czwartek, 31 marca 2016

Piłka... nie do futbolu

Nie mogę tego przetrawić od zawsze. Nie pojmuję, nie życzę sobie i postuluję całkowity zakaz wypowiadania się na temat przerywania ciąży wszystkim wyliniałym capom i krzywonogim babsztylom z różańcami! Jakież to wstrętne i niedorzeczne, aby losy młodych ludzi miały być zależne wyłącznie od skapcaniałych pierników i rozfanatyzowanych sekt pod przewodnictwem taplających się w bogactwie batmanów! I jakaż to ta prawdziwa wiara roztacza się po tym "polskim katolicyzmie", że kler musi co chwilę wydawać nowe oświadczenia? Gromić, zabraniać, straszyć, pouczać... wpierdzielać się do każdego łóżka niesubordynowanego odsetka 95% społeczeństwa tylko z tego powodu, że kiedyś wydano wręcz nakaz chrztu w wieku niemowlęcym, aby nikt nie mógł się z niego wywinąć. Ja sobie tego z pewnością nie życzyłem. Ochrzczono mnie i wysłano do komunii, ale na tym koniec. Zadziałała nie tyle samoświadomość, co jakaś moja genetyczna niechęć oglądania czerni na tle złota, która do dziś kojarzy mi się jedynie z karawanem. Do dziś pamiętam swoją walkę z ołowianymi powiekami na lekcjach religii; cały czas huczy mi w głowie fałszywe i nieskładne zawodzenie niezrozumiałych pieśni i opadający mi łeb w trakcie kazania. Z wiekiem mój szacunek do instytucji kościoła spadł niemal do zera. Zakłamanie, buta i pazerność nie wchodzą w skład ideałów, które podzielam. A to właśnie one chcą sprawować rządy i wcale nie tylko dusz. Bo co oni nawet wiedzą o duszy? Po drugiej wojnie światowej zbudowano w Polsce cztery tysiące kościołów. Tysiące hektarów oddano tym pijawkom na zawsze. I właśnie teraz mają najgorzej! Najwięcej pretensji, przeplatane najwznioślejszymi hasłami miłości do ludzkiego życia... Ze szczególnym uwzględnieniem pierwszych dwudziestu tygodni. Nikt nie twierdzi, że nie powstaje wówczas zalążek życia, ale tylko oszołom robi z niego jedyną jego wartość.
Jednym z najtwardszych kapłanów obrony gamet jest Maniuś Piłka, który powinien raczej już myśleć o tym, co powie do św. Piotra żeby go przepuścił, niż zawracać dupy kochającym się parom.
A może by tak dać sobie chwilowo siana z arabofobiami i skupić się na wyplenieniu z politycznego życia podobnych zidiociałych szkodników jak ten wielki obrońca życia? Bo jakoś nigdzie nie mogłem się doczytać o jego osiągnięciach na polu skutecznego rozsiewania plemników.

I na koniec prośba...

Trzymajcie się od mojej duszy z daleka, bo może okazać się, że tam gdzie ją ukryłem nie najładniej pachnie.
Ale to już inny temat, dla tej pani, która zrobiła co tylko najlepszego mogła, aby przerwać swoje genealogiczne drzewo w momencie, w którym zaczęło się łamać pod ciężarem jej inteligencji. W sumie to nawet dziwne, bo tak bardzo lubi pieprzenie!




wtorek, 29 marca 2016

Prawa dłoń...

Od jakiegoś czasu korci mnie wykazanie wyższości życia w czasach daleko odbiegających od współczesności. Rozpocznę serią zdjęć...







To oczywiście rzeźba Michała Anioła: "Dawid", a ten niepozorny człowieczek na dole, to jego twórca z malowidła w Kaplicy Sykstyńskiej, także jego autorstwa. Zakładam, że jakoś tak wyglądał, bo nie jest to pewne. Nie chciał nigdy malować portretów podobnych do portretowanych, zatem i ten wizerunek może być jedynie rodzajem apokryficznej wizji samego siebie.
A teraz drugi Dawid, tym razem Donatella...


I jeszcze jeden, Berniniego...


Trzy, jakże różne, wizerunki mitycznego pogromcy Goliata. Załóżmy, że wszystkie trzy stoją obok siebie, a my oglądamy je po kolei. Przypuśćmy także, że próbujemy wydobyć z nich tajemnice z gatunku: Co autor chciał przez to powiedzieć?
Bo każdy autor chce nam coś powiedzieć, a nie tylko pokazać. Nie po to wali młotem dwa lata w marmur, aby zademonstrować bezmyślną pozostałość resztek tonowego bloku kamienia. Ma jakiś cel. Szesnastowieczni i niewykształceni prostacy chwytali go w mig. Kto im dzisiaj dorówna? Kto odważy opowiedzieć historię o którymkolwiek z zaprezentowanych Dawidów? Prawie nikt. Znamy tylko przysłowie i imiona.
Na pierwszy rzut oka możemy jednak trochę o owych rzeźbach powiedzieć...
Bernini skupił się na chwili, w której Dawid rzuca kamieniem w czoło Goliata. Widzimy także, że jest piewcą i admiratorem ludzkiego ciała. To ważna część jego twórczości, a analogie do Michała Anioła są aż nazbyt oczywiste. To żadna ujma.
Zostawmy go.

Donatello i jego rzeźba zniewieściałego młodzieńca w pedalskim kapelusiku, raczej nas nie przekonuje. Trudno wyobrazić sobie, że ów wypacykowany młodzieniec jeszcze przed chwilą był zwyczajnym pastuchem, a teraz, depcząc głowę największego z filistyńskich wojowników, zmienił się... No właśnie, w kogo?
Tego też zostawmy w spokoju...

Wróćcie do pierwszego zdjęcia.
Mocarna prawa dłoń wyczekuje, gotowa go walki. Żyły pulsują testosteronem, ale Dawid jeszcze się waha...
Czuje w sobie siłę, ale przerażają go konsekwencje. Nie boi się śmierci, boi się narodzin nowego życia; odpowiedzialności za losy narodu, któremu przyjdzie królować po zwycięskiej walce z Goliatem.
To wszystko da się wyczytać z niepewności grymasu ust.
A w oczach widać ciekawość.
Stać mnie na to?
Tak, stać!
Pręży ciało, a każdy mięsień jest gotów do walki...

Prawie cztero- i półmetrowa postać, zastygła na wieki w marmurowym dziele geniusza z Florencji, opowiada wielką historię. Nie tylko biblijną, opowiada o zmaganiu się człowieka z własnym sobą, zwycięstwie nad słabościami i stawianiem czoła przyszłości. Umiejętność opowiedzenia tego za pomocą dłuta i drewnianego młotka jest dla mnie rozpoczętym i skończonym przykładem zwycięstwa filozofii nad materią.
Niekwestionowany symbol Florencji - miasta, z którego duchowo pochodzę. Gdzieś na początku szesnastego wieku spotkali się w jednym pokoju Leonardo da Vinci, Ghirlandajo, Rovezzano, Andrea della Robia, di Miniato, Filatere, Michał Anioł...
Tych dwóch największych całe życie nie darzyło się sympatią, ale opadały im szczęki na widok twórczości drugiego. Później już, po obejrzeniu fresków w Kaplicy Sykstyńskiej, da Vinci powiedział:
- Źle zrobiłeś. Rozpocząłeś nowy rodzaj malarstwa i jednocześnie go zakończyłeś. Napytasz sobie tym biedy i wielu wrogów, bo nikt nie będzie mógł stworzyć niczego lepszego; będą jedynie nieudolnie próby dorównania tobie, a to wywoła tylko frustracje i oskarżenia. 
Mój dzisiejszy, nieco przydługi, wywód ma pewien konkretny cel...

Nasz brak umiejętności czytania ukrytych myśli, w widzianych obrazach, spowoduje wielkie szkody. Załóżmy bowiem, że powstanie smoleński pomnik... A pomnik to rodzaj rzeźby, która powinna mieć wiele znaczeń. Głupolom jednak wystarczy, że powstanie cokolwiek. Każda kupa wywalonych z lemiesza kamorów i mała tablica z jednym nazwiskiem zaspokoją rządzę odwetu na lewakach i Żydach. I nie będzie ważne o którego Kaczyńskiego w nim chodzi, bo wątpliwości czy o tego, który zginął, są oczywiste. Wszak leży już na Wawelu po wsze czasy. Teraz drugi jeszcze stoi. Niektórym wydaje się, że nawet na piedestale. I niech tak sobie będzie; niech wywalą kupę kamieni przed pałacem prezydenckim i postawią świeczki. Niech przychodzą się modlić pod tę górę narcyzmu i buty nędznego człowieczka, który wszedł na drabinę i ukradł Księżyc...

My jednak będziemy wiedzieć, że wystarczy wypożyczyć na godzinę spychacz, aby pozbyć się tej pseudo-sztuki. Trzeba poczekać, bo historia jest jak papier... Cierpliwa.


niedziela, 27 marca 2016

Miss mokrego podkoszulka

Mój nałóg przeważył...
Muszę spłodzić jakiś wpis, bo spokojnie nie zasnę.
Jakiś bardziej świąteczny. Słodki niczym wielkanocny mazurek, przeplatany pisankami, kurczaczkiem i barankiem, który pręży szyję po mojej lewicy, ze szczytu wypełnionego półmiska, opanowanego, od dołu, przez kolorowane jajka. W całym mieszkaniu rozpływa się zapach wanilii, ciasteczek i miksowanych truskawek, z której, z pewnością, powstanie jakiś deser na jutrzejsze spotkanie w gronie rodzinnym. Rozmraża się też perliczka, z której ponoć rosół jest najsmaczniejszy.
Nie wiem tego, bo rosołu z perliczki nigdy w życiu nie jadłem i jurto przyjdzie mi stracić dziewictwo.
No to teraz puszczę w obieg pewien przepis, który jest lekką improwizacją Gosiuni.
Kajecik, ołówek i piszcie:
Pierwsza warstwa deseru:
- Pokruszone ciasteczka zbożowe.
Wyżej...
- Płatki migdałów i rodzynki.
- Warstwa musu czekoladowego.
Jak zastygnie to dokładamy...
- Mus truskawkowy.
Na wierzchu owoce: truskawki i brzoskwinie.
Siedem milionów kalorii na pucharek. To lubicie, co?!
A we wtorek zmiana oponek na letnie, bo te zimowe już odrobinę za ciasne, po świętach!

Wracając do perliczki...
Przeglądałem internet, bo nie miałem zielonego pojęcia jak to ptaszysko wygląda...
A przypomina zmutowanego indyka z pawicą, z jakimś durnym czubem na czubku pecyny. Jest szaro-jakieś tam, cętkowano nakrapiane i waży półtora kilograma. Smak jej jest chwilowo czarną dziurą podniebienia.
Sądząc jednak z opisów, wypada przygotować się orgiastyczne przeżycia.

Świat kuchennych rarytasów jest zwykle kulinarną pornografią dla talerzowych zboczeńców. Zaślinione fotele i kuchenna podłoga... uwalana kilogramem rozsypanej mąki i cukru, walające się pod szafkami rodzynki, zdeptane mandarynki i plamy blenderowanych truskawek na okiennych zazdrostkach powodują konieczność natychmiastowej reakcji pralki z pokaźną porcją wybielacza. Ale to już po świętach.
Cieszmy się zatem chwilowym luzem na pionowych fragmentach wystroju naszych kuchni, a uwalniając ze skorupki siedemnaste jajo na twardo w kolorze blue, dodajmy solidną porcję majonezu, aby nie dostać uświęconego skrętu kiszek i wielkanocnej czkawki.
I koniecznie... ale to koniecznie... jakiegoś popychacza z gatunku: Mariola o kocim wzroku. Lekko zmrożonego i niemieszanego. Oliwka zbędna.
A jutro, z samego rana, kiedy żona się jeszcze nie obudziła, naszykujmy w wiadrze osiem litrów zimnej kranówy i pod osłoną bladego poranka...
Ale będą jaja!








sobota, 26 marca 2016

Wielkanocny moralitet

W ramach nadchodzących świąt pozwolę sobie na przywołanie szatana.
Jestem przekonany, że każdy chrześcijanin zna doskonale tę postać z rogami i widłami, taplającego się w smole i ogniu piekielnym, alter ego prawdziwego Boga i zła w najczystszej postaci. Potwora, którym straszy się od dwóch tysięcy lat dzieci i ich rodziców zaprzeczając Biblii, która jest przecież krynicą wszelkiej mądrości.
O szatanie i jego roli w dziejach ludzkości z pewnością doczytacie się w Księdze Rodzaju, po którą, jak sądzę, wszyscy wierzący sięgają częściej niż po papier toaletowy. Spór szatana, który przecież zaczął się jako jeden z najbliższych współpracowników Boga, rozpoczął się w momencie stworzenia przez niego Adama na swoje podobieństwo. Zrobił się zazdrosny i zaczął jątrzyć. Trudno mu było pogodzić się z faktem, że oto powstało dzieło Boga, na które on nie ma żadnego wpływu.
Zazdrość? Poniekąd też, ale zmniejszające się wpływy na, że się tak wyrażę, całokształt spraw stały się bolącą zadrą w duszy anioła.
Jedna z wersji mówi, że ów mityczny wąż z "drzewa dobrego i złego" jest wcieleniem szatana. Jakkolwiek by nie było, szatan się wkurzył, bo człowiek stworzony na podobieństwo Boga i aniołów był przecież także nieśmiertelny!
Przybyła konkurencja, której szatan nie przewidział i szybko musiał coś z tym zrobić. Nie wymyślono jeszcze słowa "grzech", a tym bardziej tego słowa znaczenia i tu dostrzegł pole do swojego popisu. Jeśli bowiem uda mu się sprawić, aby nieśmiertelność człowieka w jakiś sposób przepadła, to żywot podbuntowanych już wielu aniołów miałby komfortową przyszłość. A tu kicha. Powodowany zazdrością wymyślił zatem grzech, a zmuszając Adama do zerwania jabłka i obdarowanie nim Ewy sprawił, że człowiek nieśmiertelnym być przestał.
Coś w owym przekazie ma się na rzeczy. Może zabrzmi to lekko szowinistycznie, ale przecież nie ja napisałem Biblię... To pazerność, łakomstwo, niepotrzebna ciekawość, czy jak tam to podobnie nazwać, biblijnej Ewy jest praprzyczyną pierworodnego grzechu. Rzecz warta przemyślenia. Do Adama także należy mieć pretensje, bo w raju rosły przecież dwa drzewa...
To drugie było drzewem mądrości...  

Nie martwi mnie nasza śmiertelność. Odczytuję ją bardziej jako niezamierzone dobrodziejstwo. Nieprzemyślany skutek niskich pobudek działań szatana.
A w obliczu nadchodzących Świąt Zmartwychwstania, nie Jezusa, bo to tylko bajka, ale drogi ku drzewu mądrości, polecam jednak kontrolowany umiar złych emocji, ze szczególnym uwzględnieniem odcięcia się od grzechu zazdrości, który jest praprzyczynom kolejnych nieszczęść.
Życzę zatem Wszystkim umiaru w opanowaniu złych emocji, bo te do niczego dobrego Was nigdy nie doprowadzą.  
Wesołych i Pogodnych Świąt!
Nie będę dziś złośliwy i nie będzie puenty.
Darek Sobala



Dobranoc.


czwartek, 24 marca 2016

Zapamiętajcie ten adres!

W środku lata, kiedy tabloidy piszą już wyłącznie o marchewce, a większość z tych desperatów, których na to stać, pływają po Nilu topiąc całoroczny stres w Jasiu Wędrowniczku i egipskim rozwolnieniu; kiedy nasi wybrańcy ludowi zasuwają na ścigaczach po Karaibach, a cała reszta konsumuje kaszankę z grilla i pomidory z Biedronki... w zaciszu gabinetów fundacji "PRO-Prawo do życia" budzi się życie.
Słoneczko świeci, klimatyzowane pomieszczenia owego przybytku nowoczesności owe światło odbija nagrzewając głowy pracujących w pocie klimatyzowanego czoła, i zmiennocieplnych zatrudnionych, do tworzenia jedynego słusznego prawa.
Zapewne tak właśnie było w ostatnie, cholernie nieklimatyzowane lato, na Grzybowskiej 37 "a", lokal 25. I wówczas to, jak mniemam, powstały podstawy do historycznej zmiany w Ustawie Antyaborcyjnej.
Aborcji od teraz nie mamy.
Mamy mordowanie!
Każda pigułka poronna jest skondensowanym katem. Każda wypowiedź ze słowem "aborcja" jest ideologicznie i semantycznie niesłuszna, obraża bowiem wszystkich czuwających nad naszymi chuciami lokatorów z Grzybowskiej 37 "a", że o lokalu 25 nie wspomnę...
Zasiadającym tam tuzom, ich świat, sprowadza się do ich przekonań, z którymi nie wolno się nikomu nie zgodzić! Bo na Grzybowskiej 37 "a", lokal 25, powstają dzieła geniuszy!
Znów jedynie zakładam, ale jestem niemal pewien, że podstawą komórką fundacji są skapcaniali pseudo-profesorowie, którzy pewnej nocy połączyli się ze swoim bogiem łączem bezpośrednim, i który kazał im zakazać mordowania zarodków od poczęcia do naturalnej śmierci. Każda forma sprzeciwu zgwałconej trzynastolatki przez ochlanego ojczyma jest karana latami pierdla owej grzesznicy.  Każde wynaturzenie powodujące ciążę jest winą ofiary,
A każdy kretyn z Grzybowskiej 37 "a", lokal 25,  nie jest wart ani jednego słowa z tych, które napisałem!


środa, 23 marca 2016

Kochajmy się...

Inkwizycja była dobra! Wręcz ochroniła świat przed zgubą, nie mordowała ludzi i nie kierowała się mściwością. Rozwinęła sądownictwo. Jeżeli miałaś rude włosy, czarnego kota w domu bądź wielki kocioł, to nieprzychylnie nastawiona do ciebie pani Jadzia, mogła zrobić z ciebie czarownicę i podburzona ludność mogła przyjść z widłami, pochodniami i łopatami, aby zrobić z tobą porządek. Kościół zareagował na to tworząc Inkwizycję, która miała odebrać chłopom prawo osądzania podejrzanych, doktryny i porządku publicznego.

To ledwie wycinek początkowych tez kogoś, kto kryje się o odmętach jakiegoś: deusexlibris.pl, przedstawiając: "19 nieznanych FAKTÓW na temat inkwizycji. Przeczytaj koniecznie!".
Debilizm tego wywodu przekracza wszystko to, co dotychczas gdziekolwiek czytałem.
W każdym z owych dziewiętnastu "FAKTÓW" strzela sobie w stopę, myli wszystko ze wszystkim, a z każdej wady robi zaletę. A wplatając w średniowieczne opowieści jakąś "Panią Jadzię" z widłami, poraża brakiem wyobraźni.
Jeżeli macie w domu odpowiedni zapas alkoholu, obite materacami ściany i braki w klamkach, to może przeczytacie to wszystko do końca bez ataku czkawki, wypływającej na podłogę piany z ust i strachu przed średniowiecznym odzieniem w tużurek z przydługimi rękawkami.

Nie mogę się powstrzymać o jeszcze kilku cytatów...

- Tajemnicą Poliszynela było to, że na czas pobytu w areszcie inkwizycji, podejrzany był zwolniony z podatku, dawano mu jedzenie i picie, a także odgradzano kobiety od mężczyzn, by chronić je przed gwałtami!
Zaraz się, kurwa, rozpuszczę! Dawano im nawet jeść! Tak za friko? Bez podatku? To upiorna rozrzutność. Jakie zatem kościół stosował kary? Kanoniczne otóż.
- noszenie worka pokutnego
- pielgrzymka do jakiegoś sanktuarium
- odmawianie psalmów
- dodatek pieniężny na świątynię

- Aby lepiej zobrazować sytuację należy powiedzieć, że paleni na stosach byli ludzie tacy jak: Mao Tze Tung (oryginalna pisownia!), Hitler czy Stalin! Czy znając historię pierwszej połowy XX wieku mielibyśmy opory przed cofnięciem się i zabiciem Stalina, Hitlera, zanim będą mięli szansę dokonania swoich czynów?

Oni wiedzieli! Duch święty ich natchnął.

Nie... Opadłem już sił i nie dam rady tego dalej ciągnąć.
Dziś nie mamy inkwizycji. Mamy za to profesora Chazana, który nie pozwala umrzeć dziecku w czwartek. Czeka do soboty, aby trochę jeszcze mógł sobie pocierpieć w imię własnego, jakże dobrze pojętego sumienia.

I jeszcze jedno orzeczenie w słusznej sprawie...


"Sanctissimus rozporządził, że rzeczony Galileo ma być przesłuchany co do jego intencji, nawet z groźbą tortur, a jeśli ją podtrzyma, ma wyprzeć się podejrzewanej u niego herezji na plenarnym zgromadzeniu Kongregacji Urzędu Świętego, potem ma być skazany na uwięzienie według upodobania Świętej Kongregacji i należy mu rozkazać, aby nie rozprawiał nadal, w jakikolwiek sposób, ani w słowach ani w piśmie, o ruchomości Ziemi i stabilności Słońca, w przeciwnym wypadku narazi się na kary za recydywę. Książka zatytułowana Dialogo di Galileo Galilei Linceo ma być zakazana."





wtorek, 22 marca 2016

Manifa

Aby moja manifa nie zaginęła mi gdzieś w mrokach średniowiecza, pozwalam ją sobie opublikować dodatkowo na blogu...

Tera bedzie moja manifa.
Nie bedzie ona na miejscu jej przynależnym, bo jak jom zaczołem wcześniej pisać to stara wersja mi gdzieś uciekła i pojawiła się zaraz w innym miejscu blokujonc mi dostemp do miejsca pszynalerznego wszystkim manifom. Muszem zaczonć wienc od poczontku...

"Towarzystwo Gorszego Sortu" powstało jako sóplement djety na mojom permatentnom czkawkę, na kturom nie umiem znaleść właściwego lekarstwa, a ktura nasila się najmocniej w wyniku kontaktu z lódzikami sortu lepszego spot znaku TKM. Obawiajonc sie o własne zdrowie, nie zapraszam wienc do Toważystfa ludzi z branrzy "Dobra Zmiana". Karzdy inny rodzaj zboczeń jest jak najbardziej mile widziany i pożondany. I niech buk ma was w swojej opiece, bo ja ani myślę przejmować się wami i cierpieć za miliony. Pszystempując do "Ruchu", czynicie to na własnom otpowiedzialność i nie miejcie do mnie kiedyś pretęsji, że pewnego poranka jakiś taran rozwali wasze antywłamaniowe drzwi. Jedynym lekarstwem na debilizm agresouf jest ich wymiana na takie, kture otfierajom się na zewtontrz. Nie chce mi sie wiencej pisać, bo to nudne, bes sensu i sam nie mogem jósz strawić dalszego ciongu tej mojej manify.
Towarzystwo Gorszego Sortu! Szable w dłoń!


Zwapnienie szyszynki czyli... jak stałem się doktorem House

Zbliżają się święta i każdy będzie mieć w domu sporo jaj. Będzie rosół i goście. Będziemy polewać się wodą albo perfumami. Bandy debili będą latać z wiadrami pełnymi kranówy za jeszcze głupszymi dziewuchami, które będą udawać, że boją się polewania. Przejdziemy także na czas letni, który jest wymysłem kompletnego idioty i wpienia większość ludzi normalnych swoim bezsensem. Należę do grupy niereformowalnych śpiochów i zabieranie mi godziny snu uważam za szczyt chamstwa i nietaktu. Moja ukochana melatonina, którą produkuję przecież jedynie podczas snu, opieprza mnie dobre dwa tygodnie po zarządzeniu letniego czasu i wykrzywia mój biologiczny zegar jak na obrazie Salvadora Dali. Wiarygodne źródła podają, że jest to czas zwiększonej ilości zawałów i innych choler trapiących wszystkich niedospanych z rozregulowaną szyszynką. Domyślacie się zapewne do czego piję...
Nasi rządzący raczej nie wiedzą nic o działaniu tego gruczołu, znajdującym się gdzieś w mózgu..., bo najpierw trzeba go mieć...
Ale, brnąc głębiej...
Ta cała szyszynka... jak nie naprodukuje melatoniny, to nie możemy spać, bo nie mamy melatoniny, którą produkuje szyszynka, bez której nie możemy spać. To oczywiste! A zaburzenia szyszynki, w dłuższym okresie czasu, powodują zaburzenie rozwoju gonad, a te umożliwiają rozmnażanie płciowe. No i już wiemy dlaczego Kaczor nie ma dzieci ani szyszynki, a Pawłowicz dodatkowo jeszcze rozumu. Za dużo pracują nocami. Jak cały pis zresztą. Jeżeli na dobitkę powiem, że najwięcej gonad produkują tasiemce...
A może się mylę? Wszak to jednak szyszynka produkuje także dimetylotrypaminę, która jest silnie psychodeliczną substancją, a której efekty działania obserwujemy u takich tuzów pislandii jak choćby Antoś i Radziwiłł. Problem jest powikłany, a możliwości leczenia wręcz nieograniczone. Lekarze! Do dzieła!


niedziela, 20 marca 2016

Piłsudski by wam dziś dał popalić!

W mojej ulubionej Małkini Górnej, w tysiąc dziewięćset trzydzieści siedem lat po tym, jak pewna dziewica urodziła dziecko, bo zapłodnił ją duch święty, przyszedł na świat Stasio Tym. Jak widać już od urodzenia związany był genetycznie z miejscem opiewanym przez kawałotwórców. Bo oprócz Wąchocka, Pcimia, Cycowa i Hujowej Górki - Małkinia zawsze wpisywała się w rejestr miast, który łączymy z przysłowiową głupotą jego mieszkańców.
Całkowicie niesłusznie. Myślę, że nawet jest odwrotnie, bo przecież musi być coś urzekającego w tych miejscach, skoro nie umiejscawiamy dowcipów w Krakowie czy Ostrołęce. Tym był od niemowlęcia skazany więc na prześmiewcę... 

"- Friedmann ma weksel Szapira z żyrem Glassa i windykator jest Basztjag.  On daje 50% franko loco, a towar jest Lutmana. Tylko ten towar jest zajęty przez Honingmana z powodu weksel Reutberga. Na ten weksel Reutberga można dostać gwarancję od jego teścia Rosenzweiga, tylko on jest przepisany na Rosezweigową, a Rosezwiegowa jest chora.
- A co jej jest?
- Co by jej nie było, to my dziedziczymy dwadzieścia procent. Tylko Lutman musi mieć pewność, że Reutberg go wypuści... oczywiście pod warunkiem, że Rosezweigowa jeszcze dziś się przeniesie na łono Abrahama. Do Malwina Bansteig nie ma nic przeciwko, ale Lipszyc musi dostać pięćset dolary!
- Co?
- Nie gotówką! Na resztę zwolnienie od procentów od ciebie. Jasne?
- Oczywiście, że rozumiem. Tylko skąd pewność, że Rosenzweigowa by wyzionęła ducha?
- W tym sęk..."

To dzieło Tyma, z którego śmieje się chyba już trzecie pokolenie.
Jest spadkobiercą takich tuzów kabaretowych skeczów jak Tuwim czy Hemar, przedwojennych jeszcze pisarzy, którym co i rusz nie wymawiano pochodzenia, ale śmiano się do rozpuku z ich tekstów, śpiewano ich piosenki i recytowano wiersze. Dziś najważniejszy jest napletek, bądź jego brak, a inteligencja i poczucie humoru poszły w odstawkę. Armia zaglądających w rozporki cymbałów jest zbyt głupia, aby śmiać się z czegoś, co nie ma w inwokacji słowa Tusk i PO.
Namiętność, z jaką odwołuje się pis do międzywojnia, jest żałosny i wredny; zakłamany i pozbawiony historycznego kontekstu. To tylko słowa, w których nie ma żadnej pozytywnej myśli. A świat oparty na negacji i kłamstwie nie ma przyszłości. Mam nadzieję...
Olejmy zatem wszystkich współczesnych pseudo-kabareciarzy i sięgnijmy do czasów, w których pojęcie "dowcip", "żart" czy "facecja", nie miało pejoratywnego zabarwienia i wywoływało na twarzach uśmiechy, a nie wrogość.













sobota, 19 marca 2016

Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz

Od kilku miesięcy nie oglądam żadnych wiadomości. Wcześniej także omijałem je wielkim łukiem, aby nie bluźnić na telewizor, bo cóż on winny? Informacje na portalach publikowane są dla ludzi niespełna rozumu, a publikacje internautów... sami wiecie, szkoda gadać.
Jestem niedoinformowany i jest mi z tym cholernie dobrze. Zaczynam nawet odczuwać coś w rodzaju lekkiej, acz pobłażliwej ironii, wobec tych, którzy muszą codziennie zaliczyć całe pasmo informacyjne na każdym kanale. Bo cóż z niego wynika? Pis (za żadne skarby nikt mnie nie zmusi, aby pisać tę nazwę z dużej litery), zawsze będzie bredził to samo, przeciwko zawsze będzie opozycja, KOD nie przestanie strugać jedynego sprawiedliwego, bez ambicji powołania za chwilę jakiejś partii. Miller zawsze będzie się wycofywał i powracał, PSL będzie próbowało lewitacji, a Kukiz jak się głupi urodził, tak głupi umrze. Kolejne wariacje na te same tematy mam głęboko i ani myślę ich słuchać. Wyrosłem z tych igrzysk. Mam także wrażenie, że mój blog jest mniej obciążony sugestiami każdej ze stron i pozwala mi zachować trzeźwość oceny bieżących spraw, od których przecież nie sposób się uwolnić. Publikacje znajomych na moim profilu, z całym szacunkiem, niewiele mnie nie interesują, bo przypływają powielającą się falą identycznych zdjęć o takim samym nagłówku. Rozumiem frustracje, ale ja czekam na oryginalność. A tej, niestety, brakuje. Bo powielanie sprawdzało się w czasach KOR-u, na kserografach z Unry, dziś już nie. Opływamy w dobrodziejstwa internetu, nie zachłystujmy się zatem malizną. Każdego stać na własną ocenę wypowiedzi tego czy innego wariata bez dorzucania do niej identycznego zdjęcia. Zerknijcie na swój profil, a przyznacie mi rację.
Powiecie teraz: nie wszyscy umieją...
Moje początkowe wpisy na blogu także były żałosne. Umiejętność formułowania zwięzłych myśli to sztuka poszukiwania, a nie wyssana z mlekiem mamy. Uczmy się zatem, próbujmy i wyciągajmy wnioski z własnej niewiedzy. Nie jest wstydem czegoś nie wiedzieć, wstydem jest powielać błędy bez ambicji ich korygowania. I o to gorąco apeluję.
Kiedyś, w podstawówce, pani od polskiego wywołała mnie do odpowiedzi z "Pana Tadeusza". Wstałem i zacząłem jakoś tak:
- No cóż...
- Nie zaczyna się zdania od "cóż" - zagrzmiała pani.
- No cóż... - powtórzyłem.
- Nie zaczyna się zdania...
- Wiem, ale cóż...
Nie pamiętam dalszego ciągu mojego wywodu, ale chyba w końcu zacząłem wśród śmiechów współuczniów. Nieważne. Do dziś jednak pamiętam, aby nie zaczynać zdania od "cóż"...
No cóż, wyrosłem z podstawówki, ale w niewiedzę brnę dalej. I jest mi z moim "cóż" całkiem dobrze.
Leczmy nasze przyzwyczajenia i złe nawyki, bo uruchamianie nieznanych pokładów siebie samych przynieść może całkiem nieoczekiwane rezultaty i okaże się niebawem, że zwykły powielacz przepoczwarzy się w Hemingwaya, czego Wszystkim, i sobie, serdecznie życzę.


    

piątek, 18 marca 2016

Masz miliona

Na ubiegłoroczną pielgrzymkę do Częstochowy poszło siedemdziesiąt tysięcy ludzi. Rok wcześniej było jeszcze sto tysięcy.
Ilość pielgrzymkowiczów maleje każdego sezonu. Jedni wymarli, inni zeszłego lata zrobili już dzieci w sianie i nie mają czasu na pierdoły, a cała reszta wypad na Jasną Górę, z bambosza, ma po prostu w dupie. W dobie autostrad i Pendolino dostanie się do tego przybytku zajmuje dwie godziny, a z paciorkiem i powrotem góra pięć.
Spoko, nie zapominam o duchowych przeżyciach, które pozwalają odrzucić kule lub zaśpiewać niemowom, ale to przypadki rzadkie i nie reklamowane od paru lat nawet w TV Trwam.
Jest taki dowcip...

Antek, chłop mocarny i wielki miał w ogrodzie jabłoń. Rokrocznie obsypywała się ona kwieciem wkurzając pszczółki zmuszone do ich obsługi, a co za tym idzie, do nonsensownej produkcji miodu.
W wyniku różnych procesów, następujących później, na owym drzewku zaczęły pojawiać się owoce popularnie nazywane jabłkami. Skądinąd ciekawe co było pierwsze... Jabłko czy też jabłko Adama? Do iluż rzeczy można przyczepić się w Biblii! Tak czy siak Antek, chłop mocarny i wielki, pałał do drzewka miłością namiętną i zaborczą. A kiedy już wydała owoce, spał w jej cieniu dniem i pilnował nocą. Przed amatorami jabłek, rzecz jasna. I nastąpiła TA noc! Zbudzony trzeszczeniem gałęzi zerwał się Antek o drugiej siedemnaście. Nie widząc złodzieja dociekł, że ten skrył się w koronie, wsadził swoją wielką łapę miedzy gałęzie, a wyczuwając coś, ową łapę zacisnął. A chłop był mocarny.
Ktoś ty! - zawołał.
Nie doczekawszy się żadnego jęku, bo doskonale wyczuł za co trzyma, a nie była to noga - ścisnął mocniej. Znów cisza. I jeszcze mocniej. A chłop był mocarny i wielki. Po powiększeniu ucisku do siły imadła, spośród gałęzi usłyszał cichy jęk i odpowiedź:
- To ja, Jaśko... niemowa.

Wystarczy więc tylko odpowiednia motywacja, aby i krowę nauczyć surfingu. Kler motywację może i ma, wszak chodzi o jego być, albo nie być, ale mocarny to on już nie jest i Jaśka do mowy zmusić nie zdoła. Czasem jakiś głupol wyjedzie w mediach z kolejnym kretynizmem pogrążającym batmanów jeszcze bardziej i ucieknie swoim A-6 po A4 sprawować duszpasterstwo na krytym basenie Gołębiewskiego w Karpaczu.
Ponieważ jednak każda dziura musi się kiedyś zatkać, dostaliśmy zamiennie Kaczorka wraz z jego armią niedopieszczonych szkodników. Nie daję im długiego żywota, bo żaden reżim długo przetrwać nie może. A dumne hasła o milionach na ulicach przypominają mi mocarnego Antka i jego potrzebę pilnowanie tego, co i tak niedługo samo rozkwasi się o ziemię i zgnije.







  

Chrząszczyrzewoszczyce

Nawet gdyby żył sto pięćdziesiąt lat w doskonałym zdrowiu, to i tak byłoby mi niebywale smutno z powodu Jego odejścia. Jeszcze smutniejszy jest sposób opisujący tę stratę w mediach...
Zmarł wybitny aktor... miał 80 lat.. 
Zapraszamy do reklamy... Saturn radzi. Myśl technologicznie!
Jestem trochę niesprawiedliwy, wiem, ale czy nie mam racji?
Każdą wiadomość w mediach musimy okupić kilkoma minutami pieprzenia o suplementach. Idioci łapiący się na ten bełkot przeżyją z pewnością Matuzalema płodząc swojego Lamecha jakoś pod dwusetne urodziny. Jakiż to odpowiedni wiek na pranie pieluch!
Słusznie chyba zakładam, że jego ukochanej żonie - Ednie, biologia sprzyjała także. Historia nie wspomina wprawdzie nic o jej wieku w dniu poczęcia, ale te sto pięćdziesiąt musiała mieć! Powiedzmy sto czterdzieści... Wydział geriatrii stał podówczas na wysokim poziomie.
Doczytałem się, że współczesna rekordzistka w długości żywota zeszła z tego łez padołu w wieku 122 lat i 164 dni. Dla wieku pełny szacun, dla seksuologów brak tematu na doktorat. Pozostaje współczucie dla francuskiego ZUS-u.
Dziewięćdziesiąt osiem lat jarała szlugi i piła Porto, do setki jeździła rowerem, spotkała Van Gogha i miała prawie czterdziestkę kiedy wybuchła Pierwsza Światowa. Jest czego zazdrościć? Nie bardzo. Pochowała dzieci i wnuki. Radość z życia marnie się ma do jego długości. Czasem wystarcza krótki epizod.
Maniuś żył akurat tyle, ile potrzeba. I zasnął. I zapewne śnić będzie o czymś przyjemnym. Życzę mu tego w dalszej drodze.
Bo najlepszym suplementem na szczęście jest powiedzieć sobie na łożu śmierci: było warto i czas się spakować na podróż bez powrotu. 
Cześć Jego pamięci!
Podróżuj, Maniuś, wraz z żoną i przyjaciółmi przestworzami poprzez wieczność ku uciesze tych, którzy zaczęli tę drogę przed Tobą cierpliwie czekając aż do nich dołączysz. Bo co tu ukrywać... Nikomu się w podróż specjalnie nie spieszy...


środa, 16 marca 2016

Biurwokraci

Na moim podwórku stoi sobie nieużywany garaż. Jest w zasadzie niczyj i nikt z niego nie korzysta. Jak to jednak bywa w kraju owładniętym biurokracją ma dwóch właścicieli. Jednym jest miasto, a drugim wspólnota. Do miasta należy ziemia pod garażem, do wspólnoty mury. Garażu nie można rozebrać, bo przestałby być pomieszczeniem za który miasto płaci czynsz, a wspólnocie nie wolno przejąć majątku w postaci ziemi pod tymże rozsypującym się truchłem. Debilizm tej sytuacji jest oczywisty dla wszystkich, za wyjątkiem naspidowanych kawusią pań, z zawiadujących "nieruchomością" urzędów. Miasto bowiem woli płacić czynsz za tę kupę gówna, niż przekazać ją w ręce wspólnoty, która mogłaby na miejscu tego niczego zasiać trawę i postawić dwie ławki. Nie ma wyjścia. Biurokracja rządzi. A to tylko dwadzieścia metrów kwadratowych na jednym podwórku. W skali kraju będą to zapewne setki tysięcy metrów opłacanych z naszych podatków.
Ale kogo to obchodzi? Przepis jest przepis, kawusia i do przodu. Forward! jakby powiedział jakiś snob. Ja wolę napisać "donkey meadow".
Bodaj właściciel koncernu Toyota ma pod swoim biurowcem kawałek poletka, na którym hoduje sobie pomidory. Ponoć kilogram wychodzi mu jakoś sześć tysięcy dolców, ale to jego ziemia i wolno mu robić z nią co chce. Paniusia za biurkiem jest administratorem nieswoich dóbr i jej gównianym obowiązkiem jest dbałość o nieswoje finanse. Za to dostaje wypłatę.

Niedaleko mnie jest kawał ziemi niczyjej służącej jako sralnia dla psów i przystanek dla żuli na fioletową herbatkę. Zatrzymałem się tam kiedyś i oczywiście zaraz wdepnąłem w psie odchody. Czyściłem buta w kałuży kiedy nadszedł dumny właściciel jakiegoś psiego giganta wraz ze swoją pociechą. Nie winię psów, że potrzebują się załatwić, ale obowiązkiem ich posiadaczy jest po nim posprzątać. Ten jednak poczekał aż piesek postawi stożka wielkości piaskownicy i już zamierzał się zawinąć do domku. Miał pecha, bo trafił na mnie, mój upaprany but i moją cholerę. Spytałem go czy i on nie może się tu od razu wysrać, a później, razem z pieskiem, zadbać jęzorami o higienę. Obraził się na mnie. Dlaczego? Oczywiście nie posprzątał. Nie zatrzymuję się już tam, bo to miejsce przyprawia mnie o mdłości.
Ciekaw jestem czy miasto płaci za tę parcelę?
Osobiście dorzuciłbym pani z odpowiedniego biura dwadzieścia złotych na miesiąc za sprzątanie tego śmierdzącego bajzlu, a zaraz postarałaby się o inwestora, który wystawi biurowiec i szklarnię. Bo gdzie jak gdzie, ale w tak przesiąkniętej gównem ziemi, pomidory wyhodują się z pewnością  słodziutkie.


wtorek, 15 marca 2016

Bez kodów

Po raz kolejny chciałem przywalić Kaczorkom, ale to bez sensu i szkoda mojego czasu. Są odporni na wiedzę jak teflon na gąbkę. Przywalę zatem KOD-owi.
Doskonale wiem, że Kijowski doskonale się sprawdza jako alter ego Kaczyńskiego i przysparza mu wielu bezsennych nocy panując nad nim nie tylko wzrostem i inteligencją, ale także umiejętnością trzeźwiej i zimnej oceny faktów. Kaczyński i jego poplecznicy zbyt mocno zapętlili się w chaosie jaki wywołali, aby mieli teraz jakąkolwiek inną drogę wyjścia. Muszą brnąć w tym bagnie do końca. Ich lub naszego. Ale chyba nie ma we wszechświecie takiego idioty, który wierzyłby w kolejną próbę wskrzeszenia tysiącletniej rzeszy pod egidą następnego sfrustrowanego człowieczka. Trudno go dziś pokonać, ale to wcale nie znaczy, że jest to niemożliwe. Parlamentarna opozycja jest bezradna i tylko się ośmiesza. Zostaje KOD.
Organizacja zrzeszająca, jak dowiedziałem się od któregoś z jej członków, ludzi ogarniętych pasją, harujących po dwadzieścia godzin na dobę i pełnych motywacji, czerpiących pozytywną energię ze swojej pracy. To dobrze, że tacy istnieją. Mnie los pozbawił pasji zadręczania się ideologią, choćby i tą najbardziej słuszną.
Jedna ideologia budzi bowiem kolejne, że się tak wyrażę, kontr-ideologie, której jedynym posłannictwem jest tę inną zwalczać. I tutaj tworzy się problem. Na polu walki zostają wyłącznie śmiertelni wrogowie. Jeden, bojąc się drugiego, podświadomie przejmuje podobne metody działania, tyle że pod innym sztandarem. Nie oskarżam, stwierdzam jedynie fakt. Możliwe, że inaczej się nie da... 
Boję się jednego...
Czy aby owa, jedynie słuszna ideologia, po spektakularnym zwycięstwie, nie przepoczwarzyła się w kolejną jedynie słuszną...
Moje delikatne próby wpisania się w ruch KOD spełzły na niczym. Syna także z niego wywalono za dygresję o zbyt małej ilości młodych ludzi w organizacji. Nie chce mi się tego komentować, ale muszę...
KODowcy...
Ujęliście mnie jako przeciwwaga oszołomów spod skrzydeł wypłowiałego ptaszyska, ale otwarcie się na krytykę niczego Wam nie ujmie. Wręcz przeciwnie. Uchroni w przyszłości od powielania błędów jakich jesteśmy świadkami dzisiaj.
Bo Pokora to nie tylko nazwisko...
Boję się jednak, że, być może tylko chwilowo, brakuje Wam na to czasu.
Nie zmienia to faktu, że ideologia Was co nieco przerasta. 



poniedziałek, 14 marca 2016

Jak powstaje poezja

Prawe się popłakałem słysząc, że nadworna błaźnica kaczorowej partyjki tak bardzo lubi sztukę, malarstwo... (to nie sztuka?), i tak bardzo kocha czytać, że przemyśliwa wycofać się z polityki.
Nie rób tego!
Czytaj dużo, ale tylko w przerwach między apoteozowaniem swojego szefa i wygłaszaniem jedynie słusznych prawd; pokazuj się na wizji jak tylko najczęściej możesz, boś ty piękną i mądrą jest niewiastą. Lub sztukę w każdej postaci, włącznie z malarstwem i pisz, na Boga! Nie przestawaj pisać! Boś ty wielką pisarką także jest! Jeśli jeszcze podpowiem ci odważnie, że przecinek stawia się tuż za napisanym wyrazem, a nie dopiero po spacji, to jako żywo doczekamy się niedługo kolejnych przygód Krystyny w Krainie Czarów.
Mnie to osobiście wisi, bo od dzieciństwa nie trawię bajek; piszę w imieniu tych, którym twoje odejście "w sztukę" zachwieje równowagę na linii walki z żydo-komuną i cyklistami.
Ja wiem, że nie jesteś gloryfikowana we własnym kraju, że obrażają i wyśmiewają całą twoją postać jak tylko mogą, ale bądź dzielna! Nie wolno być mientom! Wszak większość Świętych spędziła żywot stojąc na słupie, w upale, eremitko ty moja. Bo cóż znaczy jeden hamburger i obślumpione nim plecy posłanki przed tobą w obliczu wieczności! Jesteś stworzona do rzeczy wielkich; jesteś jak ta co szła przez skwer, a za nią pies "Głos Prawdziwy" w pysku niósł, jak Beata z Albatrosa - jedyna! Moja ty Beatrycze Portinari, Julio ty moja na balkonie i Wokulskiego Lalko. Odległa jak dwa krańce wszechświata i niedostępna niczym K-2 zimą w slipach. Zaraz stanę się poetą...

Kobiety, tak jak i ryby,
różnym się sposobem łowi,
Jedne z nich wpadają w sieci
przemyślnemu rybakowi.

Inne łapią się harpunem,
jeszcze inne - zwykłą wędką...
Łowienie jednych trwa długo,
a zaś drugich - bardzo prędko.

Zmieniaj sidła zgodnie z wiekiem
osób, z którymi masz schadzkę.
Stare sarny są czujniejsze,
i dalej widzą zasadzkę.

Bo niewiasta - jak kamienica,
i od tyłu i od frontu
jeżeli jest już zniszczona,
dopomina się remontu...

Nie, to nie ja, to Owidiusz. Taki zbok z czasów Jezusa.
Ja, osobiście...

Radziłbym ci lewe ramię
odkryć, jeśli płeć twa śnieżna,
Pocałować owo miejsce
bierze nas chętka bezbrzeżna...
 
Trojańska Heleno ty moja...

Rzuciłaś na mnie swój urok,
to chyba jakoweś czary.
I kiedyś z ciebie zrzucę,
ubranie i okulary...

Co mi tam jakiś Owidiusz... Ja gorszy?


niedziela, 13 marca 2016

Pomroczność parkingowa

Siedzę kiedyś w aucie pod Biedronką. Wjeżdża kobitka w Punto. Parking jest spory i pusty, z jednej strony sklep, z drugiej ulica. Auta parkują zwykle równolegle do ulicy, po bokach. Kobieta parkuje zastawiając niemal całe wejście do sklepu i myśli. Ktoś wychodzący rzuca jej wiąchę. Ona myśli. Wreszcie odblokowuje jakiś plik i cofa dwa metry. Myśli. Cofa jeszcze dwa metry i myśli. Dwuletnie dziecko na foteliku z tyłu ogarnia paroksyzm śmiechu, kiedy mama po chwili zatacza na parkingu kółko i staje w tym samym miejscu. Po serii kilku następnych i równie mało skoordynowanych z logiką próbach zaparkowania, z Biedronki wychodzi mąż i zmienia dziecku pampersa. 
Odważy facet. 
Wolałbym jakiś OS z Sebastianem Loebem w rajdzie Meksyku niż siedzenie obok osoby, która nie umie znaleźć miejsca na pustym parkingu, na który swobodne wjeżdżają dwa tiry i dziesięć osobówek. 
Nie rozumiem jak można tak szastać bezpieczeństwem na drogach dając prawo jazdy podobnym niemotom!
Dawno temu stworzyłem wpis o kobietach z wózkami w Biedronce właśnie. Doszły nowe spostrzeżenia. Zwróćcie uwagę będąc na zakupach. Osiem kobiet na dziesięć skręcających wózkiem w lewo ma skierowaną głowę w prawo i zawsze zatrzymuje wózek obok największego słupa w sklepie, tarasując przejście i trzeba głośno na nią huknąć, aby przebudziła się z letargu. W rewanżu otrzymujemy wzrok Bazyliszka na spidach i szacunek wędkarza dla dżdżownicy na haczyku.

Miałem dziś napisać coś o narcystycznych zaburzeniach osobowości i potrzebie dopieszczania naszych dzieci przynoszących niezgrabne rysuneczki z dumą na twarzy. Opisywana mama poszła dalej; była widać po jakiejś psychodynamicznej psychoterapii, na której nauczono ją, że bywają o wiele bardziej dynamiczne metody wykazania o ile łatwiej sprawić dziecku radochę bez kupowania mu kredek.      





sobota, 12 marca 2016

Zrobiłem się głodny

No i znowu, zamiast uwalić się bezmyślnie z pilotem w ręku na czymś miękkim i oddać się błogiej bezmyślności trawienia pięćsetnego odcinka jakiegoś serialu, siadam do kompa i skrobię głupoty.
I znowu miałem wczoraj rację.
Kulinaria są ważkim tematem współczesnych i budzą wiele emocji. Od smakowych po estetyczne. Żadne mnie nie dziwią, bo inaczej smakuje zupa krem w pozłacanych kokilkach, a inaczej podana w plastikowej butelce po toniku Hellena 0,5 litra na ciepło.
Jak już zapewne pisałem, nigdy nie byłem fanem blendera i przesysania między zębami gęstawej paćki w nadziei trafienia na coś, co można by od biedy ugryźć. I tu często właśnie smak i estetyka nie idą w parze. Trawestując tytuł któregoś Bonda chciałoby się napisać: smak to za mało. Z drugiej strony wygląd to częstokroć także o wiele za dużo. Nie ma złotego środka, każdy czegoś nie jada z wyłącznie sobie wiadomych przyczyn. Mnie najbardziej odrzucają śledzie. Wyczuwam je niczym Szarik Janka Kosa przez pancerz "Rudego". Gdyby mnie wzięto na tortury, to porcja śledzika z jabłkami sprawiłaby, że przypomniałbym sobie całe drzewo genealogiczne stryjecznego dziadka od bitwy pod Termopilami do Somosierry.
Jaka szkoda, że nie dotarły do nas jeszcze takie... prawdziwe! chińskie lub japońskie zupy, zalewane gorącym rosołkiem...



 
... które wyglądają tak pysznie, że zrobiłem się głodny. Z sojowym makaronem, grzybami mun i pierożkami. Jeśli jeszcze nie są robione na słodko, to jestem w nich zakochany. Kiedyś podano mi schabowego z połówką brzoskwini na kotlecie. To tak jakby posłodzić jajecznicę. Smakowa pornografia.
Nie jestem pewien czy Polacy są dobrymi kucharzami. Dziś, z pewnością, są mocno zagubieni i na siłę próbują być oryginalni. To kolosalny błąd, bo nasza kuchnia jest wyśmienita i nie trzeba szukać po świecie wydumanych przepisów na smaczne jedzenie. No, do cholery! Ilu Francuzów wybiera przetłuszczoną parówę w odgrzewanej siódmy raz bułce z keczupem, zamiast prostych i smacznych dań z braserii, kto widział prawdziwego Florentyńczyka opychającego się chamskim burgerem?
Tylko w Ameryce bywają kucharki w stylu:
- Ach, Jimmy! Wpadła mi do wrzątku kostka lodu i nie mogę jej znaleźć!
Jutro niedziela i pewnie jakiś rosół. Ugotujcie do niego sojowy makaron i pokrojoną w zapałki marchewkę, wrzućcie kilka pierożków z mięsem i grzybka mun, a będziecie mieć na obiedzie jedną osobę do wykarmienia więcej...   




 

Ciężkie jest życie kosiarza czyli... kulinarny szpan

Dawno nie było o gotowaniu...
To błąd, bo zawsze jak o tym piszę, to mam największą liczbę czytających. Zastanawiam się mocno, czy aby nie zmienić tematykę mojego bloga na jakiś klon Makłowicza i pisać wyłącznie o wrzucaniu do garnka marchewki z cebulą. Mam nawet taki plan żeby stworzyć specjalny rodzaj kuchni wyłącznie dla facetów. Prosty, tłusty i popychany browarem.
Bo te wszystkie wynalazki z gatunku przegrzebki, omułki, kałamarnice czy krewetki z jednej strony, a zielenina typu szpinak czy rukola z drugiej, to jedzenie cieniasów. Urobiony całym dniem prawdziwy facet, chce kawał smażonej kiełbasy z cebulą, ociekającej tłuszczem odgrzewanej wątróbki z mikrofali, albo chrupiącej golonki w piwie.
Jakoś nie przypominam sobie z historii, aby kobiety przynosiły kosiarzom na pole pekińską kapustę z żółtymi pomidorami w sosie koperkowo-marchewkowym po armeńsku. W trojakach. Mogłoby się bowiem szybko okazać, że strudzony harówą w sierpniowym słońcu kosiarz, wyśle babę celnym kopem w okolice stodoły oddalonej zwykle o dwa stajanie i cztery łokcie. Podczas takiego lotu nakopałyby jeszcze solidną porcję ziemniaków i zgarnęła kilka cebul modląc się w duchu o lądowanie na kogucie. Dlaczego na kogucie? Bo szybciej ucieka niż kura słusznie przewidując nieodległy koniec swojego żywota w trzewiach wkurwionego kosiarza. Jeszcze się sam oskubie i wyparzy, bo doskonale zna swoje miejsce w łańcuchu pokarmowym.
Czasy przekazywanych przez pokolenia sierpów i zgrzyty ostrzonych kos bezpowrotnie przeminęły. Dziś większość wyemancypowanych z męskości, ubranych w przepocony garnitur i duszący szyję krawat, zamartwiający się ilością sprzedanych tego dnia podpasek, martwi się jedynie bliźniaczo do niego podobnym key account managerem, który także popuszcza ze strachu przed jakimś innym szefem ponad sobą, że oto dramat na linii sprzedaży podpasek wyśle go z siedemnastego piętra biurowca na strzeżony parking celem umycia samochodu swojego władcy i pozbawi możliwości spłaty kredytu we frankach. I że nie będzie mógł pójść ze swoją ciężarną żoną zaszpanować wessaniem jakiegoś trąbika czy mątwy z gigantyczną ilością białka i witamin z grupy PP.
W sumie to nawet ciekawe jakież to gigantyczne ilości owego białka zagnieździło się w piętnastu gramach sercówek polanych sosem z selera? Jakie pokłady jodu, wapnia i selenu pochłonie nasz wymęczony tygodniem organizm zjadając mrożonego jeżowca po stówie za siedem deko. I ile zostanie mu sił, aby wzbudzić poranny uśmiech na twarzy swojej oblubienicy w sobotni poranek. ten nieprzemijający stres zmusza go do zjedzenia kolejnej porcji zawiniętego w glony ryżu i odrobiną surowego tuńczyka na zimno i popchnięcia go gorącą sake.
Efekt jest oczywisty. Bladym świtem budzi go mokry sen o rozgniecionych ze smalcem dwóch kilogramach pyrów i fruttidimarowa sraczka.
Chłopy! Nie przemęczajcie organizmów ponad miarę! Pyry są dobre, golonka jeszcze lepsza, a piwo...
Choćby było z gówna, nic mu nie dorówna. Najlepsze z trojaków.




To jak? Co wolicie?



czwartek, 10 marca 2016

D.. pa

 
Mam dziś jakąś gonitwę myli. Zaczynam pisać i coś mi nie pasuje. Zaczynam inny temat i jest dokładnie to samo.
Nie umiem się odnaleźć.
Najbardziej chce mi się dziś przywalić kobietom, bo ileż można świętować? Dostały przecież już kwiatka i najwyższa pora wrócić do realiów.
Wszak nawet małe dzieci, z linii męskiej, wyczuwają różnicę płci. Dajmy na to, taki Jasiu...
- Mamo! dlaczego wysmarowałaś tą pastą całą twarz?
- Bo chcę być piękna!
- To po co ją zmywasz, zrezygnowałaś?
Mija jakiś czas, przychodzi mąż, siadają do obiadu. Wściekła na Jasia mama wylewa na sukienkę talerz zupą i krzyczy:
- Wyglądam jak świnia!
- I jeszcze oblałaś się zupą!
- Już zjadłam... - krzyczy - Idę teraz pozmywać!  I trzeba umyć podłogę!
- Ależ Kochanie! Przyszła wiosna i mamy takie słoneczne popołudnie. Wyszłabyś lepiej na dwór i umyła samochód.

Moja żonusia zarzuca mi dwie wady. Po pierwsze, że jej nie słucham i później coś tam jeszcze gada...
A przecież przeżyliśmy szczęśliwie dwadzieścia cztery lata, ale potem się poznaliśmy i się skończyło.
Dobra, koniec z żartami.

W starożytnym Egipcie wchodzi do knajpy gość i pyta:
- Chcę zarezerwować stolik na dwie osoby na nazwisko Sakrahotep.
- Może pan przeliterować?
- Ptaszek, dwa trójkąty, falista linia, słońce, znów ptaszek, psi łeb, skarabeusz.
Przyszli wieczorem. Siedzą, piją piwo, a Sakrahotep mówi do przyjaciela.
- Harum, mam dla ciebie dwie wiadomości: dobrą i złą.
- Zacznij od złej.
- Nasze żony tak się zaprzyjaźniły, że stały się lesbijkami.
- O, kurde! A ta dobra wiadomość?
- Coraz bardziej mi się podobasz!
- No co ty mówisz! Toż wczorajszej nocy tak szaleliście z żoną, że mało pochodnie ze ścian nie powypadały u mnie w domu.
Sąsiedzie! Mnie w nocy nie było...

Ja wiem, że prawie wszystkim facetom wszystko kojarzy się wyłącznie z dupą. Dupa to jednak pojęcie rozległe. Dawnymi czasy nazywano tak wszystko, co miało... powiedzmy... dziurę. Były zatem dupy w drzewach...


 i w marmurze...


Nasz narodowy wieszcz, Jan Kochanowski, poświęcił temu fraszkę...

Jest źwierzę o jednym oku
Które zawżdy stoi w kroku;
Ślepym bełtem w nie strzelają,
A na oko ugadzają.
Głos jego by piorunowy,
A zalot nieprawie zdrowy.

Tłumaczenie fraszki na współczesny język zostawiam dociekliwym.

Nie jestem pewien czy osiemset lat temu także wyrażano prostacki zachwyt nad kształtną pupą pod siedmioma warstwami sukien lub brano dupę w garść, sądzę jednak, że to słowo zawsze miało tysiące znaczeń. Mnie, dziś, najbardziej kojarzy się ono z tym, ku czemu dążymy.
Bo to, co się dziś dzieje jest całkowicie do dupy.
Jak w tym kawale...
Idzie gówno z dupą ciemnym korytarzem i gówno mówi:
- Ciemno jak w dupie!
- Fakt, i gówno widać!

środa, 9 marca 2016

Dlaczego mrówka zabiła słonia

Kompletnie nie wiem jak można powstrzymać się od hejtów po wysłuchaniu ostatnich bredni z ust prezydeńciunia. Ten obywatel pierwszej kategorii, który ośmiela się osądzać wszystkich, którzy mają czelność się z nim nie zgadzać, odrzucając cały anturaż, z podobną pasją nosiłby zapewne kiedyś nocnik za Bierutem. 
Przyznaję się... 
Bez bicia, i to solidnego, nikt za żadne skarby nie zmusi mnie wypowiedzenia się pozytywnie o kimkolwiek z partii Kaczyńskiego. Skala mojego obrzydzenia tymi ludźmi jest zbyt duża, ich zacięte miny zbyt mocno nastawione na ideologię, a narastający w nich strach, że czas ich rządów skraca się z prędkością światła, powoduje narastającą falę panicznych oskarżeń i coraz głupszych wypowiedzi. 
Zauważyliście? Już nie podłożono bomby w oponie; armia klakierów poszła na do foyer na papierosa. 
Zauważyliście? Już nie jesteśmy obywatelami drugiej kategorii. 
Teraz to oni są obywatelami pierwszej. 
Różnica pozornie niewielka, ale jak brzmi! Tracąc elektorat dopieszczają ten, który został. Jakże miło wysłuchać z ust ukochanego prezydenta, że to właśnie Ty jesteś lepszy od innych; masz więcej inteligencji od Petru, większy dowcip niż Sthur i piękniejszy głos od trzech tenorów do kupy. 
Toż taki jeden z drugim, pochlebca swoich pochlebców, aż popuszcza w pampersa z satysfakcji, że oto ktoś, prócz listonosza, zwraca się bezpośrednio do niego.
Jesteś lepszy, a my sprawimy, że będziesz jeszcze lepszy! - mówią.
W czym i dla kogo? 
Żaden głupiec jeszcze nie zmądrzał od pochlebstw. 
Od niczego nie zmądrzeje, ale stanie się jeszcze wierniejszy i bardziej posłuszny. Metoda to znana od zarania dziejów i wciąż, jak widać, skuteczna.  Skuteczna do czasu, bo ci sami zideologizowani fanatycy mogą pewnego dnia znaleźć sobie innego bożka, za którym będą nosić zajszczany nocnik z tą samą miną nawiedzonego idioty. 
Wysłuchałem obszernych fragmentów dzisiejszego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. 
Proste fakty... Zgadza się z Konstytucją czy nie, tyle i kropka. 
To jak bando z pislandii, mieniąca się chodzącym prawem i sprawiedliwością? Zgadza się czy nie? 

Obraziliście już pół świata swoim rozbuchanym ego, drugie pół rozśmieszacie. Na co liczycie i do czego ma to doprowadzić? Wasze zasoby do owładnięcia światem są rzadziutkie jak kupka po Bobiko i przypominają mi stary dowcip Rosiewicza z czasów, kiedy był jeszcze dowcipny...
- Mrówko! Dlaczego mrówka zabiła słonia? 
- Bo takie jest prawo dżungli.
 

poniedziałek, 7 marca 2016

I ty Brutusie?!

Niejaki Earl Warren, prezes Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, powołał komisję, która badała dlaczego, i jakim cudem, Lee Harvey Oswald mógł trzykrotnie, i jakże celnie, trafić do jadącej limuzyny prezydenta zwanego powszechnie JFK. Tego cholernego narkomana, erotomana, podwikarza i demokratę, zakałę jedynie praworządnych republikanów i, w zasadzie, całego republikańskiego społeczeństwa na całym świecie.
I udało mu się!
Wprawdzie do dziś nikt jeszcze nie wystrzelił z podobnego karabinu z podobną prędkością tylu celnych strzałów na taką odległość, ale kogo to już teraz obchodzi...
Wykonali zadanie i pokazali, że jak się chce, to i świnię można nauczyć żeglować w burzy pod wiatr przez ocean żeliwną wanną bez pagaja po wzburzonym oceanie styczniową nocą podczas sztormu. Szkoda, że Titanic nic o tym jeszcze nie wiedział, bo zapewne i orkiestra dopłynęłaby wówczas bez przeszkód pod Statuę Wolności schlana jak neptki.
Na kontrabasie...
Wachlując skrzypcami i waltornią, i wyśpiewując którąś z ogólnie znanych pieśni z podgatunku American Patriotic Song. Najlepiej w rytmie country and western na trzy czwarte, w tonacji moll.

Mój ukochany kretyn, człowiek o fatalnie skorelowanym wzroku z resztą własnego jestestwa, generał armii, pretendujący do roli pierwszego polskiego marszałka, bez żadnego wojskowego stopnia i żadnej wygranej bitwy, prekursor "Siwobrodego" Briana Aldissa i pogrobowiec Earla Warrena - Antoni Macierewicz, którego, jeszcze raz to podkreślę, kocham miłością szesnastolatka do pani od fizyki, poszedł krok dalej.
Zbudował, nie wiem już po raz który, własną komisję do badania wiadomo czego. Dwudziestu jeden wybrańców uposażył netto po dziesięć tysi od pecyny na nie wiem jak długo, aby wykonała katorżniczą pracę dowiedzenia wszystkim jaki z niego kosmiczny debil.
Nie rozumiem po co?
Wszak ci, którzy mają podobne poglądy, wierzyć w zamach nie przestaną choćby łamano ich kołem i wyrywano paznokcie.
Ach!
Rozmarzyłem się przez chwilę...
Przeprowadziłem własne śledztwo i wyszło mi czarno na białym, ze:
W skład grupy wściekłych psów weszli:
Eligiusz Niewiadomski (rozstrzeliwał tych, którzy przeżyli).
Gawriło Princip (ten od bomb).
Lee Harvey Oswald (dobijał tych, których Niewiadomski nie zobaczył), i:
Quentin Tarantino, który to wszystko kręcił we mgle.
Bo tylko amerykańskie kamery mają ten niespotykany dar widzenia bez widoczności.



niedziela, 6 marca 2016

Czasem należy się uśmiechnąć

Czytałem kiedyś książkę napisaną przez któregoś z łódzkich aktorów. Był to zbiór teatralnych historyjek, anegdot i dowcipów o teatrze. Uśmiałem się jak norka. Niestety, z całej książki zostało mi tylko jedno wspomnienie...
Wystawiano sztukę, w trakcie której aktor wychodził na scenę z następującym tekstem:
- Jest już szósta...
To trudny zlepek słów i wypowiadający te słowa często się mylił mówiąc np:
- Jest jus sósta...
- Jes już sószta...
Albo jakoś podobnie, ale zwykle niepoprawnie.
Przyzwyczajeni do tego aktorzy przestali w końcu reagować na pomyłki kolegi i sztuka nabierała rozpędu bez znaczących konsekwencji. Nie była to żadna komedia i nikt na widowni, ani tym bardziej aktorzy, nie śmiali się podczas spektaklu.
Jednak któregoś dnia, ów aktor, wyszedł i powiedział:
- Minęła osiemnasta...
Tego dnia sztuka przekroczyła progi dramatu zginając ze śmiechu kolegów aktorów do tego stopnia, że były obawy o dokończenie przedstawienia.

Jestem wielkim fanem polskiej parodii opery mydlanej pt. "Spadkobiercy" z czołówką polskich kabareciarzy w głównych rolach. Ponieważ jest ona oparta na totalnej improwizacji i nikt nie wie co się zdarzy po kolejnych dziesięciu sekundach, aktorzy robią sobie wiecznie psikusy. Byle tylko pogrążyć kolegów.
Joasia Kołaczkowska z kabaretu "Hrabi", dziewczyna, którą uwielbiam, jest chyba najbardziej podatna na niekontrolowane wybuchy śmiechu na scenie. Widownia wyje ze śmiechu wraz z nią, a ja się turlam po dywanie. Gdyby ktoś jeszcze przeoczył to prześmieszne widowisko, to polecam z całego serca. Najlepiej szukać w internecie bez czekania na powtórki.
Nauczmy się wreszcie śmiać, a nie tylko biadolić! 
Śmiech jest o wiele ciekawszy od kolejnej miesięcznicy. Nie potrzebujemy tych pseudo wzniosłych peanów ku czci i na cześć. Zostawmy je intelektualnym analfabetom. Wypieprzmy ich z naszego codziennego życia.
Jak to powiedział pewien żul proszący mnie o papierosa na ulicy...
-  Panie! Poczęstuj mnie Pan papierosem, bo ten tlen mnie zabija!







sobota, 5 marca 2016

Bolków ci u nas dostatek

Weźmy takiego Lwa Lechistanu, starostę jaworowskiego, krasnostawskiego, kałuskiego, stryjskiego, barskiego, międzyłęskiego, osieckiego i puckiego. Hetmana wielkiego koronnego, marszałka wielkiego koronnego, chorążego wielkiego koronnego oznaczonego przez papieża tytułem Obrońcy Wiary, wreszcie i króla Polski znanego jako Jan III Sobieski...
Sporo tych tytułów jak na kogoś, kto jako jeden z pierwszych poddał się pod Ujściem (sławny początek "Potopu" Sienkiewicza) i złożył przysięgę na wierność Karolowi Gustawowi, w której wytrwał nad podziw długo. Przyczynił się niemało, jak o ówczesny pułkownik, do klęski Czarnieckiego pod w bitwie pod Gołębiem i ścigał tegoż, wraz z polskimi oddziałami, wiernymi szwedzkiemu królowi, jak tylko mógł najusilniej. A był to dobry żołnierz.
Z pewnością przydała mu się jego wcześniejsza znajomość z kasztelanem kijowskim, który trzy lata wcześniej zapobiegł dyplomatycznemu skandalowi. Późniejszy król przeprowadził bowiem samowolnie zasadzkę na tatarskiego posła.
Powiecie zaraz... Była wojna, nie wiemy co nim kierowało, a zresztą to stare czasy! Może chciał dobrze?
Wreszcie...
Rzeczypospolita mu wybaczyła w obliczu jego późniejszych zasług.
Zostawię to bez komentarza.
Właściwie na tym powinienem zakończyć ten wpis, ale nie poddam się tak łatwo jak Sobieski pod Ujściem.
Zmieniły się czasy i do rozwalenia czyjeś głowy nie potrzeba już zbliżać się do wroga na długość głowni by w łeb go zajechać i żywota pozbawić. Wypracowaliśmy o wiele bardziej wyrafinowane metody pozbawiania nie tylko życia, ale honoru i czci, że o wierze nie wspomnę.  Umiemy się jedynie pastwić, obnażać i wypominać. Kochamy przywalać z kopa i piąchy.
Byle z bezpiecznej odległości i najlepiej pod pseudonimem; zwykle bez znajomości rzeczy i popartej jakąkolwiek wiedzą.
I nie umiemy przebaczać.
Mało tego!
Wyszukujemy namolnie wszystkiego, co poprze nasze chore teorie. Błądząc w oparach bezmyślności zachłystujemy się podpisem na pożółkłym papierku sprzed czterdziestu lat wydając jedynie słuszne osądy, w które niech tylko ktoś ośmieli wątpić!
Flaki mi się od tego wywracają!
Ciekawe ilu z tych, rozkochanych w patriotyzmie, posrałaby się na widok skierowanego na siebie pistoletu i na kolanach prosiła o największy pęk długopisów?
Nie.
To nie jest ciekawe, to żałosne!
Czego by nie mówić o starych czasach, królach i ich zdrajcach, przegranych i wygranych bitwach, napuszonej martyrologii i sieci kłamstw, którymi nas karmią, mamy się dziś nijak do tamtej wyrozumiałości. Zaniżamy intelektualny poziom do czasów, których ja z historii nie znam; być może, a nawet na pewno, kreujemy za to nową historię przegrywając kolejne bitwy.
Bitwy z rozsądkiem.



piątek, 4 marca 2016

Kretynizm historyczny

Gdyby dwa tysiące lat temu ktoś spytał innego ile to jest 5 x 8, to z pewnością uzyskałby taką samą odpowiedź jak dzisiaj. Każde kolejne pokolenie powiedziałoby to samo. Bo matematyka jest jedna i uczymy się w oparciu o te same podstawy. Nikt rozsądny nie będzie próbował odkrywać jej od początku, bo wyjdzie na kretyna, a potencjalni odpowiadający wręcz się zacietrzewią na pytającego.   
- Przecież wszyscy to wiedzą! - żachną się z obrzydzeniem i pokażą swoje plecy.
Znamy matematykę, przynajmniej do tego poziomu...
Nie piszę już o chemii czy fizyce, bo z tym mogłoby być już gorzej, ale i z tych nauk posiedliśmy podstawy na tyle ogólne, aby nie pomylić C2H5OH z z CH3OH. Przynajmniej w laboratorium.
No i wydawałoby się, że ogólnie jest gitara; że jesteśmy inteligentni, wykształceni i przewidywalni...
Mam co do tego ogromne wątpliwości, bo...
Wystarczy spytać o historię i natychmiast nasze mózgi drętwieją.
Źle napisałem...
Natychmiast przepoczwarzamy się w geniuszy i każdy wynajduje nowe sposoby na załatwienie starych spraw. Spraw, z którymi borykamy się niemal od zarania naszych dziejów.

- Jeżeli myślicie, że dzisiejsze wędrówki ludów są piętnem naszych czasów, to współczuję...
- Jeżeli ktoś uważa, że związane z tym problemy dotykają nas jedynie teraz, to współczuję jeszcze bardziej!

W drugim wieku naszej ery granice Państwa Rzymskiego liczyły czternaście tysięcy kilometrów i wbrew pozorom nie było łatwo je przekroczyć. No... chyba, że było się niewolnikiem prowadzonym na postronku.
Rzymianie byli jednak pragmatyczni i dawali wszystkim szanse.

- Masz szanować nasze prawa.
- Masz nauczyć się naszego języka.
- Musisz umieć się zasymilować, bo inaczej wypad!
Tak najkrócej...
I jakie efekty?
Trzydzieści procent populacji Rzymian było Rzymianami, reszta to przybysze. Stało się coś?
Nie.
Bogactwo dotykało nie tylko potomków Augusta. Tysiące skośnookich i czarnoskórych obywateli Rzymu budowało pałace wokół Via Apia.

Tak na marginesie...
Najbogatszy Rzymianin, Marek Licyniusz Krassus, zachowując proporcje, byłby dziś bogatszy od Billa Gatesa trzydziestokrotnie...

Wracając jednak do tematu...
Było bogato i demokratycznie, ale tylko do czasu, kiedy pewien cesarz nakazał, aby wszyscy przekraczający granicę stawali się automatycznie obywatelami państwa. Ruszyła fala migracji i rozpieprzyła kraj, a nakaz jednakich praw dla wszystkich, i od samego początku, rozłożył państwo w jedno stulecie.
To jest przytyk do dzisiejszej polityki Zjednoczonej Europy, której włodarze także nie czytają historii.
Nie szukam wniosków.
Przykładów powtarzalności błędów, ale i zwyczajnej głupoty współczesnych polityków, mógłbym mnożyć do rana, jednak nie o to mi chodzi.
Martwię się tym, że niedługo i banalne 5 x 8 stanie się zbyt trudnym do policzenia w pamięci zadaniem.
Weźmy zatem przykład ze starożytności. Zbudujmy i uwalmy się w przydomowych basenach (dla czystości ciała), poczytajmy filozofów (dla czystości duszy) i zapamiętajmy wreszcie, że wszyscy przybyliśmy do Europy z Afryki!



czwartek, 3 marca 2016

Gra w klasy

Najpierw chciałem ją kupić, ale nie było gdzie, znaczy... gdzie to było, ale jej nie było. Znaczy czasem była, ale nie dało się kupić, bo jak już była to i tak jakby jej nie było. Trochę potem zaczynała już być, ale i wówczas należało na nią ostro polować. I koszmarnie przepłacać...
Po tym krótkim, ale jakże zrozumiałym dla wszystkich wprowadzeniu dopowiem, że nie chodzi mi o rolkę papieru toaletowego ani szynkę, a o książkę. Właściwie to książki, które swojego czasu kupowałem wręcz obsesyjnie.
Przyznam ze wstydem, że mam do dziś kilkanaście takich, których do dziś nie przeczytałem.
Nie ma między nami chemii, omijam je wzrokiem na półce.
Tak właśnie jest z literaturą iberoamerykańską. Wydawano ją pod postacią niewielkich książeczek oprawionych w niezłe płótno i reklamowanych jako wybitne. Nie wiedziałem jeszcze, czy i ja tak uważam...
Nie uważałem, ale a nuż...
Cortazar, Lorka, Carpentier, Fuentes, Vargas Llossa, Luis Borges, Pablo Neruda i dwudziestu innych, przez których nie przebrnąłem wcale, albo "po łebkach" wydawali w Polsce na fali ówczesnego zachłystywania się Che Guevarą i tym kubańskim pajacem - Castro. Do dziś wielu nosi koszulki z podobizną Guevary nie wiedząc nawet kim był i jaki z niego był kutas.
Jedyne czego się dowiedziałem z pewnością to to, że nie interesuje mnie codzienne życie w Kongu, Argentynie czy Ekwadorze. Znów brak chemii.

Bo z tą chemią to w ogóle jest ciężka i niewytłumaczalna sprawa. Wszyscy o niej mówią, a nikt nie wie jak ją zobaczyć, pomierzyć i sensownie opisać. Zdecydowanie jednak czasem da się ona wyczuć. Mam takie książki, od których nie mogę się oderwać. Chyba po dwudziestu latach wróciłem do Irvinga Stone'a i jego opowieści o życiu i twórczości Michała Anioła. "Udręka i Ekstaza" to powieść zaprzeczająca stereotypom o amerykańskim debilizmie Amerykanów. Irving Stone to erudyta kosmicznej wręcz skali, który porywa każdym zdaniem. Upokarza wręcz Europejczyków swoją wiedzą o Europie.
Nie doszukuję się ilości prawdy zawartej w tej książce, ale nawet gdyby jej tam wcale nie było, to zdecydowanie wolałbym raz w życiu zerknąć na Michała Anioła przy pracy, niż na wykoślawiony język polski madamme Pawłowicz, od której nie odczepię się do końca życia. Mojego bądź jej.






Dzieło szesnastolatka, które wciąż nie ma ceny.

środa, 2 marca 2016

Wyszsza pułka

Szalenie spodobał mi się filmik o wyrzucaniu do śmietniczek ukraińskich posłów. W zasadzie jest to instruktarz jak należy z takimi postępować. Powinien stać się codzienną normą we wszystkich krajach. Można by nawet zorganizować jakieś mistrzostwa. Zrobi telemark czy wyszoruje dupskiem? Złapie wiatr czy wyląduje na buli?
Naszym politykom zawsze powinna przygrywać przy tym wersja hymnu Edysi Górniak. I zawsze powinna towarzyszyć temu widowisku kamera jakiejś telewizji. Jak będą wyrzucali Ryśka Petru, to Jedynka i Trwam. Jeśli Kaczorka - to raczej inna. Może Eurosport? Zielone światełko pozwoleństwa na lot powinno świecić się zawsze, bo wnętrze śmietnika raczej nie obfituje w porywy boczne. Zrezygnowałbym także z suto opłacanych trenerów. Włodek Szaranowicz by wystarczył. Machałby i komentował. Komentował i machał. Do spółki z Ryszardem Łabędziem (nie wiem kto to taki, ale podoba mi się nazwisko). Od czasu do czasu należałoby zorganizować loty na mamucie. Śmietnik powinien być wówczas zdecydowanie większy, loty dłuższe, a znudzona gawiedź usatysfakcjonowana. Proponowałbym wówczas połączyć dwa rodzaje skoków. Taki zwykły, narciarski, z tymi spadochronowymi. Na celność lądowania.
Siódme piętro, balkon i czterech Pudzianów... I Krystyna Pawłowicz w dresie z logo "Puma" na dupie i goglach. Śmietnik poniżej. Oddalony o dobre czterdzieści metrów od bloku. Celność wówczas byłaby priorytetem, a zresztą... Czy ja wiem?
Może jedynie pretekstem?
Śmietnika specjalnie bym nie naśnieżał, ani opróżniał go z niezjedzonych kartofli i podpasek. Sędziowie zawsze najwyżej cenią technikę i precyzję lądowania.
W każdych warunkach.
Pawłowiczowej wiatr raczej nie pomoże, ale już od taki Terlecki...
Jak jeszcze otworzy w locie paszczę i złapie wiatr pod narty, to Prevc niech się schowa.
Przewiduję rekordy oglądalności i gigantyczny skok opłat za reklamy w przerwach na zdrapywanie lądujących. Latem nie trzeba by było montować drogiego igielitu, konkursy odbywałyby się coraz rzadziej, bo kolejne pokolenia nie marnowały młodości na upokarzające ich młodość treningi. 
I już za kilka lat, kiedy zestarzeje się Prevc, Szaranowicz wyłysieje do końca, a my wyślemy wszystkich naszych ukochanych przywódców na łono Abrahama, powrócimy do lotów na Velikance w powracającym stylu skoków "Na Jezusa". Ale bez gwoździ.




wtorek, 1 marca 2016

Tylko koni żal...

Jeździłem trochę konno, jeszcze w liceum. Nie była to pasja, bardziej epizod, ale taki, którego się nie zapomina. Mówiono mi wówczas, że konie to głupie zwierzęta; że nawet jeśli jest wściekły na jeźdźca i zrzuci go z siodła, to zwykłe się zatrzymuje i czeka, aby na niego znowu wsiadł. Tak było. Pomijając te przypadki, kiedy było inaczej. Zbyt mało poznałem koni, aby móc to autorytatywnie potwierdzić. Z pewnością jednak każdy ma swój charakter. Był jeden samobójca, który rozpędził się i walnął głową w ścianę stajni, inny gryzł ludzi, jeszcze inny konie drepczące przed sobą. Jakiś nie cierpiał wchodzić do wody, a inne do niej właziły jak koza w kapustę. Jeden mnie nadepnął i nie chciał zleźć, a inny się na mnie wku... , bo założyłem mu siodło tył na przód.
Jednak każdy z nich różnił się od innego na setki sposobów i nie było wśród jeźdźców aż takiego głąba, któremu udałoby się je pomylić.
W Bogusławicach, w stadzie ogierów, tam gdzie jeździłem... były, a jak mniemam są nadal, same ogiery. Trudno w takim miejscu spiknąć dwa zwierzęta ze sobą w celach prokreacyjnych. A taki koń potrzebuje nie tylko owsa. Mnożąc końskie zachcianki razy sto (bo jakoś tyle ich wówczas tam było...), pojawia się oczywisty problem co z tym zrobić? Raz na jakiś czas przyprowadzał wprawdzie jakiś autochton roznamiętnioną klacz, ale była to kropla w morzu potrzeb. Poza tym było do tej roboty oddelegowanych tylko kilku wybrańców, którzy byli w te klocki najlepsi. I mieli odpowiednie geny. Były to stajniane tajemnice dostępne nielicznym pracownikom. Najodważniejszym spośród nich...
Zapewne mało kto wie jak zachowuje się wyposzczony ogier, który zwęszy przyjemność z kilku kilometrów. Oszczędzę szczegółów, ale z oglądających taki akt studentek filozofii i etnografii dwa dni nie schodziły z policzków rumieńce. Masztalerze też mieli niezły ubaw.
Dążę to tego, że aby znać się na koniach, należy spędzić wśród nich większość życia. Takich zwyczajnych koniach, nie żadnych Arabów po milion dolarów od sztuki.
Szejk z Kataru już zapowiedział, że da pracę zwolnionym z Janowa i Michałowa dyrektorom stadnin.
Nie mam najmniejszego pojęcia jak może wyglądać świat z wnętrza tak zapowietrzonych ideologią łbów, jak te pislandzkie!? Nie odpuszczą nawet koniom!
A może by tak wysłać Pawłowiczównę na sesję do Bogusławic? Jej ponury żywot przybrałby się  następnej nocy w kolory dziś dla niej nieosiągalne.  
Eeeee! Szkoda koni...