czwartek, 31 grudnia 2015

Nieśmiertelny "Paragraf 22"

Jakoś nie mogę sobie przypomnieć żadnego demokratycznego kraju, w którym byłyby potrzebne kretyńskie deklaracje lojalności wobec prezydenta bądź rządu; podpisywanie petycji w stylu:
"Stoimy Murem za Prezydentem Dudą!"
Tak zachowują się wyłącznie ludzie słabi, robiący w gacie ze strachu, że oto ich skrzywione poglądy napotykają na mur, którego swoimi tępymi łbami przebić im się nie uda! Muszą więc zakrzyczeć; muszą się konsolidować i utwierdzać w przekonaniu, że mają rację.
Codziennie dostaję na swój profil podobnych oznak panicznego strachu bez liku. To takie żałosne...
I to jest cholernie optymistyczna prognoza na niedaleką przyszłość.

Jest takie powiedzenie...
Zamiast sam szczekać - kup sobie psa!
Chwilowo mamy tylko zwierzyniec próbujący, z godną podziwu zajadłością, niespotykaną w świecie zwierząt - zabijać, nie z głodu, a w imię idei. Nawet nie idei, a idee fix.
Podobne postawy cofają nas cywilizacyjnie.
Kto bowiem dzisiaj rządzi w ten sposób?
Łukaszenka, islamiści i Korea.
Przeżyłem czasy podobnej retoryki i znam ją świetnie. Nie dam się więcej oszukać!  Mam po dziurki od nosa komunistów, faszystów... ideologów!
To właśnie ci, opętani ideologią faryzeusze, klepiący bezmyślnie wykutą na blachę litanię swoich bogów, są najgorsi. Nie mając własnego zdania, łykają każde fundowane im gówno trawiąc je z zachwytem i prosząc o więcej.
Właśnie dlatego ten, za przeproszeniem, PiS, tak teraz ujada wybierając najgorszych spośród siebie oszołomów.
Bo tylko ci są na tyle wyraziści, aby dotrzeć do tej intelektualnej depresji jakim są ich wyborcy.

Jutro, a właściwie już dziś, jest ostatni dzień tego roku...
Życzę zatem Wszystkim dużo cierpliwości i nadziei, że w nadchodzącym roku, może pod sam jego koniec, ale wreszcie, włączymy telewizor i nie będzie w nim Kaczyńskiego.
Osobiście życzę mu złośliwego raka trzustki.  
Może doczekamy "Dobrej Zmiany", tak lansowanej przez jego przydupasów.
Nie chcę, aby mój ostatni wpis tego roku był pesymistyczny.
Niestety, nie bardzo wiem jak wykrzesać odrobinę uśmiechu na sylwestrowo wymalowanych buźkach. Może, po prostu, zobaczcie o czym mówi mój pied... idol Antoś, współtworzący polędwicę Chateaubriand...


 https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=980147588693930&id=100000960955406&__mref=message_bubble




Ta bladź umie popsuć nawet gwiazdki Michelina.

środa, 30 grudnia 2015

Renesans

Jak zwykle o tej porze roku napada mnie nostalgia za Italią. Nie byłem już pięć lat. W ogóle jakoś licho ostatnio z wakacjami. A to jakiś remont, a to nie ma czasem za co...  Życie.
Pociechą jest kilka tysięcy zdjęć, które można sobie pooglądać.
Nie jestem typem "zaliczacza", nie kręci mnie zobaczenie czegoś tylko dlatego, że jeszcze nie widziałem. No... może za wyjątkiem zobaczenia wszystkich dzieł Michała Anioła. Kilku jeszcze nie widziałem.
Jest we Florencji kościół Santa Croce, a w nim moja Mekka - grób Michała Anioła. Nie mam w tym kompie zdjęć więc posłużę się netem.


Świadomość, że w tym sarkofagu spoczywają szczątki mojego bezapelacyjnego idola w historii świata, prawie mnie podnieca.
Jego życiowa spuścizna jest tak gigantyczna, że trudno ją z czymkolwiek porównać. Znał się na wszystkim, czegokolwiek by nie tknął, zamieniał w arcydzieło. Jego pierwszy nauczyciel i doskonały artysta, Domenico Ghirlandaio, stwierdził pewnego razu, że niczego już Michała Anioła nie potrafi nauczyć. Dowcip polega na tym, że ten miał wówczas lat czternaście.
A Ghirlandaio malował tak:


Będąc dwudziestolatkiem wyrzeźbił, już w Rzymie, Bachusa, świadomie kopiując styl starorzymski.


I zapewne do dziś nikt by o tym wiedział, gdyby nie zrobił jej na zamówienie.
To jedna z tych rzeźb, których nie widziałem, mimo że jest we Florencji.
Wędrując po świecie stworzonym przez Michała Anioła, trudno nie ulec wrażeniu, że jedno życie to za mało aby móc z tym wszystkim zdążyć. A przecież trzeba także wiedzieć, że były to czasy, w których pierwszoplanowym zadaniem było dążenie do absolutnej doskonałości i każdy artysta prędzej dałby się pokroić, niż zrobił coś bez miesięcy przygotowań. Wszystko weryfikował jedynie talent.
Nie chcę być dziś złośliwy, ale ten współczesny atak miernot jedynie mnie obraża i bez mrugnięcia oka zamieniłbym kilka lat mojego życia na jeden dzień w pracowni Michała Anioła.
I usmażyłbym mu zbójnickiego placka.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Liberum veto

W roku pańskim 1639, lepiej znany z późniejszych występów niż ten, o którym piszę, Jerzy Lubomirski, jako pierwszy w historii Polski (to nudna historia, a ja nie o niej...), przyczynił się do zerwania obrad sejmu. Znany przywódca rokoszan, słynący z bogactwa, tępoty i przerośniętego ego...
Przypomina Wam kogoś?
Jak z pewnością wiecie, obowiązywało wówczas "liberum veto", czyli prawo każdego posła do zablokowania obrad sejmu, które to czyniło nieopisany chaos w kraju niwecząc nieraz całe miesiące obrad. Prostą konsekwencją przedłużania bezprawia było to, co znamy z historii...  Zaletą zaś... możliwość wpisania do annałów jak nie powinno się robić.
Ale Polska to taki kraj, w którym pieprzenie o historii sprowadzamy jedynie do cudów, a cuda mają tyle wspólnego z nauką, co czterdziestoletnia Whiskey z moczem. Zależy kto czego lubi się napić...

Koleś robiący dziś za prezydenta, jak mu tam... No właśnie, Duda! jest klinicznym przypadkiem głąba, któremu wydaje się, że rozsiewając wokół siebie, choćby najwstrętniejszy nawet zapach nadgniłego drobiu, zapisze się w historii. Może i się zapisze, ale raczej nie jako łyskacz.
Jego dzisiejsze oświadczenie to przecież szczyty idiotyzmu! Jakże lichych ma on prawników!

Nie napisałem dotychczas nawet słowa o Trybunale Konstytucyjnym, ale nie wytrzymałem!
Jeżeli usprawnienie jego pracy ma polegać na zwiększeniu ilości zgadzających się ze sobą sędziów, to nie jest to usprawnienie!
To liberum veto!
To szantaż!
Załóżmy, że do wczoraj pięciu sędziów orzekało w jakiejś sprawie i dwóch było przeciw...
Zwykła większość głosów przepychała werdykt i było w porząsiu. Dziś orzeka siedmiu i przeciw jest trzech...
Policzcie to sobie! Kto ma dziś rację? Tych czterech, czy tych trzech?
O to idzie wojna! O veto! Tam gdzie nie mogą mieć większości będą mieć veto!
Skoro ta ustawa ma przyspieszyć orzekanie, a z pisuarów tacy demokraci, to dlaczego nie napiszą ustawy dla sejmu, żeby ten przyjmował je wszystkie większością ośmiu dziewiątych?! Skoro usprawni to Trybunał, to i sejm. I senat!
I, kurwa mać, przedszkolanki, i straż pożarną!
- Pali się! Jedziemy?
- Ja jestem przeciw!
- To chuj! Niech się pali. Ma podobno padać.



niedziela, 27 grudnia 2015

Atak klonów II

Przeglądałem odrobinę mój profil na fb i jestem zniesmaczony jak rzadko.
Mniej więcej 6 osób dziennie usilnie pragnie wpisać mnie do grona swoich znajomych, a ja nikomu nie odmawiam. Ale wkrótce przestanę, bo niemała część owych "znajomych" jest przeżarta pislamem do szpiku kości.
Ponieważ zbliża się finał "Wielkiej Orkiestry..." wszyscy nagle napadają na Owsiaka, który jest zakałą kościelnych szumowin od zawsze. Nie mogąc ścierpieć popularności tego przedsięwzięcia, muszą go zniszczyć. Muszą niszczyć wszystko to, co nie podlega ich jurysdykcji. Krucjata niszczenia Owsiaka sprowadza się zwykle to zdjęć blokowiska, w którym mieszka.
Jakaż to hańba dla kraju, w który!m żyje człowiek ośmielający się mieć mieszkanie na osiedlu, którego pilnują ochroniarze! Może ma nawet ze trzy pokoje i balkon! Hańba! Po trzykroć hańba! Zabrał pielęgniarkom! Świnia i złodziej!

Kolejnym "ulubieńcem" tego "towarzystwa jedynie wzajemnej adoracji" jet Tomasz Lis, chyba dlatego, że przebiegnie maraton. Innej przyczyny nie potrafię sobie wyobrazić, ale moja wyobraźnia jest lichutka i mogię sie mylyć.
Pisałem to wielokrotnie, ale powtórzę jeszcze raz...
Prawica to twór przypominający mi, bez obrazy dla krów, stado rasy holsztyńsko-fryzyjskiej, wypieprzonej na pastwisko. Jakieś mózgi mają, ale jak je znaleźć i gdzie, o tym nawet biblia nie pisze. Im także nie zdaje się to przeszkadzać. Trawa, kupa, wodopój, obora - to wszystko czego można się dopatrzyć. Mleczko zostawcie sobie dla własnych pociech, ja mam skazę białkową.

Jest jeszcze, rzecz jasna, Donald Tusk, człowiek którego nie darzę specjalną sympatią.
Inaczej...
Ani mnie swędzi, ani parzy.
Odwrotnie do prawicowców, ale oni zawsze muszą spersonalizować swoich wrogów, bo inaczej wyobraźnia nie działa. Widząc go w hitlerowskim mundurze przybywa im na lotności. Mogą swobodniej rzucać mięsem, bo widzą! Widzą i już wiedzą! A widzą oczywiście wszystko;
-trój... i -czwór... wymiarowo, bez okularów z I-Maxa.
Może się mylę co do moich wiadomości o życiu rogatego bydła...
Być może mój ptasi móżdżek nie przyswaja takich informacji, ale proszę o jedno...

Każdy kto myśli, że jest pępkiem całego świata, bo znalazł zdjęcia mieszkania Owsiaka, niech je sobie wydrukuje w formacie A-0, wepchnie je głęboko w dupę, odpali Facebooka i wywali mnie z grona swoich znajomych!



sobota, 26 grudnia 2015

Niech będzie pochwalony...

Drugi dzień świąt to dzień specyficzny. Śniadanie nie wchodzi, organizm krzyczy o klina, ale nie można, bo przecież trzeba najpierw odnaleźć zagubione gdzieś auto, którym nieopatrznie, albo bardziej z lenistwa, udaliśmy się na imprezę, ale dziś nie potrafimy przypomnieć sobie gdzie i do kogo.
I tu przydaje się żona, która zwykle pamięta więcej, co nie znaczy, że także wszystko.
W podróż po nasz ukochany, stalowy bolid, najlepiej udać się per pedes, dotleniając przepalony organizm, pozwalając na uwolnienie H2O z oparów Absoluta i podniesienie się enzymów (cokolwiek by to oznaczało). Lokalizując po drodze otwarte sklepy odpowiedniego autoramentu, zapchane zwykle po brzegi towarzyszami niedoli, którym auta odnaleźć się jednak nie udało, albo drżenie rąk nie pozwala trafić w dziurkę stacyjki, zmierzamy ku proszonemu obiadowi rozpoczynającemu kolejną turę obżarstwa zakrapianego odstałym bimberkiem i dwunastoletnią whiskey.
I znowu, jak to śpiewał Wiesław Gołas:
- "W Polskę idziemy, drodzy Panowie! W Polskę idzieeeemy!
    Na ch... nam auto, lufa za lufą, znowu pijemy...
Czy jakoś tak...
Szczęśliwie... tegoroczne święta zakańcza wolna niedziela, w trakcie której możemy powtórzyć cały, opisany wyżej proceder, odstawić samochód pod dom i popłakać się przed poniedziałkiem w robocie. Świadomość mąk naszych uprzyjemnić może jedynie fakt, że nie jesteśmy jedyni i większość steranych świętami kierowników także marzy jedynie o chwili spokoju. Mając w perspektywie nadciągający Sylwester, potencjalne trzy dni w pracy upłynąć powinny w przyjacielskiej atmosferze oczyszczania organizmów ze zbędnych chemikaliów, na których miejsce, już za chwilę, pojawią się nowe, jakże podobne!
Ale wtedy już wiecie co należy zrobić...

"Obżarstwo".
Pytanie słuchacza radia marysia, autentyk.

"Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Proszę księdza. Mam pytanie odnośnie grzechu obżarstwa. Otóż, kiedy właściwie popełniamy ten grzech? Czy jeśli ktoś ma problem z objadaniem sie na tle emocjonalnym, problem natury psychologicznej, czy to tez jest rozumiane, jako grzech? Czy należy za każdym razem po objedzeniu sie iść do spowiedzi? Bóg zapłać za odpowiedz, na która z niecierpliwością czekam.
odpowiedź
Ojcowie pustyni traktowali obżarstwo, jako postawę, do której demon skłania człowieka. Mówi się wręcz o demonie obżarstwa. On nie tyle namawia do jedzenia w nadmiarze, lecz podaje wystarczającą ilość pozornie rozumnych powodów, które przemawiają przeciwko głodowaniu. Rozumne argumenty ukrywają rzeczywiste pragnienia i życzenia. Demon obżarstwa chowa się za rozumem, by nie być zmuszonym do ukazania się człowiekowi, jako istota zgubna i zła. Ewagriusz z Pontu pisał, że myśl o zaspokojeniu apetytu kusi mnicha do porzucenia ascezy. Zły duch stara się pokazać człowiekowi, na jakie choroby i cierpienia może się narazić, jak niebezpieczne jest poszczenie. Warto pamiętać, że to właśnie przełamanie postu było pierwszą pokusą Jesusa, których doświadczył na pustyni.

Biesiadowanie jest symbolem zmysłowości, rozwiązłości, choć wiąże się także z „ucztą duchową”.
Niepohamowana zachłanność w zaspokajaniu apetytu to obżarstwo. Na nasze czasy mamy inne określenia obżarstwa: nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, przejadanie się. Jest to wada bardzo przyziemna. Tradycyjnie jest grzechem ciała. Obżarstwo pojawia się, jako kompensata zaburzeń emocjonalnych. Jedzenie staje się elementem pociechy, łatwo dostępnym sposobem na zapełnienie pustki. Wypływające ze słabej woli obżarstwo prowadzi bezpośrednio do zmącenia umysłu. Przeszkadza zająć się sprawami ducha. Pozwala ono na poszukiwanie dalszych przyjemności."
Współcześni ojcowie pustyni... Wy, demaskujący demony! Przestańcie ukrywać swoje pragnienia, a wyleje się z was takie szambo, że nawet ten zapasiony knur zadający pytanie, oderwie się od siedemnastej tabliczki dietetycznej czekolady i kopnie was w dupę!

Kolorowych snów.






czwartek, 24 grudnia 2015

Wigilijne łakocie

Kolacja zjedzona... Hmmm... kolacją to trudno nazwać, to uczta Lukullusa! Same łakocie! Może z wyjątkiem kaszy jaglanej, którą ponoć należy dziubnąć, aby mieć dużo pieniędzy. Może właśnie dlatego całe życie mijam się z kasą, bo nie jej jadam. Nie pojmuję co ma się w niej ukrywać takiego kasopędnego? Śmiem także wątpić, aby  Bill Gates wraz z sułtanem Brunei, spotykali się każdego ranka, aby napchać kałduny jagłami o odlecieć do swoich zajęć. Mimo to tradycje są piękne i należy je pielęgnować, ale czyż niemożna byłoby je odrobinę pozmieniać? A może pierogi zamiast kaszy? Albo kapusta z grochem? Kurde balans... A czemu nie czerwony barszczyk albo zupa z prawdziwków? O piwie nie wspomnę. Musieliście ubzdurać sobie te niestrawne jagły i dlatego mam się do końca życia męczyć bez pieniędzy? Jednego roku chyba nawet zjadłem i co? Nie będę dziś przeklinał.
Pytamy nasze dzieci czy były cały rok grzeczne, bo inaczej Mikołaj nie przyniesie im prezentów...
Tak jakbyśmy nie wiedzieli...
Urok dzieci nie polega na byciu grzecznym. Kochamy je za ich nonsensowne poczynania.
Nie wiem, który z rodziców ucieszyłby się bardziej wiedząc, że jego pociecha spędza połowę swojego życia na kolanach przed proboszczem zamiast w piaskownicy ze szpadelkiem...
Zaczynam brnąć przez grzęzawisko, ale obok mnie leży niedojedzony opłatek, który, o dziwo, nawet mi smakuje z colą jako popitką, ale obawiam się, że to jakiś diabelski zestaw, wyprowadzający mój dzisiejszy wpis na manowce.
Dlatego zbliżę się do jego końca.
A koniec jest cholernie optymistyczny. Musiałem być w tym roku jakoś diabelsko grzeczny. Musiałem nie krzyczeć na żonę; musiałem ...
Dzizus! Ile ja musiałem żeby... dostać na gwiazdkę nowiutkiego laptopa?!
Po prostu łzy w oczach.
Bądźcie zatem grzeczni, a nagroda Was nie ominie!



  

środa, 23 grudnia 2015

Cholernie świątecznie!

Ja wiem, że dziś wszyscy się spieszą żeby zdążyć się zacząć od jutra objadać, wizytować się i składać życzenia. Mam oczywiście to samo zatem... będę się streszczał.
Życzę przeto Wszystkim tym, którzy mają jeszcze ochotę czytać czasem moje wypociny i Wszystkim którzy tego nie robią (nie wiedzą co tracą...), aby najgorszy dzień przyszłego roku był lepszy od najlepszego dnia roku mijającego, abyście w zdrowiu i spokojności ducha przetrwali falę ataku klonów i zarobili co najmniej milion dolarów. Abyście dostali taczkę wymarzonych prezentów, a na jej spodzie znaleźli bilety na Hawaje.
Ja, ze swojej strony, obiecuję gnębić wszechogarniającą nas ostatnio głupotę na miarę moich intelektualnych możliwości z nadzieją, że nie potrwa całą kadencję.
Zdaję sobie sprawę z beznadziei moich poczynań, ale w coś jednak należy wierzyć.
Spędzajcie więc święta na miarę swoich możliwości i przyzwyczajeń, bo z pewnością tak lubicie robić, a ja, jako kucharz z zamiłowania, podsyłam (a co mi tam!) zdjęcie tych kilkunastu wigilijnych potraw czekających z niecierpliwością na kuchennym blacie na jutrzejszą konsumpcję.


Będą jeszcze pierogi...

 

niedziela, 20 grudnia 2015

"KOP" czyli Komitet Obrony Paczkowa... Chu"JOW"-y ten dzisiejszy wpis...

Miś Colargol dostał od króla ptaków czarowny flecik. Gdzie go sobie potem wsadził, żeby śpiewać jak słowik - bajka nie mówi. Zakładam, że stało się to na Przedgórzu Sudeckim po roku 1254, kiedy to sławetny Paczków dostąpił aktu lokacji, na prawie flamandzkim zresztą, dzięki wrocławskiemu biskupowi, Tomaszowi Pierwszemu zresztą, i stał się miastem. Historia Paczkowa jest więc długa i, powiedziawszy szczerze, mało ciekawa, do czasów niemal nam współczesnych. Do roku 1962 konkretnie, kiedy to, zapewne październikową nocą, jakiś oszalały plemnik przebił się do wnętrza jaja, dając początek nowemu jestestwu, nazwanemu dziewięć miesięcy później: Colargol. Ów, zrodzony po dziewięciu miesiącach miś, nie wyróżniający się ani specjalną inteligencją, ani innymi cechami lokalizującymi go gdzieś pomiędzy amebą a pantofelkiem dostał, w rzeczonym Paczkowie zresztą, w warunkach, o których historiografowie chwilowo jeszcze nie piszą, ale któremu gomółkowskie mleczko zaszkodziło, akces do wzrostu. Wcinający się do wnętrza jajka plemnik popełnił jednak jeden, kardynalny błąd. Miś nie dostał flecika, który mógłby sobie gdzieś wsadzić...
Miś jednak tego jeszcze nie wiedział. Rozpadający się Paczków drżał w posadach słuchając zawodzenia nawiedzonego misia, w okolicach jedynego paczkowskiego skrzyżowania okrążającego paczkowski rynek, na którym paczkowski miś zdzierał paczkowskie zelówy zawodząc wniebogłosy i powodując brak ochoty do prokreacji paczkowskich zwierząt, które, jak wiadomo, zwierzętami stoi. Wypieprzono zatem misia poza granice Paczkowa i miś się wyniósł. Ku chwale Paczkowa, ale na pohybel reszcie kraju.
Zidiociały ptasi król bowiem, napotykając zidiociałego misia, zgodził się na machniom.
- Ty dasz mi smętne resztki swojej... że tak powiem... inteligencji, a ja ci dam flecik czarowny byś śpiewać mógł niczym słowik. Fju fju fju fju fju fju fju.
Miś inteligencji chwilowo nie potrzebował, chciał śpiewać, więc zgodził się bez wahania.

To, po raz pierwszy spisana, prawdziwa, historia powstania grupy "Piersi", z misiem jako frontmenem.

Minęły lata.
Miś ewoluował radykalizując się z lekka, a jako ofiara królewskiego, a jednocześnie ptasiego molestowania, miś, asekuracyjnie, postanowił zostać chu"jowy". Znając smak wepchniętego do gardła królewskiego flecika przyszło mu to bez trudu.
Dzisiejszy miś jest szychą.
Szycha to taka szyszka z iglastego drzewa, które nie ma nic ciekawszego do roboty niż produkowanie szyszek. Na szczęście jest jeszcze mniej zbędna od misia, bo... produkuje tylko szyszki. Miś produkuje jeszcze nacjonalizm.
Miś jest zbędny jak dziesięciokrotne wycieranie dupy. Szkoda papieru.
Miś jest jedynym prawdziwym Polakiem. Miś wszystko wie najlepiej.
Proponuję zatem stworzyć wraz z misiem koalicję pod nazwą... hmmm... "KANTARE" czyli: "KOMITET ATAKÓW NA TERRORYSTÓW ROZWALAJĄCYCH EUROPĘ"

I co? Mówiłem, że nie będę już w tym roku o polityce?


czwartek, 17 grudnia 2015

Korowód czyli odrobina kultury w chaosie.

Chciałbym już wreszcie przestać zajmować się tą wstrętną polityką i jeszcze wstrętniejszymi ich "twórcami", ale, cholera, się nie da! Żyję w kraju na rozdrożu, pełnym zakłamańców i niedowartościowanych debili, którzy coraz ściślej zaczynają oplatać nas swoimi mackami; nieudolnie próbujących sprostać czynnościom, do których nigdy nie dorosną, ośmieszającymi intelekt i prawo. Wyśmiewam się z nich, ale prawda jest taka, że potwornie mnie irytuje przyzwolenie na tak haniebny proceder.
Nie pojmuję dlaczego dopuściliśmy do przejęcia władzy tak bezczelnej grupki oszołomów, która, już teraz, codziennie raczy nas swoimi cyrkowymi występami? Co będzie za rok? Kibel, w który możemy wpaść... Ah! Szkoda mówić.
Największe pretensje mam jednak do wyborców. Stawiam diamenty przeciw kasztanom, że wybór Dudy był zaskoczeniem nawet dla Kaczora! Było oczywiste, że to człowieczek przeznaczony na odstrzał, z ósmej półki od góry, tej przy podłodze, wśród pająków i kurzu. I masz ci los! Najbliższe pięć lat będziemy zbierać włoski z tego wyczesanego moherka.
Moja rada jest taka.
Nie śmiejmy, chociaż teraz, zamiatać ich pod dywan, bo wylezą, przylepią się do kapci i rozniosą po pomieszczeniach. Nie opanujemy tego.
Kaczor robi się coraz starszy, mądrzejszy zatem nie będzie, bardziej chamski i bezczelny - i owszem. Pies go je...ł, niech zbuduje pomniki braciszka i namaluje odciski jego stopek na chodnikach Warszawy. Polska to wytrzyma. Kolejne tysiąc krzyży także. Skonsolidujmy siły jednak już teraz żeby za cztery lata dostał odpowiednio silnego kopa w dupę, który odeśle go w niebyt i pozwoli nam wreszcie na rozwój. Myślę nie tylko o polityce, choć ta, jak to mówią w telewizji niedorobione snoby, na dzień dzisiejszy, jest najważniejsza.
Była w Łodzi ulica Główna. Była, i jest, Piotrkowska. Przecinały się. Dziadziuszka Stalin kazał główną ulicę w Łodzi nazwać swoim imieniem. I ulica Główna została "Stalina". To przykład drobnego oszustwa, ale chwilowo możemy pislandii naskoczyć, należy poszukać już dziś dyskretnych metod ośmieszania, bo te, w ludzkich głowach, zostają najdłużej.
Nie przestanę zatem ośmieszać zidiociałych prawicowców, choćby dlatego, że jest mi to potrzebne do szczęścia.
Ludzie bez własnego zdania, będący jedynie tubą kogoś ponad sobą, są dla mnie niczym.
Kolejnym, klinicznym przykładem takiego przydupasa, jest prostak o nazwisku Jaki, którego miałem nieprzyjemność wysłuchać dziś w jakiejś rozmowie.
Nie mogę zrozumieć... Jak można aż tak bardzo się wyrzec siebie... (to w końcu prawnik, zakładam zatem, że ma między uszami coś więcej niż sam czerep), żeby robić z siebie takiego wała!

Dość! Mam serdecznie dość marnowania swojego czasu na politykę! Nie spodziewajcie się w tym roku jednej o niej wzmianki!
Słuchałem dziś Marka Grechuty, polecam na smętne popołudnia.  
Pewnie siedzi sobie teraz gdzieś w gwiazdozbiorze Vega zastanawiając się:
         
             Kto pierwszy był człowiekiem?
             Kto będzie nim ostatni...

Kaczor! Ale jak dopieprzysz się ze swoją piwnicą z baranami do "Piwnicy POD Baranami" to osobiście wyrwę ci jaja!


To mówiłem ja, Jarząbek Wacław, trener drugiej klasy. Dla ciebie jednak:


Już nie jestem wkurzony

Wielkie dzięki za tak gremialną potrzebę poprawienia mi wczoraj humoru! Chciałbym odpowiedzieć każdemu z osobna, ale ów front poparcia jest tak rozległy, że co ja mogę ze swoim pistolecikiem na wodę? Na dodatek mój laptop jest tylko odrobinę bardziej sprawny od mózgu klempy i napisanie jednej literki zajmuje mu czasem dobrą minutę. Chwilowo działa chyba na spidach, bo właśnie napisałem całe zdanie. Ale jest już prawie północ i w tym tempie mogę zarwać wielki kawał nocy, zanim wyleję kolejne wiadro pomyj na nasz szlachetny rząd. Obawiam się jednak, że ich niewidzialne parasole samozachwytu działają podobnie do samochodowych wycieraczek i na niewiele zdadzą się moje, z takim mozołem produkowane zdania proste i trochę bardziej rozwinięte. Tych ostatnich staram się jednak unikać, bo tak właściwie... to nie piszę dla Was, tych którzy mnie czytają; piszę dla tych, którzy tego nie robią, a to osobnicy jeszcze bardziej prostaccy niż ja więc wiem, że czynności pokomplikowane bardziej niż poranna kupa, mogą sprawiać trudne do opanowania problemy. To właśnie było zdanie rozwinięte. Pełne przecinków. Nie chcemy takich zdań pisać! "Żydzi do gazu!", "Ameeeeen"
Są ludzie, którzy narażają swoje jedyne życie na nonsensowne wspinaczki po niedostępnych górach w krajach ludzi żółtych i jaków. W sporej części to także Polacy, ale tym się akurat nie dziwię, bo czasem i ja wolałbym sobie pospadać z lawiną niż włączyć telewizor. Zdecydowanie wolę się jednak wspinać na podobne wysokości z pomocą Boeinga 737, może być wersja 300. Świat z góry wygląda wręcz cnotliwie i wcale nie dziwię się bogom, że zatracili obiektywizm; przecież oni mieszkają znacznie wyżej. Nikt nie wie o ile, ale większość wie, że na pewno. Myślę, że załogowa wyprawa na Marsa rozwiąże po części ów egzystencjalny problem i pośle w ową misję panią profesor Pawłowicz, która, przy okazji, będzie mieć jedyną szansę odwiedzenia rodziców. Ale się wspiąłem! Niżej jednak nie można, bo, jak to pisał Kurt Vonnegut, to właśnie kosmici porozumiewają się za pomocą pierdnięć i stepowania. Ponieważ jednak ziemska grawitacja bardziej obciąża stawy skokowe, ziemscy kosmici mogą uruchomić jedynie wskazujący palec przekonując wszystkich dobitnie, że czerepy kosmitów także bywają puste jak, nie przymierzając, kozacki tołumbas.
Moje zapędy poszukiwacza nonsensów nie ograniczają się jednakże do tropienia zasypanych gównem pociągów ze złotem. Choć te znaleźć najłatwiej. Weźmy takiego kosmitę Stasia Piotrowicza...


Albo imć Terleckiego herbu: Za Dużo Skóry Na Zbyt Małej Twarzy


Jest oczywiste, że nie mogli urodzić się w naszej galaktyce.
Było już tyle filmów produkcji żydowskiej o atakach kosmitów na ziemię, ale żaden nie był dokumentalny. A tu proszę...
Kieślowski też zaczynał od dokumentu ale zmarł w odpowiednim momencie. Ja się jeszcze jakiś czas przemęczę.

wtorek, 15 grudnia 2015

My, gestapowcy

Jeżdżę autem w różnych dziwnych godzinach, często późnym wieczorem.
Właśnie przed chwilą wróciłem do domu z przekonaniem, że powinienem zostać szewcem. Ponoć to oni klną najbardziej.
Nic, ale to kompletnie nic, prócz inwektyw, nie przychodzi mi do głowy po wysłuchaniu tej... (muszę to powiedzieć głośno!!!) wiecznie nadąsanej i wrednej baby, która robi za premiera!
Z jednej strony jesteśmy dla PiSu gestapowcami... (z tym gorszym sortem i kłopotami z własną inteligencją dam już sobie spokój), a z drugiej chce łączyć w miłości cały naród. Powiem jedno...
TAKI CHUJ JAK KOMIN BATOREGO!
Prędzej się najem strychniny i dam sobie rozciągnąć kręgosłup, niż poprę tę bandę szkodników i zakłamanych ćwierćinteligentów, niż przyklasnę ich słowom.
Kto jest aż tak głupi, aby dać nabrać się na ten jałowy bełkot? Pokażcie mi się! Najlepiej w ciemnej uliczce.
Staram się na swoim blogu ważyć słowa, ale dziś mnie to przerosło. Pani Szydło jest klinicznym przykładem pisowskiego zakłamania, który za wszelką cenę chce dotrzeć jedynie do tych, którzy są na tyle głupi, aby im wierzyć. Wmawianie wszystkim, że Trybunał Konstytucyjny zablokuje program "500+" jest szczytem chamstwa. Każdy, kolejny ruch Kaczora, to obelga dla mojej inteligencji. Krajem rządzi oszołom, cham i dewiant, z którego właśnie wyłazi prawdziwa twarz!
I mam głęboko w dupie reakcje na mój dzisiejszy wpis popleczników tego idioty.
Wszystkie działania obecnych władz przypominają mi litość grzechotnika nad ukąszoną ofiarą.
Zeżrę cię na surowo, ale w moich trzewiach przyłączysz się do kupy gówna strawionych wcześniej. Ciesz się!
No to się wyżaliłem.

Pewnie ktoś z Was zna dobry przepis na kapustę z grochem. Zawsze spuszczałem się na umiejętności jej gotowania na teścia...(on zawsze gotował najlepszą!), bądź szwagra, ale w tym roku ja będę ją robił. Kupiłem dziś nawet odpowiednio duży garnek.
Jak ja lubię kapustę z grochem! I pierogi z grzybami i kapustą! I zupę grzybową! I odsmażanego karpia, bo wszystko to smakuje mi najbardziej na drugi dzień.
Boję się jednak, że cały apetyt na te wszystkie rarytasy zepsuje mi kolejny przydupas prezesa swoim wigilijnym orędziem. Ale my, gestapowcy, tak już mamy.


poniedziałek, 14 grudnia 2015

Czas na naukę

Z tym naszym krajem to jest jak z jajkami, tymi kurzymi oczywiście. Każdy ma swój przepis na ich zrobienie i każdy jest inny. Każdy badacz jaj wygłasza swoją jedyną i niepodważalną teorię o ich szkodliwości lub wręcz anielskim wpływie na nasze zdrowie. Ale prawda jest taka, że połowa ludzkości nie umie ugotować jajka na miękko. Część nabywa jakieś aparatury do gotowania, które są bezsensowne i zawalają kuchenne szafki.
Jakaś wybitna amerykańska kucharka sprzedała w tv taki przepis:
Trzeba zagotować wodę, wyłączyć, włożyć jajka na pół godziny i już mamy jajka na twardo! Jeżeli chcemy na miękko, to wyjmujemy po 20 minutach! Genialne!
To przepis dla tych, którzy muszą mieć czas na wcześniejsze wyjedzenie stu ciasteczek, worka czipsów i kilograma lodów oglądając w telewizji baseball, którego zasady gry są zrozumiałe wyłącznie dla pożeraczy wyżej wymienionych łakoci.
Co nas dziś różni od Amerykanów? Trzykrotnie droższe paliwo.
Statuę Wolności niedługo nam już zbudują przed dudzinym pałacem, a chmury drapie Macierewicz. Słyszeliście, że nie może znaleźć nikogo do swojej nowej komisji smoleńskiej?
Żaden fachowiec od katastrof nie chce już położyć na szali swojego autorytetu. To znaczy, że jest w Polsce przynajmniej dziesięć osób, które zaczynam lubić.
Przez cały dzień, w robocie, przygrywa mi radio. To zwykle "Tok Fm", bo nie jestem muzykalny. Wolę gadanie. To radio o zdecydowanie antyreżimowym charakterze i pełne inteligentnej kultury choć, w ostatnich dniach, jakby lekko wystraszone. Zaczynają się rozmowy typu: może nie powinniśmy tak bardzo się dzielić? Może trzeba postarać się zrozumieć tę drugą stronę?
Może...
Podejmuję tę akcję!
Uprzejmie proszę kogoś z obozu PiS o dyskusję. Niech mi wreszcie ktoś mądry wytłumaczy dlaczego mam zacząć popierać prawicę? Cóż mają mi do zaoferowania? Bo jeżeli tylko kolejną porcję bogoojczyźnianych komunałów poprzeplatanych żydowskim spiskiem i drętwą historią endecji sprzed osiemdziesięciu lat, to baj baj. Nie chcę tego słuchać i nie mogę się przemóc, żeby nawet zacząć. Nie chcę mieć żadnego wodza, który przeprowadzi mnie przez życie na swoich warunkach licząc na moje oklaski.
Będę teraz może bardzo nieskromny, ale takiego mózgu biologia jeszcze na świat nie wydała.
Nie ma aż tak dobrze, że kato-prawica mnie jedynie obraża, a ja pragnę ją przytulić. Aż taki Jezus to ze mnie nie jest.
Te wszystkie rozgrywki dziejące się właśnie w Polsce, przypominają mi właśnie baseball. Ci, co to rozumieją istnieją w świecie równoległym. Ci, którzy nie rozumieją, nie lubią czipsów i ciastek, to właśnie ta połowa, która umie gotować jajka na miękko!



niedziela, 13 grudnia 2015

Jestem raczej Byk, ale nie za bardzo...

Ktoś mi podrzucił filmik o tradycji uganiania się hiszpańskich byków za hiszpańskimi idiotami po hiszpańskich ulicach. Jeżeli to ich tradycja, to ja jej nie kumam. W ogóle niespecjalnie lubię ten kraj. Nie podoba mi się ich język ani obyczaje.
Każdy kogoś może zwyczajnie nie lubić... Ja nie lubię Hiszpanii i nic na to nie poradzę. Zniszczyli tyle kultur, że włos jeży się na głowie, nachapali się takich ilości złota, że zmasakrowali jego wartość w całej Europie, po czym... przejedli wszystko w kilkanaście lat. To nie jest mój ideał rządów.
Dziś ich zaletą jest położenie geograficzne, przyciągające tłumy turystów, ale i to starają się usilnie spieprzyć taplając kraj w kolejnych kryzysach. Jest jeszcze jeden kłopot, ale o tym pisał nie będę... Domyślcie się sami. Amen
Rzecz jasna mieli także kilka walorów... Był taki Gaudi... Paco de Lucia, Salvador Dali, Almodovar, Velazquez, El Greco, Picasso czy Goya, Jeden chyba nawet jeszcze żyje.
To ten biegun dodatni...
Bo cóż powiedzieć o oszalałym dominikaninie Torquemada? Żeby nie wspomnieć o Julio Plexiglasie i jego synach.
Jak to zwykle bywa plusy dodatnie pieprzą się z plusami ujemnymi na potęgę. Uświęcanie zasług Kolumba jest zwykłą głupotą. Niewiele jest krajów, które mają podobne osiągnięcia w zamordyzmie i pacyfikacji, wszakże...
Ową tradycję z bykami z przyjemnością przeniósłbym na polski grunt. 13 Grudnia otworzyłbym wszystkie klatki z rozjuszonym tabunem wyposzczonych byków, pogonił w wiadomą stronę i uruchomił wszystkie kamery. Usiadł z zimnym piwkiem przez telewizorem racząc oczęta widokiem fruwających moherów gnanych przez rogaciznę po fontannach i niższych dachach; sprawdzając wydajność ich zgrzybiałych gruczołów dokrewnych (produkujących adrenalinę), w obliczu pędzącej tony wołowiny.
Ale to by była radocha!
Jakież to ciekawe czy "różańcową krucjatę" uratowałby rząd paciorków nanizanych na żyłkę! I jaką prędkość uzyska Kaczor, tuż po teatralnym zeskoku z trzystopniowej drabinki, na pierwszych dziesięciu metrach?
Właściwie to mógłbym być jednym z owej grupy moherowych poganiaczy gdyż mój znak zodiaku to Byk. No, prawie.
I tu musi powstać zdanie tłumaczące owo "prawie".
Urodziłem się 21 maja. To krytyczny termin. Jedni uważają go za ostatni dzień Byka, inni za pierwszy dzień Bliźniąt.
Nie potrafię tego rozszyfrować.
Z braku wiarygodnych przekazów muszę oprzeć się na swoich przemyśleniach, a myślę sobie tak...
Bardziej przekonuje mnie Byk. Jest duży i głupi, woli przeganiać niż być przeganiany, zawsze wystawia rogi i atakuje.
To ja, tyle że to opis Bliźniąt.
Te nasze, pół żyjące, Bliźnięta są mi bowiem całkowicie obce, a każdy horoskop to stek bzdur i nie ośmielę się ich nawet cytować.
Jaki jest zatem ów... ni to Byk, ni to Bliźnięta? Trzysta pięćdziesiąt wpisów powinno ten problem po części rozwiązać. Chyba lekko nieskoordynowany, ale lubicie mnie trochę?




sobota, 12 grudnia 2015

Shoarma

I jak tam Kaczorku? Zaczyna ci być trochę duszno? Montowałeś swoją partyjkę tyle lat, a tu taki
KOD rozkłada cię na łopatki po miesiącu... Drżyj kapucynie, bo to dopiero początek!
Tniutniać to.

Właśnie wykonałem pizzę i czekam jak się rozgrzeje piekarnik, zwykle wychodzi mi niezła, ale dziś jest na jakimś kupnym cieście i nie wiem...
Zdecydowanie bardziej lubię pichcić niż jeść. Zwykle jak już coś zrobię, to przestaję być głodny. Najadam się oczami, czy jak?
W sieci restauracji "Sphinks" do niemal każdej potrawy dodają trzy sosy. Jeden z nich jest pomidorowy z przyprawami i cebulą. Ten jest najlepszy, ale jest z nim pewien kłopot. Nie mogę dojść jakich przypraw trzeba dodać, żeby smakował tak samo u mnie w domu. To musi być coś niezwykle oryginalnego z dwóch powodów...
Tylko w pierwszej otworzonej knajpie, w której pracują w kuchni wyłącznie Arabowie, sos ma ów idealny smak, w każdej innej są to popierdółki. Pytałem się kiedyś z czego się składa, ale powiedzieli, że to tajemnica, której nie zdradzają nawet swoim ajentom. I to jest ten drugi powód.
To skubańce, ale ich rozumiem. Zaraz znalazłby się ktoś, kto zapakuje ich sosik w pojemniczki, spieprzy do szczętu i rozrzuci po całej Polsce okraszając go najbardziej kretyńską reklamą jaką słyszałem w życiu, w której jakiś idiota drze się: KUPUJ! KUPUJ!
Moja pizza jest ok, ale trza posolić.
Tniutniać to.

Całkiem niedawno, po babskim sabacie, zostały dwie połówki pizzy. Mieliśmy totalny przesyt kalorii i wpadłem na szlachetny pomysł podrzucenia pozostałości któremuś z okolicznych żuli, oblegających siedem dni w tygodniu rynek na placu Barlickiego. Pojechałem. Akurat szło dwóch o jednoznacznej aparycji, ale trzeźwych.
- Chcecie pizzę?
- Sie rozumie...
- Ale już ostygła...
- Nie szkodzi, można przygrzać.
Ci niezwykle grzeczni ludzie przypomnieli mi pewną zasłyszaną gdzieś historię.
Ktoś, idący ulicą, usłyszał stek bluźnierstw z ust dwóch młodych dziewczyn na temat Hiszpanii i Madrytu.
Traf chciał, że doszedł od także do uszu dwóch przechodzących żuli i jeden pyta drugiego:
- Byłeś w Hiszpanii?
- Tak, przepiękny kraj.
Na temat polskiego języka w ustach naszych dziewoi wypowiadałem się niejednokrotnie. Dla mnie to intelektualne dno, świadczące tylko o całkowitym braku poszanowania dla samego siebie. Ale to nie mój problem.
To także tniutniać.

Mnie najbardziej ciekawi z czego robi się ten sos. Kiedyś do tego dojdę!


piątek, 11 grudnia 2015

Choinkowo się robi...

Kilka lat wstecz wykonywałem remont u pewnego gościa, który miał problem z choinką zasłaniającą mu widok z okien tarasu. Istotnie, była ogromna i zasłaniała jak diabli. Postanowił ją ściąć. 
Wymyśliłem sobie, że górna jej część mogłaby zapracować jako drzewko na święta, u mnie w domu. Zrobiliśmy to razem i w moim pokoju zapachniało lasem. Chyba do dziś leżą pod dywanem jakieś igły. 
Nie chcę już prawdziwego drzewka. W ogóle mam w tym roku wielkie opory żeby ubrać choinkę. Specjaliści od organizacji przeżyć duchowych skutecznie mi to obrzydzają. Zdumiewające jest to, jak łatwo przejmują kontrolę nad tradycjami niemającymi się nijak do historii. Raptem dwieście lat temu przywędrowała ona do Polski z jakże "katolickich" Niemiec. I słusznie się przyjęła, bo to szalenie miłe mieć w domu kawałek lasu, nawet jeżeli igły są plastikowe, mają kod paskowy i napis: Made in China. Najważniejsze, że stwarza nastrój i mamy miejsce stworzone wręcz do układania prezentów. Zawsze mówiłem, że uwielbiam grudniowe święta. Jaka szkoda, że od wielu lat bezśnieżne...
Nawet żonusia unika wówczas awantur, mam jednak wrażenie, że ilości kłótni przy ich przygotowaniu
równoważy stan chwilowej błogości. 
Są oczywiście minusy...
Nie przemawia do mnie rokrocznie pianie tych samych kolęd, opłatek przylepia mi się do podniebienia, a świadomość trzech dni bezustannego jedzenia rozwala mi żołądek w połowie wigilijnej kolacji. Bo w sumie to ja nie jem za wiele; jaka szkoda, że wcale tego po mnie nie widać... 
Nie będę się dziś rozpuszczał nad smakowitością świątecznych potraw, ale Gośki grzybowa bije na łeb Kliczkę z Pudzianem. Może jeszcze i innych strongów, ale nikogo innego nie znam z nazwiska. 
Tak czy owak... 
Grudniowe święta, od kołyski, kojarzą się każdemu z nas z czymś wyniosłym, jakąś tajemnicą, którą my, maluczcy, nie potrafimy ogarnąć. Niech sobie tak będzie, nie przyczepiam się.
Pewnie w ramach owej niezgłębionej tajemnicy, sympatyczny skądinąd Ronnie Woods ze Stonsów, został niedawno tatusiem w wieku 68 lat. Trudno, bywa i tak. Anthony Quinn zaszalał jeszcze bardziej i zrobił to po osiemdziesiątce, co fatalnie odbiło się na jego zdrowiu, bo zmarł chwilę później.
Cuda, cuda ogłaszają...
Mój żółw, z którym mieszkam już dobre piętnaście lat, ani razu nie przemówił do mnie w wigilijny wieczór, choć co roku próbuję wysupłać jakieś zdanie z jego bezmyślnych, gadzich trzewi.
Zrzucam to na karb mojego braku głębokiej (płytkiej zresztą też), wiary w moc sił nadprzyrodzonych.
Wiem jednak, że bywa inaczej. Rozmowy z Bogiem są ponoć powszechne. 
Klasycznym tego przykładem jest zegar, do niedawna wiszący w sali obrad naszego rządu.
Oczywiście wszystkim natychmiast zaczął przeszkadzać, więc wymienili go na krucyfiks. Na ostatnich, nocnych obradach, pani premier spytała zerkając na ścianę: 
Jezu! Która to godzina?
Może trochę przedwcześnie, ale już dziś Życzę Wszystkim Śnieżnych i Pięknych Świąt, Ogromnej Góry Wymarzonych Prezentów i Jeszcze Większej Góry Zdrówka!
Wpadając w przedświąteczny amok porządków mogę się bowiem ciutkę zapuścić w blogowaniu. 
Eeee...
Nie sądzę, bo to jest jak narkotyk.





czwartek, 10 grudnia 2015

Bo w sercu ułana, gdy je położysz na dłoń, na pierwszym miejscu panna, przed nią tylko koń!

Tak z kronikarskiego obowiązku przypomnę na wstępie, że obchodzimy dziś sześćdziesiątą ósmą miesiączkę, czy jakoś tak? To "święto" zostało stworzone ku pokrzepieniu serc emerytek, aby mogły sobie bezkarnie pohumorzyć. Ponieważ większość z nich to wdowy. Pytanie skąd to wiem jest bez sensu.
Sześćset lat i jedenaście dni temu urodził się z kolei Jan Długosz herbu Wieniawa. Biorąc jednak pod uwagę jedenaście dni, które straciliśmy w roku, chyba... 1583 w wyniku zmian kalendarzy, właściwie urodził się równo w sześćdziesiątą ósmą miesięcznicę, tyle że sześćset lat wcześniej. Tak to przędą się dzieje wielkich tego świata. Ponoć jednym z jego potomków był sławny Wieniawa-Długoszowski, bon vivant, poeta i generał, który rozdawał swoje wizytówki przyjaciołom z małym aneksem: "Były pułkownik" I jak go można za to dziś nie lubić?
Obydwu los, wbrew pozorom, nie przysporzył szczęścia. Pierwszy został arcybiskupem po śmierci, drugi skończył bardziej malowniczo. Zeskrobano go z chodnika w Nowym Yorku. Pierwszego wyrzucili z Wawelu wiele lat po śmierci, mimo że ufundował (za życia!) sześć kościołów, drugi także poszedł w odstawkę za bycie masonem. Pierwszy służył Kaziowi Jagiellończykowi, drugi zwyobracał tyle kobitek, że tylko taki mason to może zrobić.
Mieli jednak pewną wspólną cechę. Niezależnie od zawirowań byli wierni sobie i byli uczciwi. I dla obu Wawel jest za mały.
Gliński o Wieniawie filmu nie zrobi, bo był zbyt ciekawym człowiekiem, o Długoszu zresztą też, bo pisał po łacinie i wychował Jana Olbrachta. A my przecież od kilku tygodni jedynie chcemy budować. Chcemy zmieniać na lepsze wszystko to, co porozpieprzała wraża bladź sprzed tygodni kilkunastu. Łącząc się w bólu nad dramatem Kaczyńskich, wyruszajmy ze świecami w dłoniach na odbudowane przez nich z zawrotną prędkością ulice i płaczmy!  Mamy dziś tak wiele powodów!
"Adolfie! Ja ci nigdy tego nie zapomnę" - wrzasnął Wieniawa do odjeżdżającego pociągiem Dymszy. Powiedział także kiedyś tak:
"W polityce można robić świństwa, ale nigdy głupstw!"
Powiedzcie... Czym są... i dla kogo... te comiesięczne uroczystości? Od kiedy to moherowe bereciki muszą mieć swoje igrzyska w moherowym Colosseum? Szydełkować! Wypad!


wtorek, 8 grudnia 2015

Poeci

Amerykanie złapali Rosjanina. Chcieli go przesłuchać i przetestować nowe urządzenie, które wyświetla na monitorze myśli przesłuchiwanego. Ponieważ jednak obraz uparcie śnieżył, dali mu setkę spirytusu. Na ekranie wciąż był tylko śnieg. Dali mu drugą setkę. To samo. Po trzeciej ekran zadrgał i wyświetlił się kiszony ogórek.
Mniej więcej tyle inteligencji reprezentują nasze dzisiejsze władze.
Słyszałem dziś w radio rozmowę z kimś z kancelarii prezydenta, który w każdym zdaniu musiał powiedzieć: "Wybrany w wolnych i demokratycznych wyborach!". Pytania były mu zgoła obojętne; to jakiś robokop. Chyba jednak ludzie zaczynają przeglądać na oczy, bo coraz częściej słychać o nowych inicjatywach przeciw pislandii. Może to i dobrze, bo lepiej coś robić, niż myśleć o ogórku dopiero po trzeciej setce. Podsunę zatem i ja madamme Szydło kilka pomysłów, którym z radością przyklasną. Słuchajcie więc "Wybrani w wolnych i demokratycznych wyborach", wybrańcy narodu, jak wyprowadzić kraj na drogę prawa i sprawiedliwości! Jak podnieść kraj z ruin i wyświetlić w mózgach obywateli nie tylko ogórka, ale także opłatek.
Chcecie dać pięćset złotych na dziecko. Super. To sporo setek przed zakąską, ale ta zakąska stwarza już problem.
Rozwiązanie leży przed wami i nikt go nie widzi, a wystarczy...
500 złotych na każdego popierającego Macierewicza.
500 złotych na każdego geja, który się zobowiąże do powrotu...
500 złotych każdemu słuchającemu radia marysia.
500 złotych wszystkim popierającym pislandię.
500 złotych za pójście na mszę.
500 złotych wszystkim, którzy mogą jeszcze patrzeć na Dudę.
500 złotych małym i siwym kurduplom.
500 złotych dla rzucających palenie.
500 złotych za...
W mordę! Jest tyle możliwości! Co ja dalej będę męczył swój mózg?! Tak kupuje się naród! Po dziesięć tysięcy na łeb wystarczy, bo wszystkim wisi skąd leci forsa i gówno ich obchodzi, że nadciąga potop. Pokręconym emerytom najbardziej.
Jak to jednak czasem bywa, wśród równych zawsze ktoś musi być równiejszy. Ci właśnie, chwilowo idealiści, już uchylają kieszenie płodząc chwalebną literaturę ku czci.
Taki przykład...

Czy słyszycie to wycie?
To oni wyją!
Bo wiedzą, że nie przeżyją!
Wiedzą, że skończą w ciupie!
Wiedzą, że są w dupie!
A z początku pachnący zdał się im ten zadek,
Więc pchali łepek między pośladek,
A drogę ku pośladkom dała wazelina,
I było im obojętne czy to zadek Żydka czy Putina,
I w tym zadku chętnie byli w środku,
I w tym zadku chcieli być na przodku!
Aż zapomnieli o swoim pogardzanym narodku,
A tu się okazało, że w zadku ma ten ich narodek!
I nawet ma na nich dobry środek...
Czopek więzienny, nogę od taboretu
Pod celą, wśród spoconych facetów.
Czy słyszycie to wycie w odbycie?
Właśnie Platformę słyszycie!
I jej sprzedajne mendy z mędiów
Czopek więzienny, oto na nich remedium!

Czarujące, prawda?

To jeszcze inny kawałek...

Prawego patriotę okrzykną despotą,
Talibem, oszołomem, moherem, idiotą,
Fabrykują kłamstwa po trupach brnąc do celu
Przełkną każde draństwo,
A gdy już spreparują słowa,
Gdy naród wytresują...
Tak jak psy Pawłowa
Nie wiem jak ich określić,
Odczłowieczać nie chcę
Plugawy język o nich jest świadectwem!
Szukam słów co oddadzą istotę problemu
Szacunku nie ujmując żadnemu bliźniemu,
Więc nie mogę ich zrównać do paskudnych gadzin,
Bo bym tym samym gadziny obraził!

Zbieram te wiersze namiętnie. Beztalencia i grafomani rządzą.
Wpisując się w owy trend swoim prostackim blogiem martwię się jednym...
Za co mi dadzą choć 500 złotych?


niedziela, 6 grudnia 2015

Anabaptyści

Jestem zdeklarowanym fanem Durrenmatta. Uwielbiam jego sztuki. Są ponadczasowe, a to próg, który przekraczają nieliczni. On go przekracza aż za często. Z jednej strony to przywilej, a z drugiej piętno. W dzisiejszych czasach trzeba bowiem być bardzo odważnym, by chcieć, i umieć, poruszyć widownię w sposób subtelny. Durrenmatt był subtelnym intelektualistą, był wizjonerem.
Nie chcę na swoim blogu próbować nikogo pouczać, nie czuję się na siłach być tubą przewodnią wskazującą kierunek i prerogatywy. Mam wszakże ambicję walczyć ze wszechogarniającą głupotą. Durrenmatt mi w tym niewątpliwie pomaga.

ZIELENIARKA wielkim głosem
"Cebula! Piękna, świeża cebula! Kto kocha swoje potomstwo, ten kupuje cebulę! Kobiety zachodzą wtedy same w ciążę, rodzą się dzieci, dwojaczki, trojaczki, czworaczki, pięcioraczki! (Lud: "sześcioraczki, siedmioraczki, ośmioraczki"), powstaje rodzina! Jedzcie cebulę! Jesteśmy dopiero w środku historii świata,ponure średniowiecze dobiegło końca. Pomyślcie, jakie jeszcze musimy popełnić łajdactwa, jakie klęski głodowe, zarazy (lud klaszcze wraz z nią i zaczyna tańczyć), bankructwa, pożogi, trzęsienia ziemi, powodzie, sromoty, dzieciobójstwa, bratobójstwa, ojco- i matkobójstwa, mordy erotyczne, mordy rabunkowe, jakie przewroty i wojny (lud na moment ogarnia przerażenie) czekają na nas w zamglonej przyszłości, wojny chłopskie, wojny religijne, wojny gospodarcze, wojny obronne, wojny zaczepne, wojny światowe! Będą potrzebna dzieci, panie i panowie, będą potrzebne trupy! Dlatego: kto miłuje postęp, jada cebulę, bo służy wtedy dziejom świata! Cebula! Kupujcie cebulę! Myślcie o przyszłości! Kupujcie cebulę!"

Wypada dodać, że owa zieleniarka skazana jest na ścięcie i są to jej ostatnie słowa na tym świecie, bo już po chwili słychać słowa mnicha: Kacie, uderzaj!
- O Boże, jaki wspaniały kat!
- Mamo, ja nic nie widzę!
- A ludziom zadowolenie...
- To nowy, hiszpański styl...
- Nie podoba mi się ustawienie nóg!
- Uderzaj! Uderzaj! Uderzaj!

To sztuka dawno niewystawiana pt: "Anabaptyści"
Czyż można, do nawet tak krótkiego fragmentu, coś dodać? Może tylko to, że dla każdego z nas rzeczona cebula znaczy coś innego. Szkoda tylko, że finał, jak zwykle, trąci banałem. I tak właśnie jest u nas. Żałosne.


Mister Gliński... Odważysz się to zrobić?

piątek, 4 grudnia 2015

I tak robi się politykę!

Ciągle obiecuję sobie nie napisać już ani słowa o polityce, ale to ostatnio takie trudne! A w obliczu skomasowanego ataku ciemnogrodu - wręcz niemożliwe! Całe to towarzystwo wzajemnej adoracji, mające w dupie cywilizowane prawa, rozbestwione wygraną w wyborach, uzurpuje sobie posiadanie praw do wszystkiego. Już, powoli, zaczynają wpychać nam się nawet do łóżek, niedługo zakażą handlu wędlinami w piątki i kupowania czegokolwiek w niedziele. Nie mogą patrzyć nawet na sześciolatki w szkołach, skracają naukę, bo głąbami łatwiej się rządzi... Mógłbym mnożyć przykłady, ale po co? Wszyscy doskonale je znacie. Chcę dziś na to wszystko spojrzeć z innej strony. 
Wszyscy zapewne usłyszeli wiernopoddańczy pean naszego prezydeńciunia na cześć Kaczora. Ach! Jaki to on wielki, genialny i jak to umie wyrzec się własnych ambicji przekazując całą władzę innym; takiej Dudzie na przykład. Albo tej drugiej, od premierowania... Ciągle zapominam jak ona się wabi. Zapotrzebowanie na wazelinę wrosło wielokrotnie, ale tego akcyzą nie obejmą, bo po czym ślizgałaby się kacza dupa? Sam Wielki Szef uśmiecha się tylko pod nosem doskonale wiedząc, że w przypadku zbyt długiego poślizgu swoich nominowanych, na kaczej kupie właśnie, tylko on zatriumfuje mówiąc: To oni są winni! Przecież ja nie rządzę! 
Przypominają mi się zaraz filmy o gangsterach, w których szef zabija swoich podwładnych za niewykonanie zadania budząc grozę w pozostałych przy życiu i uzmysławiając im fakt, co ich spotka za niesubordynację. Ciołki oczywiście drżą ze strachu, a będąc na tyle głupimi, że wolą zginąć od kul innych, nie szefa, pchają akcję do przodu, ku uciesze gawiedzi. 
Dudzie wydaje się, że jest teraz kimś ważnym, a to tylko nędzny pistolet, a zarazem tarcza wielkiego prezesa, za którą chwilowo się schronił. Zwróćcie uwagę kim się Kaczor otoczył. Same miernoty i wygłodniałe hieny, które od lat marzyły, by wgryźć się wreszcie w świeży kawał mięcha. Kto im to da jak nie Prezes? Za kim pójdą? Oni sami są na to zbyt mali. A im mniejsi, tym głośniej skwierczą. Muszą wciąż punktować, by nie wypaść z obiegu; jedno machnięcie ogona zepchnie ich truchło w odmęty. 
Jest takie powiedzenie...
Głupi zawsze znajdzie jeszcze głupszego, który zechce go oklaskiwać.
Jak bardzo trzeba mieć popieprzone we łbie żeby przyklaskiwać takiej tępocie jak lorelaj Pawłowicz albo Macierewicz? 
Kraj zawłaszczyła ciemna strona mocy i buduje za naszymi oknami planetę. Nie powiem "śmierci", bo to przesada, ale ciemnoty z pewnością. 
Jej armia jest doskonale wyćwiczona i wierna do końca. 
Dla mnie to robokopy, a takimi najtrudniej, bo nie mają programu "myślenie". Są od wykonywania zadań. Skompletowanie jej mogło udać się tylko u nas i jedynie z pomocą kleru, który pracował w pocie czoła od lat, aby zawładnąć całym krajem.  
Może to nawet i dobrze, bo pokażą nam wreszcie o co im chodzi i obudzą rozsądek w głowach tych, którym wydaje się, że niepójście na wybory to wybór.
Wszystko to budzi we mnie niekłamaną odrazę z jednym wyjątkiem...
Wielki szacun dla Kaczora, że, pomijając całe moje obrzydzenie dla niego, umiał wszystkich tak doskonale wyruchać! 
A teraz... Cierp ciało. 
Może więcej wazeliny?
Mam jednak nadzieję, że niedługo stanie się tak...





wtorek, 1 grudnia 2015

They return

Ciekaw jestem ile jeszcze ludziska wytrzymają rządy pislandii zanim ich wykastrują? Powoli się na to zanosi. I będzie to raczej inicjatywa oddolna, bo platformersi olali jakąkolwiek walkę i wolą siedzieć na schodach. Co im tam! Płacą tak samo. Sejmowe schody nie są może tak inspirujące jak kiedyś te w łódzkiej filmówce, ale a nuż...
Nie, z tego też nic nie wyjdzie.
Mamy już nowych bogów kinematografii. Będzie się działo!
Tylu nieposkręcanych, prawdziwych Polaków, czeka w trumnach na ożywienie! Nie bardzo znam się na współczesnej martyrologii, ale z zapowiedzi mojego kolejnego ajdola, mistera Glińskiego, wróżą jak najlepiej. Jest na już nawet kasa. To jakoś tyle, ile dostaje Mel Gibson za tydzień na planie, ale... jakie kino - takie wydatki.
Kiedyś, za komuny, śmialiśmy się w towarzystwie, że nakręcili już wszystkich partyzantów. Niestety, cała partyzantka z lasu wyjść nie zdążyła, tylko że teraz walczą w krzyżowych lasach.
Pójściem po bandzie byłoby nakręcenie wreszcie filmu samym o krzyżu. W dobie tak doskonale rozwiniętej technologii komputerowej, nadanie dwóm zbitym dechom cech ludzkich jest wręcz banalne. Głos podstawi Jurek Zelnik.
Ten cały Gliniany łeb od kultury ogłosiła nawet konkurs na scenariusze. W całym świecie ogłosiła! Pewnie pierwsi zgłoszą się Metro-Goldwyn-Mayer. Rosenkranz stanie za kamerą, Goldblum zagra krzyż, a Polański obcyka sceny łóżkowe z prawnuczką. Miałbym nawet już tytuł: "Krzyżtopór".
Co do samego scenariusza, to mam już prawie gotowy. Gliński! dawaj mi kasę!
"... bo to co nas podnieca, to się nazywa kasa..."
Ksiądz Oko pierdyknie pozytywną krytykę w "Gościu Niedzielnym", "Krucjata różańcowa" pierdyknie kilka zdrowasiek i umrze (mam nadzieję), Gliński pierdyknie z radości łbem o parapet, a ja, za honorarium, pierdyknę się na tydzień na Bahamy. Będzie gites.
Ale to daleka przyszłość.
W tej najbliższej...
Czekam z utęsknieniem na powrót Egzotycznego Tercetu: Hofman, Kamiński, Rogacki. Dałbym ich do międzynarodowego transportu. Lotniczego najlepiej.
Oni wrócą! Możecie być pewni.
I niech wracają, przynajmniej będę miał o czym pisać, bo... jak to było w "Misiu"?
Kasjerka II: Dowód proszę.
Miś: Proszę bardzo.
Pan pediatra: Przepraszam Pana...
Kasjerka II: Dziękuję.
Pan pediatra: ... Jestem lekarzem pediatrą.
Miś: Jaa... przecież syn... tłumaczę Panu!
Pan pediatra: Ile waży syn?
Miś: Dwanaście kilo.
Pan pediatra: Dwanaście?
Miś: Yhym...
Pan pediatra: Słuszną linię ma nasza władza. 
Łubu dubu, łubu dubu! Niech żyje nam prezes naszego klubu! Niech żyje nam!