niedziela, 31 maja 2015

Cukiereczki

Zwyczajnie muszę o tym napisać, bo nie wytrzymam. Niech to sobie zabrzmi jak chce, ale muszę! Kochane nasze polskie kobietki! Nie starajcie się zrównać z kobietami z Wysp, bo nie dość, że genetyka cholernie poskąpiła im urody, to wyhodowały sobie tak nieprawdopodobnie ogromne odwłoki, że chodząc po ulicach miałem wrażenie zwiedzania jakiegoś laboratorium otyłości. Cholera jasna! Nie może być tak, że kobieta o wzroście Katyńskiego waży 150 kilo i przelewa się chodnikiem niczym napełniony wodą balon zażerając się fish and chips z niezlizanym lodem na brodzie. Jestem tak zniesmaczony tym widokiem, że "Masakra piłą mechaniczną 7" jawi mi się jako reklama odtłuszczonej sałaty ze sklepu dla wegetarian.
Ja rozumiem, że bywają mężczyźni zakochani w tak oszalałej kupie tłuszczu, ale z pewnością nie ma ich aż tylu, aby wypełnić wszystkie dziury ich potrzeb. Zresztą diabli wiedzą, bo i wielu facetów wygląda podobnie. To jest okropne i wygląda tak, jakby ci ludzie z premedytacją napychali swoje kałduny jedynie po to, aby bić kolejne rekordy otyłości.
Z jaką przyjemnością spoglądałem na pupy Polek po powrocie!
Ja wiem, że nie ma jeszcze u nas aż tylu sklepów serwujących wszelkiej maści ciasteczka, fast foodów, koktajli z rozpuszczonym cukrem w cukrze i tylu miejsc aby się nimi napchać. To jest to nasz ogromny atut i nie pozwólmy na ich dalszy rozwój.
I jeśli nie macie w domach wklęsłych luster, zbyt dużo kasy na milion kalorii dziennie, to powinniście się tylko cieszyć,  bo wizja podobnej tragedii w Polsce jest dla mnie nie do wytrzymania.
Raczej przeżyję kilka lat rządów oszołomstwa z Pisu, faszyzującego Kukiza i gównianych tłumaczeń Platformersów, ale stu osiemdziesięciu centymetrach w biodrach naszych żon nie dam rady, bo leżąc w łóżku oglądam telewizję zza niej, a nie mam aż tak wygimnastykowanego jestestwa aby wykonać równie skomplikowany myk wysuwając głowę powyżej piramidy Cheopsa. I daję najświętsze słowo honoru, że wyglądacie o wiele ładniej jeżeli Wasze pupy nie równają się z obwodem Jowisza.
Idę spać, bo jutro wzywa mnie robota, co cieszy mnie jak rozwolnienie.






piątek, 29 maja 2015

Tyle na początek...

Przedostać się z Yorku do Łodzi jest trudniej niż wyjechać tam za czasów komuny. Najpierw dwie godzimy pociągiem i czterdzieści minut czekania na autobus, prawie godzina jazdy autobusem na lotnisko i siedem godzin czekania na samolot. Po powrocie zasnęliśmy na kilkanaście godzin, żonusi gwizdało w uszach przez dobę, a ja nabawiłem się jakiegoś sztyngla w szyi i mogę nią ruszać tylko w lewo. Nie wiem czy mam traktować to jako przepowiednię niedalekiej odsiadki za przekonania, czy zwyczajny przypadek? Tak czy owak wyborcy wlali wiele wody do mojego młyna, który zaczyna się kręcić i niebawem wybuchnie. Nie wiem co mają politycy z pislandii takiego w swoich gębach, że zwyczajnie nie mogę na nich patrzeć, ale nie będę dziś tego analizował. Zacząłem w Anglii pisać posta, którego nie było mi dane dokończyć, ale został w pamięci i go opublikuję z małymi wtrętami.



Jest taki zwrot, po usłyszeniu którego dostaję szamotania pępka, ale właśnie dziś od niego zacznę...
Na dzień dzisiejszy... jest tak:
Cichutki wschód miasta York, cieplutko, ptaszki śpiewają, po lewej Guinness Original...
Chciałbym poczuć tęsknotę "...do tych łąk malowanych, przeplatanych żytem...", ale za cholerę nie mogę! Anglia jest chyba zbyt ładna i za bardzo poukładana żebym miał ochotę wylewać łzy nad moją chwilową emigracją.
A zwiedzamy ją z prędkością odrzutowca! Wymyśliliśmy sobie genialny plan pojechania nocą do Londynu autobusem, obejrzenia miasta w dwanaście godzin i powrotu kolejną nocą do Yorku.
Jednak...
Siedzenie dwie noce, nawet w miarę wygodnym autokarze, to koszmar. O Londynie nie będę dziś pisał, bo to długi temat i niekoniecznie najciekawszy. Droga do niego o wiele bardziej...
Nasz autobus zepsuł się gdzieś przed Yorkiem i siedzieliśmy jak dupki godzinę na dworcu w środku nocy. Po serii głuchych telefonów i jednym z głosem, zjawił się jakiś pan i powiedział, że funduje całej czekającej szóstce taryfę do Doncaster, w którym to będzie czekała na nas jakaś wypasiona rejsówka z klimą.
Po półtorej godzinie obijania tyłków na zydlu w Tranzicie Taxi, w Doncaster, czekał na nas, i owszem, pewien wypasiony Anglik z walizką, który dosiadł się na siódmego. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że Doncaster w piątek o 2,30 w nocy, to cholernie rozrywkowe miasto, w którym wszyscy doncasterczycy są nawaleni i pragną dojechać z nami do swoich sypialń. Wywieziono nas przeto kolejne kilkadziesiąt kilometrów na jakiś parking. Następne dwie godziny czekania, sto pięćdziesiąt mil, i już mogliśmy oglądać najbardziej zatłoczone miasto Europy.
Począwszy od śmierdzącego dworca, aż do oszałamiającego tondo Michała Anioła w Royal Academy of Art.
Tondo powstało po Dawidzie, ok trzydziestego roku życia artysty i wydaje się być nieskończone.
Osobiście śmiem wątpić...
Pokaże je Wam...


Tu byłem. Darek.


Mam kompletnego fijoła na punkcie prac Buonarottiego i wcale się tego nie wstydzę. Obiecałem sobie, że zanim walnę w ramy, zobaczę jego wszystkie prace na własne oczy. Owo tondo w Londynie jest jednym z najciekawszych właśnie przez to, że jest takie surowe. Pod koniec życia Michał Anioł wrócił do pomysłu "niedokańczania" rzeźb. Dostrzegł po raz wtóry, że prócz swojego geniuszu, z którego doskonale zdawał sobie sprawę, może przekazać jeszcze coś więcej. Technikę pracy. I wierzcie mi...
Wpatrywałem się w tę rzeźbę dłuższy czas i byłem pod coraz większym wrażeniem nieprawdopodobnej precyzji każdego uderzenia dłutem w kamień i każdej pozostawionej rysy. To skończone dzieło i kropka. Jestem oczarowany. Cztery i pół wieku po swojej śmierci przekazał mi lekcję, której nie zapomnę do mojej... 
I guzik mnie obchodzi tematyka. Takie były czasy. 
Jestem przekonany, że i obecnie żyją wielcy rzeźbiarze, ale gdzież im do Michała Anioła! Będę teraz niesprawiedliwy, ale na dziedzińcu owej Royal Academy powstaje współczesna rzeźba grupy artystów nowoczesnych, która rozrasta się z każdym dniem coraz bardziej we wszystkie możliwe strony pokaźnego przecież placu symbolizująca zapewne mokre sny polskich złomiarzy, a wygląda tak:


Zrobiliśmy w Anglii ok. tysiąca zdjęć. Wyobraźcie sobie ile zajmie mi czasu ich skomentowanie...

poniedziałek, 18 maja 2015

Only youuuuuuuu!!!

Obejrzałem dziś fragmenty debaty wyborczej i jestem zdecydowanie za Dudą. Pozwólmy mu wygrać, bo trzeba nam nowych długów, idiotycznych obietnic i krzyżaków na ulicach. Potrzebujemy nowych opinii o in vitro z ust starych dziadów i bab. Musimy wreszcie zacząć oglądać spektakularne marsze pamięci, jedynego jak dotąd prezydenta Polski, który, wraz z żoną, został zamordowany przez ruskich agentów z dwoma zerami przed identyfikacyjnym numerem, teleportujących się na sześć sekund przez zderzeniem z pancerną brzozą, prosto na Kreml. Musimy od nowa zacząć oglądać, chwilowo zaginionego w akcji, Antosia. Potrzebujemy, niczym drzewo dwutlenku węgla, jasnych poglądów pani Marzeny Wróbel na oczywisty atak kleru na pedofilię, musimy także zainwestować w fabryki beretów. Powinniśmy poszerzyć wszystkie wlotówki do Częstochowy rzucając na drogi miliony policjantów ochraniających jedyny cel naszego życia jakim są pielgrzymki. Niech wreszcie każdy z pielgrzymkowiczów dostanie od państwa odpowiednie buty chroniące ich haluksy na drodze do prawdy! Jest absolutnie konieczne dopuścić Hofmana do możliwości zwiedzania świata, a Kaczora do sklepu z jedzeniem dla kotów. I pozbawmy go dośmiertnie paszportu, aby nie wyjechał z naszego kraju do krajów, w którym należy mieć paszport. Powinniśmy się także złożyć na smoczek dla Dudy, bo to taka ładna  i wykształcona menszcizna. Zbudujmy wreszcie jakieś getto dla blenderów i wyposażmy pislandię w broń z ostrą amunicją. I koniecznie zamknijmy wszystkie granice, aby nikt nigdy tu nie przyjechał, prócz wysłanników prawdziwego boga. Zróbcie to wszystko do 28 maja, bo chcę nie mieć do czego wracać!
Zachowujcie się grzecznie, nie krzyczcie na dzieci ani mężów, nie przejadajcie się i, powtarzam jeszcze raz, idźcie zagłosować na Dudę, bo tak bardzo nie chce mi się wracać mimo, że jeszcze nie pojechałem!


niedziela, 17 maja 2015

Urodziny

Dziś są urodziny żonusi i wcale nie jestem pewien, czy powinienem to rozgłaszać, ale nie wstydźcie się, możecie wysyłać jej życzenia, spoko. W końcu raz na rok wszyscy je obchodzimy i jedynie co możemy mieć, to pretensje, że nasi rodzice się pośpieszyli. I czasem do dziadków, że ich dziadkowie także... Idiotyczny dylemat jajka i kury, bo najpierw była kura! Tak nawiasem... to jutro urodziny teścia, a moje w najbliższy czwartek. I staje się jasne skąd te przyspieszone wakacje. Żeby było śmieszniej razem z żonusią urodziliśmy się w Zielone Świątki, tyle że ja .....( :) ) lata przed nią. Na domiar złego syn urodził się w Niedzielę Wielkanocną. Tacy niedzielni do trzeciej...
Wczoraj zaś urodziny miała łódzka Manufaktura. Zagrał na niej... znakomity!!! Ray Wilson z późnego składu Genesis. Doskonały facet z rewelacyjnym zespołem. Jestem pod wrażeniem! Także nagłośnienia, bo brzmieli jak lokomotywa.
Niewiele było koncertów, które zrobiły na mnie podobne wrażenie. Przed wiekami przyjechał do Łodzi Procol Harum, później koncert śp. Joe Cockera i kilka koncertów na Jazz Jamboree. Z pewnością było ich więcej, ale jestem trochę za leniwy, aby zasuwać gdzieś do Katowic na dwie godziny.
Co mnie odrobinę zdumiewa, Ray Wilson przeprowadził się do Poznania, a to wielkie poświęcenie, bo ten polski genesis objawił mu się jedynie jako dwudziecha z niebieskimi oczami. Ale żeby od razu pchać się pod skrzydła Macierewicza? Przesada. Wytłumaczeniem może być to, że nie zna języka polskiego i nie musi mieć tv "Trwam" w dekoderze. Koncert w Manufakturze zaowocował jeszcze wybuchową kolacją w Sphinxie i dwoma bronkami, po których tylko taryfa miała siłę ściągnąć nas do domu.
Nie bójcie się!
Nie będę pisał o wyborach między strychniną a arszenikiem.
Wczesny rankiem udałem się do auta, w którym zabunkrowałem flaszkę szampana na dzisiejsze świętowanie. To zdradzieckie przeżycie walnąć dwie lampki do porannej kanapki. Zakręciło mnie nie na żarty i z godzinę nie mogłem dojść do siebie.
Za czterdzieści godzin będziemy już w środkowej Anglii i nie wiem czy syn użyczy mi tam swojego kompa do mojej pisaniny. Nie wiem także czy żonę nie ogarnie jutro przedwyjazdowy amok i pozwoli mi ślęczeć przed ekranikiem. Na wszelki wypadek, zamiast urodzinowych życzeń, życzcie mi tyle samo lądowań co startów, niezestresowanych pilotów i wytrzymania jazdy pod prąd.
Ukłony dla Wszystkich.
Darek
P.s.
Ciekawe czy loty do Anglii także odbywają się po lewej stronie?


czwartek, 14 maja 2015

Oszustem też trzeba umieć być!

Opowiem dziś pewną historię. Część pewnie ją zna, ale jest tak ciekawa, że wypada ją przypomnieć.
W latach dwudziestych ubiegłego wieku zaczynał tworzyć młody malarz. Nikt nie piał z zachwytu nad jego twórczością. Uważano, że jest sztampowy i średnio zdolny, że niewiele ma do przekazania. To dołujące dla artysty, bo nic tak skutecznie nie rani ego jak kiepskie opinie o swoim talencie. Ale jak tu udowodnić, że nie jest się wielbłądem?
Czasem można... w najdziwaczniejszy nawet sposób.
Wymyślił sobie, że namaluje obraz!
Wiem, że to zabawne, ale nie miał to być zwykły oraz, a taki, który miał udowodnić jego zdolności.
Próbował cztery lata, eksperymentował, uczył się i namalował... Sęk w tym, że nie mógł podpisać się pod nim swoim nazwiskiem albowiem namalował zaginiony obraz Jana Vermeera. Ten siedemnastowieczny twórca scenek rodzajowych, był i jest, całkowicie słusznie, uważany za geniusza. Salvador Dali był jego
zagorzałym fanem, ja jestem nim w dalszym ciągu. Dalego także.
Ówczesna Holandia była krajem protestanckim i nie było zapotrzebowania na obrazy o tematyce religijnej, Vermeer stworzył jedynie dwa na początku swojej artystycznej drogi. Jakoś się tak stało, że nasze wiadomości o życiu Vermeera po tym okresie na pewien czas się urywają, później malował już tylko obrazy świeckie. I ów, także holenderski malarz, całkiem mądrze wymyślił, że przecież jego przodek wcale nie musiał namalować tylko dwóch religijnych obrazów. I domalował trzeci...
Uczniowie w Emaus.
A czemu by nie?
I zaczęła się jazda! Świat sztuki oszalał na widok nieznanego płótna. Najwięksi eksperci podpisali się pod jego autentycznością, a autor zapewne robił w gacie ze śmiechu. Obraz poszedł za miliony guldenów, a malarz do pracowni malować kolejne "Vermeery".
I pewnie do dziś sprawa by się nie wydała gdyby nie jego patriotyzm i pewien niemiecki as myślistwa powietrznego z pierwszej wojny światowej, niejaki: Hermann Wilhelm Göring. 
Pazerna bladź i złodziej z najwyższej półki, któremu spodobał się "Chrystus i jawnogrzesznica" pędzla prawie Vermeera.
Jako że Han van Meegeren, bo o nim tu mowa, rozwinął firmę odnajdywania coraz to nowych płócien mistrza i  trafiła mu się okazja oszukania hitlerowca, sprzedał mu obraz,  który po wojnie znaleziono i oskarżono Meegerena o kolaborację.
I sprawa się rypła. Miał do wyboru: przyznać się do wszystkiego albo iść na wiele lat do pierdla.
Wybrał pierwsze i zrobiła jeszcze większa afera niż z "Uczniami..."
Największe autorytety narobiły w spodnie i nikt nie chciał mu wierzyć. Co było robić? W więzieniu namalował jeszcze jednego Vermeera i dostał rok odsiadki. Nie przeżył nawet dwóch miesięcy wyroku, ale zostawił po sobie spuściznę, o której chyba nawet nie marzył. Jego inne obrazy wskoczyły z ostatnich stron katalogów na pierwsze, ceny dramatycznie wzrosły, a jego Vermeery dziwaczną ironią losu, zostały niemal tak samo cenne.
Pokaże Wam...



 A teraz właściwy Vermeer



W tym wszystkim najzabawniejsze jest to, że Jezus na każdym obrazie wygląda tak samo jakby autor, w oczywisty sposób, drwił sobie z oglądających i od początku chciał się do wszystkiego podświadomie przyznać.
Fajnie byłoby wyciągnąć z tego jakąś naukę...
Nigdy nie będzie w naszym kraju nikogo, kto byłby na tyle mądry, aby zakpić sobie ze wszystkich. Owszem, są jakieś popierdółki, które aspirują do bycia oryginałem, ale nie są nawet cieniem prawdziwych oszustów. Zresztą, czy ja wiem, czy można nazwać Meegerena oszustem? Myślę, że Vermeer uśmiałby się setnie i zaprosił Meegerena do swojej oberży na najlepsze wino i sztacha maryśki.

środa, 13 maja 2015

Bzy

Moja mama przyniosła nam w poniedziałek ogromną kiść bzu. Zapach powalał. Wypełnił cały pokój. Aż przeszkadzał. Dziś żonusia wyniosła wazon do kuchni w celu wywalenia obeschniętych łyntów. Na swoje nieszczęście powąchałem te resztki. Dżizus, ale smród! Ktoś wie dlaczego?
I niedawno było tak...
Bzy capiły tygodniowym trupem, wody na herbatę wciąż się boję gotować w elektrycznym czajniku, bo ten także wysnuwa jakiś dziwaczny fetor pod koniec gotowania, co mnie okrutnie brzydzi. Muszę go także wywalić. Napój, podobno kaktusowy, sfermentował, bo zaczyna bąbelkować, a ja, na nieszczęście wyniosłem śmieci. Ogólnie rzecz biorąc moja kuchnia była dziś nieznośnie śmierdząca, ale...
Usmażyłem jajecznicę i rozłożyłem na świeżutkie pieczywko. Dawno tak nie jedliśmy. Babcine przepisy. Nie wolno ich lekceważyć, bo chyba każdy ma związane z nimi najsmaczniejsze wspomnienia z dzieciństwa. Piękny zapach jajecznicy zdusił te paskudne i kuchnia się obroniła.
W przeciwieństwie do naszych kandydatów na prezydenta, którzy codziennie robią z siebie większych durniów. Na dodatek Kukiz chce dorobić jako dziennikarz i, na fali chwilowej popularności, czuje potrzebę zadawania trudnych pytań. Jeśli znów o JOW-ach, to ja się poddaję! Może by tak jego najpierw spytać co to jest i z czym się to je? Obawiam się jednak, że jest to kolejna porcja herbatki ze śmierdzącego czajnika w oparach niewyrzuconych śmieci i gnijącego bzu.

Jakie to szczęście, że za pięć dni jadę na przyśpieszone wakacje i nie będę musiał uczestniczyć w tym cyrku. Tak sobie kombinujemy żeby wypożyczyć jednak tam auto...
Mam uzasadnione opory przed lewostronnym ruchem, bo jak żyję nie jeździłem pod prąd. Tylko czasem, jak się opiłem i prowadziła żona, zmieniałem za nią biegi z fotela pasażera, ale to chyba nie to samo, chociaż z drugiej strony... W mordę! Prowadzę auta trzydzieści lat i jeszcze nigdy nie spowodowałem wypadku. Raz wprawdzie wjechałem w betonowy kwietnik, raz w śmietnik, a niedawno nie zauważyłem latarni przy Piotrkowskiej. To wszystko, niestety, było widać na karoserii. Ale to wszystko nie ma się nijak do nucenia sobie Scarborough Fair w Scarborough i konsumpcji, ponoć najlepszego w Anglii, smażonego dorsza z frytkami w Whitby. Przejechanie się po "Wichrowych Wzgórzach" North York Moors National  Park ze szczególnym uwzględnieniem miejscowości Cocayne, bo pani Bronte jakoś mnie nie porywa. Ciekaw jestem także angielskich zapachów, bo zapach jest dla mnie dziwacznie ważny.
Nie wiem ile uda nam się zwiedzić i wcale nie będę się napinał na zobaczenie wszystkiego. Dowiedziałem się, że do dorsza z frytkami preferowana jest polska wódka, ale chyba muszę się powstrzymać. Byle dojechać do Cocayne...  

Japonki

Dawno nie było nic o Biedronce, a tam dzieje się tyle ciekawych rzeczy! Wystarczy zaparkować i nie wysiadać pięć minut z auta i już można zrywać boki.
Dziś raniutko, na pusty parking, podjeżdża mondeo i wysiada niebrzydka kobitka z dużymi oczami opiętymi ciasno bluzką. No co? Wzrok sam leci, ale ja przynajmniej grzecznie wsuwam bułkę.
Trzeba dodać, że parking okala diabelnie wysoki krawężnik.
I nagle wpada bolid marki przedpotopowy opel corsa z łysolem w środku. Łysy i jakiś niedopieszczony, bo też się zapatrzył na mondeuwę i jak pierdzielnął przednimi kołami w krawężnik to myślałem, że wyleci przez szybę.
Kobity! Nie narażajcie nas na takie stresy!
Jesteśmy delikatni i nieodporni psychicznie, umieramy wcześniej... po co to przyśpieszać?
Zrobiło się już ciepełko, zdejmujecie z siebie niemal wszystko... czasem zupełnie niepotrzebnie..., ale i tak nie przebijecie erotyzmu facetów w japonkach! Żeby jeszcze czasem umył kopyta i obciął paznokcie, bo nie dość, że wygląda jak gej z Czadu, to jeszcze góra ubrania ma się tak do japonek jak wiertarka do wibratora. A jeszcze jak dołoży do swojej kreacji dziurawe czarne skarpety w brązowe romby, to kompletny szał. Za takie rzeczy powinni dusić smyczą. Jakaś lotna brygada.

Dowiedziałem się dziś, że Ruscy szkolą foki dla potrzeb wojska. Banda sadystów! A może zacząć szkolić śledzie? Nafaszerować je Laksygenem i w każdy piątek armia polska zdycha w latrynach. Taki piątkowy Blitzkrieg. Przy dzisiejszych technologiach w jeden piątek można zająć cały kraj i zdążyć na miesięcznicę.

Muszę wrócić do ciuchów, nie wytrzymam! Osobiście nie jestem specjalnie modny, ale chyba także się nie ośmieszam. Nie pojmuję skąd bierze się tak dramatyczny brak gustu przeciętnych Polaków? Wygląda to czasem tak, jakby komuś w szafie zostały ostatnie trzy ciuchy, bo resztę zeżarły szkolone ruskie mole.
Kiedyś, dawno temu, kiedy w sklepach z ubraniami był wybór pomiędzy Mao a Breżniewem, szyłem sobie koszule, znaczy szwaczka szyła, według moich pomysłów; były zdecydowanie przekombinowane, zwykle bez kołnierzyków, jakieś rozpinane z klapką pod szyją i ze stójką. Wkładane przez głowę. Całe lata chodziłem w kurtkach typu Rambo, sztruksach i zamszowych butach do kostek. Szyłem sobie także torby. Jedną wymyśliłem w kształcie banana z grubachnym lnianym paskiem.  Pozowałem wówczas na artystę, więc można mi było to wybaczyć. Dzisiejsza bohema także stroi się od Sasa do Lasa i nie zawsze wychodzi z tego haute couture. Na dodatek Ruscy szkolą teraz piersingowców, których zadaniem jest dziurawić nas i wpinać agrafki w najbardziej nonsensownych miejscach.
Krawcy to banda pijaków, który kroją materiały we wszystkie możliwe strony pozostawiając ogromne dziury choćby na nogawkach, przez które przebijają się miesiące skomplikowanego procesu trawienia hamburgerów z frytkami i dietetyczną colą.
Ruscy nigdy nie forsowali inteligencji. Robili pracę u podstaw. Jeśli ktoś na nich napadł, to zwiewali na wschód wyczekując zimy, która najskuteczniej zwalczała zapędy nigdy niedoszłych okupantów. Dziś atakują szkoląc komando foki z jakimś morświnem za dowódcę.
Obawiam się, że owa piersiasta foka spod Biedronki, także była szkolonym wysłannikiem Putina z zadaniem niszczenia łysoli w japonkach.
I tu należy Putina popierać!

 

poniedziałek, 11 maja 2015

Dynastia

Usłyszałem dziś śpiew słowika w chaszczach na opłotkach Łodzi. Przeraziłem się trochę. Ten niepozorny ptaszek był wszakże przyczyną śmierci Władysława Jagiełły, który, widocznie z braku radia, wyszedł rankiem pierwszego czerwca posłuchać ich śpiewu i padł rażony apopleksją. Mam jednak nieodparte wrażenie, że ostatnia jego myśl to: Warto było...
Warto było spędzić życie rąbiąc mieczem ciemnotę i zakłamanie Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Warto było zobaczyć trupa Ulricha von Jungingena, głąba i pyszałka, którego jedyną zaletą było to, że miał mądrego brata. Warto było mu przeżyć swoje życie na tyle roztropnie, aby pisano o nim w annałach bez wstydu dla przyszłych pokoleń. Wraz z nim narodziła się nowa dynastia Jagiellonów sprawująca rządy nieomal dwieście lat. Ale...  jak to z dynastiami... w końcu któryś z pomazańców wybiera coś nie tak i dynastia wymiera. Po elekcji Henryka de Valios, którego nazwisko prosta polska szlachta spolszczyła na Walezy, nagle zrobiło się niebezpiecznie. Do głosu doszła klika popierająca Habsburgów z prymasem Uchańskim na czele. I gdyby nie ucieczka Walezego z Polski zapewne siedzieliby cicho, ale ten, niestety, na wieść o śmierci swojego brata, czmychnął z kraju, umożliwiając prohabsburskim oszołomom kolejne podejście, którego celem było oddanie korony Niemcom. Całe szczęście, że na firmamencie pojawiła się nowa postać w osobie Batorego. Byłbym niesprawiedliwy pisząc, że późniejszy król nie ostrzył sobie zębów na polską koronę już wcześniej, bo ostrzył. Jednak z miliona względów się to nie udało. I stało się tak, że na wolnej elekcji prymas ze swoją ekipą wybrali swojego króla, a wkurzona szlachta swojego. I zrobił się kłopot... żadne państwo nie jest aż tak wielkie, aby strawiło dwóch królów na raz. Szczęściem Habsburg był na rok przed śmiercią i bardziej planował polską koronę dla swojego syna. Czterdziestotrzyletni Batory miał o wiele więcej werwy i, nie czekając, przyjechał do kraju. Pojął za żonę dziesięć lat starszą, gderliwą i brzydką Annę Jagiellonkę, trzy razy ją bzyknął i uciekł z Krakowa z zamiarem uporządkowania państwa. I zrobił coś, na co niewielu rządzących umie się zdobyć. Dobrał ekipę wyjątkowo mądrych doradców wywalając idiotów i lizodupów. Przez dziesięć lat swoich rządów zrobił dla Polski więcej niż niejedna dynastia przez wieki. Kolejna... Wazów... Z najbardziej ośpiewanym Zygmuntem, pokraczną figurą półwiekowych prób niszczenia Polski, którego jedyną zasługą jest pomnik polskiej nieudolności, który wyrósł z czasem na jakiś narodowy symbol. Symbol czego?
Chyba tego, że od 1586 roku w stolicy parują rządzącym mózgi!
Jak myślicie? Warto czasem znać historię?


Więcej odwagi...

Tak, żeby na początku było wszystko jasne i nie trzeba było czytać mnie do końca...

To jest wyłącznie mój blog i mogę na nim pisać wszystko to, co mi się żywnie podoba. Nikogo nie zmuszam, nikogo nie proszę, nikt nie ma obowiązku i nikt nie zapłacił nawet jednego grosza za czytanie moich wypocin. Do nikogo nie mrugam filuternie oczkiem żeby mu się przypodobać. Nikogo także nie namawiam, aby przytakiwał moim poglądom. Nie po to rozpocząłem to całe pisanie żeby zdobywać poklask. Nie mam aspiracji sprawować rzędu dusz za cenę wzrostu moich notowań. Gdyby tak było, pisałbym wyłącznie o gotowaniu i kremach na zmarszczki. Nie mam także aspiracji odwiedzenia kogokolwiek od jego poglądów. Do nikogo nie wysłałam żadnej, reklamującej mój blog wiadomości, że oto nadszedł jakiś nowy, który rości sobie prawo do bycia tym jedynym nieomylnym. Nie popieram żadnej partii, nie zaglądam od siódmej rano w rozporki potencjalnych wyborców Kukiza, aby przejąć jakiekolwiek głosy. Można mnie czytać lub nie, można się ze mną zgadzać bądź nie, można wierzyć w to co piszę, albo mieć całkowicie inne poglądy. Nikomu także nie zabraniam rozpoczęcia swojego bloga i wypisywania na nim, co mu w duszy gra. Każdy może zdeprecjonować każdy mój wpis, wyśmiać mnie i zakopać.

Po moich dwustu pięćdziesięciu wpisach nikt jednak jakoś nie wpadł na pomysł zrównania mnie z błotem.
Aż taka tolerancja?
Nie wierzę.
Zaczynam się zastanawiać czy aby na pewno ma ktoś na to odwagę i, że się tak wyrażę... odpowiedni potencjał...
Jakże łatwo skrytykować czyjeś poglądy, wyśmiać je dodając obrazek i pozostając anonimowym.
Nie bez kozery zatytułowałem mój blog: Tęsknoty Prostaka.
Chcę się wypowiadać prosto i dosadnie. Kląć czasem jak szewc i olewać kompromisy, bo konformizm nie leży w mojej naturze. Mam swoje poglądy i nie mam zamiaru się ich wstydzić, a to, czy to komuś odpowiada, zależy wyłącznie od niego.
Piszę od piętnastu miesięcy spotykając się prawie wyłącznie z aprobatą, przeczytano mnie około siedemdziesięciu tysięcy razy i większość wraca...

Nikt mnie nie przekona do polubienia kościoła ani jedzenia ośmiornic. Mam prawo krytykowania każdych nonsensów oplatających nam życie, ale muszę się wytłumaczyć ze swojego wczorajszego wpisu...
Nie... jednak tego nie zrobię!
Niech każdy, kto to przeczyta do końca i wyda opinię, zastanowi się najpierw z czego owo chamstwo wypływa. Nich się zatopi w historię, ruszy głową i złoży do kupy trochę faktów... Wymagam bowiem od swoich czytelników umiejętności myślenia; odrzucania całkiem nieistotnych wulgryzmów i prawa do zachowania moich poglądów.
Mam kolegę, który ma dziwaczny zwyczaj. Wchodzi na imprezę, zagląda do pokoju, w którym towarzystwo się już bawi i mówi tak: Co tu, k..., tak śmierdzi?
I wie, że jeśli się ktoś zaśmieje, to warto się z nim napić i pogadać.
Mamy przeogromne mózgi, o wiele większe niż są nam potrzebne.
Może już pora zapełnić pustostan odrobiną mebli, na których da się usiąść i spojrzeć odrobinę krytyczniej na idiotyczne zapewnienia Dudy, że zmniejszenie wieku emerytalnego przyniesie nam wymierną korzyść, a manifestowanie miesięcznic poprawi nasz byt.
Jeśli wygra będziemy mieć prezydenturę popieprzonych rozliczeń i mordę Macierewicza zamiast dobranocki.











niedziela, 10 maja 2015

To żart, czy aż tak jesteśmy głupi?

Jest taki aktor, Krzysztof Pieczyński, który z dnia na dzień stał się jednym z moich ulubieńców. Chyba niewielu jest w naszym kraju ludzi, którzy tak odważnie wypowiadają się o kościele. Mnie się to akurat niezwykle podoba, bo nie trawię batmanów od dziesiątek lat uważając, że jest to znakomicie zorganizowana klika, która chce sprawować rząd, a ma do tego tyle praw, co ja do zjedzenia kota sąsiada. Ciekawych tematu odsyłam do osobistych refleksji pana Krzysztofa.
W niebie z pewnością ma przechlapane, ale skoro bóg dał nam wolną wolę to chyba liczył się z tym, że ktoś, kiedyś powie otwarcie, że ma w dupie wiarę w boga, a jego przedstawicie na ziemi to banda oszustów specjalizujących się zbijaniu kasy. Dwa tysiące lat szkolenia w tej robocie musiało przynieść efekty. Zżymacie się na mnie? Ok. A ilu z Was jest teraz w stanie powiedzieć otwarcie: Mam w dupie wiarę katolicką! Oj niewielu! I to właśnie jest efekt indoktrynacji! Zwyczajnie się tego boicie! Zakodowany w genach strach przed: A może jednak tam coś jest... paraliżuje. Odsuwając od siebie strach przed piekłem i kierując go na drogę kościoła, dajecie klechom możliwość manipulacji własną, podobno wolną wolą. Skoro jest nasza, to róbmy z nią co chcemy i nikomu nic do tego. Ale jak może być nasza, kiedy w każdy jej wymiar wpieprza się ksiądz pouczając nas, że się mylimy. Bo maluczcy nigdy nie mają racji! Zawsze muszą się konsultować i spełniać postanowienia inkwizycji, której podobno już nie ma. A cóż to jest spowiedź jak nie forma zapanowania nad nami? Oni oczywiście tłumaczą to po swojemu, ale równie dobrze mogę się wyżalić po pijanemu barmanowi i też mi ulży.
Właśnie dowiedziałem się, że wygrywa Duda. Bardzo dobrze! Emeryci triumfują! Moherowe bereciki dopiero teraz dostaną po łapach. Ale oni mają już z górki i rozrośnięte prostaty, które Duda z pewnością naprawi im swoim bełkotem. Zawsze jestem przeciwko inteligencji w polityce, bo tylko ona pozwala przejrzeć na oczy prostakom.
Wisi mi kto będzie prezydentem, bo to tylko pijar. Smuci mnie, że znów się cofamy głosami tych, którzy powinni mieć najmniej do powiedzenia. Ale to właśnie oni dokuśtykali w największej liczbie do urn wyborczych. Chwała im za to! Może dzięki nim będziemy mieć niedługo lepiej. Nie chce mi się już pisać, bo mnie chwilowo chuj strzela.  
Muszę odwiedzić teraz jakąś porno stronę, bo tam nie ma ani kościelnych przydupasów, ani pieprzenia o piątej RP. Pieprzenie to pieprzenie. Mam nadzieję, że kiedyś Polacy wreszcie to zrozumieją. Im wcześniej tym lepiej.
Nie zostało mi już nic innego jak przelać litrowe piwo do litrowego kufla i się nawalić z radości.
Ale wiecie... Jeszcze się z czegoś cieszę...
Krzysiu Pieczyński! Ciesz się razem ze mną! Mamy rzadką okazję dokopać wreszcie inkwizycji i rozliczyć ją za dwa tysiące lat oszustw i morderstw.
I za zamordowanie mojej wątroby, bo właśnie litrowy Żatecki Gus wpływa w moje kichy. Spoko podzieliłem się z żonusią mimo, że powiedziała na kogo głosowała.


Dracula

Problem ze mną jest taki, że mój wieczór zaczyna się cholernie późno. Często po dwudziestej drugiej, czyli w czasie, w którym grzeczne dzieci zwykle już śpią wykrzykując czasem jakieś dramatyczne: RATUNKU!
A mnie wtedy nosi (nie żadne krzyki!), po prostu o tej porze najlepiej mi się funkcjonuje. Dzień jest zaliczony, troski znikają, jest cisza i ciemno. Jestem z gatunku osób, które koncentrują się jedynie w ciszy, a każdy hałas mnie rozprasza. Dlatego nie dziwcie się, że czasem utyskuję na szczekające psy i wydzierające się koty, bo, o ile  lubię zwierzęta, o tyle ich jazgot mnie wkurza i nic z tym już nie zrobię.
No i właśnie minęła dwudziesta trzecia, zbliża się godzina duchów, budzą się wilkołaki, a za godzinę hrabia Dracula odsunie wieko trumny i, zmieniając się w netoperka, wyfrunie na poszukiwanie dziewic. Mam niezachwiane przekonanie, że żadnej z czytających mnie kobiet atak Rumuna jednak nie grozi i mogą sobie pozwolić na uchylenie okna w ten cieplutki, majowy, wieczór.
Kiedy pierwszy raz w życiu przekroczyłem kolejową granicę z ówczesną Czechosłowacją, a był to blady świt, na pierwszej stacji dosiadł się do nas Czech z gazetą. Na drugiej dołączyła Czeszka i zaczęliśmy się wspólnie nudzić. Ja podróżowałem z kolegą. Monotonne stukanie kół jakoś nikogo nie usypiało, Czech sobie czytał, Czeszka gapiła się bezmyślnie w okno, pociąg mijał lasy, czarne chmury, jechał  szybko, było z góry...
I nagle, ni z tego, ni z owego, ów Czech zagadał do Czeszki po Czesku, a my z kolegą rąbnęliśmy głośnym śmiechem. Do dziś mi wstyd, ale to taki zabawny języczek. Nie mam pojęcia co powiedział, nie wiem także jaka była odpowiedź, pamiętam jedynie moją reakcję na pierwszy, żywy kontakt z językiem Haszka. Dalej było już tylko weselej.
Na przepięknym i nowym dworcu w Pradze, całym w czerwonych kafelkach, najpierw odwiedziliśmy kibelek. Faceci to wiedzą, a kobitkom wytłumaczę...
Ściana płaczu po prawej, z lewa kilka kabin, ja dalej od wejścia, kolega bliżej. Co tu ściemniać... stoimy i lejemy na czerwone kafelki.
I wchodzi on...
Podchodzi do Grześka (pozdrawiam Cię... gdziekolwiek teraz jesteś!), wręcz opiera się o jego ramię i mówi tak: Psi, psi, psi, psi...
Moje zawory natychmiast się zwarły. Grzesiek wytrzymał. Skończył poranny obowiązek, zasunął rozporek i czeski gej dostał takiego liścia, że otworzył sobą wejściowe drzwi, przez który wyszliśmy zataczając się ze śmiechu.
Każdy z nas kupił sobie w Pradze gitarę i po tygodniu zwiedzania wróciliśmy do kraju. Gitary kosztowały po 700 koron, wymiany mieliśmy po 1300, a mimo to jakiś zidiociały polski celnik zabrał nam je na granicy tłumacząc: ja nawet organka (?) nie przepuszczę! Dostaliśmy jakieś kwity i obowiązek powrotu na granicę celem opłacenia cła w wysokości 300 koron od gitary.
Zdecydowanie wolałem podróż w tamtą stronę! Kolejna doba w pociągu do granicy i z powrotem zbrzydziła mi do dziś zakupy u Pepiczków. Gitarę skradziono mi zresztą później w wojsku. Zostały wspomnienia.
Chyba jednak miałem pisać o prażokach czy też prażuchach...
To zależy od regionu. Ja jestem z prażok, żona z prażuchów, ale ona pochodzi z innej wsi. Ważny jest smak.
Jadłem je także ze zsiadłym mlekiem, ale ostatnio coś za słabo trawię laktozę i spotkanie z mlekiem kończy się między czerwonymi kafelkami.
Uwielbiam każdą formę kapuśniaku z kiszonej kapusty, ale do tych... tam... prażuchów, bardziej mi podchodzi kapuśniak na słodko. W końcu każdy może sobie spróbować obu wersji i wybrać najsmaczniejszą dla siebie.
I wcale nie potrzeba jeździć do czeskiej Pragi lutując w kiblu czeskiego geja. Czerwone kafelki też tej potrawie są całkiem obojętne.
Podobieństwo jest tylko takie, że i język czeski i potrawa, wzbudzają ten sam szczery uśmiech na naszych twarzach.
No i minęła północ... Na wszelki wypadek pozamykajcie okna.
Ja, na wszelki wypadek, kupiłem sobie dziś w Tesco litrową puszkę czeskiego piwa o nazwie: Żatecki Gus, ale nie będę sączył litra browara o północy, bo nie chcę snów o dworcowej glazurze.








piątek, 8 maja 2015

Lekcja

Trzeba zrobić tak:
Kupić małą główkę świeżej kapusty, kostkę od schabu, trzy małe marchewki i koperek. Ugotować z tego leciutką zupkę, taką bardziej do popijania niż jedzenia. W innym garnku ugotować ziemniaki i zrobić z nich prażuchy ze skwarkami. Inna wersja to cieniutki kapuśniak na kapuście kiszonej. I jak mi ktoś powie, że to gorzej smakuje od pizzy albo kebabu to przyjadę i walnę go w zęby.



Szczypiorek nie jest konieczny. 
Nigdzie w internecie nie znalazłem kapuśniaczku wyglądającego podobnie do mojego, a ja swój już zjadłem. Chyba przedwczoraj.
Mamy takie wspaniałe kulinarne tradycje. Marnowanie ich to przestępstwo, za które karałbym pierdlem. Żadna buła z mięchem na tygodniowym oleju, żadna mąka z solą na wodzie i żadne makaroni. W każdym razie nie codziennie. Sprężcie się i zróbcie coś, co będziecie chcieli powtarzać znacznie częściej niż hamburgera. I jeszcze jedna prośba...
Nie dodawajcie do kapuścianej zupy papryki, winogrona, pyrów ani arbuza, bo tak jest trendy. Wszyscy telewizyjni kucharze za wszelką cenę silą się na oryginalność. W naszej kuchni nie chodzi o zrównoważenie piętnastu smaków. Wystarczą dwa, ale za to jakie!!! 
Taka krótka lekcja polskiego przed zaśnięciem...

czwartek, 7 maja 2015

Dudy w miech.

To jest tak...
Najpierw jakaś mądra pani przekonuje nas w radio, że kredyty "zero" procent to reklamowa bzdura, fikcja i łapanka naiwniaków choćby dlatego, że oferowany towar został uprzednio podrożony, a sam kredyt obkłada się tyloma kruczkami prawnymi, że nikt nie może ich spełnić, chyba że spłaci go rok przed terminem kontrolując codziennie zmieniane ewentualne zmiany dat spłat, odsetki i inne temu podobne głupoty jedynie po to, abyśmy nie byli w stanie tego ogarnąć, a banki miały na nas haka, po czym...
Następuje seria reklam marketów i banków, które oferują cudowne kredyty "zero" procent. Te biedne markety to jadą wyłącznie na stratach! Banki także robią bokami rozdając każdy zarobiony grosz na biedne dzieci i przepracowanych rolników. Zarabiamy wyłącznie my mogąc wreszcie zasiąść przed stu calowym telewizorem i oglądać reklamy ofert "zero" procent. Atak klonów matki Teresy z Kalkuty z twarzą Juliette Binoche, siłą perswazji Robin Hooda i namolnością ulicznych żuli. Jakież to wszystko urocze, zaraz się rozpłaczę.
A teraz z innej beczki...
Opowiadają nam rokrocznie coraz to nowe historie z Warszawskiego Powstania; że to tylu młodych poległo; że takie straty, że szkoda...
Oczywiście że szkoda!
Ale czy ktoś pisze dlaczego wybuchło? No, sorki, niby piszą o Ruskich, o tym i o owym. Nikt nie dodaje, że przywódcy powstania urodzili się w dziewiętnastym wieku.
Spytacie: A co ma piernik do wiatraka? A właśnie ma! To byli ludzie, którzy cenili słowo: Honor. Oddawali za niego życie i nikomu nawet przez myśl nie przyszło, aby splamić swoje imię jego brakiem. Jeszcze niejasne? Otóż ci wojskowi zapowiedzieli ludowi, że powstanie będzie! Ci z kolei wiedzieli, że mówią prawdę. Musiało więc być i kropka. Powstańcy nie byli idiotami, zdawali  sobie sprawę z ryzyka, ale wstręt do okupanta, chęć zemsty i poczucie honoru nie pozwalało nikomu przedkładać własnych słabości nad tak dziś pozbawione znaczenia i sensu słowo: Honor.
Usłyszałem dziś w telewizji, że Duda ma wizje. Sam się przyznał. Wyłączyłem od razu telewizor z obawy zapaskudzenia pokoju pawiem. Ostatnim, który miał jakieś sensowne wizje był John Savage w filmie "Hair".
On przynajmniej łyknął wizjonerskie LSD.
Imć Duda, z przeproszeniem, prawdziwy Polak i katolik ("Nie może być dobrym Polakiem ktoś, kto nie jest dobrym katolikiem..." Słowa proboszcza mojej parafii z okazji komunii syna...), wizji mieć nie powinien.
Powinien mieć honor! I ma...
Słowo honoru...
Chce być prezydentem.
Chce być podnóżkiem Katyńskiego, po którym ten będzie mógł wypełznąć na szczyt władzy i drażnić swoją mordą ludzi bez jakiegokolwiek poczucia honoru.
Takich jak ja...
I obiecywać, że wyłącznie na jego "lipie" wyrosną gruszki. I dostaniemy je w systemie "zero" procent, jak wszystko to, co sprzedają w pislandii.
Kończę swoją kampanię prezydencką. Od jutra tylko o gotowaniu.


środa, 6 maja 2015

Czarny wilk

Ponoć wczorajsza telewizja nadała jakiś spektakl z dziesięcioma aktorami pretendującymi do bycia prezydentem. Z opowieści wrażych radiowców dowiedziałem się, że żaden z nich nie wytrzymał do jego końca, a słowo szmira było najdelikatniejszym określeniem tego cyrku.
Od dłuższego czasu nie mogę wysiedzieć przed TV dłużej niż dziesięć minut, a jakiekolwiek wiadomości skręcają mi kichy już po pięciu. Zaczynam kląć i się wściekać na każdą filmowaną gębę. Gośka mnie opieprza i każe się zamknąć. Wolę więc wyjść i nie drażnić nas oboje.
Obejrzenie wczorajszego występu skończyłoby się niechybnie wywaleniem telewizora przez okno.
Co się dzieje z tą naszą telewizją?
Mamy dekoder, który umożliwia ustawienie programów pod kątem zainteresowań każdego z domowników indywidualnie. Ja ustawiłem sobie chyba 45 programów. Dopiero na 25 mieści się TVP 1, choć żadną miarą nie wiem po co, bo to, co proponują ciekawego, nadają zwykle grubo po północy. Kretyńskiego TVN nie mam wcale, bo to najgorszy program we wszechświecie. Może z wyjątkiem "Trwam". Wszystko wcześniej to telewizje z gatunku popularno-naukowych, które przynajmniej nie pieprzą o bieżącej polityce. A to jest bardzo ważne dla żywotności mojego telewizora i przypadkowych ofiar przyjmujących na główkę spory ciężar lecącej elektroniki.
Nie lubię telewizji i polityki, ale nic mnie tak nie wpienia jak kibole. Ludzkość nie wyprodukowała nigdy obrzydliwszej bandy idiotów. Osobiście ustawiłbym kilka cekaemów w każdym rogu stadionu, przed każdym meczem, i strzelał do każdego, kto wypełznie na murawę, a nie jest piłkarzem bądź sędzią.
Nie rozumiem dlaczego całe państwo nie umie sobie poradzić z tą bandą? Bardzo źle to o państwie świadczy.
Wcale nie tak dawno, w Anglii, mieli podobny kłopot.
I napisali na okalających boisko płotach coś w stylu: Przejście przez ten płot kosztuje pięć tysięcy funtów.
Monitoring, ochrona i do dziś jest spokój! Dlaczego nikt nie ośmieli się zrobić tak u nas?
Bo kibole to dno szamba, które zaczyna się dużo wyżej. Na samej górze! Bo pozwalamy na plenienie się podobnego ohydztwa na każdym stopniu struktury kraju i nikt nie jest zainteresowany jego zwalczaniem. Trzeba mieć przecież w zanadrzu jakieś tematy zastępcze, które rozładują emocje obojętnie jakim kosztem.
A tego bezmózga, którego zastrzeliła policja, powinna zastrzelić już pięć lat temu.
Wczorajsza dyskusja z kandydatami na prezydenta także powinna skończyć się strzelaniną.
Jakże martwiliśmy się kilkunastoma sowieckimi motocyklistami przejeżdżającymi nasz kraj. Przejechali już, czy jeszcze nie? Jakoś zrobiło się cicho... Kolejna para poszła w gwizdek.
I tak jest ze wszystkim.
Robię się radykałem, ale czyż można inaczej?







wtorek, 5 maja 2015

Mimsy Farmer

Jest taki film, tytułu nie pamiętam, opowiadający historię zagubionej książki, którą po latach znalazł pisarz, delikatnie powiedzmy... mniej zdolny, i wydał ją pod swoim nazwiskiem zyskując sławę. Żyjący jeszcze, prawdziwy autor, odnalazł złodzieja i opowiedział historię jej powstania. Bardzo smutną historię. Swoje życie.
To jest amerykański film. Finansuje się tam miliardy dolarów w chłam wołający o pomstę do nieba, ale czasami, przypadkowo, ktoś jednak wpada na dobry pomysł i, jeszcze bardziej przypadkowo, udaje się taki pomysł zrealizować. I wówczas powstaje coś naprawdę godnego uwagi.
Jestem fanem dobrego kina.
Nie zawsze jednak chodziłem do kin z wyłącznie filozoficznych względów...
Najwięcej razy byłem na filmie pt. "Droga do Saliny". Raczej wątpię, aby ktoś o nim dziś pamiętał. Określono by go jako psychologiczny thriller, ale po kilkunastu projekcjach scenariusz przecież już nie porywa fabułą. Bo i wcale nie dla fabuły na niego chodziłem! Nie mogłem się za to napatrzyć na Mimsy Farmer, bezwzględnie moją pierwszą miłość.


Fascynowała mnie jej twarz, jej uśmiech z tajemniczym grymasem, króciutkie blond włosy, no i, oczywiście cała reszta...



Niewielu ludzi ma w swojej twarzy coś tak ciekawego, że chciałoby się na nią patrzyć i nie ulec znudzeniu. Wierzcie mi, na tym to się akurat znam, bo to takie moje ciche hobby. I wydaje mi się, że robiąc to uparcie przez wiele lat, nabyłem pewnej wprawy w osądzaniu ludzi po ich mimice, czasem delikatnym błysku w oczach, nieszczerym uśmiechu, albo właśnie tym szczerym, wyczytywaniu z twarzy ludzkich nastrojów i, niestety... Poziomu inteligencji albo jej braku.
Ostatnie widać najlepiej. 
Po diabła to piszę?
Kolega opublikował krótki film na Fb ze spotkania pislamistów, na który wszedł ktoś normalny i, na swoje nieszczęście zabrał głos. Może uda się komuś to tego dotrzeć. Popatrzcie wówczas głęboko w oczy tej bandzie Troli, a zrozumiecie dlaczego tak ich  nie cierpię! 
Aż mi teraz szkoda, że wplątałem w dzisiejszy wpis oszałamiającą Mimsy Farmer.  

   
 

Bardzo proszę, mocium Panie...

Wróciliśmy niedawno z fredrowskiej "Zemsty" i trudno mi oprzeć się wrażeniu, że to tacy dziewiętnastowieczni "Sami Swoi".
Ale od początku...
Życie Fredry przypadło na okres historii, który niespecjalnie lubię. Te wszystkie bogoojczyźniane wzwody, które oczywiście rozumiem, ale wcale nie muszę się nimi zachwycać, odrobinę mnie nudzą. Nie rozumiem również Napoleona i jego genetycznej potrzeby przerobienia całego świata na swoją modłę. Skoro był takim geniuszem to chyba musiał wiedzieć, że nikomu, nigdy, ta sztuka się nie udała, a kolejna próba naprawiania świata będzie także skazana na klęskę? Zatem... Czy warto próbować?
A jeżeli już zaczynać, to może należałoby wprowadzić jakieś ograniczenia? Może nie cały świat, a tylko ćwierć? Może tylko trzy kraje? A może uratować jedynie swój? Zaprowadzić w nim taki porządek, aby cała reszta świata zapiała z zachwytu i porzuciła swoje pieskie życie dołączając do elity postępu?
Na to jednak żaden tyran nie może się zgodzić.
Są jak psy, które jedzą do czasu, aż ich żołądki przestają pracować i jedynym wyjściem jest wszechogarniający paw. A pawie, jak wiadomo, nie są apetyczne. Są z pewnością efektowne, kolorowe i obfite. Są jednak wynikiem zwyczajnej głupoty, a tej geniuszom mieć nie przystoi. Chyba za to właśnie nie cenię tego "Małego Kaprala".

Fredro, już jako młodzieniec przemierzający z armią Napoleona Europę i zdobywający kolejne ordery, czuł to chyba przez skórę. Po uwięzieniu swojego szefa na Elbie napisał:
     
        Wyjechaliśmy razem z odmiennych pobudek...
        Napoleon na Elbę, ja zasię do Rudek...

Miał wówczas lat 25.
Wojna wyciska pozytywne piętno na intelekcie.
Taka ironia wojen...
Poza tym Fredro był hrabią, bogatym synem bogatego ojca, który mógł sobie pozwolić na hrabiowskie życie. W jego przypadku był to niezwykle szczęśliwy splot okoliczności; może nie tak bardzo dla niego, co dla nas. Niewielu mieliśmy pisarzy tego formatu co Fredro. "Zemsta" zaś, piętnująca na wesoło przywary Polaków, jest jednym z najważniejszych dzieł.
Jest także gorzką lekcją historii, która uczy jedynie tego, że nikogo, nigdy, niczego nie nauczyła.
Zapewne dużo wcześniej od autora tej sztuki, żyli tacy Rejenci i Cześnicy. On jedynie zwrócił na nich uwagę.
Dar obserwacji nie jest dany wszystkim.

U nas honor równoważy się z zemstą, zemstę z dobrym samopoczuciem, a dobre samopoczucie z honorem.
Ciekawe co na mój dzisiejszy elaborat powiedzieliby nauczyciele języka polskiego, gdyby taki temat pojawił się na maturach?
Szkoda, że nie oglądałem dziś "Lalki"...
Polacy i Polska to taki nierozerwalny twór, który każe nam brnąć coraz głębiej w nasze ograniczenia i żadna sztuka, ani film, nie wyzwolą nas od niego. I do końca świata będziemy śmiać się z Karguli nie widząc, że śmiejemy się z samych siebie. Ale to już napisał Gogol...


I jeszcze jedno...
Papkiny, Rejenci, Cześnicy...
Jeżeli nie chcecie naszej zguby, to rozwalcie w końcu ten mur! Wysuńcie swoje gęby zza jego resztek i podajcie sobie rękę, bo ja, jakom żyw, nie przestanę na was napadać!!! A moje notowania, w przeciwieństwie do Waszych, wyłącznie rosną!





niedziela, 3 maja 2015

Troszkę o naszej Konstytucji...

Wekeend się udał?
Ja właściwie zrobiłem wszystko, co zaplanowałem. A to światełko w łazience, a to gipsowanko pod oknem, a to sprzątanie busa. Same przyjemności. W międzyczasie był nawet grill i szaszłyki... Taka domowa wersja, ale szaszłyk to zawsze święto dla mojego podniebienia.
No i nie oglądałem telewizji, a to jeszcze większe święto dla mojego dobrego samopoczucia. Nosiliśmy się z zamiarem zmiany telewizora, ale wątpię czy chcę oglądać większe mordy tych samych karłów. Sprzątając auto wysłuchałem rozmowy z jakimś prawicowym dupkiem, który autorytatywnie stwierdził, że imć Duda (zawsze chce mi się zamienić drugie "d" z "p"), musi wygrać drugą turę wyborów, bo, jeżeli dodać wszystkie głosy na rozciapcianą ośmioma kandydatami prawicę, skonsolidowaną przeciwko Komorowskiemu, to wygrana pewna.
Mózgi z prawicy! Nie idźcie na drugą turę! Normalni ludzie nie chcą piątej RP! Nie chcemy defilad "na cześć", marszów "ku czci" i krzyży zamiast mieszkań. Zostańcie spokojnie swoich domkach z różańcem w rączkach i rozpaczą w sercach. Bo tylko w ten sposób będziecie mieć jeszcze coś do powiedzenia. Będziecie mogli organizować swoje marsze przeciwko "tęczowym", grzmieć jacy to jesteście dyskryminowani i wciąż będziecie mieć szanse na konsolidacje przed kolejnymi wyborami, na które nie powinniście iść! Jesteście najlepsi w tym, co teraz robicie i niech tak zostanie. Budowanie nie jest waszym żywiołem, umiecie tylko niszczyć, jesteście równią pochyłą z odwrotnym spadkiem. Jesteście jak wychwalana dziś konstytucja, która przeżyła ledwie kilkanaście miesięcy jedynie po to, żebyśmy dziś, po dwustu pięćdziesięciu latach, mogli chwalić się naszą porażką. Zróbcie wreszcie coś dla przyszłych pokoleń i popełnijcie zbiorowe samobójstwo, bo, zwyczajnie, nikt przy zdrowych zmysłach, Was nie potrzebuje! A to, że Wam ciągle się tak wydaje jest tylko tego potwierdzeniem.



sobota, 2 maja 2015

Nie lubię prawicowców!

Czekam z niecierpliwością wyborów prezydenckich... Ale tylko z jednego powodu. Może wreszcie ta cała banda ćwierćinteligentów, rozpisująca się na ten temat wreszcie zamilknie i przestanie pieprzyć na różnych czatach i portalach o swoich nocnych zmazach. Zasunę personalnie, a co mi tam! Jednym z moich znajomych na Fb jest były członek kabaretu OT.TO. Facet z gruntu sympatyczny i niezły w tym, co robi. Jest zdeklarowanym prawicowcem, co mi akurat wisi i powiewa, bo ja nikogo z tego powodu nie mam zamiaru deprecjonować. Opublikował On na swojej stronie coś na kształt delikatnego paszkwilu o Komorowskim. Że go nie lubi i nie będzie na niego głosował... Takie tam...
No i się zaczęło...
Nie będę przytaczał opinii rozkochanych w prawicy ludzików, bo ani język, ani polszczyzna nie kwalifikują się do publikacji.
Kiedyś już napisałem, że największą wadą całej prawicy jest to, że żaden z nich nie umie mówić własnym głosem. Każdy, bez wyjątku, z uporem maniaka powtarza wszystkie komunały wypowiadane ciut wcześniej przez całą wierchuszę z prawicy. Po jaką cholerę jest ich tam aż tylu?
Miałem kiedyś dwa żółwie... To skończenie głupie zwierzęta, aż dziw, że przeżyły tyle milionów lat bez jakiejkolwiek pomocy...
Jednak każdy z nich miał zupełnie inny charakter i temperament. Od razu było wiadomo, że jak któryś uciekł z terrarium, to był to Flap, bo Flip był na to zbyt durny. Po śmierci jednego z nich, do dziś nie wiem który to był, pozostały przy życiu ucieka nadal, ale rzadziej... I bądź tu mądry..
Żaden cymbał z prawicy nie uciekł nigdy ze swojego bajora choćby po to, aby wygrzać dupsko przy lampie.
Są jeszcze głupsi od moich żółwi.
Właściwie to nie są głupsi...
Wiedzą, że jeżeli uciekną, to wylądują na dnie szamba. Muszą tam być! Niezależnie od wszystkiego. Są jak najgorszy sort żula. Poniżej nich ma już nic. Popatrzcie na takiego Ziobrę czy Hoffmana, którzy zatonęli w prawicowej kloace i raz na miesiąc wypływają na powierzchnię, aby coś krzyknąć i z powrotem zatonąć.
Nie jestem zwolennikiem Platformy, nie lubię ich wręcz, ale mają jedną przewagę. Na ich gęby da się jeszcze patrzyć! Na PiSlamistów patrzyć się nie da.
Nie wiem...
W ich oczach jest jakiś błysk średniowiecza, łamanie kołem i kat unoszący topór. Nie czuję się przestępcą, który, jeżeli nie powie, że właśnie zaczął wierzyć w Boga - straci jedyną w życiu szansę na życie. Ja w żadnego Boga nie wierzę i żadne wydłużanie mojego kręgosłupa tego nie zmieni. A starach przed inkwizycją może jest i silny, ale to akurat mam głęboko w dupie.
Ludziki z prawicy, którzy wchodzicie na jakiś portal i wygłaszacie tam swoje opinie, wchodzicie jedynie po to, aby choć przez chwilę poczuć się kimś ważnym, aby znaleźć podobnego sobie ludzika, który jest tak samo samotny w swoich opiniach. Tylko tu macie taką możliwość... Oprócz zakrystii.
Szukajcie sobie! Wasze prawo... Ale nie odmawiajcie innym prawa do myślenia inaczej. Nie życzę sobie, aby jakikolwiek dupek narzucał mi jakimi kryteriami muszę się kierować przeżywając własne życie. Jest ono wyłącznie moje i wara wam od niego! Kiście się we własnym sosie, noście codziennie krzyże dokąd chcecie, głosujcie na kogo chcecie i łaźcie z do domu do Częstochowy na okrągło, ale niech dotrze do Waszych pustych łepetyn, że Wasze wizje zweryfikowane zostaną wraz z Waszym ostatnim oddechem. A jeżeli ja się mylę to w miejsce, w które mogę trafić jest i tak o niebo ciekawsze.
Póki co...
Otaczający nas świat jest zdecydowanie po mojej stronie i nie macie żadnego argumentu, aby mnie do niego przekonać.