wtorek, 31 stycznia 2017

Einmal ist Keinmal

W Hollywood jest tak... Jeśli zarobią szmal na jakimś kasowym hicie, to kręcą za część tych pieniędzy kilka filmów, które z założenia przynoszą klapę.
Bardzo mi się podoba ta filozofia.
Jeśli jakiś szczęściarz wygrywa w totka dwadzieścia polskich baniek, to musiałby być skończonym idiotą, aby następnego dnia wysłać kupon za całą wygraną sumę pieniędzy. Mądry kupi sobie raczej dom, merola i zapas mydła na osiemdziesiąt lat.
Mądrzejszy wybierze niewielką willę w Toskanii i fiacika 595 Abarth. Tak samo dobrze można się w nim bowiem zabić, ale z o ile większą przyjemnością!


A jeszcze na włoskich serpentynach!
Toż to uczta dla organizmu prowadzącego!
Jeszcze większa dla żony...
A jeżeli, niechcący, żyje również nasza teściowa, to pewnikiem wzbogaci także konto Rydzyka.
Śmierć właściciela opasłego konta jest bowiem wyzwoleniem innych!
Przynajmniej na jakiś czas...

Nie dysponuję takim kontem, teściowa zmarła... (Cześć jej pamięci! To była dobra kobieta!), ale mam ponoć lekkie pióro...
Tak piszecie...
No to dziś pozwolę sobie z niego skorzystać...
Tytułowe "Einmal ist Keinmal" - czyli: "Tyle co nic"...
Wielka powieść Milana Kundery o "Nieznośnej lekkości bytu"...

Część ludzi stawia mi zarzuty o niepodporządkowywanie się, przeze mnie, standardom grup, w której publikuję swoje posty.
To prawda!
Ależ do diabła!
Jak długo można zachwycać się Lechem Wałęsą i profesorem Rzeplińskim!? Ile razy muszę powtórzyć, że jestem przeciwko pierdolcom z pisu reklamując pyski Macierewicza i Kaczyńskiego? Ile razy muszę brać udział w sondach przeciw nim, aby to potwierdzić? Opublikowałem do dziś 582 posty, z których ogromna część to potwierdza. Nie chcę pisać kolejnych pięciuset o tym samym!
To nudne!
Nie zniżajcie się do poziomu kretynów paplając wyłącznie o polityce!
Żeby to jeszcze była polityka!
To raczej spotkanie w kubie "AA".
- Tak, i ja mam ten problem. Ostatnio piłem wczoraj o 17, 14.
Litości!
Mam wielką nadzieję, że czytające mnie teraz osoby potrafią, choć na chwilę, przestać się rajcować najnowszym zdjęciem kolejnego idioty z prawicy i potwierdzą moje tęsknoty o owej nieznośnej lekkości bytu, która powoli zamyka nam dostęp do tej... znośnej.
Nasze wieczne biadolenie ma małe szanse sensowną odpowiedź. Nie zamęczajmy się! Nikt rozsądny nie potwierdził żadnego "live after live"! Mamy codzienne zakupy, comiesięczne opłaty i marzenia, że kiedyś kupimy dom w Toskanii i ześwirowanego fiacika.
Zostaje nasze M3...

Zapewne odebrałem sobie
dzisiejszym postem pewną część czytelników...
Pochlapcie teraz twarze zimną wodą i przeczytajcie to jeszcze raz...

niedziela, 29 stycznia 2017

To nie jest post o Umberto Eco

Oglądałem wczoraj na kanale "Planete" piękny film dokumentalny o Umberto Eco. Jego pierwsza rocznica śmierci przypada chyba jakoś za trzy tygodnie...
Bardzo smutna rocznica!
Bo niezwykły był to człowiek.
Profesor kilku uniwersytetów, muzyk, historyk, pisarz, bibliofil i czort jeden wie kto jeszcze! Z pewnością renesansowa postać, taka, jakich dziś ze świecą szukać. Wszystko o czym mówił w tym filmie, o sobie i swoich przemyśleniach, było miodem na moje uszy.
Byłem zdumiony, bo nie wiedziałem, że swoją pierwszą książkę pt. "Imię róży", zaczął pisać w okolicach pięćdziesiątki. Mało kto dziś jej nie zna, jeszcze mniej o niej nie słyszało, a ja oglądam każdą powtórkę filmu, bo książki się nie dorobiłem. To chyba największa dziura w mojej domowej biblioteczce.
Z jakże wielu zapomnianych już jego słów, pamiętam te, moim zdaniem najważniejsze...

Cytuję z pamięci...
"Pisarz nie jest od tego, aby potwierdzać myśli swoich czytelników. To czytelnik powinien być zaskakiwany przez pisarza, dać się wciągnąć w opowiadaną intrygę i przyjąć opowiadaną historię jako prawdę, choć wszyscy doskonale wiedzą, że taka nigdy się nie zdarzyła. Pisanie to taka intelektualna zabawa w opowiadanie bajek, które z czasem stają się faktami".
Tyle wielki Umberto...

Chciałoby się jeszcze zapytać:
Jak trzeba być wielkim pisarzem, aby taką umiejętnością porażać miliony?
Oj, wielkim!

Znam kilku takich...
Remarque, Sienkiewicz, Orwell, Twain, Tołstoj... Nie będę kontynuował tej wylicznki, bo zawsze kogoś pominę.
Każdy z nich posiadał umiejętność przykuwania fikcji w prawdę i robił to na tyle sugestywnie, że ich wymyślone historie jawią się dziś całemu światu jako święta prawda.
Sam cierpię na syndrom... jakby to powiedzieć... buszującego w zbożu; bez wielu książek nie mogę się obejść. Nieważne, że ich już nie czytam, ważne, że są pod ręką.
Obcując w wielką literaturą, stajemy się bardziej wyczuleni na te fatalnie napisane, bezmyślnie sklecone na potrzeby chwili i obliczone na poklask ciemnoty, której przeczytanie trzech linijek, ze zrozumieniem, zająć może i pół dnia...

No to doszedłem do meritum!
 
Minęły czasy rozczytywania się dobrą literaturą, jej rolę przejęły media zamartwiające się wskaźnikami oglądalności, ilością reklamodawców... "Wartość" spadła do rynsztoka i popłynęła w siną dal wraz z deszczówką i gównem.
Co zaś zostało?
Wypowiedzi, karczemne kłótnie, wzajemne oskarżenia i steki najidiotyczniejszych kłamstw, na które nie nabrałby się nikt sprzed stu i dwustu lat!
Ale nam z tym żyje się dobrze. Kręcą nas, komentujemy, wściekamy się i opluwamy; czerpiemy radochę z możliwości stania się ważnym, choć przez chwilę; bo mamy Facebooka, możemy słać maile i smsy. Bo każdy z nas może powielić wypowiedzianą przez kogoś głupotę lub bzdurę i pochwalić się:
- Proszę! Oto ja który, uwarzam rze jaroslaw kaczynski jest nasza narodowa swientosc ,!
A z drugiej strony czytamy zaraz:
- Ty gupi ch..ju!!!
Albo...
"Minister Macierewicz nie uciekł z miejsca wypadku! To mógł być przecież zamach!

Nie ma aż takiego wariata na świecie, który by chciał poświęcić życie niszcząc podobną kreaturę!
Zabija się mądrzejszych od siebie, Antek jest więc bez szans!
Szczerze napiszę...
Czuję coraz większy niesmak do przeglądania wpisów internautów. To bardzo zła literatura.
Umberto, wróć!


piątek, 27 stycznia 2017

Ale kanał!

Nie chce mi się dziś specjalnie pisać, będzie więc obrazkowo...
- Oto największy pies świata...


- Największy pająk...


- Najstarszy koń. Przeżył 51 lat.


- To zdjęcie najbrudniejszego człowieka świata, który nie myje się od 61 lat...


- A oto zdjęcie największego na świecie drzewa...


Wszyscy lubmy oglądać fotki, a więc...
- Największy wycieczkowiec...



 

- Fragment wnętrza najdroższego jachtu...


Jak to powiedział kiedyś Stanisław Lem... 
"Dopóki nie skorzystałem z internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów". 
No to jedziemy dalej...
- Naj...

 
- Naj... naj...

 
 - Naj... naj... naj... największy gil świata!




- Kanał Panamski...

 
 - Centrum pisowskiego Radomia...


 - Faktyczne centrum...


 - Tajemniczy kierowca bolidu Antosia, pan Franciszek, lepiej znany jako The Stig...




- Anna Sobecka i Tadeusz Rydzyk...

 
- Żywy przykład najtwardszego materiału świata, czyli: krystaliczny węgiel z meteorytu...


- Cel nieznany, byle wyżej i dalej...


Co wam, pisowcom, zawinił Radom?

czwartek, 26 stycznia 2017

Ktoś się zamachnął na Antka!

To chyba wczorajszy nius, ale wart komentarza...

- Jedzie Antek jedzie,
- Fura dwieście hasa,
- Antoś se ogląda,
- Swojego k...sa.

Aż tu nagle sru!
Mgła i osiemset "g"!
Kobiety!
Jedynie Wy możecie wyobrazić sobie siłę podobnego ataku na Wasz przyrodzony majestat!
Zacznijmy od początku...

Nadciąga... źle napisałem... Zapierdala mgła.
W radio Marysia leci "Highway to Hell" grupy AC/DC.
Wstrząśnięty własnym przemówieniem w tymże medium, Antoni Macierewicz, zasiada za kierownicą Toyoty.
Zresztą nie wiem, czy zasiada sam... Geniusze jego pokroju mają często kierowcę, ale powiedzmy, że zasiada.
Wyperfumowana Old Spicem żandarmeria wojskowa, po odczytaniu smoleńskiego apelu, uruchamia silniki i daje rurę. Grzeją zobaczyć na własne oczy historyczną chwilę nadania cesarzowi orderu Niezłomnego Polaka.
Czy jakoś tak...
Nie trzeba się spieszyć. Dwieście wystarczy. Może dwieście osiem.
Na szczęście, ta przechrzta Grabarczyk, (Pozdrawiam Kolegę...), kazał wybudować drogi szybkiego ruchu pomiędzy Toruniem a Warszawą.
Zdążą!
Tankować nie muszą, bo Antek jeździ na różańcu. Przynajmniej do Lubicza Dolnego. A tu właśnie Maryja, zawsze dziewica, wespół z Grabarczykiem (Pozdrawiam po raz wtóry!), przyszykowali zasadzkę.
Jakieś hamowanie, mgła... i histeryczne: "Houston, we've had a problem", zmieniają się w zwykłe wjechanie w oldspajsianą dupę żołnierskich żandarmów.
I dupa zbita! Pysk zresztą także. 

Ostoja niepodległości, kryształ niezłomności... Cesarstwo w skrócie... ma się obejść bez antosiowego błogosławieństwa?!
W żadnym wypadku!
Brakuje tylko brzozy, ale przecież nawet najbardziej natchnione samochody nie jeżdżą ponad asfaltem.
I dlatego potrzebna jest komisja, aby to wyjaśnić.



środa, 25 stycznia 2017

Oto Polska właśnie...

Wielu rzeczy nie rozumiem, sporej części nawet nie chcę pojąć. I dobrze, bo mój ptasi móżdżek często nie jest jej w stanie ogarnąć.
Nie dociera do mnie teoria Einsteina na przykład, choć przyjmuję ją do wiadomości. Nie rozumiem nieskończoności, nie wiem nawet dlaczego biją nasze serca. Nigdzie nie doczytałem, gdzie spotkali trzej królowie, dlaczego zapieprzali z bambosza tysiące kilometrów i jak udało im się zdążyć tak idealnie na czas.
Cuda jakieś albo kosmiczne jaja?

Podrzuciłbym jeszcze sporo przykładów na temat mojej głupoty, ale nie lubię się chwalić...

Jedynie więc tylko tym mogę sobie wytłumaczyć dziś fakt, dlaczego wcześniej nie zobaczyłem w naszym "najukochańszym pisowskim rządzie", trzech, istniejących od roku, ministerstw.

Jedno nazywa się:
- Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Drugie:
- Ministerstwo Edukacji
Trzecie:
- Ministerstwo Cyfryzacji

Za komuny chodził taki dowcip... W formie pytania zresztą...
- Dlaczego milicjanci chodzą we trzech?
Odpowiedź:
- Jeden umie czytać, drugi pisać, a trzeci ochrania naukowców.

Znaczy teraz mamy tak:
Naukowcy są od nauki, a nie od edukacji, bo od tej jest szczeżuja Zalewska. Ponurak Gowin samą swoją miną odstrasza od szkolnictwa wyższego. Jakaś Streżyńska, prawniczka zresztą, ma zadanie wyszukiwania kruczków, aby szczeżuja z ponurakiem przekształcali edukację i naukę w pachnącą gromnicami zakrystię.
Jedźmy dalej...
- Mamy ministra obrony osłabiającego obronność własnego kraju.
- Mamy ministra spraw wewnętrznych wspierającego chuligaństwo przeciw obywatelom.
- Mamy spraw zagranicznych niepanującego nad własnym językiem, że o geografii nie wspomnę.
Tu nie jestem już pewien, ale...
- Ministra rolnictwa (?) szukającego kasy w zwłokach żubrów i majaczącego coś o smogu, którego przyczyną są pszczoły.
Teraz już jestem...
- Mamy prezydenta permanentnie łamiącego konstytucję...
Na koniec...
Nad wszystkim pieczę trzyma cesarz Jarosław, z zawodu poseł. Doktora prawa nie znającego żadnego obcego języka, megalomana, sterczącego na drabince częściej niż pokojowy malarz, zmurszałego starego kawalera z brzuchem; otoczonego wianuszkiem tępych apologetów, którym nigdy nie było po drodze z żadnym przejawem jakiejkolwiek edukacji.
Uśmiechniętych i rozanielonych, z wyrazem twarzy karpia na wieść o zbliżającej się Wigilii.

Mamy więc tak:
Naukowcy to nie edukacja, cyfryzacji nie robią ci po szkolnictwie wyższym, a to znaczy, że edukacja ma się nijak do nauki, cyfryzacja zaś to chyba tylko jakieś cyfry, które także mają się nijak do edukacji, bo nauka to przecież nie jest edukacja.
Zrozumieć to mogą wyłącznie o wiele mądrzejsi ode mnie.
Ja musiałbym nauczyć się pisać od nowa... Tak bez przecinków, spacji... i zacząć robić w każdym zdaniu po piętnaście ortograficznych błędów. Musiałbym zacząć kochać bliźniego swego miłością kiboli do Arabów i czarnoskórych. Wtedy zostałbym prawdziwym Polakiem.
Jestem na to jednak za stary, źle wyedukowany i zwyczajnie za głupi.

Dopiero w takim kontekście dociera do mnie sztandarowe hasło pislamu z ostatnich wyborów:
"Polska w ruinie!"
Trzeba by tylko dodać:
"Już za chwilę..."

I stanie się jasność!


sobota, 21 stycznia 2017

Czasami człowiek musi, inaczej się udusi!

Korci mnie przejechać się kolejny raz po Miśku...
Właśnie zaczyna straszyć pierdlem wszystkich tych, którzy ośmielają się z niego kpić.
Wcale nie wątpię, że duma tego ptysia mocno ostatnio ucierpiała; zapewne nawet bardziej niż podczas masowania antosiowych jąder.
Posłuchaj więc dziecko...
Na szczęście nie moje...
Mam głęboko w dupie twoje groźby.
Jak dotychczas żyjemy w wolnym kraju i żadne prawo nie zakazuje mi drwić z nikogo! Nie obrażam Cię bardziej, niż Ty obrażasz sam siebie! Robienie z siebie wała na cały kraj musi nieść za sobą określone konsekwencje.
Ciesz się zatem, że chwilowo tylko drwimy.
Noś się jednak ze świadomością, że niebawem będziesz musiał spieprzać na San Escobar.
Rezerwuj więc lepiej bilety zamiast nas straszyć, prawniku Ty mój od prawa zwykłego, bo ilość rezerwacji przekroczy niebawem możliwości LOT-u, a z moich wiadomości nieubłaganie wynika, że jesteśmy jedynym krajem we wszechświecie, który wie o jego istnieniu.
Zamiast więc pieprzyć androny - pakuj walizki.
I to wszystko!
I tak nie jesteś wart żadnego słowa, które powyżej napisałem.

Ani liryki Andrzeja Waligórskiego, którego pozwalam sobie poniżej przytoczyć.
Z drobnymi zmianami...

"Z okazji Nowego Roku, gdy król, jak również królowa,
Dawali czcigodne dłonie do całowania ministrom,
Ambasador San Escobar radykalnie i szybko zwariował
I wziąwszy królową za klapy, powiedział do niej: - Ty glisto!
Tu cisza zapadła na dworze... tylko oddech biskupowi świszczał,
A marszałkowi dworu zabrzęczała diamentowa sprzączka przy szelkach,
I wesołe, trawienne soki harcowały w żołądku ochmistrza,
I paź, co zasnął za portierą jęknął cichutko: Ach... Felka...
nikt więcej nic nie powiedział... ba, palcem nikt nie skinął.
Zresztą wszyscy dosłownie zdębieli ze strachu i konsternacji.
A wtem - po dziesięciu sekundach - obłęd ambasodorowi minął.
I ambasador zmieszany próbował jakoś wybrnąć z tej sytuacji.
Przede wszystkim, zauważywszy że trzyma jeszcze królową w dłoniach
Zaczął chrząkać, przyglądać się z bliska, zaskoczenie wielkie udawał,
A potem beknął - Przepraszam, ja myślałem, że to fisharmonia!
A to pani królowa! Hy hy hy! Ale to ci dopiero kawał!
Liczył na to, że śmiechy wybuchną i że wszędzie zrobi się głośno
Ale cisza trwała w około, więc podrapał się niepewnie w łopatkę,
Zaczął bąkać jakąś historię, równie głupią co durną i sprośną
Wreszcie usiłował stanąć na rękach, przy czym kopnął królową matkę.
Cisza trwała, a ambasador coraz bardziej swą pewność tracił
Chciał zjeść coś, ale czknął głośno i oblał się zupą żółwią,
Aż wreszcie powiesił się biedak na troczkach od własnych gaci...
I to było jedyne wyjście, tak między nami mówiąc..."

 

piątek, 20 stycznia 2017

Coś dla pań...

Od zawsze uważałem, że popołudniowa część piątku to najpiękniejszy czas w każdym tygodniu. Dodając do niego nieobecność najukochańszej żonusi, która, wraz z koleżankami, jest właśnie w drodze na Łysą Górę i wróci późnawo, zwyczajnie nie powinniśmy otwierać okien, bo fala namiętnego entuzjazmu zwyczajnie może nas przez nie wypieprzyć.
Mam to dzisiaj!
W kuchni pachnie prawdziwkami i gotującym się białym barszczykiem, a Monika Okocim spojrzeniu drażni zmysły z napełnionego kufelka obco brzmiącymi słowami:
- Do it!
- Oh! Of course! I'll do it!
I cóż z tego, że rozmemłane łóżko woła z sypialni:
- Pościel mnie!
- A takiego... jak Polska cała! Ja tu rządzę! Do 21,00... przynajmniej...

Boimy się Was. Wasze marudzenie to faszyzm w najczystszej postaci. Nie chodzi mi nawet o to, że tylko Wy umiecie tak bezczelnie kręcić naszymi głowami, że przy nich największa karuzela to pikuś. Wasza retoryka powala. 
Bywa, że zadając najukochańszej żonce jakieś pytanie, wcześniej zadaję sobie trud wymyślenia jej odpowiedzi...
Myślicie, że kiedyś trafiłem? To niemożliwe. 
Podobnie niemożliwym jest wykonanie wszystkich obowiązkowych czynności przed przyjściem Naszego Szczęścia do domu. Tylko one, od progu, choćbyśmy nie wiem jak się starali, zawsze dopatrzą się czegoś, co udało się nam przeoczyć. 
I gówno z tego, że pozmywaliśmy, posprzątaliśmy, nagotowaliśmy, przewietrzyliśmy, podlaliśmy kwiatki i nakarmiliśmy żółwia...
... to się nie ogoliliśmy, a pilot od telewizora leży nie po tej stronie stołu, do której przywykło Nasze Szczęście. 
I dupa zbita.
Chłopy, tera mówię do Was...
Trzymajta w lodówce nie jedno, a dwa browary, bo bez nich, nawet piątkowe popołudnie, nie stanie się Waszym najpiękniejszym popołudniem w tygodniu! 
I to właściwie na tyle...

  


czwartek, 19 stycznia 2017

Komisja morderstw

Podobno Kurski apeluje, niestety nie wiem do kogo, o podwyżkę najjaśniejszego abonamentu telewizyjnego. Tubę cesarza zaatakował bowiem gwałtowny napad sraczki i za diabła nie wystarczy mu forsy na nowe, oczywiście genialne, projekty, rodzące się w niemniej genialnych umysłach speców od zmian na dobre. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że niebawem zapłacimy sporo więcej za przyjemność nieoglądania Familiady i Klanu.
Tak na własny użytek...
Bojkotuję programy tzw. "Publiczne" od pierwszego dnia zawłaszczenia ich przez tego notorycznego kłamcę o ksywie: bulterier. Dochodzące do mnie z netu odpryski z odprawianego tam codziennego rytuału zamiany gówna w cukierki, upewniają mnie co do słuszności mojej decyzji.
Z ciekawości przeszukałem sieć, a w niej pisiorskie pomysły uatrakcyjnienia wyglądu rozkładających się zwłok o nazwie TVP.
Normalnie same hity!
Bedom kencić serial pt. "Komisja Morderstw". Sam tytuł powoduje u mnie czkawkę; zamiast listy płac dadzą pewnie apel smoleński.
Bedzie tyż serial "Artyści". Zapewne tylko trzyodcinkowy. Tytuły już znam...
1. "Jan Pietrzak"
2. "Marcin Wolski"
3. "Jerzy Zelnik"
Tylu bowiem mamy w naszym kraju artystów.
Nowego znaczenia nabiera jakże stary tytuł: "Klan". Mam wiele pomysłów na kontynuację tego tasiemca w nowej, odkrywczej odsłonie. Można na mnie liczyć - nie oglądałem bowiem nawet pięciu minut żadnego odcinka.
No i ma być serialowa bomba o Mickiewiczu. Widzę to jakoś tak...
Ufryzowany w szopę Adama, "Siara"-Siarzewski, siedzi przy świecy i pisze "Pana Tadeusza". Dwanaście rozdziałów - dwanaście odcinków. Scenariusz prosty jak bambus, zero dialogów. Wielka narodowa poezja obroni się sama.
Odcinek trzynasty...
Mickiewicz łapie syfilisa w locie koszącym nad Krychą. Jego niebanalny tytuł mógłby brzmieć: "Ogromnie lizać lubił..."
Teraz będę zmyślał, chociaż właściwie... to propozycja...
"Warto rozmawiać" powinno jeden odcinek poświęcić nurtującym młodzież i cyklistów pytaniom od dawna pytaniom:

- Czy będziemy mogli postawić rower na Kaczyńskiej?
- Czy po dwudziestej piątej masturbacji zajdę już w ciążę?
- Mogę robić kupę jak mam okres?
- Mam na imię Kasia. Jak się Wam podobam?
- Ty! Zenek! Jak ci na imię?

Jest taka teoria, moim zdaniem bardzo słuszna...
Że gdyby po każdym małżeńskim seksie w pierwszych, powiedzmy, pięciu latach, wrzucać do słoika po jednym ziarenku grochu, a później, do końca życia, po każdym seksie, po jednym wyjmować...
Zgadnijcie ciąg dalszy...

Podobnie jest z każdym reżimem zachłystującym się zwycięstwem i upajającym się możliwościami...

Aż tu nagle nadchodzi geriatryczny ból jąder, wieczorny globus, albo... zwykłe lenistwo. I, mimo że wszyscy wiedzą, że to tylko gra, zaczynają zmieniać ją w prawdę i brną w zakłamanie.
I cóż wtedy?
Trzeba kasy! Dużo kasy!
A może by tak jednak zerknąć we własną pościel, powąchać ją i spróbować wyczuć: dlaczego nie pachnie już seksem?

Szalenie mnie cieszy, że pis, już po roku, zaczyna cierpieć na starczy uwiąd. Te "podwyżki" są bowiem zapowiedzią braku koncepcji na przyszłość. Równia pochla się coraz mocniej, a ja z niecierpliwością czekam kiedy wreszcie ustawi się w pionie.



sobota, 14 stycznia 2017

Ciepłe przywitanie

Oprócz kilku urzędów, policji i straży pożarnej, należymy do grupy dinozaurów posiadających w domu telefon stacjonarny. Różnica jest tylko taka, że do urzędów nie można dodzwonić się dzięki najnowszej technologii zanudzania petentów płaskim głosikiem z automatu, mówiącego wszystko to,  czego nie chcemy usłyszeć wraz z bonusowym pasmem idiotycznej muzyczki. Po pół godzinie wsłuchiwania się w te brednie, rzucamy słuchawką o najdalszą ścianę i otwieramy najsilniejszy alkohol ze świadomością, że oto znów dofinansowaliśmy polską telefonię, a dowiedzieliśmy się jedynie o najnowszych trendach w telefonicznych muzyczkach.
Do nas także nikt nie może się dodzwonić, ale z zupełnie innego powodu. Osobiście znam tylko trzy osoby, które jeszcze pamiętają nasz numer.
Nie należę do nich...
Korzystamy z tego telefonu dwa razy do roku płacąc przez ten czas coś ok. 300 zł.
Matematyka jest bezwzględna...
Każda rozmowa kosztuje 150 złotych.
Taniocha!
Po co to wszystko piszę? Ano, bo mnie się przydał! Dzięki telefonowi stacjonarnemu awansowałem o kilka szczebli.
A było to tak...
Wychodziłem kiedyś z domu, gdy zadzwonił telefon. Lecę więc w buciorach do ostatniego pokoju i grzecznie pytam:
- What?
- Czy to pan profesor?
- Nie!
- To czegoś się baranie nie uczył? piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii...
Miał gość rację!
Zawsze byłem krnąbrnym ćwokiem i tak mi zostało do dzisiaj! Właściwie do wczoraj...
Wczoraj bowiem niejaki Mariusz Dudek, którego ośmieliłem się nazwać debilem, zerknął na mój facebookowy profil i zobaczył moją fotkę z angielskiego miasta York.
Z wrodzoną sobie prawicową bystrością nazwał mnie "profesorem od angielskich bruków"; że to niby ubijam te bruki gdzieś pod Londynem, jakąś ubijaczką do bruków, szkodząc tym samym dobru Najjaśniejszej Kaczorowej i wyśmiewając się z tejże.


Pis...( przepraszam, że piszę tę nazwę dużej litery, ale to początek zdania...), może dziś wszystko. Z wielką przyjemnością przyjmę więc i ten profesorski tytuł.
Nie macie już wyjścia!
Kto ośmieli się nie nazywać mnie od dziś "Profesorem" - ma przegwizdane.
- No!



 ...jak to mawiał mój przedwojenny ajdol - Nikodem Dyzma.
Bardzo żałuję, że moje życie nie potoczyło się w stronę szlifowania i ubijania angielskich bruków. Być może dlatego, że na ichnich ulicach leży zwykle asfalt, a profesorowie od walenia w kamień rację bytu mają tylko w Polsce.
Będąc na Wyspach już w maju, przyjrzę się problemowi z bliska, chyba że atlantycka mgła przesłoni mi ostrość widzenia.
Dudkowi przesłoniła tylko mózg, czyli niewiele, a mimo to, że wywaliłem tego debila z grona moich znajomych, wciąż przesyła mi kolejne informacje o błędnych podstawach mojego myślenia.
Kiedyś znalazłem jednego wysuszonego dudka w nieczynnej studni na wsi, ale to chyba nie był ten... Jaka szkoda!

P.s.
W ostatniej akcji WOŚP zebrano chyba coś około 75 milionów złotych.
Jutro zbierzemy dwa razy tyle!
Żydzi, masoni, TVN-nie i Polsacie...
Do roboty!
A dudki do studni!


piątek, 13 stycznia 2017

Piątek trzynastego...

Według legendy wszystko zaczęło się o Templariuszy. 13 października 1307 roku, w piątek, niemal w całej Europie, zaaresztowano jednocześnie prawie wszystkich członków tego zakonu. Ówczesny ról Francji - Filip IV, zwany Pięknym, oskarżył był Zakon o herezje, sodomie i bałwochwalstwo. Tego samego dnia aresztowano Wielkiego Mistrza Templariuszy, Jakuba de Molay i postawiono mu zarzuty o herezję  stosowanie magii, czarów, homoseksualizm, dzieciobójstwo, wyrzeczenie się Chrystusa, bezczeszczenie krzyża i czczenie bożka o imieniu Bahomet. Poddany torturom w twierdzy Temple, w której zamknięto go w jej lochach, przyznał się do zarzucanych mu zbrodni. Kiedy jednak później odwołał swoje zeznania, Filip nakazał spalić go na stosie. Wyrok wykonano w Paryżu pół roku później, 18 marca 1314 roku.
Tuż przed spłonięciem na stosie, Jakub de Molay, przeklął francuskiego króla i papieża.
Nikt, do dziś, nie uznałby pewnie, że jest to data pechowa, gdyby nie śmierć obu wyżej wymienionych panów w rok później...
Tyle mówi historia...
Albo moje wiadomości na ten temat.
Tak czy owak... Wedle narosłych przez siedemset lat legend i przesądów, w piątek 13 nie należy podejmować żadnych ryzykownych decyzji. Podobno warto także na siebie szczególnie uważać, bo jeśli coś może pójść źle, to na pewno tak się stanie.
Nie ma wprawdzie dowodów na wyjątkowość tego dnia, ale nawet sama obawa przed nim ma swoją nazwę. Nazywa się to: paraskewidekatriafobia.
I po cóż o tym piszę?
Ano dlatego, że piątek trzynastego nigdy nie był moją ulubioną datą w kalendarzu. Zobrazuję to moimi dzisiejszymi przygodami...
Jestem przeziębiony i kaszlę jak gruźlik. Obudziłem się jakiś wymięty z niewielkimi oznakami życia. Tuż po wyjeździe zakopałem auto przed jakimś sklepem. W robocie szło nam jak po grudzie. W drodze powrotnej zakopałem ponownie samochód. W trakcie odkopywania zgubiłem fajki i zapalniczkę. Zanim zacząłem robić zakupy przedarłem na pół moją jedyną stówę w portfelu i musiałem zapieprzać do NBP żeby mi zamienili ją na całą, bo nikt nie chciał jej przyjąć, po czym... zakopałem się w śniegowej beri. Na dodatek jakaś kretynka zastawiła mi auto na parkingu i musiałem czekać ze dwadzieścia minut, aby babę zje...ć.
Ostatnie trzy dni pogoda w Łodzi była podobnie upierdliwa. Dlaczego więc przytrafiło mi się to akurat dziś?
Tylko cesarz zna na to odpowiedź...


 
 

środa, 11 stycznia 2017

San Escobar!

Byłem tam!!!
Pięknie jest. Morze turkusowe, palmy... A Sanescobarcyjki to takie lufy, że głowa mała! Tylko jakieś niskie...
Ale od początku...
Historia tego kraju ginie w mrokach. Powiadają wprawdzie, że jego odkrywcą był kapitan Nemo, który dotarł tam na pokładzie swojego Nautilusa, ale z moich rozmów z autochtonami wynikło, że pierwszym był jednak Chuck Norris.
Zaraz po tym jak doliczył do nieskończoności.
Podobno ówczesna miss San Escobar, po stosunku z Chuckiem, rodziła dzieci przez kolejnych 16 lat, ale to chyba bujda. Natomiast niezaprzeczalnym faktem jest to, że Norris żeglował po Karaibach. Legendy o Syrenach zawdzięczamy jemu.
Utrudniony dostęp to tego kraju jest podstawową przyczyną ogólnie słabej znajomości San Escobar. Można się tam dostać jedynie mocno skomplikowaną siecią podwodnych tuneli łodzią podwodną. Niemal wszyscy zaginieni w Trójkącie Berdmudzkim żyją teraz w tym państwie; jest oczywiste... wszystkich wyratował wcześniej Chuck - honorowy obywatel San Escobar.
Krajem, od sześćdziesięciu siedmiu lat, zarządza cesarz - Dżaroslaw XI Popierdolony.
Wszyscy w tym państwie są równi. Mają po 165 cm wzrostu. Jedynie Dżaroslaw ma o dwa centy więcej - dlatego wybrano go na cesarza.
Nie mogą być wyżsi, a to z racji cholernie nisko przelatujących ogromnych stad szczerbatych kaczorów ludojadów, polujących na Sanescobarczyków, którzy są ich głównym przysmakiem, po pierwsze, a po drugie... Dżarosławowi nie wypada podnosić wzroku.
Cesarz ma swój harem.
Składają się nań najpiękniejsze niewiasty z całego państwa oraz Wróbel, Kruk, Szydło i jeden Moskal. To tańca w haremie przygrywa Mazurek na waltorni i Sobecka na rydzykowym flecie.
Obie na pół etatu.
Eksportowym hitem tego kraju są podwodne jednostki pływające; wszak bez nich nie da się opuścić San Escobar, ani do niego dotrzeć. Minister Waszczykowski już dawno ogłosił był chęć nabycia takiej jednostki w miejsce Caracali. I wcale nie chodziło mu o miasto w Rumunii.
Mieszkańcy nie żyją z turystyki. Nie produkują niczego prócz łodzi podwodnych. Nie mają nawet telewizji Trwam. Nie ma tam kin, teatrów ani masońskich loży. Dlatego nie żyje tam żaden Żyd ani lewak. Saneskobarczycy nie wiedzą co to rasizm. Są wprawdzie niskiego wzrostu, ale dumni. Dlatego też nasz minister spraw zagranicznych nie przytoczył słów ministra Escobara, z którym miał możliwość się spotkać w restauracji "Sowa i Mikrofony", a który na pytanie:
- Czy sprzedacie nam jedną ze swoich łodzi? - odpowiedział:
- Jak wasz prezes przestanie się masturbować wyłącznie przy swoich zdjęciach.

 

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Do tych, którzy jeszcze nie rozumieją...

Ostrzegam! Będzie dziś długo i chwilami nerwowo. Przynajmniej dla niektórych... 
Chyba mam jakąś zdolność do rozpętywania burz. Moje, z konieczności, krótkie wpisy, publikowane zwykle na ogólnych forach, rozchylają cały wachlarz postaw, niestety, w sporej części tych najbardziej skrajnych...
Wiedzcie zatem, że nie bawią mnie serie inwektyw pod niczyim adresem. Są o wiele lepsze sposoby, aby kogoś zrównać z błotem i skopać! Rozumiejąc szczere intencje, proszę jednak o szacunek, choćby dla języka!
Zacznę od, być może trochę źle sformułowanego wpisu, który przytoczę ponownie...

"Klasyka pislandzkiej demagogii... Owsiak to nikczemnik! - napisała Gośka Wassermann. Kolejna, która dostała telefon od cesarza... Pisałem o tym przedwczoraj... Dilerzy nie odpuszczają. No to może i ja napiszę coś w podobnym stylu...
- Kaczyński to kretyn!
- Macierewicz to oszołom!
- Pawłowicz to debilka!
- Cały pis to rzesza szkodników!
- Rząd Szydło to banda świrów!
No! Proszę teraz o konstruktywną krytykę!"


Z wielu dziesiątków odpowiedzi wynika jasno: Większość rozumie o czym piszę i cieszy mnie to ogromnie.
Ogląd świata z perspektywy moich "prostackich tęsknot" jest pewnie bardziej przyswajalny, bufonom sprawia dodatkową satysfakcję możliwość przeczytania wypocin głupszych od siebie, a mnie, że tak wielu daje się na to nabrać...
I tu właśnie zaczyna się problem...
Ja robię to świadomie! Dedykuję bowiem mój prostacki blog do inteligencji, ludzi myślących, widzących więcej niż kaczorowa dupa i ślinotok Pawłowicz wyżerającej styropian.

Całkowicie odwrotnie do tych prawdziwych intelektualistów pokroju, powiedzmy Gowina, którzy w imię partykularnych interesów wypowiedzą każdą głupotę, byle tylko nie stracić ciepłego stołeczka.
To właśnie oni, wespół z klerem, najbardziej mącą w głowach owych pseudo-patriotów, pseudo-Polaków, pseudo-Europejczyków. Zadufanych w sobie ludzi małych i bez własnego zdania, których nikt i nigdy nie doceni. Bo są armatnim mięsem dla całej reszty. Różnica polega tylko na tym, po której stronie stoimy. Strzelamy wszak do tego samego celu! Właśnie do nich!
A oni lezą i lezą i lezą... I się z tego cieszą!
I wyłazi przed kamery taki członek pisu i do ogłasza:
- Tusk to ukradł!
- Co ukradł?
- Przecież nie wiem co ukradł...
- To skąd pan wie, że ukradł?
- Ja nie wiem, czy ukradł, ale pojechał do Brukseli!
- To znaczy, że ukradł?
- A czy ja coś takiego mówiłem? Proszę Pani! W pierwszej wojnie światowej...
... i tu następuje seria powiązań niczego z niczym, ale podprogowy sygnał: "Tusk ukradł...", dociera do tępych moherowych łepetyn, którzy natychmiast oznajmiają światu: Tusk to złodziej!
- Ma pani rację, pani Bzibziakowa! I morderca! Jarosław Kaczyński nas wyzwoli! I Jan Paweł Drugi! Zabił prezydenta, ukradł wszystko i uciekł do Brukseli po miliony! Bandyta! A prezydent nasz taki dobry i ładny! A jaki mądry! Trzeba się za niego pomodlić. Panie wie? Te Araby, co u nas już ich całe miliony to tylko gwałcą i zabijają. Zabili niewinnego chłopca w Ełku! Wystrzelać ich trzeba. Módlmy się!
Mniej więcej tak to wygląda w skrócie...

Niestety...
Podobny scenariusz piszą dla Jurka Owsiaka. Jednak w jego przypadku sprawa zatacza o interesy kleru, a to jest dla nich gorsze od zstąpienia na ziemię Szatana. Będą go zatem pośrednio, i bezpośrednio jak najbardziej też, gnębić na wszelkie dostępne im sposoby.
Wbrew pozorom w tym jest nasza siła!
Pokażmy więc jak głęboko w dupie mamy ich pokrętną demagogię obliczoną na rzeź intelektu w naszym kraju. Ja jestem cholernie mocno przeciw!
A Wy?




niedziela, 8 stycznia 2017

Pielgrzymka do mądrości

Zrobiło się zimno, ale słonecznie.
I to właściwie wszystko co mam miłego do napisania... Nawet sylwestrowe kace przeszły już do historii.
Do połowy kwietnia jesteśmy więc umoczeni w bezsensownej robocie za friko, bo dzień wolności podatkowej wypada chyba jakoś w tamtych okolicach.
Moja trauma jest o tyle większa, że jak pomyślę, kto zarządza miliardami z podatków, to niespecjalnie chce mi się jutro wstawać.
Wyobraźcie to sobie...
Cztery najbliższe miesiące będziecie kupować za własne pieniądze migawki, paliwo, nowe opony do rowerów, wsuwać trzy posiłki dziennie, zdzierać zelówy i stresować się gębą swojego szefa spijając osiemdziesiątą kawę tylko po to, aby po powrocie do domu włączyć telewizor i zobaczyć na ekranie Kaczora!
Co to, w mordę? Permanentny National Geographic? Nat Geo Wild... dla ubogich!
O reszcie tego zoo nawet nie chce mi się wspominać.
Właściwie to wspomnę!
O tym naszym Miśku kochanym, który na pytanie: Jakie prawo studiuje? odpowiedział: Takie normalne...
A pytał nie byle kto, bo ten sam, który wcale nie jeździ Mybachem i nie dostaje corocznie kilkudziesięciu milionów z naszych podatków; któren to wciągnął Miśka na listę studentów całkowicie ateistycznych studiów ekonomicznych w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej. Nie wiem zresztą czy jest tam nawet taki kierunek, bo nie znalazłem, ale Miśkowi to rybka co studiuje. I tak zaraz skończy celująco ze dwa fakultety i dostanie Oskara. Znaczy Doktora, chyba...
Na te skromne, niepełne, dwa tysie za semestr, zrobią Miśkowi zrzutkę emeryci z niezakupionego  chlebka i margaryny. Na następny złożą się nielubiący ziemniaków.

Swoją drogą, to ta nasza narodowa fobia wykupywania przed każdymi świętami pieczywa, jest nieznośna. Kto na Wigilię opycha się chlebem? Albo na Sylwestra!
Dawniej panowała moda przykrywania chlebem denaturatu, że to niby wyciąga to fioletowe... Kiedyś go jednak nie piłem, a dziś dentkę robią bezbarwną więc umrę w nieświadomości.
Któregoś razu byłem w piekarni po pieczywo. Facet przede mną poprosił o jakiś wielki bochen.
- A długo będzie świeży?
- Oj, długo panie, dłuuuugo!
- Wierzę pani... - rzekł z ironią - przekonam się za pięć dni.
Nie jestem specjalnie namiętnym zjadaczem piekarskich wyrobów; pół małego chleba wystarczałoby mi na trzy dni, gdybym, po dwóch, nie wywalał pozostałej części do śmieci. Rzadko jadam tosty... Czekanie na smak tygodniowego chleba przypomina mi dziś oszczędzanie na czesne dla miśkowych aspiracji zdobycia tytułu magistra ekonomii w rydzykowej szkole i wysłuchiwania prelekcji wybitnych naukowców z Torunia:
- Czy w nauce jest miejsce na kulturę etyczną?
- Przeciwdziałanie nielegalnym formom wpływania na proces tworzenia prawa
- Wymiana doświadczeń i dobrych praktyk w zakresie zwalczania korupcji.

Piękne tytuły, co? Wręcz seksowne! Jak odwłok pani Wróbel.
National Geographic...





sobota, 7 stycznia 2017

Diler Gowin

Gowin: "Skoczkowie zrobili coś bardziej niewiarygodnego niż to, co robi opozycja!"
Darek Sobala: Byłem pewien, że jakiś pismen wykorzysta zwycięstwo naszych skoczków. Nie wiedziałem tylko jak? Na odpowiedź nie musiałem długo czekać...
Z łaski Jarosława, minister czegoś tam i założyciel czegoś tam jeszcze, uzyskawszy stopień doktora rozprawą zatytułowaną: Kościół w czasach wolności 1989–1999 (sic!), najnudniejszy człowiek w Polsce, trysnął energią!
To taka bardziej bateryjna energia, pozwalająca co najwyżej zasilić na dziesięć minut wibrator mocno napalonej osiemnastolatki, ale nie chodzi przecież o ilość posunięć, ale o ich jakość. A ta jest najwyższa!
Banda głupców, obsrywająca się na widok Macierewicza i klękająca przed cesarzem, musi wszak dostać codzienną porcję pisowskiej amfy, bo głód ich zaj*e. Dilerzy o tym doskonale wiedzą i nie pozwolą na przerwy w dostawach.
Dziś padło na Gowina.
- Tu cesarz! Podobno jakiś Stoch coś wygrał... Ch*j wie kto to jest, ale jak już wygrał. to mamy okazję przejechać się po Petru i PO. Wymyśl coś, bo inaczej nie pozwolę ci jutro pocałować swojej cesarskiej dłoni i wygonię do zakopywania trupów na Powązkach. 
No i Jarek był odebrał telefon i trysnął... niczym zarodowy żubr z białowieszczańskiej puszczy. Ten, którego jeszcze nie udało się odstrzelić za 12.200, ku rozpaczy ministra od opieki nad żubrami.
Jak w tym dowcipie:

Słoń pyta wielbłąda:
- Dlaczego masz cycki na plecach?
- Dlatego, żeby jakiś jeden z ch*jem na głowie miał problem!

Niekończące się problemy z dostawami pisowskiej amfy ogarniają coraz szersze terytoria krainy nonsensu.
Doczytałem się, że Krycha wydała pięćdziesiąt dwa tysie na taksówki, a Maniek Błaszczak wynajął sobie kserokopiarkę, na którą wydał osiem tysi z połowiną.
Najdroższa kserokopiarka jaką znalazłem kosztuje 5070,70 zł. Znaczy to tyle, że Maniek jest albo skończonym idiotą, albo jego szwagier robi dile z Canonem.
To szwy na miarę innego dowcipu, który właśnie mi się przypomniał...

Przychodzi dinozaur do okulisty i zrzędzi...
- Panie doktorze, ważka wpadła mi do oka.
Doktor zbadał pacjenta i mówi:
- To nie ważka, to helikopter.

Jazdę obok dyszla najpełniej uosabia Krycha, ale to zwierzę z gatunku psów szczekających całe noce, które wiedzą, że odeśpią to sobie w dzień. 


Znów jakoś odbiegłem od tematu...
Gowin nie jest idiotą. Jest zastraszonym kundelkiem, łapiącym co kilka sekund swój przedostatni oddech.
W strachu przed tym ostatnim.







środa, 4 stycznia 2017

Moja Szopka Noworoczna

Dobra. Znudziło mnie już pisanie głupot i czas zająć się czymś poważnym. Jak w tym dowcipie... 
- Słyszałem, że się wreszcie ożeniłeś...
- No!
- To musisz być szczęśliwy!
- Muszę...

Wciąż zastanawiam się dlaczego Pawłowiczówna nie wyszła za mąż? Nie daję jej  wielkich perspektyw na przyszłość, bo żaden diabeł nigdy jej nie zechce choćby dlatego, że małżeństwa między krewnymi są nielegalne. 
Podobnie jest z Klempą, która w ostatniego Sylwestra, pierwszy raz od piętnastu lat, wyszła z mężem z domu, ale tylko dlatego, że ktoś im podpalił choinkę. Ta pani to encyklopedyczny przypadek blondyny, która wyszła z wanny. Dwoma słowami określiłbym ją jako: "czysta głupota"... 
... z gatunku tych, które ostatnie pieniądze wydają na zakup portfela. 
Słyszałem, że jej mąż jest lekarzem, ale chyba bardziej psychiatrą niż weterynarzem, wszak poślubił swoją pacjentkę. 
Trudno mi odczepić się od tej pani. Jej wypowiedzi przypominają mi kolejny dowcip o blondynce u lekarza...

- Niech mi pan pomoże! Trzmiel mnie użądlił!
- Spokojnie, zaraz posmarujemy maścią...
- A jak go pan doktor złapie? Przecież on poleciał!
- Nie! Posmaruje to miejsce, gdzie panią użądlił!
- To było w parku, przy fontannie, na ławce pod drzewem.
- Posmaruje tę część ciała, w którą cię uciął!
- To trzeba było tak od razu! W palec mnie użądlił. Boże, jak to boli!
- Który konkretnie?
- A skąd mam wiedzieć? Wszystkie trzmiele wyglądają tak samo!

Chciałoby się dodać: 
Tak samo jak Cesarz Jarosław śpiewający polski hymn na drabince. 
Zapewne tylko wówczas nie obawia się zawodzić, bo zwykle sąsiedzi oskarżają jego kota o to, że wściekłe zwierzę znowu atakuje swojego pana. 
Ten zapyziały cap, wmawiający nam, że tylko on umie przewrócić kule, i jedynie on nie musi mieć wody, by zmienić ją w wino... ten kołysany do snu w rozklekotanej betoniarce stary pierdziel, któremu wydaje się że nie musi zmiatać kurzy, bo to one muszą zmiatać przed nim; ten jedyny... umiejący, niczym Chuck Norris, nalać wódkę do sitka... 
Ilekroć go widzę, przypomina mi się horror pt. "Teksańska masakra kopniakiem z półobrotu", czy jakoś tak... 
... któremu wciąż się wydaje, że nawet powietrzu nie wolno stawiać oporu, życzę z Nowym Rokiem złośliwego raka.
Moja noworoczna szopka nie może obejść się bez tego... jak mu tam... pensjonariusza Tworek, o wyglądzie krokodyla po pisowskiej reformie, jaszczura Terleckiego. Ten także, jak łatwo dostrzec, wiecznie pyta się Dżej Keja, czy wolno mu jeszcze oddychać, a to odbija się oczywistym piętnem na jego fatalnie wyprasowanej gębie. 
Trudno mi nie przejechać się po "flaszce" Głodziu, który chla jak syndyk: do upadłego. A po wypitym litrze każdy wikary ma na imię Patrycja.

Nadchodzą ponoć wielkie mrozy i molestowany Hofman spierdzielił na Saharę gdzie ze zdziwieniem skonstatuje, że istotnie musiało nieźle przymrozić, że aż tak dokładnie wysypali piaskiem. 

I co panie Wolski? Która szopka jest śmieszniejsza?



poniedziałek, 2 stycznia 2017

Będzie wojna, czyli... najmniej optymistyczny wpis w tym roku...

Nie chcę nikogo straszyć, ale jest to raczej pewne. Trzecia wojna światowa nadciąga wielkimi krokami.Właściwie już się zaczęła... I nie są to moje słowa, a papieża Franciszka.  Kłopot z tą "trzecią" jest jednak taki, że wcale nie muszą brać w niej udział samoloty, lotniskowce czy czołgi. Nie te czasy. Jest dziś wiele innych sposobów wojowania, kto wie czy nie o wiele skuteczniejszych od banalnego zabijania się nawzajem. Wystarczy przecież doprowadzić do sytuacji, w której rozdzielone dziś światy, zaczną się gwałtownie łączyć, gdzie umierająca z głodu i skołatana wojnami domowymi środkowa Afryka, zacznie "na chama" przemieszczać się do Europy tuż za plecami uciekających już teraz Arabów, a my, ci liberalni światowcy, będziemy rozkładać ręce i starać się to wszystko po dżentelmeńsku ogarniać. Przecież właśnie na tym tle rozrastają się na naszych oczach wszelkiej maści szowinizmy. Nie tylko u nas! Stany - Trump, Francja - Le Pen, Austria - Strache... No i oczywiście Orban, Kaczolandia... Ciemnota popierająca tych demagogicznych capów, żerujących na społecznych fobiach, rozrosła się ponad miarę. Chwilowo nie wystarczy krzesanie iskier, aby wszystko wyleciało w powietrze, ale pożary nadciągają z tylu stron, że jest to jedynie kwestią czasu. Liberalizm europejski zdycha; zrobiło się wszystkim zbyt ciepło i przytulnie. Zatracili ostrość widzenia. Świat, w większości, składa się z niedouczonego prostactwa; nasze intelektualne dąsy docierają do niewielu. Docierają do nich komórki i internet, a wraz z nimi obraz idyllicznej Europy miodem i mlekiem płynącej. Wystarczy do niej jedynie dotrzeć...
I cóż z tego, że daleko? Nawet jeśli połowa zginie...
Oni są przyzwyczajeni do strat, walczą między sobą od zarania dziejów i mają zdecydowanie inną tolerancję na ból i krzywdę. W końcu więc dotrą.
Rozumiejąc, każdy po swojemu, taką przyszłość, zaczynamy popierać wszelkiej maści szowinizmy, które mają być na to jakąś receptą. W efekcie tego skłócamy się sami ze sobą, radykalizujemy się.
I wszystko staje się jasne! Granic nie uda się zamknąć na życzenie tej żmii Pawłowicz; żaden zidiociały Macierewicz nie dokona tego również, a Kaczor nigdy nie zdobędzie serc wszystkich Polaków. Niedługo pozostaną przy nim jedynie bezmyślni radykałowie najgorszego sortu, ale ponieważ jest ich u nas tak wielu - musimy się ich obawiać. Świat dąży do odtworzenia, nigdy zresztą nieistniejących "państw narodowych". Kolejny mit. Świat nie rozwija się dzięki zamknięciu się na innych. Wiedzą o tym wszystkie psy i każdy krokodyl w Nilu.
Nie wie tego pislandia. Nie wie tego też ta francuska żmija - Marine Le Pen, nie wie, lub nie chce wiedzieć cała masa podobnych im, faszyzujących trolli z całego świata.
I dlatego, niestety, wojna jest nieunikniona.
Taka ogólnoświatowa wojna domowa.
Napisałem niedawno, że musimy się zjednoczyć i kopnąć w dupę Kaczyńskiego. Pewna osoba uporczywie chciała się ode mnie dowiedzieć jak to zrobić?
Nie wiem jak!
Nie mam monopolu na mądrość, dostrzegam zagrożenia, które zaczynają nas lawinowo zasypywać ze wszystkich stron, a na naukę robi się cokolwiek za późno.
Nie wiem i głupio mi to pisać, ale może rozpowszechnienie mojego wpisu będzie w stanie wywołać jakiś pozytywny ferment? Może spośród Was wyłoni się jakiś mędrzec, który wie jak zbawić dzisiejszy świat?
Tylko na Boga!
Żaden Chrystus!


niedziela, 1 stycznia 2017

Kolekcja

Zawsze pasjonowali mnie wybitni artyści, ich życie i twórczość, poglądy na sztukę, poglądy w ogóle...
Wynika z nich jedno...
Prawie żaden z żyjących, kiedyś tam, geniuszy, miał głęboko w dupie współczesną sobie  rzeczywistość. Mógłbym teraz przytoczyć setki przykładów na moją tezę, ale jest to zbyteczne. Nikt z ludzi tworzących rzeczy wielkie, nie powinien sobie pozwalać na prostytuowanie własnego geniuszu sprawami przyziemnymi; nie po to się urodzili!
Rzecz jasna...
Byli w nie oczywiście wplątywani, bo każdy z małych ludzików pragnął ogrzewać się w ich cieple. Zwykle jednak reagowali na takie próby nerwicowo i bez historycznych konsekwencji.
Wyobraźmy sobie teraz największego, moim zdaniem, artystę wszech czasów - Michała Anioła, przyłączającego się do frakcji oszołomów Savonaroli (którego w skrytości ducha popierał), paląc książki i obrazy, demolującego pałac Medyceuszy we Florencji i deptającego dwa tysiące lat najświetniejszej historii ludzkości...
Nigdy!
Wyobraźmy sobie jeszcze Leonarda da Vinci zachłystującego się możliwością rozsławiania mediolańskiego dworu Ludwika Sforzy...
To właśnie tam namalował pewien obraz, który, dziwacznym zrządzeniem losu, trafił do Polski jako "Dama z łasiczką". 
Bo o niej właśnie mowa...

Obraz jest ubezpieczony na miliard czterysta milionów zł. Faktyczna wartość żadnej ceny nie ma. Nikt, nigdy, nikomu, obrazu nie sprzeda, a wypożyczenie wiąże się z kosmicznymi kosztami. Tłumaczenia tego zakupu przez pojebów z pisu i od Kukiza są tak żałosne, że nie będę ich nawet przytaczał.
Prędzej polecę na Marsa niż kupię ich argumenty.
Pół miliarda złotych na zakup czegoś, co nigdy nie zmieni miejsca swojego pobytu jest największym kretynizmem w historii ludzkości, ale pokazuje dwie rzeczy...
Stosunek rządzących do naszych pieniędzy w ogóle, oraz ich kretyńskie parcie na przejście do historii za wszelką cenę ogrzewając się wyłącznie w cieniu trupów. Kupcie sobie jeszcze głos Elvisa Presleya i trójząb Neptuna. A ja dokupię wam klątwę Tutanchamona, którą możecie ode mnie odkupić za dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt pięć ojro bez VAT. Pozostałe pięć ojro przekażcie tej kostusze, która od sześciu lat ogrzewa się trupem fajfusa Gosiewskiego. Resztę uchwalonego budżetu na obecny rok wsadźcie sobie w dupę. To zapewne tylko jedna karteczka, a więc zmieści się w niej każdemu w was, po kolei...