko poprzez pryzmat swoich fobii.
Było w Łodzi kino pod chmurką, wypadła mi z głowy jego nazwa... Nie mieliśmy z kolegą pieniędzy na bilety i próbowaliśmy wleźć przez ogrodzenie. Będąc na jego szczycie dostałem w dupę pałką jakiegoś oszalałego ormowca. Fioletowa dupa utrzymywała kolor ze trzy tygodnie. Czyż nie mam dziś prawa do ubiegania się o odszkodowanie? Tak wielu je ma... Głośna sprawa pewnego "kombatanta" spod znaku: "Bardziej na prawo jest tylko mur", starającego się o dodatek kombatancki, z racji bycia trzylatkiem zatrzymanym z mamusią na stacji w Mszanie Dolnej, pod koniec wojny pokazuje, jak bardzo nasze "elyty" mają nas tam, gdzie pałka ormowca zmieniła kolor mojej dupy. I znowu zbaczam z tematu...
Spłodziłem przed paru laty pewną budowlę, w ogrodowej części, rezydencji :) kolegi. Zawaliłem wszystkie terminy, narobiłem się jak konie przy kręceniu łesternu, ale z trawy poczęła się nieśmiało wyłaniać rustykalna budowla z drzewa i strzechy...









z meblami, kominkiem i resztą wyposażenia nałogowego biesiadnika...
Gdyby ktoś jednak przedkładał nad kiełbasę z siwuchą styl nowobogackiego prostaka, to proszę bardzo... 








A może coś z prawdziwej renowacji zabytków?






Tymi rencami i tymi palcyma!
Sławek... Przyjadę do Ciebie naprawić wszystko to, co nie przetrwało próby czasu. Dziś pokój Łukasza wygląda jak nora, w której brakuje tylko biesiadujących żuli, aż wstyd pokazywać na zdjęciach. Ale już w najbliższy piątek... Pokażę! Jeśli nie ja, to moja żonka, która wcale nie uwaliła się na kanapie, jak to nieszczęśliwie określiłem na Fb, a położyła się na niej, dyskretnie okrywając nóżki, i pstryka na potęgę foty. Widać jej się podoba, skoro się chwali... I znów mam op...
Trala lala!!!

poniedziałek, 15 września 2014

Ten organ...

Moja kontakty ze światem zewnętrznym ograniczyłem w ostatnim tygodniu do minimum. Nie wiem nawet czy Kaczor jeszcze żyje? Prawdopodobnie tak, niestety. Ucichły także obsesje Macierewicza... może wreszcie zaczął się leczyć? Proponuję elektrowstrząsy. Albo jeden elektrowstrząs, ale konkretny. Uśmiałbym się do czkawki widząc tego osła z dymiącą czachą. Eee! Głupstwa piszę! Z jego czachy dymi się permanentnie, rzecz w tym, że kamery nie odbierają tego zakresu i dlatego nic nie widać. Dobra, dość się namarudziłem.
Ostatnio czuję się we własnym domu trochę jak moje kwiatki, które, raptem, zawędrowały gdzieś za telewizor, a o słońcu mogłyby się dowiedzieć jedynie z TVN Meteo, gdybym oglądał... Niestety, mój sentyment do marki "TVN" powoduje marszczenie się ekranów telewizorów. To chyba jakieś fluidy.
Kiedyś już pisałem o swoim darze przepowiadania przyszłości...
Podać Wam program TVN na najbliższy rok? Proszę bardzo!
Fakty, Wydział 11, Brzydula, Taniec z Wariatami, Rozmowy w Toku, Kuba Wojewódzki, Szpital... Czy jakoś tak... I proszę! Na cholerę komuś czytać program? Sprawa załatwiona.
Ale mam ochotę na jajecznicę!
Każdemu, kto ją lubi, i przyrządza, z całą pewnością przywarła ona kiedyś do patelni. Chcecie wiedzieć jak tego uniknąć? Zostawcie ją, po usmażeniu, na 3-4 minuty na patelni. Odejdzie bez trudu nie stygnąc. Tylko cieniasy smażą na teflonie.
Przylazł kiedyś do mnie pewien dżentelmen z gatunku tych, których Amerykanie określają mianem domokrążców. U nas to "Sprzedaż Bezpośrednia", ale my lubimy określanie małych spraw wielkimi słowami. Gładka prezentacja odkurzacza "Rainbow" miała nas zachęcić do wydania jakichś 8 tysięcy złotych na tenże przyrząd zadłużając się na pięć lat. Wytrzymałem jego dwugodzinne ględzenie i łzawą opowieść o jakiejś samotnej matce trojga dzieci, która, mieszkając w norze na zadupiu z trojgiem dzieci, uratowała sobie życie popadając w opisany wyżej dług. Mogła jeszcze dostać dodatkowo jakąś rurę, ale tylko wówczas, kiedy ten "Bezpośredni..." sprzeda odkurzacz jej znajomemu, a znajomy wypisze na kartce adresy swoich znajomych. Spytałem go na koniec czy ów siódmy cud świata zawiezie mnie jutro do pracy? Przymierzałem się wówczas do zakupu auta, a ponieważ ceny obu produktów były podobne, to może... Nie zawiezie. Szkoda, w mordę!
No, nie kupiłem. Odkurzacza. Auto... i owszem.
Czekacie na morał?
Żyjemy w czasach robienia sieczki z naszych mózgów. Gnijemy przed ekranami telewizorów, monitorów (jak ja teraz...) i telefonów. Pasjonujemy się podpaskami, śmiejemy z reklam proszków do prania, kupujemy na tony suplementy diety na każdy organ. Z wyjątkiem tej szarej substancji pod czaszką. Na to nikt nam niczego nie sprzeda z prostego powodu... Przestalibyśmy kupować całą resztę!





piątek, 12 września 2014

Będzie ładnie!

Remont własnej chałupy to orka na ugorze. Nie dość, że za to nie płacą, to jeszcze ma się dwóch szefów, którzy zawsze wszystko wiedzą lepiej. Jak to szefowie. Na dodatek dom przypomina scenografię "Twistera", co krok leżą jakieś szmaty, o które koniecznie należy wycierać buty, zaduch schnących ścian jest gęsty jak miód spadziowy, a każdy początek rozmowy zamienia się w kłótnię. Trzy noce spałem na jakimś erzacu kanapy, bolą mnie wszystkie kości i dupa, że o kręgosłupie nie wspomnę. Chwalić Najwyższego, że powoli wychodzimy z tego syfu, i część mieszkania zaczyna przypominać miejsce do życia. Dziś wreszcie uwalę się na normalnym łóżku licząc, że wreszcie moja krew zacznie kursować nie tylko w nogach, a jutro zjemy zupę z przedwczoraj. Jeśli nie wyrośnie na niej trawka... A jeśli już, to może chociaż taka, którą da się zajarać? Nigdy nie pędziłem maryśki na fasolkowej i mogę nie wiedzieć. I jeszcze jedno...
Telewizor w sumie działa, ale łóżko stoi do niego tyłem wciśnięte między fotele i drabiny, gustownie otoczone foliami; na laptopa mam miejsce tylko w kuchni pomiędzy gitarami i lustrem, a smak zakurzonego chleba nie poprawia żadna ilość masła ani wędlin.
No tak... Śmiejcie się dalej!
Wicie, rozumicie, że produkcja nowych wpisów na bloga będzie jeszcze jakiś czas kuleć, bo nawet prędkość mojego laptopa spadła do możliwości obliczeniowych ZX Spectrum z 1986.
I jaka jest na to wszystko rada?
"Żabka", zimny Okocim i lulu.
Z nadzieją wyśnienia rajskiej plaży, kwiatków we włosach i pół litrowego drinka z parasolką i dwoma... A co mi tam! Dziesięcioma rurkami!
Amen

piątek, 5 września 2014

Na grzyby...

Byłem na grzybach. Łażenie po lesie to ogromna przyjemność! A jeśli jeszcze rosną w nim grzyby - to absolutna rewelacja! A rosły! Jak na centralną Polskę to nawet dużo, zdecydowanie więcej niż ich amatorów. W najbliższych okolicach Łodzi ilość aut przy każdym zagajniku przypominała samochodową giełdę. Ja wybrałem się dalej, w moje ulubione lasy przed Szczercowem. Jest tam Uroczysko Święte Ługi, które można pomylić z Mazurami...






Ostoja przeróżnego ptactwa i rzadko spotykanej roślinności. Piękne miejsce na weekend! I ogromne lasy dookoła, pełne grzybów.  W początkach drugiej wojny światowej było to miejsce obrony polskich wojsk przed hitlerowcami, wiele tam okopów, bunkrów i bagiennych terenów, które ciężko przeleźć nawet dziś. Właśnie wczoraj, w jednej z takich transzei, natchnąłem się na takie oto cudeńka...






Najprzyjemniejsze we wczorajszym grzybobraniu było to, że znaleźliśmy prawie każdy gatunek, z przewagą podrzybków. A co mi tam! Pochwalę się całością!




Tak więc grzyby się suszą, gotują, marynują, a część się już trawi. I pachnie u mnie jak w lesie. Jaka szkoda, że zaczynam remont mieszkania, bo chciałbym jeszcze raz...

czwartek, 4 września 2014

Moralitet

Siedząc któregoś dnia w aucie zobaczyłem pewną panią, z wyliniałym psem, zbierającą spadające z drzewa jabłka. Nie mogła ich wiele wziąć, bo w dłoni trzymała jeszcze poczerniałego kalafiora. To mnie zaintrygowało. Po jakie licho jej tak wstrętnie wyglądające warzywo? Nie wyglądała na żulicę, już bardziej psiak sprawiał wrażenie, jakby wykąpał się dziegciu. Cała scena działa się na tle kilku wolno stojących komórek. Owa pani podeszła do jednej z nich i otworzyła drzwi... Zamurowało mnie. Za drzwiami była ściana śmieci. Próbując upchnąć jabłka i kalafiora, co chwila wypadały z jej jakieś przedmioty; a to zapleśniały ananas, jakaś dziurawa miska, coś z odzienia. Upychała to mozolnie, a ja, przyznam ze wstydem, pstryknąłem jej kilka fotek.



Opętana zbieractwem, owa pani, raczej się nigdy nie zastanowiła po co jej ta cała wylęgarnia szczurów i smród, który poczułem nawet w aucie, ale, jak to mówią: Jeden lubi ogórki, a drugi ogrodnika córki. 
Pewien znajomy cierpi na podobną dolegliwość. Ma garaż na wielkie auto, ale mieści mu się w nim jedynie rower "składak", złożony, jak sama nazwa wskazuje, z kilku znalezionych tu i ówdzie części kół, siodełek, kierownic i łańcuchów. Auto trzyma przed garażem, którego tył blokuje wrota. W strachu przed złodziejami... 
Znajomy mamy trzyma od lat w domu trumnę, w której chce być pochowany. Czasem ją odkurzy i przemyje, czasem natłuści jakimś specyfikiem do drewna, czasem sobie poleży... Sama radość. 
Po co o tym piszę? Bo sumie to trochę zazdroszczę takim ludziom... Być może mieli zbyt łagodnych rodziców; albo dopadła ich jakaś trauma w dzieciństwie, a może, zwyczajnie dostali na starość fijoła, nie wiem? Wiem jedynie, że Einstein lubił grać na skrzypcach i przebierać się w damskie ciuszki... I wcale mu to nie przeszkadzało w tworzeniu teorii, których do dziś nie rozumie 99 % ludzkości. 
Posiadanie jednej pasji nie powinno przeszkadzać nikomu w normalnym życiu, a jeżeli już się tak dzieje, to zupełna katastrofa. A wystarczyłoby napchać trumnę zgniłymi kalafiorami, uwalić się w niej i przykryć rowerem. I co? Jest postęp?  






wtorek, 2 września 2014

Namiętny całusek

Nadszedł wrzesień, a wraz nim pora zaśmiecać lasy puszkami po piwie, setkami cytrynówek i żołądkową gorzką, która, jak sama nazwa wskazuje, jest najsłodszą wódką na świecie. Okropieństwo! Kiedyś miałem nieprzyjemność próbować tej i jeszcze jednej żołądkowej, ale na dodatek z miętą. To skondensowana rozpacz dla moich kubków smakowych, ale, kurde, ja nie o tym chciałem...
Nasze lasy to śmietnik i nawet w największych chaszczach na Mazurach zawsze potykamy się o jakiś lokalny specjał spod znaku: Polski Monopol Spirytusowy. Wypuścili chłopa do lasu...
Jakżeby inaczej...
Dawno temu pojechałem na grzyby z zakładową wycieczką. Autokarem. Gdzieś okolicach Zgierza wszyscy byli już narąbani. Wyturlali się z auta, część zaraz zasnęła w rowie, niedobitki poszły z reklamówkami między drzewa i ślad po nich zaginął. Zaginął także pewien majster w rudym tupeciku, któremu wydawało się, że nikt o nim nie wie. Miał ksywę "Brązowy Lizak" w hołdzie Kojakowi. Owego dnia miał także pecha, bo nawalony jak stodoła po żniwach, zostawił ów tupecik na jakimś krzaku. Zasnął w autobusie goły swoim łysym łbem jak Orleańska Dziewica, a wycieczkowicze konali ze śmiechu. Jakby było tego mało, ktoś ów tupecik znalazł i założył mu tyłem do przodu. Zobaczcie ostatnie fotki Eltona Johna to zrozumiecie o czym piszę, albo... sam Wam je pokażę!
Kiedyś wyglądał tak:


A dziś tak:


Niech ci co lubią to...



...sami zdecydują, w którym wcieleniu woleliby znakomitego, skądinąd, wokalistę. 
Zawsze mam cholerną zabawę z tłumaczem w Google i korzystam z niego namiętnie przy każdej okazji. Wielki przebój Eltona: "I'm still standing" przetłumaczył: "Jestem zawsze stoi". No comments. 
Miałem kurde o grzybach! 
Wstaję jutro rano o piątej i jadę do mojego ulubionego lasu kosić prawdziwki. Rynek zawaliły podgrzybki, maślaki i borowiki, których ceny spadają co godzinę. 
Kocham łazić po lesie, może i mnie się coś trafi, bo las, do którego jadę jest wolny od śmieci, pseudo zbieraczy i tak daleko od szosy, jak tylko można sobie wyobrazić w centralnej Polsce. Oczywiście, że nie zdradzę tego miejsca, powiem tylko, że prędzej się zgubicie, niż wyzbieracie grzybki przede mną! Jutro pochwalę się znaleziskiem, ale na wszelki wypadek biorę także mydło, bo...
Gdybym znalazł gówno, to będę miał czym umyć ręce. 


poniedziałek, 1 września 2014

Zapętliłem się trochę....

W ziemię pierdyknie ogromna asteroida. To pewne, bo jesteśmy na kolizyjnym kursie. Z naszej planety zostaną jedynie miotające się po kosmicznej pustce żałosne strzępy. Księżyc poleci w cholerę, bo grawitacja ziemska nie będzie mogła go już zatrzymać, morza wyparują, a miodożery i trylobity zmienią się w kosmiczny chaos. Cała nasza cywilizacja przepadnie, a wszyscy bogowie wraz z i ich ziemskimi wyznawcami spotkają się w Domu Pana aby zaznać wiekuistego szczęścia.
Tak się stanie za siedemset pięćdziesiąt lat, ale już dziś są tego pierwsze symptomy. Nadciągający kataklizm pcha bowiem przed sobą całą lawinę znaków, które dostrzec może jedynie wprawne w przepowiedniach oko. Ja takie mam! Moja żonusia zasypała otóż, pierwszy raz w życiu, maliny cukrem, licząc na powstanie soku do herbaty. Na zimę. Takie półtora litra soku to może jeszcze nie plaga, ale jak zamarynuje podgrzybki i wyciśnie porzeczkę na wino - poważnie zacznę się martwić! Wiem, że sobie właśnie grabię, ale uogólnijmy temat...
Papież lata rejsowymi samolotami z teczką w ręku i mieszka w hotelu. Z litra wódki, w Unii, wychodzi w Polsce pięć ćwiartek, podstawą egzystencji Europy jest wyeliminowanie papierosów typu "Slim", a Putin chce zrównać z ziemią Ukrainę, aby przejąć władzę nad kompletną pustką, bo jest mu to do czegoś potrzebne. Jest jeszcze Kurwin-Mikke i Kaczor (całe szczęście, że tylko jeden), w oczach których jest jedynie zagłada wszystkiego nad czym nie sprawują kontroli. A jeżeli jeszcze powiedzą, że znają angielski, to ja się poddaję!
Zagryzę na podwórku wszystkie koty, które cały dzień liżą swoje dupy na dachach na naszych aut, wyślę pozew o rozwód z pewnym kraikiem w środkowej Europie, wysmaruję akty apostazji z każdą nadprzyrodzoną siłą i kupię mały domek w Toskanii z jeszcze mniejszą winnicą, w której będę pędził wino ze szczepów Merlot i zwiedzał wszystkie miejsca we Florencji, w których jeszcze nie byłem, bo za siedemset pięćdziesiąt lat rozpieprzy je na atomy ogromna asteroida.
To pewne, bo jesteśmy na kolizyjnym kursie. Z naszej planety zostaną jedynie miotające się po kosmicznej pustce żałosne strzępy. Księżyc poleci w cholerę, bo grawitacja ziemska nie będzie mogła go już zatrzymać, morza wyparują, a miodożery i trylobity zmienią się w kosmiczny chaos. Cała nasza cywilizacja przepadnie, a wszyscy bogowie wraz z i ich ziemskimi wyznawcami spotkają się w Domu Pana aby zaznać wiekuistego szczęścia.
Tak się stanie za siedemset pięćdziesiąt lat, ale już dziś są tego pierwsze symptomy. Nadciągający kataklizm pcha bowiem przed sobą całą lawinę znaków, które dostrzec może jedynie wprawne w przepowiedniach oko. Ja takie mam! Moja żonusia zasypała otóż, pierwszy raz w życiu, maliny cukrem, licząc na powstanie soku do herbaty. Na zimę. Takie półtora litra soku to może jeszcze nie plaga, ale jak zamarynuje podgrzybki i wyciśnie porzeczkę na wino - poważnie zacznę się martwić! Wiem, że sobie właśnie grabię, ale uogólnijmy temat...
Papież lata rejsowymi samolotami z teczką w ręku i mieszka w hotelu. Z litra wódki, w Unii, wychodzi w Polsce pięć ćwiartek, podstawą egzystencji Europy jest wyeliminowanie papierosów typu "Slim", a Putin chce zrównać z ziemią Ukrainę, aby przejąć władzę nad kompletną pustką, bo jest mu to do czegoś potrzebne. Jest jeszcze Kurwin-Mikke i Kaczor (całe szczęście, że tylko jeden), w oczach których jest jedynie zagłada wszystkiego nad czym nie sprawują kontroli. A jeżeli jeszcze powiedzą, że znają angielski, to ja się poddaję!
Zagryzę na podwórku wszystkie koty, które cały dzień liżą swoje dupy na dachach na naszych aut, wyślę pozew o rozwód z pewnym kraikiem w środkowej Europie, wysmaruję akty apostazji z każdą nadprzyrodzoną siłą i kupię mały domek w Toskanii z jeszcze mniejszą winnicą, w której będę pędził wino ze szczepów Merlot i zwiedzał wszystkie miejsca we Florencji, w których jeszcze nie byłem, bo za siedemset pięćdziesiąt lat rozpieprzy je na atomy ogromna asteroida. Itp... itd...
Powtarzajcie to sobie do znudzenia, ale nie jedźcie wszyscy do Toskanii, bo braknie miejsca. Kupcie maliny!