sobota, 30 stycznia 2016

Piętnasty apostoł

Syn podesłał mi filmik, na którym profesor Chazan, znany obrońca życia napoczętego tłumaczy w, jakże by inaczej, jakimś duszpasterstwie coś, czego w zasadzie nie rozumiem. Że kobiety stosujące antykoncepcję robią zamach na życie dziecka codziennie; że w imię wolności czujemy się upoważnieni, żeby niszczyć życie dziecka, zanim zobaczy twarz matki, usłyszy jej głos; że przekonujemy dzidziusia, że może lepiej, żeby już umarł; że decydujemy o wartości czyjegoś życia.

Jakoś nie przypominam sobie ani chwili pierwszych kilku lat swojego życia, ani twarzy mojej mamy tuż po porodzie, ale może mam sklerozę. Chazan wie lepiej, bo jest profesorem.
W swojej niebywale wyedukowanej łepetynie wymyślił, że system liberalny i komunistyczny wiele łączy, a przede wszystkim... brak szacunku dla ludzkiego życia.
Jest ginekologiem, chyba...
Nie wymagam od ginekologa znajomości historii, ale chrześcijański stosunek do życia poznaliśmy bardzo dokładnie na przestrzeni wieków i nie bardzo jest się czym chwalić.
Kler i jemu pochodni nauczyli się jednak tak doskonale przekuwać wszystkie wpadki na osiągnięcia, że totalny komunistyczny liberalizm długo ich nie dogoni.
O czym więc decyduje Chazan? O prawie do zobaczenia przez matkę dziecka, które urodziło się bez mózgu, jest totalnie zdeformowane i za trzy dni umrze? To jest ten, kurwa jego mać, chrześcijański całun dobroci?
"Możemy być iskrą, od której powstanie ognisko prawdziwej odnowy sumień." - rzecze wielki profesor.
"Lekarze są zobowiązani do wydawania wyroków śmierci! - lamentuje.
"Jest jednak nadzieja dla tych lekarzy - grzeszników, matek - grzeszników, (chyba "grzesznic"... jeśli już...) polityków - grzeszników i dla grzeszników zwalniających lekarzy ze szpitali (tu go boli!!!) - Mamy rok miłosierdzia. Konfesjonały czekają. A bóg jest nieskończenie miłosierny."
Czułem, że w konfesjonałach siedzą sami bogowie, niekoniecznie miłosierni. Dlatego też tam nie chodzę. Nie mam czasu na kretyńskie klepanie zdrowasiek, bo najpierw muszę:

- Usunąć stare porządki.
- Zaplanować wdrażanie nowego systemu, który ma zastąpić religię.
- Wyeliminować naturalne prawo.
- Wyzwolić popędy.
- Zbudować kastę kapłanów nowego porządku.
- Wprowadzić agresywną edukację seksualną.
- Prawo do zabijania nienarodzonych dzieci.
I koniecznie!
- Pornografię do teatrów!
Cóż począć? Przede mną huk roboty.
Jestem przecież zapatrzoną w siebie, egoistyczną i bezkrytyczną elitą kapłanów nowego porządku, w którym jedynie islam i judaizm są ok.
Nie wiem czy są ok, ale przynajmniej mogą używać, oficjalnie, swoich wacków.  
Chazan jest przekonany, że jeśli odwiedzą nas goście z kosmosu, to bardzo się zdziwią na widok społeczeństwa zabijającego własne potomstwo.
A mnie się wydaje, że byliby bardziej zdziwieni, że niektórym, mimo wszystko, pozwalamy jednak żyć...




piątek, 29 stycznia 2016

Zasmucony piesek

Tych debili z pislandii zwyczajnie nie da się już słuchać! Jeśli ktoś jednak chce, to zwróćcie uwagę na tego... byle... Jakiego od Ziobry. Toż to sam szczyt chamstwa i nietaktu. Intelektualny zbrodniarz i kupa gówna. Nie chcę o tym świrze pisać, bo to obraza wszystkich wartości, które wyznaję.

Pytacie mnie czemu mój blog nazwałem właśnie tak jak nazwałem. Trudne pytanie, ale znam na nie odpowiedź. Wszyscy za czymś tęsknimy, niezależnie od tego, czy ktoś się do tego umie przyznać, czy nie. Ja tęsknię za normalnością.
Wsiadając rano do auta nie spodziewamy się zastać dźwigni zmiany biegów zwisającej z sufitu i napędu na dwa lewe koła. Kupując żarówkę nie chcemy dostać suplementu poprawiającego pracę śledziony. Dla większości ludzi to oczywiste. Dlaczego jednak robimy wszystko, aby to skomplikować?
Nie wdaję się w politykę. Gówno mnie obchodzi co powiedział Iksiński w odpowiedzi na pytanie Igrekowskiego. To ich wojenki, którymi starają się epatować podnosząc własne ego.
Dno!
Mimo to mamy tendencję do zachłystywania się podobnymi bzdetami uważając, że nasz głos w sprawie wniesie do niej coś nowego. Przegadujemy rodzinne imprezy kłócąc się zawzięcie kto ma rację. Zaraz przypominają mi się bandy pseudokibiców, którzy leją się po głupich pyskach za jakąś drużynę podczas gdy wszyscy piłkarze idą po meczu razem na piwo.
Myślicie, że w polityce jest inaczej?
Często potrzebujemy igrzysk bardziej od chleba.
Powykręcane cwaniackimi frazesami mózgi ludzi na nie podatnych panoszą się jak zaraza. Próbując się dowartościować, wypełzają jak szczury z kanałów, by zainfekować własną głupotą zdrową resztę. Zresztą...
To domena większości przedsięwzięć obliczonych na zysk. Popatrzcie na reklamy.
Jedzcie gówno! Miliardy much nie mogą się mylić!
Zaręczam, że znajdzie się wielu chętnych...
Walka z głupotą to moje tęsknoty.

Nigdy nie uważałem się za wielkiego myśliciela. Nie pretenduję do nagród za moje wpisy, nie czerpię z nich żadnych zysków. Potrzebuję się czasem zwyczajnie wygadać. Może, trochę przekornie, doszedłem do wniosku, że jeżeli prostactwo jest dziś takie cenne, a większość z nas czuje się wybrańcami, to głos prostaka poniekąd ich dowartościuje; że oto proszę! za chwilę mu nawtykam, bo ja taki mądry, a on zwykły prostak! I jeszcze się do tego przyznaje! Z takim to nawet ja sobie poradzę!
Tak, to taka forma pijaru.
Lubimy być mądrzejsi od otoczenia, słuchani. Patrząc na kiwające z uznaniem głowy zmieniamy się w przywódców. Rządzimy.
A może tylko nam się tak wydaje, bo nie mamy żadnej pewności, że nikt właśnie nie myśli: "Niech ten baran wreszcie się zamknie!"

Czuliście to kiedyś? Ano właśnie!
A ja jestem, poniekąd, kryty.






czwartek, 28 stycznia 2016

Konkurs z nagrodami :)

Nie zawsze trzeba dużo pisać... Mam do wszystkich dziś serdeczną prośbę. Popatrzcie na zdjęcia i powiedzcie, które Wam się najbardziej podoba. Będę szalenie wdzięczny.
Pozdrowionka
Darek











środa, 27 stycznia 2016

Samoloty

Znów będę się powtarzać...
Będąc w wojsku miałem nieprzyjemność zbierania szczątków rozbitego samolotu. Był to Su 11, który wyglądał tak:


Miał osiemnaście metrów długości i rozwijał prędkość 2340 km/h. Powstał w roku 1964 i bił wówczas na głowę amerykańskie produkcje. Podobnie do Miga -25, powstałego sześć lat później, dwusilnikowego potwora rozwijającego 2900 km/h i mogącego latać na wysokości trzydziestu siedmiu kilometrów w wersji rekordowej. Niczym jakiś Challenger, kurcze pieczone w pysk!
Pewien ruski pilot uciekł nim poza rejony dostępne swołoczy i wylądował w strefie bezcłowej. Amerykańce natychmiast rozebrali go na atomy i stwierdzili, że ich technologia nie dorasta do pięt tej, z którą mają do czynienia. Poza elektroniką. Wyglądał tak:


Oba te samoloty miałem okazję zobaczyć na własne oczy. Ba! Usiąść w ich kabinach! Fakt, że tych drugich wyprodukowano 1190 sztuk i były skończonymi perełkami na ówczesnym niebie, poczytuję sobie za zaszczyt. Zasiadałem także "za sterami" Migów 15 i Su-22, przepięknym samolocie , na który nie mogłem napatrzyć się w hangarze.


Z boku wyglądał niczym atakujący rekin. Rewelacja! Nie myślcie sobie wszakże, że ze mnie jakiś Gagarin i miałem cokolwiek wspólnego ze sterowaniem fruwających maszyn!
Lubię samoloty, fascynują mnie, a wojskowi piloci to absolutna elita armii każdego kraju. I właśnie jeden z nich zginął podczas ćwiczeń na poligonie w Nadarzycach, do dziś największego w Europie. Silnik stracił na chwilę moc, a samolot wpadł w las, który go poszatkował, wraz z pilotem, na kawałki wielkości paczki papierosów, zanim którykolwiek z nich zdążył dolecieć do ziemi.
Bo te cuda techniki są także niesłychanie delikatne. Sam fakt, że w ogóle latają jest zdumiewający. Nie wiem czy wiecie, ale na wysokości dwóch kilometrów samolot zaczyna puchnąć i wygładzają się wszystkie nierówności na kadłubie widziane na ziemi.
Po cholerę to wszystko piszę?
Nie dajcie się zwieść pieprzeniu Macierewicza i jego coraz to nowych "komisji". Zaręczam, że żaden samolot nie może w praktyce latać na wysokości pięciu metrów nad ziemią i zderzać się z czym popadnie. Mało tego... Katastrofa lotnicza nie wymaga poprawek. Ciała są zmasakrowane w niewyobrażalnym stopniu i pieprzenie, które ostatnio słyszę, że ktoś dobijał żyjących strzałem w tył głowy jest kosmicznym chamstwem, za które należałoby zakończyć żywot tych, którzy to piszą, strzałem w tył głowy.
Jeżeli czyta mnie ktoś, kto w to wierzy, to jest skończonym debilem!
Sorki, ale musiałem to dziś napisać!
Samoloty to najbezpieczniejszy rodzaj transportu, a spektakularne katastrofy, takie jak smoleńska, będą zdarzać się zawsze. Trzeba uszanować tragedię. Robienie z niej szopki jest obrzydlistwem najwyższych lotów, bijącym na głowę rekord Miga - 25.

P.s.
I co? Nie mówiłem? Gdybyśmy nie walczyli o wszystko (Zresztą co to jest wszystko???), tylko grali, może nie dostalibyśmy takiego łupnia w dzisiejszym meczu i kto wpuścił tego kretyna Antosia do Edynburga?


wtorek, 26 stycznia 2016

Ciasteczka

Przykro mi to powiedzieć... Zgadzam się z naszym rządem. Wszak tylko w jednej sprawie, ale dla mnie to i tak o wiele za dużo, bo ja nie cierpię zgadzać się z pislandią.
Chodzi o bułki drożdżówki.
Książę Konstanty (sic!) Radziwiłł stwierdził, że można pomyśleć o przywróceniu ich do szkolnych sklepików. No... można pomyśleć, kurza noga.
Oby księciu nie zabrało to siedmiu najbliższych lat, bo nasze dzieciątka w gimnazjach i podstawówkach śnią o drożdżówkach częściej niż ja walorach miss Pawłowicz. Na każdej przerwie, pomiędzy wuefem a religią, tabuny wygłodniałych gnojków oblegają ten przybytek szatana bezskutecznie pragnąc jak najszybciej pozbyć się skradzionych ojcu dwuzłotówek zamieniając je w orgiastyczną potrzebę napchania kałduna drożdżami z nieprzetrawionym cukrem, marmoladą i górą masła. Ma Konstanty (sic!) o co walczyć, bo istotnie... (właśnie tu się z nim zgadzam) nasze pociechy raczej nie jedzą, bardziej żrą! Czipsy, cola, jakiś energetyk bądź ogromna flacha napoju z gatunku: landrynek w wiadrze wody i baton... Jeśli dodamy to tego sklepikowe drożdżówki, staje się oczywiste dlaczego współczesny piętnastolatek najszerszy jest w dupie.
Polscy piekarze już wytężają mózgi jakby opanować ten rynek drożdżówką dietetyczną, pozbawioną marmolady, masła, mąki i cukru, bo tylko na taką wersję książę Konstanty (sic!) jest w stanie się zgodzić. Rozczuliłem się słuchając jego argumentacji.
Przypomniała mi się ogólnonarodowa dyskusja o papierze toaletowym, za komuny. Tam również musiał wypowiedzieć się jakiś minister, zebrać rząd, by zaśpiewać "Międzynarodówkę" i wysłać swoje żony na zakupy do Paryża. Wracamy do tych czasów. Czy się to komuś podoba, czy nie.
Bo w naszym kraiku rządzi się tak...
Najpierw wprowadza się byle jaką ustawę, a potem ją poprawia. Bezustannie dopisuje poprawki, nawiasy i przecinki masakrując inne priorytety; sprawiając wrażenie mrówczej pracy i epatując pozorami działania.
Nie gówniana drożdżówka, której ja akurat nie lubię, jest tutaj problemem, bo wystarczyłoby, zamiast nich, wprowadzić do szkolnych sklepików papieskie kremówki, by imć Konstantemu (sic!) zamknąć jego książęcą gębę na zawsze. I wówczas nie obchodziłaby go zawartość cukru w cukrze i marmolady w marmoladzie.
Zajmij się Radziwille czymś konkretnym i nie zawracaj ludziom dupy.




poniedziałek, 25 stycznia 2016

Sralinkova ganiaczka

Bracia Czesi biją nas w tym na głowę...
Delikatność połączona z dosadnością, zaplecione w prześmieszną dla polskiego ucha wymowę, tworzą właśnie takie perełki jak dzisiejszy tytuł mojego wpisu. I chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć co on oznacza... 
Przechodzę od dziś na pisanie w tym języku, ale tylko o polityce.
Naše Nadvirna truchlící, premiér šídlo, na které jsem již nemůže vypadat, půjčil si od Němců dvanácti miliard. Po czuraka im forsa od faszystów? Chtějí zničit jejich banky nejsou dává peníze?
Hovno uspějí.  
"Námořnický tanec" s "Kachnou" jsou příliš hloupí, aby ublížit Německo. Celá Evropa je má v zadku. Všechny naše vláda také. Zajímalo by mě, když to konečně dorazí k nim? Čím později horší.
On se mi chce zvracet, když jsem se na ně dívat v televizi. Blázen.
Nebyl jsem psát o politice... Pokud Česká ... někdy...

duda - namorznicky tanec       


kaczka - kachna
kretyn - debil
chuj - czurak

Odpuszczę dalsze męki czytających, ale tylko na dziś zakładając, że oglądacie właśnie męczarnie polskich szczypiornistów, którzy ponoć dają łupnia Białorusi. To chyba jedyna dziedzina życia, w której możemy to im zrobić, bo w każdej innej to nam generalissimus Łukaszenka pokazuje gest Kozakiewicza.
Jesteśmy mistrzami świata w robieniu z siebie wała na międzynarodowej arenie. Rządzące nami bezmózgi umieją to jedynie potwierdzić, a ich przemożna potrzeba nauczania całego świata o wyższości Polan jest żałosna i klasyfikuje nas gdzieś pomiędzy korą stalowej wierzby a podogoniem, które przeszkadza przesuwaniu się siodła do przodu.




niedziela, 24 stycznia 2016

Jedzmy Viagrę

Doczytałem się właśnie, że obchodzony jest jakiś "Tydzień Modlitw o Trzeźwość Narodu". Tylko tydzień? Jestem zawiedziony. Dzieje się to na siedem dni przed środą popielcową, która jest dniem pokuty - słowa, którego znaczenia nie rozumiem odkąd przestałem obszczywać pieluchy.
Człowiek z wiekiem głupieje.
No, bo co ono ma niby znaczyć?
Ta... Wiem, że wszyscy jesteśmy grzesznikami i naszym obowiązkiem jest latać do spowiedzi celem podniesienia ego spowiednika, dla którego nasze gadanie jest oczywistą wykładnią sprawowania nad nami rządu dusz, bo ón skończył seminarium.
Idąc tym torem myślenia powinniśmy wyspowiadać się taksówkarzowi, po kursie, dlaczego kazaliśmy się zawieść na dworzec z walizką, o północy, bo ma prawo jazdy i koncesję. Każde odwiedziny na poczcie muszą się zakończyć szeptaną opowieścią, do ucha kasjerki, o naszych najskrytszych marzeniach przy wylizywaniu znaczka.
No, a taka apteka...  I opowieść zdziadziałego dziadzia w aptecznym konfesjonale, tuż po wizycie u kardiologa, któremu wyspowiadał się zaraz po swojej wizycie, dlaczego prosi o listek Viagry?
I wcale nie z powodu zamierzonej próby zdobycia szczytu Aconcagua w najwyższych Andach.
Niewiedzącym wyjaśniam, że owa niebieska tabletka ma ponoć zbawienny wpływ na zapotrzebowanie organizmu w tlen.
W sytuacji jego braku.
Ach... te zaróżowione policzki pani magister słuchającej czołobitnych tłumaczeń niedowidzącego i wrzeszczącego na całą aptekę właściciela "starego portfela", że oto chciałby jeszcze raz, przed niechybną śmiercią, przypomnieć sobie i małżonce, tę letnią noc w lesie na szyszkach... Pod Opolem.
Jaka szkoda, że owa "Pani Magister" nie została dopuszczona do odpowiednich święceń i nie może autorytatywnie zakończyć spowiedzi sakramentalnym: "Idź, ale zgrzesz po raz ostatni!"
Brakuje mi wyobraźni, aby skomentować wizytę żony dziadzia w konfesjonale poczekalni u ginekologa.
Wracam zatem do "Tygodnia Modlitw o Trzeźwość Narodu".
Jak mają się owe modlitwy do rzeczywistości - najlepiej wiedzą ich pomysłodawcy. To nieliczne przypadki działań kleru próbujących uratować własne sumienia wjeżdżając na krzywe tory trzeźwości. Nie módlcie się jednak za mnie, bo o wiele bardziej lubię piwo niż Was. Nawet historycznie rzecz biorąc, jesteście skazani na klęskę.
Wszak drugi czwartek marca jest "Światowym Dniem Nerek", a czyszczenie ich jest naszym i waszym świętym obowiązkiem, bo nerki muszą być czyściutkie o czym doskonale wiecie.
Będąc fatalnym orędownikiem jakichkolwiek świąt znalazłem jedno, które do mnie przemawia najmocniej...
Trzecia niedziela sierpnia otóż, to "Dzień Latarni Morskich". To takie duże, rzekłbym wieloznacznie: falliczne budowle, które najlepiej charakteryzują moją genetyczną potrzebę omijania płycizn...




sobota, 23 stycznia 2016

Chlebek

Ta cała Ameryka, to jedna klimatyczna zagłada! Szczególnie zimą. Jak to, w mordę możliwe, że w styczniu pada tam śnieg? To jakaś anomalia, napadało pół metra! Trzeba wykupić cały zapas Corn Flakesów i mleko  "0" % wszystkiego - na śniadania, po czterysta hamburgerów na obiad, fistaszki w wiadrach, dietetyczną  colę, kilka zgrzewek dwunastopaków do kolacji, prażoną kukurydzę i nowy fotel, bo w starym nie mieści im się już dupa, a kółka powbijały się w parkiet. Zaopatrzony w najpotrzebniejsze rzeczy waszynktonianin siada wreszcie przed tv, która informuje go rzetelnie o każdym opadniętym już płatku śniegu i, przewidując następne, odradza jakiekolwiek ruchy po domu zachęcając do kupna Corn Flakesów i mleka zero procent, że o fistaszkach nie wspomnę. Jakby mieli jeszcze białe noce, to Ameryka niechybnie by padła.
Tymczasem żylasty Wania, żyjący po wschodniej stronie Uralu podpala wieczorem lutlampę pod trzydziestoletnim Ziłem żeby wytrącić nieco parafiny ze słynącej z jakości, radzieckiej ropy, a na resztce podjechać w okolice kolejowej stacji. Mając wolną chwilę, wymienia w słomę w walonkach, owija się gazetami, naciąga lniane barchany, dwie kufajki, barani tołub i uszatkę z niedźwiedzia. Budzi syna - Aloszę, i grzeją przez siedmiometrowe zaspy niezniszczalną ciężarówą do jedynego zakrętu torów na transsyberyjskiej trasie z zamiarem odłączenia ostatniej cysterny ze spirytusem. Mają już na nią kupca, a zarobione ruble mogą nareszcie przepić. Wystarczy jeszcze na beczkę kiszeniaków i kilka potrzasków na rysie i wilki. Chlebek sami sobie upieką.
Tajga nie ma w ofercie marketów z kilometrem regałów i koszykami wielkości Ziła na prażony popcorn. Herbatka z igieł sosny też podobno jest niezła, a ogień wszędzie na świecie grzeje tak samo mocno. 
I co, można?
Nie darzę wielkim szacunkiem zblazowanych dobrobytem i knurowatych Amerykanów. Nie zachwycam się zaradnością Wani i Aloszy. Żyjemy w czymś pośrednim pomiędzy dwoma opisanymi światami.
I dobrze.
Biorąc od nich co najlepsze, możemy przetrwać i saharyjskie upały i chwilowe zlodowacenie. Zastanówmy się więc jak tu wrócić do domu autem po napchaniu kałduna poczwórnym bigmackiem z frytkami i dietetyczną colą bez okradania, po drodze, ledwie zipiejącego PKP.
Nie grozi nam także dziewięć tysięcy kilometrów do najbliższej cywilizacji.
Szanujmy to... póki historia nie wypieprzyła nas jeszcze w rejony skąd powrót nie będzie już możliwy.


Powyżej autentyczne zdjęcie rosyjskiego chleba.
A to niżej to takie, które polskie misie lubią ostatnio najbardziej...



środa, 20 stycznia 2016

Se pada śnieżek

Sypie okrutnie i wszystkie łódzkie brudy znikają pod śniegiem. Na szczęście. Zrobiło się cicho i jednokolorowo. Dziadki w kapeluszach poprzykrywali przednie szyby swoich pierdzipędów i skryli się na zapieckach z różańcem rozprawiając o in vitro i niepokalanym poczęciu Dudy. Pięknie się zrobiło, można sobie wyturlać jakiegoś bałwana i do niego postrzelać...

Kilka lat wstecz też była zima. Napadały tony śniegu, które nijak nie chciały się roztopić. Zręczni drogowcy potarasowali nim chodniki, tworząc metrowe zaspy i kłopoty z parkowaniem.
W taką to pogodę, pewnego wieczora, skręcałem do otwartej bramy samochodem. Właściwie to dojechałem do niej z zamiarem skrętu, włączyłem lewy kierunkowskaz i ruszyłem z lekkim uślizgiem. Nagle, tuż za mną, zobaczyłem idiotę, który próbował mnie wyprzedzić, ale zabrakło mu ciut miejsca. Jechał bokiem prosto w moje auto. Szczęściem... odbił jakoś i walnął w kupę śniegu,  podskoczył na następnej, przejechał kilka metrów na dwóch kołach i zrobił bączka.
Miał gość szczęście, że moja brama jest zbyt wąska, abym mógł wysiąść w niej z auta i wyjąć mu śledzionę, musiałem wjechać na podwórko. Wkurwiony jak gryzli, który wygląda tak:


... wyskoczyłem z gabloty celem rozszarpania skunksa, który odebrał mi dobry tydzień cennego życia i zgrillowanie jego cuchnących resztek na koksowniku skleconym at hoc z jego poobijanego Nissana.
Nie zdążyłem, prysnął jak ściśnięty paznokciami syfek na policzku. Mózgu nie miał, ale miał refleks.
Ja kiedyś nie miałem...
Podjechałem pod dom kolegi. Słoneczko na niebie se świeci, pusto jak na konferencji prasowej Kurwina-Mikke, szeroki podjazd...
Co w takim przypadku robią prawdziwe lwy, chcące zaparkować? Wsteczny i rura! I prosto w śmietnik wielkości wypasionego żubra. Dobrze, że śmietniki nie mogą oddać, bo sam bym się nadstawił.
Morał jest prosty. Siedźcie w domach niezależnie od pogody. Podobno tam o wypadek najłatwiej. Po co marnować paliwo? 

wtorek, 19 stycznia 2016

Panaceum

Pewnie kiedyś to już pisałem, ale powtórzę... Słuchając dzisiejszej muzyki czuję się jak dyslektyk. Wyrosłem z zachwytów nad śpiewającymi dwudziestolatkami, nudzą mnie i tyle. Staję się coraz bardziej niemuzykalny. Moja gitara robi za pilaster podpierający ścianę, klawisze podobnie, organki, na których kiedyś namiętnie wymiatałem "Blowing in the wind" Dylana i jakieś country do spółki z gitarą, gdzieś chyba zaginęły... Czasem coś tam zanucę sobie przy goleniu, ale nie są to kawałki Dody ani Lady Gagi. Na dodatek wczoraj odwaliłem paskudny numer, w wyniku którego mam chyba pęknięte żebro i każda próba zwiększenia pojemności płuc kończy się wstrętnym bólem w lewym boku, a jak zakaszlę to mam wrażenie, że pierdyknął mnie tramwaj. Cała ostatnia noc, spędzona na prawym boku, przyprawia mnie o bezsenność przed kolejną.
To nie jest klimat na słuchanie muzyki. No, może z jednym wyjątkiem...
Musical "Katedra Notre Damme w Paryżu" zawsze przyprawia mnie o dreszcze, a trio Garou, Daniel Lavoie i Patrick Fiori, w sztandarowym numerze "Belle", poprawiłby nastój każdego pogrzebu. Jest jeszcze hipnotyzujący Bruno Pelletier, malusięńka Julie Zenatti i flagowa postać musicalu - Esmeralda, zagrana przez hiszpańsko-cygańską piękność Helene Segara. Jeśli kiedyś połamiecie sobie żebra, to polecam taką kurację.
Bo co by nie mówić o żabojadach... Jak już coś zrobią na scenie, to klękajcie narody.
Zresztą nie tylko na scenie.
Moja, wciąż niespełniona podróż po zamkach nad Loarą, czeka na swoją kolej i nie spadnie w hierarchii ważności do czasu, aż się spełni. czego życzę wszystkim z sobą na czele.








sobota, 16 stycznia 2016

Jeżeli Antek... To nie ja!

Demokracja ma się w Polsce dobrze! - ogłosiła Szydło z sejmowej mównicy, wzbudzając salwę śmiechu. Ponieważ jednak nie ma ogólnie przyjętej definicji tego słowa - może sobie chrzanić co chce. Zaklinanie teraźniejszości niczego nie zmieni. To jedynie bełkot, na który czekają ich poplecznicy, aby móc chwalić się w towarzystwie ich własnym odkryciem, że oto:

 Demokracja w Polsce ma się dobrze! - ogłaszają na urodzinach i stypach, wzbudzając salwę śmiechu wnuków i wdów. Czasem zarechocze radośnie jakaś trumna, a właściwie jej wkład, oglądając wylęgające się pod zawiązanym na amen krawatem różnokolorowe robactwo, które chce rozpocząć  konsumpcję pod jakżeby innym hasłem niż:

Demokracja ma się w Polsce dobrze! - wzbudzając salwy śmiechu właściciela firmy pogrzebowej, bo przecież pochował urnę, o czym głupie robactwo, ani sam wkład, jeszcze nie wiedzą. Otwiera więc telewizor i słyszy potwierdzenie swoich słów z ust wszechwiedzącej, jedynej i nieomylnej chicagowskiej Polonii, która najlepiej zna współczesne problemy kraju swoich przodków i jedenaście słów w języku Słowackiego, z których pięć to:

Demokracja ma się w Polsce dobrze! - wzbudzając salwy śmiechu u pewnego łaciatego  portugalskiego psa wodnego imieniem Sunny, bezkarnie obszczywającego żółtym moczem zakamarki Białego Domu, ku uciesze czarnej części jego mieszkańców i na pohybel czerwonym. Ci ostatni... No co tu ukrywać! Panoszą się niczym gonady u tasiemców, tasiemcowo produkując na miejsce każdego skremowanego komucha tysiące nowych, którzy zaczynają zagrażać tak oczywistemu hasłu jak to, że...

Demokracja ma się w Polsce dobrze...
Przecież możemy jeszcze nosić takie szatańskie przyodziewki, czyniące nieopisane szkody w rodzinnych klejnotach, jak slipy, powodujące dramatyczny spadek przyrostu naturalnego, rzeżączkę i ocieplenie klimatu. Mam takie jedne.
Specjalność zakładu.
Powodujące, po ich założeniu natychmiastową, zmianę tonacji mojego głosu o dwie oktawy w górę i genderowy uśmiech na widok Grodzkiej.
Bo wystarczy się tylko lekko wypiąć by pękły, odsłaniając miejsce, w którym wstydliwie ukrywam moją szczerą nienawiść do dzisiejszej demokracji!




czwartek, 14 stycznia 2016

Kupujcie mydło, dużo mydła!

Pismeni, racząc nas swoją chorą wizją demokracji, zapadają na znaną z historii chorobę, która objawia się gwałtownym przyrostem własnego ego. Nazwałbym ją "egofobią". A to świat dyktatorów, którym ja gardzę. Fatalnym jej skutkiem jest także przemożna potrzeba wypowiadania się w imieniu całego świata i poczucie bycia jego pępkiem.
Oczywiście próbują pozować na demokratów, ale wychodzi im to jak gówno przez wentylator. Trawić podobny poziom smrodu mogą jedynie ludzie pozbawieni węchu, że o podstawach higieny nie wspomnę.
Zwykle brak jakiegoś zmysłu powoduje rozwinięcie ponad normę innego. U sporej części Polaków tak się nie dzieje... Ba! Wyrównywanie zastępuje atrofia.
Po diabła komuś słuch, skoro mózg nie daje gwarancji zrozumienia słów?
Mam wrażenie, że właśnie doświadczamy atrofii mózgów.
Organ nieużywany zamiera. To nie jest moja teza, to ogólnie znany fakt. Inaczej wciąż mielibyśmy skrzela, skrzydła i ogony. No, może z tymi ogonami to przesadzam...
To rozlazłe babsko, robiące za premiera, wiecznie śmie mówić coś światu w moim imieniu...
- "Naród tak chce, a my go słuchamy"
- "To naród nas wybrał!"
Osobiście znam tylko dwie osoby, które głosowały na PiS. Reszta zapewne sterczy pod Jasną Górą próbując wymodlić ogólnoświatowy powrót inkwizycji. 

Przychodzi baba do lekarza i mówi:
- Panie doktorze, wszyscy mnie ignorują...
- Następny proszę!
Mam nadzieję, że to Ta baba...

Podczas Rewolucji Francuskiej, pod szafotem, siedziało zwykle kilka kobiet, które spokojnie robiły na drutach licząc spadające głowy. Jestem głąbem w języku żabojadów, jakoś się one nazywały, ale nie wiem jak. Madamme Szydło przypomina mi takie postaci. Nie przeszły do ogólnie znanej historii. Ciągle wierzę, że historia lubi się powtarzać...


środa, 13 stycznia 2016

Dlaczego Shrek był zielony

Jest tylko jedna rzecz w Polsce, która wpienia mnie bardziej niż PiS. To programy z cyklu: "Matura To Bzdura", i odpowiedzi dwudziestolatków na pytania, na które mój syn znał odpowiedzi wcześniej niż zaczął sam chodzić.
Ten wstrząsający pokaz indolencji mnie osobiście przeraża. Wystawia także świadectwo polskiemu szkolnictwu, które spadło na poziom nikomu dotychczas nie znany.
No w mordę... żeby dzisiaj jeszcze nie wiedzieć, że słońce nie krąży wokół ziemi, to jakim trzeba być debilem? Kto takich ludzi przesyła z kasy do klasy i dlaczego aż do trzeciej? Ciekaw jestem ilu z tych ludzi umie pisać? Nie będę cytował tego steku bzdur, bo jest on całkowicie poza zasięgiem mojego pojmowania świata, zauważyłem jedno...
Tych ludzi śmieszy ich własna głupota, mnie byłoby raczej wstyd.
Spytano kiedyś pewnego Amerykanina, robiącego hamburgery w McDonald's, jak się je robi, a on powiedział, że nie wie.
- Jak to nie wiesz?
- Po co mi to wiedzieć, skoro mam to napisane na kartce, czytam i robię.
Jakież to proste! Niczym odwiedziny u cioci we Włoszech nad wodospadem Sekwana.
Zwróciliście kiedyś uwagę, że jeżeli facet do kogoś dzwoni, to natychmiast zaczyna wydeptywać dziesięciometrową dróżkę wte i wewte? Moja wyedukowana żonusia wyjaśniła mi, że kiedy ktoś chodzi, to bardziej dotlenia swój mózg i lepiej mu się myśli. Ale to chyba od niedawna, od czasów wymyślenia telefonów bez kabla. Tuż po tym jak pierwszym premierem III RP został Tadeusz Kościuszko, który, nota bene walczył przeciw Chińczykom w Ameryce. Pewnie także w Ameryce poznał Shreka, który ponoć był zielony. Pytanie czemu zielony jest oczywiste. Jakbym miał w domu taką babę, też bym zzieleniał.  Na szczęście dzieje się to jedynie wiosną, której angielska nazwa to Saper. A to wszystko przez te okropne stopnie Fahrenheita, które w Ameryce mierzą prędkość światła.
Historia kraju naszych marzeń jest mocno pokręcona, ale gdzież tam jej do naszej!
Wystarczy spytać przechodzącą parę o genezę słowa Polak, a od razu dowiemy się, że pochodzi ona od nazwy pierwszej stolicy jaką był Grudziądz. Mazurka Dąbrowskiego nie napisał zaś Dąbrowski, bo on jeździł konno i był też jakimś tam...
Kim? Tego dowiedzieć się nie da, ale pewien intelektualista w okularach uświadamia nam, że Witold Gombrowicz był pierwszy prezydentem na uchodźstwie. Co więcej...
Możemy sobie zatańczyć znany, polski taniec, którego nazwa brzmi jak ciasto, a czyta się to, chyba z łaciny: walec.
Najważniejsze jest jednak to, że człowiek miał kiedyś oskrzela, ale z nich zrezygnował tuż po tym jak ktoś walnął go w żuchwę, aby uświadomić mu jej miejsce. Tak jak w baśniach braci Grimm, które napisał Andersen tuż po potarciu czarodziejskiej lampy i wywołaniu Dżina z tonikiem. Jakie to szczęście, że świeciła mu nad głową aorta!
Skądś to wszystko kojarzę, oczajam, ale skąd? Z jakiego to kraju?

Z kraju pełnego patriotów.
A czy ty jesteś patriotą?
- No... jeszcze nie.


poniedziałek, 11 stycznia 2016

Cały naród!

Zmarł dziś wielki człowiek. Poeta, piosenkarz, aktor i szołmen, facet o wielu twarzach, intelektualista i obrazoburca; gość z gatunku jaki lubię najbardziej... David Bowie. Pewnie niedługo dowiemy się o szczegółach końca jego życia, bo hienowate tabloidy nie zostawią takiego lotnego tematu i wyeksploatują go do bólu, tak jak to było z wieloma nieżyjącymi gwiazdami. Mnie to nie interesuje, wręcz nie życzę sobie tego wiedzieć. Śmierć zawsze była, i będzie, największym i najtrudniejszym okresem samotności, z którym wszyscy będziemy musieli dać sobie kiedyś radę. Nawet jeżeli nie będziemy nie wiem jak tego nie umieć.
I nie ma dziś dla mnie żadnego znaczenia, że nigdy nie byłem jego wielkim fanem, bo zawsze umiałem docenić jego twórczość.
Cześć Jego Pamięci!

Szkoda mi niesłychanie, że nadchodzi czas powolnego żegnania się z idolami mojej młodości. Nawet nie młodości, bo chyba urodziłem się za późno. Beatlesi, Stonsi, Hendrix, Janis Joplin, Deep Purple... i setki innych muzyków z czasów, kiedy to należało umieć śpiewać - aby śpiewać; umieć grać - aby grać...
Jeżeli w ogóle jeszcze żyją, to są podtetryczałymi karykaturami samych siebie i nie chcę ich oglądać.
Bo z rockiem nie jest tak jak z muzyką poważną. Dziadziuś grający Chopina jest wciąż wielkim muzykiem. Ufarbowany na rudo McCartney jest żałosny. Nie potrzebuje także kolejnego miliona funtów na życie, bo ma ich pewnie setki. Książka o jego życiu byłaby o niebo ciekawsza. Wyobrażacie dziś sobie siedemdziesięcioletniego, łysego i pokiereszowanego heroiną Hendrixa, jak odbywa na scenie stosunek z płonącą gitarą? Publika umarłaby ze śmiechu.
Bowie z pewnością wiedział, że umiera, ale odszedł z klasą. Nagrał fenomenalny album, pokazał, po kilkunastu latach, swoje rockendrollowe oblicze i odszedł w zaświaty. Niewielu tak umie. Jeszcze mniejsze grono na to stać i to jest wielki powód, aby kupić dziś jego wszystkie płyty i przesłuchać od nowa w kontekście całego jego życia.
Dla mnie na zawsze zostanie niegrzecznym facetem ze skłonnością do łóżkowych eksperymentów, fajką w zębach i ponadczasowym muzykiem.
Może i przegrał walkę z rakiem ale wygrał z historią!

Sprofanuję mój dzisiejszy wpis pewnym cytatem...   

"Ktoś wygrał te wybory, ktoś je przegrał. Ktoś jest większością, ktoś mniejszością. Oczywiście mniejszość ma swoje prawa. Nikt mniejszości praw ani nie odmawia, ani nie ma zamiaru odmawiać. Ale każdy kraj ma być rządzony z wolą większości, bo na tym polega demokracja, o to w tej demokracji chodzi, żeby wybierać i podejmować decyzje zgodnie z tym, co naród uznał za niezbędne do zrealizowania - mówił Macierewicz w Radiu Maryja i Telewizji Trwam."

Nie wiem czy lepiej żyć i go słuchać, czy nagrać ostatnią płytę...





niedziela, 10 stycznia 2016

Więc pijmy wino, szwoleżerowie...

Muszę przyznać, że niedziela nam nie spełzła, bardziej przeleciała. Cztery godziny z WOŚP, na lekkim mrozie, nastrajają optymistycznie, a mnie osobiście zaraz nachodzą wspomnienia z roku 1908 i moja pomoc Marysi Konopnickiej w pisaniu pewnego wierszyka. Nazwaliśmy go później dumnie "Rota", ale to od rotmistrza Rotackiego, w którym Maria się podkochiwała bez wzajemności, no bo co tu ukrywać, była dość szpetna, choć mądra. Z Rotackiego był gładysz, ale z kolei okrutny głąb. Mam jeszcze w pamięci obraz owego pożeracza niewieścich serc, a wyglądał jakoś tak:


Tak to historia pozbawia mądrych bycia ładnym i na odwrót.
Zwiedzając kilka lat wcześniej odległą Persję, Konopnickiej nie przypadła do gustu ichnia kuchnia i zachowanie kelnerów dlatego zaproponowała frazę:
"Nie będzie pislam pluł nam w talerz,
zatruwał śliną dzieci..."

Prorocze słowa Marysi mają dziś zgoła inny wydźwięk, ale kto to wówczas mógł przypuszczać...
Było kiedyś lepiej, oj było...
Wiele bab zaciska uda na widok mundurowych. Po co daleko szukać...


Im lepiej zabezpieczony, tym chętniej.



Czasem wystarczy samo nazwisko...


Chciałem o WOŚP, ale znowu zbaczam z tematu. Mam niemal pewność, że dzisiejszy finał przejdzie do historii jako najbogatszy i życzę im tego z całego serca.
No, bo jak można nie wysypywać się z kasy, kiedy można było sobie, na przykład: pooblepiać serudszkami psa...


...albo pogłaskać konia....


...Nawet poudawać Hellsa Andżelsa za dychę...


...pokibicować naszym i, po raz kolejny, wpaść w ramiona obcych faciów, bo umiom latać.
Choć ten akurat obcy nie jest, bo to nasz kolega od pierwszej światowej, globtrotuar i dziennikarz, Radek Wilczek, którego serdecznie pozdrawiam.




Dzisiaj tak bardziej obrazkowo i bez morału, ale nie chce mi się już walić w klawisze.


sobota, 9 stycznia 2016

Uważajcie!

Na samym początku chcę przeprosić wszystkie pieski na świecie, bo nie o nich będzie dziś mowa...

Moja mama przyjęła, dawno temu, do domu taką znajdę z podwórka, którą dzieci nazwały Reksio. Śliczny, brązowy piesek, który miał zwyczaj chomikować suchy chleb po różnych kątach mieszkania i wyszukiwać go potem jako przegryzka na deser. Był cichy i przyjacielski. Był, bo pewnej nocy jego psie serduszko odmówiło współpracy i Reksio przeniósł się na łono psiego Abrahama. Miał swoje legowisko tuż za kanapą mamy, w okolicach jej nóg; pewnej nocy stęknął dwa razy i już Reksia nie było. Odszedł tak samo cicho jak żył. Do dziś szkoda mi Reksia.
Na pociechę powiem, że przeżył swój psi żywot długo i całkiem dostojnie, pod nadopiekuńczą kuratelą mamy.
Nie mogę znaleźć jego zdjęcia... Szkoda, bo wart jest swojego miejsca w historii. Może kiedyś...
Znalazłem!


Czyż to nie była urocza psina?
Czemu to piszę?
Bo nie wszystkie pieski służą do kochania.

Szedłem sobie kiedyś, późnym wieczorem, do domu kolegi, gdzieś na obrzeżach Łodzi. Kilka domów wcześniej, za wysoką siatką, siedział sobie spokojnie rottweiler. Nie lubię tej rasy, bo jest zwykle nieokrzesana, wredna, lubi rządzić. I ma wielkie kły, niekoniecznie  służące do wgryzania się w wędzone świńskie uszy. Ten jednak wydawał się być inny, jakiś grzeczny.
Pozory...
Kiedy moja trasa przecięła jego, bezszelestnie rzucił się na mnie wygniatając niemal swój pysk na odgradzającej nas siatce. Niczym sfiksowany krokodyl-morderca. Nie zaszczekał nawet, chciał mnie zwyczajnie zeżreć.
Przestraszył mnie mnie na żarty.
Dziś mam podobne odczucia patrząc na nowego prezesa TVP. Wprawdzie pozował kiedyś na bullteriera, z którego wprawdzie wyrósł niewyrośnięty ratlerek, ale zdolności do szybkich mutacji są u niego ogromne i właśnie jesteśmy świadkami kolejnej przemiany zaszczekanego kundla w psa Baskervillów.
Bo nie mam najmniejszych wątpliwości, że za niedługo wylezie z tego czegoś prawdziwe oblicze i, jeżeli mu na to pozwolimy, zeżre nas wszystkich. Nie ma alternatywy. Trzeba odgrodzić się mocną siatką i nie dać się zwieść pozorom grzeczności. 


piątek, 8 stycznia 2016

Analogie

Zaczynam się powoli bać. Wczoraj pożartowałem sobie o Arabach i gwałtach, a dziś trąbią o takim fakcie w telewizji. Zrobiło mi się głupio. Zawsze biorę w obronę ludzi, których uważam za pokrzywdzonych.
Z wielu powodów.
Z tylu samo powodów nie cierpię pokrzywdzonych jedynie potencjalnie.
Gderanie, że jest się ofiarą nikogo z takiej nie uczyniło. Nawet ja, człowiek który notorycznie nie ogląda programów typu: wiadomości, nie ucieknie czasem od usłyszenia bredni jakiejś lokalnej menelki, że oto jej dwuletni syn, najczęściej o imieniu Dżordż albo Olivier, uciekł pewnie z kochanką przed rokiem do Kanady. Jest zawsze wiele łez, zamazana twarz babci i Rutkowski Patrol. Dalsze losy przedwcześnie dorosłego dwulatka materializują się zwykle po roku w okolicznym stawie, do którego policja nie była wcześniej w stanie dotrzeć z powodów braku aktualizacji map w policyjnych dżi-pi-esach.
Ten poziom nonsensów mnie nie śmieszy.
Całkowicie nieodgadniony i surrealistyczny wręcz występ Arabów w Niemczech obrzydza mój do nich stosunek w stopniu, który trudno mi teraz opisać. Jeżeli to istotnie taka banda szaleńców, którzy przyjechali do Europy po to, aby ujawnić nam swoją tępotę, to należy ich bezzwłocznie z niej przepędzić.
Problem w tym, że my... Wielcy, Wykształceni, Tolerancyjni i Nowocześni Europejczycy, wolimy przeznaczać miliony z budżetu na cackanie się z ludźmi w typie Breivika, niż ich utylizację.
Zawsze byłem zwolennikiem prostych metod odchwaszczania. Nie widzę powodów, aby przestać takim być. Nie przekona mnie żaden przeciwnik kary śmierci, że jest ona niehumanitarna, bo oczywiście taka jest, ale satysfakcja możliwości jej wykonania, cieszy mój troglodycki umysł milion razy bardziej niż udawanie świętego Mikołaja.
Świat cofa się cywilizacyjnie. Muszą za tym iść metody opanowania nadciągającego chaosu. Powinniśmy się zatem cofnąć, aby wziąć rozpęd i mieć czas przemyślenie. Naiwnie zakładam, że po to przenieśliśmy kraj do pislandii. Ale ponieważ nie wierzę w bajki i historia dorosłego Piotrusia Pana mnie nie przekonuje i uważam, że współczesność zgubiła drogę. Zatracamy wartości coraz bardziej się oszukując.
Może i ja, korzystając ze współczesnego trendu półprawd, pozwolę sobie na koniec z tego skorzystać...
Nie wiem dlaczego nikt nie podniósł na łamy oczywistego faktu, że pani Kopacz jest z domu Lis!
Ale...
Prawicowcy wy moi najukochańsi! Szukajcie dalej, a znajdziecie tego więcej! Ja znalazłem...
Znanego matematyka z Harvardu i doktoranta z Michigan, dwojga imion Theodora Johna, Kaczyńskiego, nie wiem czy alter ego naszego przywódcy, którego znamy jako Unabombera!

I tu zaprezentuję, z niczym nie związane zdjęcie tego, którego także należałoby wysłać na kopach w okolice Saturna, osobnika tyleż szkodliwego, co pozbawionego resztek wstydu w imię zaprezentowania swojego telefonu w telewizji.

środa, 6 stycznia 2016

Zakały

To nie jest pogoda dla zmarzlaków. Nawet tym setkom tysięcy syryjskich uchodźców, mężczyzn młodych a napalonych, nie chciało się dziś wychodzić z pięciogwiazdkowych hoteli, aby sobie pogwałcić polskie kobiety. Pewnie woleli przeliczać, otrzymane od Kopaczowej... "Aż! To zakała!..." miliony zdefraudowanych na ten cel ojro.
Niemałe środki przeznaczyła w swoim złodziejskim budżecie na WOŚP i Jurka Owsiaka... "Aż! to zakała...!", aby mógł wystawić kolejną willę i uprawiać w niej zoofilię.
Nie można także wykluczyć, że lwia część z procederu Kopaczowej dostała się w ręce znanego maratończyka Lisa... "Aż,! to dopiero zakała...!".
Z pewnością nie zapomniała i o gestapowcu Tusku... "No!, toto dopiero zakała!", który wszakże oddał, myślę, że nawet większą połowę, na Żyda Petru, jakże by inaczej niż jak tylko kolejną "Zakałę" dzieląc się z taką inną "Zakałą", parszywym przewodniczącym Partii Razem. Człowiekiem, który ośmielił się urodzić poza granicami Najjaśniejszej, w Aalborgu, w jakiejś Danii, "Aż!, to zakała Europy!", dokąd jego żydowskie plemię wyprowadziło się w roku '67, jednie na jedenaście lat przed przybyciem na świat owego antychrysta.
Byłem w Aalborgu, bo studiował tam mój syn... "Aż! to zakała rodu!", i faktycznie, miasto przyprawiające prawdziwych Polaków wręcz o torsje, przedzielone w samym centrum jakąś zatoką, przez którą można przejechać tylko zwodzonym mostem "ponad" i koszmarnym tunelem "pod", gubiąc, na szczęście, widoki ohydnych domków i muzeów, że o domach mieszkalnych nie wspomnę!





I jakież wstrętne pływają tam statki! To wręcz muzea!


Koszmar, prawda? no i jeszcze to nazwisko... Zandberg! To nazwisko byłoby zakałą nawet wśród braci Izraelitów!
Straciłem, w mordę, wątek, aha...
Ta temperatura to jakaś zakała! Jak może być w zimę tak zimno żeby nie móc sobie pogwałcić? Faceci wszak doskonale wiedzą jak zachowuje się wyjęty wacek przy minus dziesięciu i porywającym wietrze.


wtorek, 5 stycznia 2016

Po nas tylko krater

Stajemy się krajem coraz większej tolerancji. Nie żeby także od razu pluralizmu, aż tyle tolerancji to nam nie trzeba.
Socjologowie tłumaczą ją w kontekście badań nad kulturą i religią jako poszanowanie czyichś poglądów, różniących się od własnych. I na tym powiniem poprzestać, no, chyba że aspiracje tych najbardziej tolerancyjnych w naszym kraju, skatują moje nerwy na tyle, że zapomnę znaczenia tego słowa.
Przesłanki już są, ale o tym za chwilę...
Proces nauki moralnego relatywizmu zanika i odradza się na przestrzeni dziejów jak rozwolnienie po torcie i kiszonych ogórkach. Co i rusz czytamy historię o kolejnych geniuszach wyplątujących całe narody z okowów ciemnoty i rzucających je oszalały wir tolerancji.
Weźmy takiego Napoleona...
Niosąc olimpijski znicz pokoju wykasował połowę populacji Francuzów w sile wieku. Aby to jakoś zrównoważyć, dotarł na koniec Grecji i sprowadził do kraju modę na kobiecy homoseksualizm. Wystartował także za morze, wraz z ostatnim heterykiem, i nakazał mu narysować wszystkie piramidy. Żeby się chłop nie męczył oglądając żonę w objęciach znudzonej metresy z Lesbos. Miał gość zasługi!
Dziaduszka Stalin, w ramach propagowania tolerancji uznał, że Kozakom potrzebna jest organoleptyczna nauka geografii i wysłał wszystkich do zbadania okolic katastrofy tunguskiej w środkowej Syberii. Do dziś wszyscy go opłakują.
Bardziej znany niż Dymsza, inny Adolf, także wiedział o niej wszystko. Każdemu facetowi wolno było mieć napletek i skurcz prawego barku, objawiającego się fallicznym gestem ręki poniżej. Pozwalał także wszystkim za siebie umrzeć. Ten także ma do dziś swoich fanów, między innymi dzięki Napoleonowi, który przywiózł z Egiptu rysunki ozdób z wnętrza piramid, niesłusznie nazywanych swastyką.
Wracając do meritum...
Owe przesłanki braku tolerancji w naszym kraju nie są racjonalne. Jakże słusznym jest bowiem założenie przekazania władzy najgorszym! Najgorsi tolerancyjni są przecież i tak lepsi od najlepszych nietolerancyjnych. Takie tuzy tolerancji jak mademoiselle Kempa albo "omc" premier i Stańczyk (czytaj: nadworny błazen króla-cesarza i dośmiertnego premiera wszelakiego drobiu, Jarosława), "profesor" Gliński, są niczym plaster na ranę współczesnej, polskiej, demokratycznej tolerancji.
Dając im pełnię władzy stajemy na szczycie, wręcz przetolerowanego odłamu masochistycznych wizji, w których prezydentem zostaje Kasia Bień.



poniedziałek, 4 stycznia 2016

Klify w Bampton, doskonałe miejsce na ostatni skok

Obudziłem się dziś przeziębiony i słaby jak mózg Kasi Bień. Ale o tym dowiedziałem się dopiero po południu, kiedy się już wyleżałem, a tabletki zaczęły działać Niepotrzebnie je brałem, powinienem bowiem wytrulać zmasakrowane kości z samego rana, i poczytać mądrości potomkini hiszpańskiej inkwizycji. Język też jakby z krańca południowo-zachodniej Europy.
Ciekawskich i nieznających tematu odsyłam na mój profil, na którym idea sięgnęła dziś bruku.
Swoją drogą to zdecydowanie za nisko ów bruk kładą narażając nieuważnych kierowców na straty ciała w nowych alusach.
Może mam w genach jakiś nadmiar masochizmu i szalenie mnie bawią odpowiedzi podobnych indywiduów, ale zawsze zastanawia mnie jedno...
Kto ich przepuścił do drugiej klasy i w imię jakiej idei?
Kościół nie, bo tym inteligencja owieczek bardziej dokucza niż pomaga, a nauczycieli nie posądzam o tak rozdętą głupotę.
Zostaje więc ręka boga, którego drogi są, oczywiście, nieodgadnione.
Niech się, zatem..., dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba... jak to mówił Rejent Milczek, ustami Olka Fredry, dobre sto pięćdziesiąt lat temu.
Widać musimy tolerować wokół siebie podobne przypadki, ale mam nadzieję, że zostaną one wpisane w księgach niebios jako nasz wkład w rozbudowę trasy do Hadesu. Obol na języku jest zdecydowanym przykładem, że i bogowie cierpią na brak gotowizny i zniżają się do ziemskiej miernoty.
Niejaka Kasia Bień, z przeproszeniem, uaktywniła się znowu przed chwilą pisząc kolejną porcję obelg i robiąc błędy w każdym słowie. Chyba nie poznałem dotąd nikogo, kto by aż tak głęboko miał w dupie szacunek do samego siebie.
Odpowiadając słowami Clarksona z Top Gear napiszę...
"Jak bardzo nie chcę poznać autorki tych słów?"
Mój dzisiejszy wpis idzie mi jak po grudzie. Trochę dlatego, że jestem chory, po części jest to wynik bezustannego odpowiadania na przysyłane wiadomości, ale najbardziej dlatego, że czuję się jak w podziurawionych skarpetach na karnawałowym balu. Od góry totalny bon ton, a w butach hula wiatr.
Może wreszcie wywieje mi z nich moje prostactwo i zakocham się w słowie miss Kasi Bień - "bót"... Cokolwiek by ono nie oznaczało.

Jeżeli istnieje na świecie jakiś człowiek, który byłby uprzejmy przetłumaczyć mi na mój język, a zwykle obracam się w języku polskim, przewodnią myśl mojej ukochanej Kasi, będę ogromnie wdzięczny. Ja wiem, że to nie jest język przyswajalny i trudny w odbiorze, pojadę zatem słowami, które mogą do Ciebie, Kasiuniu Ty Moja Ukochana, dotrzeć. To taki rodzaj hejtu. Kurde, teraz to już przesadziłem, ale może dotrze z kontekstu...
Jesteś parszywym głąbem i pantofelkiem bez podeszwy. Pływaj więc w swoim morzu głupoty, ale z dala ode mnie.