sobota, 29 grudnia 2018

Tylko najlepsze składniki

To nie jest wpis kulinarny, choć o kulinariów zaczynam. 

Szanowani kucharze z całego świata nie kupują produktów na swoje potrawy w sieciówkach. Zwykle na okolicznych targach, albo od lokalnych i sprawdzonych producentów, bo tylko one dają gwarancję jakości.
Postępuję tak samo.
Każdy kupiony przeze mnie kawałek jedzenia, od mięsa do marchwi, jest świeży i pachnący swoją unikalną zawartością.
Czasem, kiedy próbuję z lenistwa na czymś oszukać, zawodzę się srodze.
Inna rzecz, że mieszkam opodal rynku i jest mi łatwiej zachować wysoką jakość kupowanych rzeczy. Sprzedawcy mnie znają, a ja znam ich, i nie ma mowy o żadnej lipie.

Od pewnego czasu ckniło mi się za bigosem. Wielu mówi, że to taki przegląd miesiąca składający się z pomrożonych kiedyś ochłapów i kapusty. Nie wierzcie tym ludziom, bo, albo mają niską tolerancję na smaki, albo kucharzenie uważają za zło konieczne i jest im całkowicie obojętne co zjedzą, byle się napchać. Ten drugi powód doprowadził do powstania fast foodów i stworzył nową gałąź krawiectwa pod rozkosznym sloganem: "dla puszystych".
Nie mnie oceniać ilość pochłanianych kalorii na dobę przez osoby, które, gdyby ich wzrost był proporcjonalny do wagi, musieliby mierzyć sobie trzy metry, ale jak to się pięknie przekłada na resztę naszego życia, to już tłumaczę...

Byłem wczoraj w sklepie spożywczym. Przede mną stała ciężko otyła niewiasta i kupowała totka. Zacisnąłem zęby i czekam. Kupiła, a ja odetchnąłem z ulgą. Zapłaciła, zapakowała kupony do przepastnej torby i zaczęła kupować jakieś cholerne zdrapki. Jak już je kupiła, a było ich ze dwadzieścia, schowała je do przepastnej torby płacąc 92 zyle i nagle... kurwa mać! przypomniała sobie, że nie kupiła flaszki o nominale 07 zgłoś się.
Myśłe tak...
Zaraz babsztyla uśpię jednym celnym ciosem niezbudowanym jeszcze krzesłem ze stadionu, na który właśnie wyłożyła pieniądze.
Kupiła flaszkę, zapłaciła i znów sobie przypomniała, że nie kupiła połówki jakichś słodkich szczyn w kolorze brązowym najlepiej. Sklepowa coś tam znalazła, ale babsztylowi skończyła się gotówa i Huston zaczął mieć problem. Grzebała w tym swoim worze ze dwie minuty i wyczaiła kartę. Przeszła na szczęście przez terminal, bo niechybnie byłbym ją już zabił, a ja nareszcie mogłem kupić sobie puszkę Moniki o kocim spojrzeniu.

Posumujmy teraz cały wpis.

Jemy byle co, kupujemy byle taniej i byle przed północą, Marzymy o księciu na szpakowato-miodowym ogierze, unoszącym twory pokroju owej damy ze sklepu w siną dal do zamku na szkockim wzgórzu, gdzie będzie ona nareszcie mogła owe kurewskie zdrapki pozdrapywać, odkorkować 0,7 i przepić koktajlem w kolorze prawidłowej kupy. 
Nie, nie! To jeszcze nie wszystko!
Polski kretynizm objawia się w swojej najczystszej postaci w polityce.
Bo czymże jest pis?

Śmierdzącym, przeterminowanym i trzykrotnie zamrażanym ochłapem z jakiegoś gównianego Tesco, kupowanym w promocji przez klientki, pod którymi złamie sobie kręgosłup najtęższy nawet koń.
A księciem jest zawsze kacza dupa.

Gotuję od dwóch dni bigos. Siedzę w kuchni. Pachnie mi grzybami i kapustą. Najlepszą kapustą jaką mogę w Łodzi kupić. Za dwa dni będzie gotowa. Jeszcze tylko śliwki, wino i jeden składnik, którego nie zdradzę, bo moje wpisy czyta żonusia. Zjemy ją na Sylwestra. Mamy w planach doskonałą zabawę do rana w doborowym towarzystwie.
Resztę można by olać gdyby nie fakt, że we wtorek obudzimy się jednak w tym samym kraju.
Wśród tych samych wariatów.

Znajdźcie więc w sobie siłę, w 2019 roku, na pozbycie się pisowskiego gówna i żyjcie długo i szczęśliwie w zdrowiu, szczęściu i z pełnym portfelem, aby, w razie czego, móc stąd spieprzyć.

Szczęśliwego Nowego Roku.
Darek


czwartek, 27 grudnia 2018

Kościoły, do których chodzę

To chyba mój ostatni wpis w tym roku. Przeczytajcie go do końca.

Opodal kościoła Santa Croce, we Florencji, stoi mały kiosk z jedzeniem na wynos. Firmowym daniem są w nim florenckie flaczki. Nazywają je lampredotto.
Piękne słowo - prawda?
W samym kościele zaś spoczywają doczesne szczątki mojego dozgonnego idola, geniusza nad geniusze, tytana pracy i wiecznego konformisty - Michała Anioła Buonarroti.
Człowieka, któremu słowo "kompromis" mówiło tyle, ile krokodylowi.

Stoi tam od czternastego wieku. To jeden z tych kościołów, do których chodzę.


W położonej niedaleko Pizie stoi Krzywa Wieża. Ktoś, kto wie tylko tyle, że tam jest, powinien dowiedzieć się także, że jest ona jedynie częścią niewiarygodnie pięknego kompleksu składającego się katedry, baptysterium, cmentarza oraz rzeczonej wieży dzwonniczej. Po włosku to campanilla.
Kolejne piękne, włoskie, słowo.

Jest tam od dwunastego wieku. To kolejny kościół, do którego chodzę.


Niedaleko rzymskiego Colosseum zbudowano przed wiekami bazylikę, w której Michał Anioł ustawił posąg Mojżesza. Wyłożona jest białym marmurem i ma na suficie takie plafony na widok których miękną wszystkim nogi. Na prawo od ołtarza zbudowano mauzoleum papieża Juliusza II z rzeczoną rzeźbą. Chciałbym raz w życiu dotknąć jej dłonią, ale pewnie by mnie zastrzelili. Szkoda.
Kościół nazywa się Basilica di San Pietro in Vincoli. Kocham język włoski!
Stoi tam od V wieku i wygląda tak...


Tam to mógłbym zamieszkać.

Do mojej listy mógłby jeszcze dodać może z dziesięć innych w Europie ale to wszystko.
Zerknijcie jeszcze tylko ten na Hradczanach, w tej... czeskiej... Pradze.


Ponieważ lista kościołów, do których chodzę, jest diabelnie krótka i żaden nie stoi w Polsce, z wyjątkiem tego na Wawelu i Mariackiego, to w zasadzie nie chodzę do żadnego.
Pewnie zdziwicie się jak mi jest z tym dobrze.

A teraz zerknijcie uważnie na opublikowane zdjęcia i powiedzcie mi...
- Dlaczego każdy Polski kościół, żeby nie wiem na jakim stał zadupiu, musi skrzyć się od złota?
Wejdźcie kiedyś do Duomo we Florencji, pozwiedzajcie tysiącletnie kościółki Templariuszy, zerknijcie na wnętrz kościołów we Francji...
Bida z nędzą w porównaniu z bazyliką w Pcimiu Dolnym.
Przecież za te wszystkie pozłacane zmazy proboszczów płacicie Wy!

Osiemnaście miliardów każdego roku z budżetu nie licząc tacy, pogrzebów, narodzin, komunii i innych bzdetów.  Kładę głowę pod topór, że to drugie tyle.
No... ale jeżeli czujecie z tego powodu większą ulgę na duszy, to wspomóżcie umierających z głodu kleryków z Lichenia na przykład...

Wnętrza w sumie podobnie biedne jak w Italii...


... może tylko ciut większe, ale za to na zewnątrz!
Taj Mahal wymięka!


No to już tak na sam koniec...
Zróbcie sobie wycieczkę do Florencji, do kiosku obok Santa Croce, kupcie na wynoś flaczki i wejdźcie do Galleria'della Accademia.
Stoi tam posąg Dawida.
Oglądając go zastanówcie się nad tym jak prosto pokonać potężnego Goliata. Wystarczy się nie bać i mieć procę. I coś ostrego do odcięcia tego wstrętnego łba.


niedziela, 23 grudnia 2018

Wigilia

Naczelnik państwa pis ogłosił, że trzeba uratować "Ruch". Gdyby ktoś nie wiedział co to jest, to już mówię...
Kiedyś, każdy kiosk z gazetami, fajkami, prezerwatywami i zamuloną kioskarką, pracował pod tym  szyldem.
Ponieważ słowo prezesa jest w Polsce święte - "Ruch" zmartwychwstanie. Niezależnie od kosztów.
I nieważne, że jest on nam potrzebny jak afrykańskiej żyrafie gazoport Lecha w Świnoujściu, ale nasz cysorz zatrzymał się na okresie końcowego Gierka i ma głęboko w dupie jakikolwiek bilans zysków i strat, bo jego elektorat naumiał się kupować w kioskach.
A dziś łazi jak snopowiązałki po Saharze i nie umie niczego wyczaić.
Tak samo zresztą jak cysorz.
Pewnie zaraz mnie zapytacie, co to ma wspólnego z jutrzejszą Wigilią?

Hmmmm...

Każdego roku, 24 grudnia, wyglądamy na niebie pierwszej gwiazdki, aby zasiąść do stołu w otoczeniu rodziny i trzynastu potraw. Składamy sobie życzenia i słuchamy kolęd, a telewizja raczy nas wystąpieniami wybitnych osobowości z kręgu: Po nas choćby potop.
I zawsze jest to samo...

- Radujmy się! Bóg się narodził!
No to niech ten bóg, choć jeden raz, zwróci nam koszty dwóch tysięcy lat swojego czczenia i prześle na nasze konta skromnego tysiaka. Albo dwa.
Co do za kwota dla Wszechmocnego?

Nie zrobi tego.
Przecież nie po to dał nam wolną wolę i prawo do zachwytów nad jego nieokiełznanym geniuszem, abyśmy brnęli dziś w banał robienia bóstw z gówna.
To my mamy go hołubić i padać przed nim na ryja, a on, łaskawie, nam na to jedynie pozwala?!.
Jak Jarek...
Drugi po Jezusie, ale trochę od niego ważniejszy.
Może tylko ciut niższy i bardziej wypłowiały.

Lubię święta. Daję się nabrać na ich magiczny urok. Ubieram choinkę i wieszam na nich gwiazdki. Raczej nie jem w Wigilię mięsa... 
Brakuje mi tylko śniegu.
Panie boże Jarek...
Zamiast pieprzyć dyrdymały o "Ruchu" spraw, aby go wreszcie trochę napadało.
Może ci wreszcie uwierzę.

Wzbijam się teraz ponad bożonarodzeniowe gusła i życzę Wszystkim Ciepłych i Serdecznych Świąt. To bardzo ważne abyśmy umieli się wznieść ponad nieprawdziwe historie i stać się dla siebie życzliwymi.
Kochajmy się!
To nie boli.
Bo miłość jest piękna, ale trzeba jej się najpierw dobrze nauczyć.



sobota, 22 grudnia 2018

Przedświąteczna przypowiastka

Zapewne spora część z Was domyśliła się już, że idą święta. Choćby po tym, że wszystko nagle zaczyna się mienić i pobłyskiwać, a do akcji wkracza Mikołaj z reniferami.
To taki czas, w którym trudno zaliczyć nawet poranną kupę bez jakichś "Jingle bells" z radia gdzieś w tle i wszyscy nagle stają się dla wszystkich nad podziw przyjaźni.
Ja chyba też taki się staję, bo prawie wierzę, że to jest prawdą.
Bardzo źle zacząłem ten wpis, ale niech już tak zostanie. Może dalej będzie lepiej.
Najwyżej odsądzicie mnie od czci i wiary.
Co do wiary to się oczywiście zgadzam...

Na szczęście wszystko to, co dobiega z domowych głośników i próbuje zmieniać nasz światopogląd - można wyłączyć.
Za wyjątkiem jednego...

Nigdy nam się nie uda wyłączyć naszych najukochańszych żon, które każde święta traktują jak  Kennedy program Apollo, i dla których priorytetem jest przegonienie Ruskich w drodze na Księżyc. Tu rolę naszego satelity przejmują dwa miligramy kurzu w takim kącie chałupy, do którego nie zagląda nawet światło słoneczne.
Ale one wiedzą, że on tam jest! Ten kurz.
A naszym zadaniem jest go wytropić i zneutralizować.
Jakbyśmy się jednak nie starali sprostać tym oczekiwaniom żon naszych, to zawsze jesteśmy na straconych pozycjach,

Żona bowiem wie zawsze lepiej gdzie schował się ów kurz, kurz wie także, że ona wie gdzie on się schował, i oboje nie spoczną w gnębieniu naszym organizmów do czasu, aż zaczniemy wyć na widok ścierki umoczonej w wodzie.

Dawno temu byłem w wojsku.
Nie ma się co oszukiwać, polskie wojsko już wówczas było pasmem kroczących nieszczęść, których każdego roku wyłącznie przybywało. Na nasze szczęście pojawił się jeden uciekinier z Tworek, dzięki któremu nie potrzeba było już niczego więcej psuć, bo on zrobi to za nas z wrodzonym sobie perfekcjonizmem.
I stało się tak... 
Nareszcie osiągneliśmy dno pod warstwą mułu przykrytego szczelnie gliną.
Antoś - szacun!

Nie chcę Was zanudzać, bo miało być świątecznie.
A skoro świątecznie, to i na wesoło.

Poszedłem dziś na zakupy. Te przedświąteczne, to raczej trauma.
Najukochańsza żoneczka napisała, abym nabył, między innymi, kiszone ogórki.
Sześc sztuk.

Wypatrzyłem mniejszą kolejkę do ogórków.
Za ladą dwie baby, a za mną tylko baby. Ogórki są po 4,50 i po 6,00.
No to się pytam czym one się różnią?

- Te po 4,50 są krzywe, a te po 6,00 proste!
Kolejkowiczki parsknęły śmiechem, a ja drążę temat...
- Pani woli proste?
- Łatwiej się kroi...

Wymiękłem, bo żonusia nakazała mi dziś naostrzyć wszystkie noże.

Bawcie się w te święta grzecznie, a noże...
Lepiej żeby były trochę tępe.
Jak sprzedawczyni ogórków. 


Pewnie spłodzę jeszcze jakiś wigilijny wpis... Zanim więc zobaczycie pierwszą gwiazdkę na grudniowym niebie i zasiądziecie do sutej kolacji z opłatkiem, zerknijcie na mojego bloga.
W Wigilię mówię bowiem ludzkim głosem.
Jak każde zwierze...


sobota, 15 grudnia 2018

Malowana lala, lala la lala

Karczewski kazał się namalować. Będzie mógł powiesić swój portret obok klopa w łazience.

Wszyscy pislamiści zaczynają cierpieć na to samo, na manię wielkości.
Duduś i Krzywy Ryj składają sobie sami życzenia i wychwalają swój geniusz na internetowych forach, Bierecki epatuje z każdej fotki zgryzem rozjechanego szympansa, a Jaki z Krychą...
Zostawmy to.

Ponieważ chyba żaden pisowski troll nie umie niczego mądrego wymyślić, a cysorz pozawala im jedynie na promocję produktów cysorza, to każdy z nich może jedynie promować, przy okazji, siebie jako produkt.
Na temat jakości owych produktów nie napiszę, bo i tak czytanie moich wpisów zagraża zdrowiu czytających i jeszcze mogliby przyznać mi rację.
Ciekawe co ma to za znaczenie, skoro i tak wszyscy wiedzą, że pis jest zbiorem komuszych przygłupów, którzy wypłynęli z kaczego szamba.

Czuję wielki komfort pisząc wyłącznie dla siebie. Gdyby jednak jakiś troglodyta z prawicy dotarł do tego wpisu, to wyjaśniam, że jestem zdrowy na ciele i umyśle i biorę odpowiedzialność za każde napisane tu słowo.
Przecież wiem, że mnie czytacie! To dobrze, bo ja mam także duszę nauczyciela języka polskiego i wiem, że nic na naukę poprawnego pisania tak dobrze nie wpływa, jak regularna lektura.
Prześlijcie więc moje posty Kryśce i Patrykowi, największym tuzom pisanego słowa po Mickiewiczu i Szekspirze.
Dobra.
Wygadałem się na temat żałosnych dupków.

Poniższa część wpisu jest dedykowana dla ludzi normalnych.

Pamiętajcie!
Nie wolno dać nam się zastraszyć! Najmniejsza nawet oznaka strachu jest wodą na młyn wszystkich  przyspawanych dziś do stołków morderców demokracji.

A teraz będzie krótka i lekko banalna historyjka. Lubię takie opowiadać, bo to niewielki wysiłek intelektualny, a z wielu takich opowiastek czynią się często całkiem niebanalne dzieła.

Wylądowaliśmy w Manchesterze. Siedziałem na najlepszym miejscu w samolocie po kapitanie. To fotel po prawo za przednim wejściem, przy oknie. Jedyne miejsce, w którym można wyciągnąć swobodnie nogi i rozwalić się jak w tureckiej herbaciarni. Żonka dostała coś tam z tyłu i w tłoku. A ja jak panisko.
Wicie, rozumicie: Ryanair... 
Szczęśliwie, ilość lądowań zgodziła się z ilością startów i otworzono drzwi do wolnego kraju.
Tu muszę coś wtrącić...

Wiecie dlaczego, tuż po zatrzymaniu się samolotu wszyscy jednocześnie wstają?
Bo uwielbiają czekać z wykrzywionym łbem podpierając skrytki nad głowami.

Ja siedzę i wyglądam żonusi.
W pewnym momencie idzie prawdziwy Polak.
Jak to skąd wiem?
Bo otwiera setkę wódki i daje z gwinta w tłoku. Pewnie ostatni raz przed robotą na budowie.

Wakacje mijają i lądujemy we Wrocławiu. Jest początek czerwca i pokład okupują młode małżeństwa z dziećmi. Wszędzie panuje angielski, polskiego ani słychu. Nawet dzieci płaczą jak napchane brzoskwiniami.
Przy okienkach straży granicznej okazuje się, że wszyscy faceci to Polacy z żonami z Wysp. Zakorzenieni w Anglii, niepijący już setek z gwinta, zarobieni, z perfekcyjnym angielskim i ładnymi żonami.
Gdzie oni je znaleźli?
Przecież to nie Polki!

Pis (przepraszam, że z dużej litery, ale to początek zdania), proponuje... wręcz nakazuje, powroty biednym i stłamszonym zachodnim kapitalizmem krajanom nad Wisłę.
Bo Kaczyński i spółka oferują im świetlaną przyszłość.
- Po co wam znajomość wrażych języków!? Wpłaćcie swoje oszczędności do SKOK-ów! Jasna Góra czeka na was! Będziecie się mogli wreszcie wymodlić do bólu! Kupujcie polskie samochody elektryczne, a TVP-Info kładzie na łopatki Top Gear i Dawida Attenborow! Ojciec Tadzik przewiezie was najlepszymi autami po miejscach nieznanych.
Już sobie wyobrażam minę jakiejś Mary Kołolski na wieść, że właśnie dostała w promocji zajebistą wycieczkę Licheń-Świebodzin-Toruń-Żoliborz.

I tak montuje się prawdziwych patriotów, bo owa Mary zapomni wtedy macierzystego języka i powie tylko:
Eee, aaaa... aj dont...
Jak nasz żoliborski guru. Doktor prawa i sprawiedliwości.

Pamiętajcie do śmierci!
Jeśli jakiś produkt dają ci za darmo, to produktem jesteś ty! To z ciebie pragną wydoić wszystko co w życiu jest cenne!
Krzywousta dynia bez pestek wmawia nam, że prąd wprawdzie zdrożeje, ale my tego nie zobaczymy na rachunkach.
Jak zwykle nie dodał, że nie zobaczymy tego w rachunkach za prąd. Zobaczymy we wszystkich innych, bo tak zadecydowała nasza najbardziej demokratyczna władza pod wodzą kaczki z kotem.

I tak na sam koniec...
Publikuję zwykle jakieś zdjęcie. Nie przeczę, że robie to po to, aby przyciągnąć czytelników.
Nie widzę już takiej potrzeby.

I to było moje słowo na niedzielę.



piątek, 14 grudnia 2018

Przychodzi do lekarza gość po zawale na kontrolę...
- Musi pan zmienić dietę, zacząć uprawiać sport, rzucić palenie...
- Panie doktorze, a co z alkoholem?
- Przynosić!

Trzy lata temu nasz kraj przeszedł rozległy zawał, w wyniku którego polskie serce bije na alarm. Zastawki nie działają, niedotlenienie mózgu jest niemal zerowe, a nasz lekarz pijany.
Zostały nam dwie drogi. Natychmiastowa wymiana nieudolnego konowała, albo niechybna śmierć.
Wybór wydaje się prosty. Czy aby dla wszystkich?
Zamulone mohery, których niedotlenione szare komórki łakną jak najszybszego zbratania się z bogiem, widzą w karykaturalnych tworach pokroju kaczej dupy, żałosnego klauna dzierżącego funkcję prezydenciunia i notorycznego łgarza na stanowisku premiera, nadciągającą wieczność.
A całej rzeszy świetnie opłacanych pielęgniarek, wynoszących po nich, (nomen omen), wylewające się i pełne ekstrementów kaczki, życzą smacznego.

Zaraz zaczniecie mieć do mnie pretensje, że czepiam się emerytów.
To nie jest tak.
Znam wielu ludzi żyjących z Zus-u, którzy nie są podatni na pieprzenie o zbawieniu i mających głęboko w dupie pislamską swołocz. Ci zemrą w spokoju.

Opowiadałem już ten dowcip, ale powtórzę go teraz...

Szpital. Noc.
Na łóżku leży umierająca starowinka, a obok siedzi zięć.
- Gorąco mi! - rzecze teściowa - Otworzysz okno?
- Dla mamy wszystko!
Przez uchyloną szybę wpada po chwili mucha i zaczyna krążyć po pokoju, a wymęczone oczy teściowej śledzą jej lot.
- Niech się mama nie rozprasza!

Nie rozpraszajcie się i wy, wygłodniali do ostatka pislamiści! Zemrzyjcie w spokoju!
Amen

wtorek, 11 grudnia 2018

Czego boją się oszuści


Ponieważ mój blog został całkowicie odłączony od Facebooka i nie mam żadnych możliwości publikować go na fejsie i wklejał moje wpisy także na bloga. Ciekaw jestem kiedy, blokujący mnie trolle z pisu, zrozumieją, że można mi bruździć, ale gęby to mi nie zamkną.
Raz, że są na to zbyt głupi, a dwa, że zawsze sobie znajdę sposób, by się na nich wypiąć i pisać o czym chcę krytykując ich złodziejski i oszukańczy proceder. Moi czytelnicy na tym nic nie stracą, a ja myślę, że nawet odwrotnie, bo mój blog docierał do mniejszej grupy odbiorców niż wpisy na fejsie.
Niedawno ktoś opublikował krótki filmik i puścił do sieci.
Dwa młode labradory narobiły bałaganu w mieszkaniu. Właściciele weszli i sfilmowali ich wyczyny. Wiecie...
Powywlekane kapcie, jakieś potłuczone talerze, coś tam powywracane. Dwa pieski zaś siedzą przodem do ściany, mają zamknięte oczy i opierają głowy o mur. Kręcąca tę scenę pani mało nie posikała się ze śmiechu. Ja trochę też.
I tak samo mam teraz. Nie obrażając przemiłych piesków... Pislamskie psy zachowują się dokładnie tak samo. Napaskudzą, rozpieprzą, a później zamkną gały, uciekną w kąt i oni są niewinni. Żenada do kwadratu. Inteligencja wygłodniałego krokodyla. Doskonale wiem, że swoimi wpisami rozwścieczyłem pokaźną grupę tej rozmodlonej swołoczy i już wcześniej oczekiwałem podobnej reakcji, a jej brak tłumaczyłem sobie ich wrodzoną głupotą. Aż wreszcie się stało. Dzięki wam, o pisowskie tępactwo, bo dzięki wam mój blog nabierze teraz nowych rumieńców.
Dawno temu Jerzy Urban opowiadał jak to się stało, że jego "Nie", niemal z dnia na dzień, urosło do rangi najpowszechniej czytanej gazety w Polsce.
Po prostu, ówczesna władza zrobiła mu gigantyczną reklamę próbując go za wszelką cenę skosić.
Doskonale zdajecie sobie sprawę, że każda akcja wzbudza reakcję.
Lepiej więc było, trolle, siedzieć z mordą przy ścianie, zamiast rzucać się z łopatą do gaszenia wulkanu. Położyliście już łby na szafocie historii. Teraz zależy wyłącznie od nas kiedy zwolnimy ostrze.
I tak na koniec...
Pewnie zdążycie spalić jeszcze trochę książek i zablokować facebookowe wpisy, ale na tym będzie koniec.
Bo, jak to powiedział Krzywousty Drugi"
- Żyjemy prawdopodobnie w najbardziej demokratycznym kraju.
Nie dodał tylko kryteriów, którymi się posłużył, bo jeśli miał na myśli hitlerowskie Niemcy i stalinizm, to zapewne miał rację.
Pracujcie jednak dalej. Właźcie na to drzewo jeszcze wyżej. Im wyżej wejdziecie - z tym większą radością wsłuchiwać się będę odgłosy rozkwszających się o glebę ciał pisowskich oszustów.

 
Panie prezesie, ja na tego Sobalę nic nie poradzę!

sobota, 8 grudnia 2018

Dla każdego coś miłego

Ja widać po załączonym zdjęciu, dziś nie napiszę o polityce.
Chociaż diabli wiedzą co mi wpadnie go głowy...

Wersja prawdziwego faceta, w oczach kobiet, wygląda jakoś tak:

Umięśnione byczysko, dwa metry wzrostu, owłosiona łapa i klata ze szczeciną dzika, dwa doktoraty i robota za milion miesięcznie. Wolny testosteron na poziomie zarodowego buhaja i, rzecz jasna, porównywalne do opisanej reszty, odpowiednio gigantyczne klejnoty rodzinne. A przy tym poeta i bard z głosem jak Pavarotti, którego ulubionym zajęciem jest gotowanie dla ukochanej deklamując przy tym wiersze.
Z wyjątkiem wzrostu i szczeciny, spełniam wszystkie pozostałe warunki.

No to przypatrzmy się teraz ideałowi kobiety w naszych, męskich, oczach...

Kolor włosów pomijam, bo żadna baba na świecie kompletnie nie pamięta jaki miała tam kolor u zarania i nigdy nie osiwieje.
Standardowe 90-60-90 to banał, jedźmy więc dalej...
Musi rozpuszczać się na nasz widok za każdym razem, kiedy nas ujrzy, prowadzić auto niczym Kubica i robić marketowe zakupy w kwadrans.

Coś krótka ta moja lista...

Moja najukochańsza żonusia, poza wiecznie zmieniającymi się kolorami jej włosów, resztę warunków spełnia także.

Do raju brakuje nam tylko tego, że ma lęk wysokości i nigdy nie wlezie ze mną goła na dach celem spalenia dżointa.
Nie pytam czy macie to samo, bo przecież macie.

I dlatego ludzkość jeszcze nie wymarła!
Bo i po co, skoro żyjemy w takiej harmonii, no nie?

Skoro opisałem już raj, to zleźmy z niego na ziemię.
Dążenie do perfekcji udało się tylko nielicznym. Nie bez kozery są to wyłącznie mężczyźni chodzący na co dzień w kieckach rozpinanych trzydziestoma trzema guzikami.

Encyklopedycznym przykładem mógłby być tu prałat Jankowski z Gdańska, który całe swoje życie poświęcił walce z komuną i wkładaniem ręki w dziecięce majtki. Zapewne nie tylko ręki.

No i, w tym właśnie momencie, wyłazi cała sterta przemilczeń i oszustw, które, dla tak zwanego: "dobra publicznego", stara się ukryć.

Ja jestem prosty człowiek i bardzo mi z tym dobrze, bo wiem, że jak z kogoś wyłazi wredny kutas, to trzeba go zwyczajnie uciąć. I nie obchodzi mnie jakie to może przynieść konsekwencje dla potomnych poza tym, że będą one świadczyły o naszym prawdziwym stosunku do rzeczywistości.
Proponuję zatem wypieprzyć pomnik zboczonego prałata w cholerę, spalić wszystkie filmy o nim i kopnąć w dupę Wałęsę, i paru innych, którzy, koniec końców, pozwalali na taki proceder, a teraz próbują się głupio wybielać.
Bardzo daleko mi do ideału.
Nie chcę też żadnych pomników, ale zróbcie dla mnie zrzutkę na łańcuchową piłę, abym mógł odciąć wszystkim zboczeńcom dostęp do testosteronu.

Bo nie są "tylko ludzie". To są "aż ludzie", a od takich wymaga się ty: ruda, krynicka, tępa jak obuch siekiery, pisowska debilko, że choćbyś spełniła wszystkie wymogi bycia miss wszechświata, to do końca swojego nędznego żywota, będziesz dla mnie jedynie nieskończonym niczym.
Jestem na siebie bardzo zły, że po raz pięćsetny dałem się w to wszystko wkręcić.
Obiecuję poprawę, bo pisanie o tym wszystkim wyzwala we mnie jedynie mordercze instynkty.
A ja pragnę tylko gotować deklamując Norwida.

I to było moje słowo na niedzielę.


Opublikowałem do posta zdjęcie, które narusza godność Facebooka, bo są na nim kobiece piersi. To te dwie z sześciu miliardów Zmieniam je zatem, bo twarz posłanki Krynickiej niczego chyba nie narusza. Z wyjątkiem mojego dobrego samopoczucia.




czwartek, 6 grudnia 2018

Kaczor idzie do lamusa

Dziś będzie o polityce.


Nie wiem ile w tym prawdy, ale ponoć Rydzyk zakłada swoją partię.


No to kacza dupa ma przerąbane, bo dwa grzyby w prawicowym gnoju szybko popsują zdrowy smród pisowskiego gówna, zaś pan na toruńskich włościach wkręci niebawem resztki kaczych jaj w radiomaryjne imadło.
Niech więc zakłada ją jak najprędzej, bo nie mogę się już doczekać widoku posła Rydzyka w parlamencie.
Cieszy mnie także i to, że zgorzkniały staruch z Żoliborza wraz z tą wiecznie uśmiechnięta toruńska hiena, nie stworzą nigdy żadnej koalicji, bo ta kłóciłaby się z nieokiełznaną pazernością obydwu capów do bycia tym pierwszym i jedynym.
Zastanawia mnie tylko jedno...
Co by nie mówić, ich elektorat jest ograniczony. Nie myślę teraz o jego intelektualnych walorach, choć i te nie są bez znaczenia, ale o to, że do robienia miodu to trza jeszcze pszczółek. Nie tylko uli.
Rydzyk ule już ma, czego więc teraz szuka?
Szuka "elit", bo zamulony elektorat słuchaczy radyjka ma mu tylko podsyłać kasę. Potrzebuje odpowiednio pazernych klakierów, którzy, z sobie tylko odpowiednią dezynwolturą, oleją wszystko ku czci mamony.
No to skąd on ich może wziąć?

Otóż z pisu!
Jedynie tam znajdzie on wystarczającą ilość bezmyślnych robotnic gotowych do pracy na rzecz pomnażania dóbr tego oszusta.

Kaczor zdycha i zaczyna czuć smród swojego truchła, a Rydzyk właśnie wyciągnął fiuta i zaczyna lać na jego trumnę.
Takiego rozwoju sytuacji ów potomek Bolesława Chrobrego nie przewidział i pewnie dlatego nie dojechał na toruńskie uroczystości. Zżera go zawiść i wściekłość, że oto pojawił się na prawicy ktoś, kto ma "Słońce Żoliborza" w głębokiej w dupie.
Kaczor ma jeszcze jedną wadę.
Wprawdzie przymyka oczy na złodziejstwo, ale za mało kradnie dla siebie. Obsesja posiadania władzy zbyt mocno przesłoniła mu świat, by dostrzegł, że jak już da wszystkim nakraść, to wzbogaceni uciekną pod skrzydełka tego, który pozwoli im na więcej.
I nie ważne będzie to, że lwią część będą musieli oddać nienasyconemu dziadowi, ale to ten ma w przyszłości większy potencjał na robienie o wiele ciekawszych większych szwindli.

Dlatego Kaczor nie przyjechał do Torunia, a przyjechali wszyscy inni.
I złapali się grzecznie za rączki, aby pobujać się radośnie na myśl o nadchodzących fruktach.

I dlatego tak grzecznie czekali w kolejce, aby uścisnąć szlachetną rączkę jakiemuś księżuli.
Bo przywykli do faktu, że rządzi nimi mały człowieczek bez żadnej odpowiedzialności. 

Kaczor popełnił jeszcze jeden kolosalny błąd.
Chciał wypromować na boga swojego braciszka zapominając, że ten prawdziwy bóg pasie się na uwięzi ojczulka Tadzia. 
I tym sposobem kaczka zeżarła kaczkę wraz ze wszystkimi marzeniami o wielkości i piedestałach. 

Widzisz, panie Kaczor!
Każdy szanujący się dyktator zaczyna rządy od eliminacji wszystkich, którzy mogą mu potencjalnie zagrażać.
Wyszło tak, jakby Hitler zrobił Stalina swoim następcą.
Trzeba było czytać.

Na koniec przypomnę  encyklopedyczną definicję partii

Partia polityczna („partia” od łac. pars, część) – dobrowolna organizacja społeczna o określonym programie politycznym, mająca na celu jego realizację poprzez zdobycie i sprawowanie władzy lub wywieranie na nią wpływu.

To po co Rydzykowi partia?
Macie jakieś wątpliwości kto wygra?



niedziela, 2 grudnia 2018

Ulica Sinkiewicza nr 100

Muszę dziś o tym napisać! Dla potomności. I kompletnie nie interesuje mnie minimalna ilość osób, które ten wpis może zainteresować. Obiecuję jednak, że ten poważny skądinąd wpis, ubarwię swoją pokrętną logiką.
Rzecz dotyczy harcerstwa i proponuję nie zrażać się jeszcze do tego tematu, bo naprawdę jest o czym pisać, a wnioski wyciągniecie na końcu.
Koniec lat siedemdziesiątych i kilka lat później, jeżeli się mylę to proszę mnie poprawić, zaowocowało powstaniem jakiegoś dziwacznego tworu pod kryptonimem HSPS czyli: Harcerska Służba Polsce Socjalistycznej.
Niezłe gówno, co?
Był to okres, w którym zacząłem się delikatnie angażować w działalność tejże, jakże zbrodniczej organizacji, tępiąc i siejąc postrach wśród grup podwyższonego ryzyka, czyli działaczy z kręgów zbliżonych do ówczesnego boga opozycji, zwanego dziś kacza dupa. Bojówki HSPS-u, a wśród nich i ja, przemierzaliśmy nocami wschodnią flankę Żoliborza w poszukiwaniu mniejszych stawów i cichszych ruczajów siekąc namiętnie do wodnego drobiu ze śrutówek i proc.
Niestety, nie każda kula zabija... A może stety, bo już dawno byśmy się pozabijali.

HSPS wspominam ciepło jeszcze z jednego powodu.
Nie cierpiałem chemii, a ciężar dźwiganego już wówczas przeze mnie krzyża, objawił się w lata później poślubieniem magistra chemii i spłodzeniem od chemii doktora.
Jednak wówczas byłem nieświadom swojego losu, ale tylko do końca trzeciej klasy liceum, w którym to pani od chemii zaordynowała mi poprawkę.
Naukę chemii rzecz jasna olałem, ale zgłosiłem się na nią w gustownym mundurku HSPS.
Nieokiełznana miłość owej Pani do wszystkiego co socjalistyczne, przepchnęła mnie do klasy czwartej.
I tak pokochałem chemię i HSPS.
Na koniec tej krótkiej opowiastki dodam tylko, że w czwartej klasie chemii już nie uczono.

Teraz przyszła pora na odrobinę powagi.
Kilka lat później zaangażowałem się w działalność Hufca Łódź-Śródmieście. Dowodził nim wówczas Andrzej Westfal, mój cichy mentor, którego niezmiernie szanuję do dzisiaj.
Andrzejku, kłaniam się w pas!
Przed sporo lat hufiec był, tu nie mam cienia wątpliwości, prawdziwą perełką na ciężko zamglonym firmamencie ery po stanie wojennym. Kogo tam wówczas obchodziła jakaś polityka rządu, socjalizm i inne gówna! Najważniejsza była harcerska tradycja, organizacja obozów dla młodzieży i posiadanie na to funduszy.
Rozległa baza, szkutnie, całoroczne szkolenia wodniaków z możliwością zdobycia stopnia sternika na hufcowych żaglówkach, w hufcowej bazie na Warmii,
Do tego trzeba było mieć łeb, bo przecież kawał kosztów pokrywało harcerstwo.
Piękne czasy!

Hufiec Łódź-Śródmieście właśnie przestał istnieć.
Zostaliśmy my, dinozaury.

Dziś się spotkaliśmy przy herbatce, torcie i jednej nieśmiałej świeczce po środku.
I naszych wspomnieniach...

To tyle.
Wychowaliśmy, sorki, że piszę także o sobie, wiele tysięcy dobrych Polaków i, kurwa mać, o wiele lepszych patriotów od tych dzisiejszych!

A na ścianie pałacyku, w którym nasz Hufiec mieścił się trzydzieści lat, musi chociaż zawisnąć upamiętniająca to tablica.
Bo nie może być tak, aby tak chlubna część historii Łodzi została zapomniana.
W odpowiednim czasie poinformuję o możliwości dorzucenia się jakąś wolną złotówką na ten szczytny cel.
Pomysł nie jest mój, ale i ja postanowiłem się troszkę do tego przyczynić.
Nie stracicie wiele dokładając się także. W końcu dzisiaj za złotówkę kupuje się nawet banki.

sobota, 1 grudnia 2018

Przedświąteczna opowieść

Jakby to powiedział imć Zagłoba w powieści "Ogniem i Mieczem" do Bohuna...
Chodziłem przed laty "w koperczaki", do jednej dziewczyny z podwórka obok. Była, a może nawet i jeszcze jest, oszałamiającą blondyną, ze wszystkimi atutami razy dwa. Faceci na jej widok walili bańką w latarnie i potykali się o porzucone na chodniku zapałki. Ja czasem też. Miała jeszcze jeden atut. Pracowała w delikatesach na Piotrkowskiej, które były mekką Łodzian w zaopatrywaniu się w towary w innych sklepach nieznane. Rzucali tam pomarańcze przed świętami, czasem nawet arbuzy, i sporo innych wiktuałów znanych ówczesnym Polakom wyłącznie z książkowych reprodukcji.
Dość często zaglądałem do owego łódzkiego El Dorado, bo raz, że mieszkałem niedaleko, a dwa - dla owej blondyny i trzy: bo dostawałem towar spod lady.
Ela była zawsze dla mnie uczynna i miła, ale coś za coś.
Ela była bardzo mało inteligentna niestety. Rozmowa z nią o czymkolwiek przypominała orkę na ugorze, a ja czułem się jak zaprzęgnięty do pługa przez swojego ojca Tomuś Czereśniak z "Czterech Pancernych".
Ona mówiła, a ja słyszałem:
- Ciągnij Tomuś, ciągnij...
Co tu ukrywać...
Nie uciągnąłem.

Ten nieco przydługi początek jest bardzo ważny dla mojej dzisiejszej opowieści.
Obawiam się bowiem, że nawet gdybym dzisiaj był owym młodziutkim Darusiem z tamtym malutkim rozumkiem, to ilość młodziutkich blondyn z atutami razy dwa, a może i cztery, rzuciłaby mnie w odmęty homoseksualizmu. Nie żebym był jakimś nałogowym hetero, bo Morrisona pewnie z łóżka bym nie wyrzucił, ale świadomość obudzenia się o poranku w objęciach jakiejś bogini, która na jakże fundamentalne pytanie o poranku...
- Z kim Polska walczyła w 1920 roku pod Warszawą?
Odpowiada:
- Z Krzyżakami.
... sprawiłaby, że pług, ciągnięty przez Tomusia, wydałby mi się być lekki jak waga szarych komórek wielkiej części współczesnej młodzieży.
Nie winię jej za to.
Tylko Zalewską, i cały pis, który trzeba natychmiast spalić na stosie, zapakować prochy w armatę i wystrzelić w tak zwane pizdu.


 I to było moje słowo na niedzielę.

środa, 28 listopada 2018

Sztandar wyprowadzić!

Mój blog powstał na początku 2014 roku. Miał on być moim komentarzem do dziejącej się współczesności. Nieudolnie zacząłem, ale jakoś poszło. Na początku miałem kilku czytaczy po każdym wpisie. Pamiętam jakie wrażenie zrobiła na mnie wiadomość, że jakiś tam ostatni wpis, miał 63 otwarcia. Byłem zadowolony niczym Krystyna po zeżarciu chińszczyzny; że tkwi we mnie jakiś potencjał...
Do owej satysfakcji, wraz z faktem, że zwyczajnie lubię pisać, dodałem w myślach potrzebę wielu ludzi, którzy, jak wówczas czułem, może będą chcieć mojego bloga czytać, doszła rosnąca wciąż grupa tych, którzy faktycznie to robili.
Krąg zainteresowanych wciąż rósł, i już dwa lata później, liczba otwarć szła w tysiące, a jeden wpis przeczytało 120 tysięcy.
I dałem się ponieść fali zachwytów nad własnym geniuszem.
Wierzcie mi...
To był okropny błąd!
Poczułem się niczym Doda po "Big Brotherze" i zacząłem zatracać sens tego, od czego zaczynałem. W sumie to dziś nawet się z tego cieszę, bo banalne pisanie bloga nauczyło mnie jak iluzoryczna jest "sława".

Słuchałem niedawno wywiadu z "Piaskiem" mówiącym dokładnie to samo. Gdzie mi tam do niego
Każdemu twórcy wydaje się, że jak raz zdobędzie sławę, to potrwa ona do jego śmierci i zapewni byt sobie i swoim potomkom na wieki.
Nic bardziej mylnego!
Ludzie namiętnie próbujący ku sławie dążyć, krótko potem, kiedy uda im się stanąć na piedestale i sięgnąć zaszczytów, budzą się z ręką w nocniku, bo każdy rodzaj sławy niesie za sobą tę niezrozumiale ulotną część życia, która opiera się całej logice i przenoszosi nas tam, gdzie niekoniecznie byśmy sobie tego życzyli. 
A wówczas zaczyna się stres i myśl co poszło nie tak, na ile to nasza wina, dlaczego?
Piasek, tak myślę, umie tylko śpiewać i robi to całkiem dobrze. Niemen poszedł swoją drogą i fakt, że nikt nie chciał w końcu go słuchać był jej wynikiem. Odwrotnie do Kai, która zmroziła mi onegdaj krew piosenką o córce, która miała być chłopcem, ale później nagrała album z Bregowiczem.
Każdy z nas mógłby podać sto innych przykładów podobnej sinusoidy zachwytów, ale po co!
Życie jest brutalne, a bycie na szczycie zawsze powinien poprzedzać wielki wykrzyknik z dopiskiem:
- Carpe diem!
Bo jeśli ktoś nie rozkmini tego w odpowiednim momencie, to poległ!

Piszę to wszystko ku przestrodze młodszych, którym wydaje się, że za chwilę złapią za nogi jakiegoś boga. Życie zweryfikuje marzenia z prędkością światła.
I co wtedy?
Cmentarze są wypchane marzycielami.

Myślicie zapewne, że piszę to wszystko, bo i mój blog spotkał podobny los. Nie jest tak. Zaczynam tylko czuć coraz mniejszego pałera skupiając się na krytyce pisu.
Oni niebawem odejdą w niebyt. Ich elektorat wymrze, a młodzi, ci normalni, oleją tę plagę idiotów i walnie przyczynią się do jego unicestwienia.
Wówczas to Kacza dupa i jego poplecznicy doznają traumy bycia na aucie. 
Nie zdechnie jedynie kościół, ale na tę swołocz lekarstwa nie umiem znaleźć, bo zastępy zdolne pokonać klechów są zbyt strachliwe i mają z nimi zbyt wiele wspólnych interesów, aby były tym zainteresowane.


Szkoda mi tej naszej Polski.
Wam trochę też?


niedziela, 25 listopada 2018

Dziewica z Siemiatycz


Nie lubimy rozmawiać o seksie. Nie umiemy. Dzieci przynoszą bociany, a w łóżku się śpi. Ciemnota i zakłopotanie w obliczu prawdopodobnie najpiękniejszych doznań w życiu człowieka jest tak wielka, że wolimy pieprzyć dziecku jakieś głupoty niż przyznać, iż każdy marzy o powrocie do choćby jednej upojnej nocy z czasów, w których preferowaliśmy dobre bzykanko nad mycie okien.
Jest taka ludowa mądrość...

Gdybyśmy w pierwszych pięciu latach dokładali do słoika po jednej fasolce po każdym seksie, a przez następne trzydzieści po jednej wyjmowali, to mało co by w słoiku ubyło.

Po diabła więc się męczyć z czymś co trwa jedynie kilka lat, najczęściej w nocy i czymś na tyle obciachowym, że wstyd się pochwalić.

Bo chwalić to się możemy nowym telewizorem i marchewkową dietą podczas której spalamy więcec o 60 kcal dziennie, a nasz pępek, już po tygodniu, opiera się o kręgosłup.
Po dwóch... potrzebujemy taksówki, aby zawiozła nas na golonkę, bo jesteśmy za słabi na doturlanie się sami do knajpy.

Nigdy w życiu nie byłem na żadnej diecie. Głodzenie się w celu sprawdzaniu efektu jojo uważam za skończony debilizm. Jedzenie wyłącznie tego, co się do jedzenia nie nadaje powoduje u mnie większy stres niż gdybym niczego nie jadł.
Wróćmy jednak do seksu.
Przyzwoite bzykanko, dowiedziałem się tego z kanadyjskich źródeł, pozbawia nas ok. 100 kcal. Nas, czyli mężczyzn, bo kobiety mniej.
A teraz rada właśnie dla nich...
Skoro tracicie mniej ze swojej oponki, to trzeba Wam więcej seksu. Najlepiej zaś robić to z przygodnym kochankiem, bo wówczas wydzielająca się adrenalina przyśpiesza proces trawienia nawet o 100 procent. Trudno pominąć tu nieudawany orgazm, bo natychmiast śmiało możemy dorzucić kolejne 100 kcal właściwie za friko i chyba z większą przyjemnością niż na widok  dyniowej zupy bez soli, pieprzu, cukru, rozmarynu i grzanek.
A skąd ja mam wiedzieć po cholerę w takiej zupie rozmaryn, ale może ktoś lubi?
Okazuje się także, że najwięcej spalamy w pozycjach stojących (do 50 kcal na minutę!), wzmacniając tym samym wiele partii różnych mięśni. Najwięcej kalorii traci kobieta w pozycji na jeźdźca.
Jak zauważyliście, czasem pewnie z wypiekami na twarzach, o seksie da się mówić głośno i bez krępacji.
Problem polega więc nie da seksie, a na jego braku.
Weźmy taką panią Madzię z Simiatycz...
Słoik z jej fasolkami nie zapełni się nigdy nawet jedną sztuką. Nie ma co wkładać, nie ma czego wyjąć. Niebawem pani Madzia będzie zidiociała małżonką nieistniejącego faceta, która wyprowadza na spacer wypchanego psa przybitego do deskorolki z różańcem na wacku.

Nie jedzcie żadnych świństw! Nie chodźcie do kościołów i, w żadnym wypadku, nie odchudzajcie się! Starajcie się być seksowne, a natura wykona resztę pracy.
Albo, bowiem, wasz mąż widział kiedyś, na początku, z kim chce spędzić resztę życia i dlatego macie mężów, albo ten cały mój dzisiejszy wpis jest o dupę rozbić.
A co do pani Madzi z Siemiatych...
Żałuj!
Mimo wszystko żałuj!

Natury oszukać się nie da i można spędzić życie w zgodzie z nią, albo przeciw niej.
Co zaś robi z człowieka życie przeciwko naturze, dobitnie widać na twarzach tych, którzy najwięcej o niej rozprawiają.
Wystarczy spojrzeć na twarze tych, którym brak seksu sponiewierał umysły i wstąpili do pis.


Miłej nocy.

sobota, 24 listopada 2018

Black Friday


Podjechaliśmy dziś do łódzkiej Manufaktury. Niewiedzących informuję, że jest to kilkaset sklepów, kilkadziesiąt knajp, kina i jeden diabeł wie co jeszcze. Wszystko to, wraz z ogromnym parkingiem, stworzyło, w przebudowanych budynkach najbogatszego łódzkiego fabrykanta, nową fabrykę dla zakupoholików tym razem. Za moich szkolnych lat, kiedy jeszcze funkcjonowała, zabierano nas do niej na wycieczki. Andrzej Wajda sfilmował ją na potrzeby "Ziemi Obiecanej". Dużo lat później, kiedy zajmowałem się krawiectwem, tylko tam mogłem kupić cudnie delikatną tkaninę na ubranka dla noworodków zwaną batyst.
Zdaję sobie sprawę, że żyjemy bardzo energetycznych czasach i nie pora płakać nad każdym rozlanym mlekiem, zastanawiam się jednak czy aby nie przekroczyliśmy już progu zidiocenia.

Dlaczego o tym wszystkim piszę?

Bo na kilkunastu parkingach otaczających Manufakturę nie było gdzie wcisnąć palca. Wszyscy kierowcy szwendali się po nich jak dzieci we mgle psiocząc na siebie i cały świat, że nie mają gdzie zaparkować.
Na szczęście ja znalazłem małą dziurkę. Żonusia poszła na zakupy, a ja zacząłem lustrować tablice rejestracyjne zbłąkanych.
Kraków, cały Śląsk, Warszawka... Intelektualna rozpacz!

Powiedzcie mi....
Czego nie można kupić w Zabrzu, że trzeba jechać po to do Łodzi? W sobotni wieczór!
Zamiast, jak każdy normalny Polak, usiąść przy stole w gronie znajomych i się nawalić, trzeba przejechać dwieście kilometrów w jedną stronę, aby kupić paczkę herbaty i podpaski w promocji?
Nigdy tego nie zrozumiem.
Kiedyś jeździło się po świecie "za chlebem", dzisiaj jedziemy "po chleb".

A batystu nie ma. Zresztą i po co? Są pampersy. I niech sobie nasze dziecko w nie szczy do dorosłości!
Ale w
Dlaczego czarny piątek załapiemy się na promocję!
Może w Ameryce, bo na pewno nie u nas.
Który sprzedawca obniża ceny na kilka dni przed grudniem, a więc w czasie. w którym zarabia za kwartał?
Podwyższa je właśnie, a spece od marketingu odpowiednio napieprzą ludziom w głowach i karuzela się kręci.
Nie cierpię marketów i staram się do nich nie chodzić, bo gówno mnie obchodzi wybór z tysiąca rodzajów herbat, których i tak nie piję.
Dlaczego wciąż dajecie się na to nabierać?!
Piątek był chyba wczoraj...
Nie byłbym teraz sobą, gdybym nie wbił szpili w pis.
Wiedzcie zatem, że i oni o tym wiedzą i żerują na tej naiwności od swojego zarania. A całe to pieprzenie z bogiem i patriotyzmem w tle jest w tym ogólnoświatowym trendzie robienia z ludzi bezmózgów wyłącznie małą cegiełką.
Rzućcie więc w cholerę kościół, oszukańcze pseudo-promocje i poparcie dla prawicy i lewicy, a zobaczycie jak niebawem wszyscy wymiękną!
Niestety...
To się nie zdarzy.
A ja na zawsze już będę stał w gigantycznych korkach, bo jakiś głupi babsztyl namówi swojego debilowatego męża, aby przeleciał kilkaset kilometrów do łódzkiej Manufaktury po rajtuzy i pęczek szczypiorku.
Bo mieszkam nieopodal.
I to było moje słowo na wolną niedzielę.



czwartek, 22 listopada 2018

Globalne otępienie czyli na czym żeruje pis

Przewiduję w tym roku prawdziwą zimę. Taką ze śniegiem i mrozem. Nie jestem wprawdzie wielkim jej zwolennikiem, ale tak mi się jakoś za nią zackniło, a ja lubię, że się tak wyrażę, naturalną kolej rzeczy w przyrodzie.
W kwietniu i maju powinno więc wszystko kwitnąć i się zielenić, w lecie powinno być słonecznie i ciepło, na jesień zrobić się chłodniej, ale bardziej kolorowo, a zimą padać śnieg. Natura tak skonfigurowała nasze organizmy przez wieki, przynajmniej w naszej szerokości geograficznej, że jest nam z tym już dobrze i nie ma na co psioczyć, a jak komuś nie pasuje, może przeprowadzić się do Czadu.
Przyznaję...
Lubię nasz kraj i okolice, w których przyszło nam żyć, bo to ładne miejsce do życia właśnie.
Jest tylko jeden problem... Ludzie.
Może istotnie zmieniający się klimat ma na nich fatalny wpływ i tak bardzo zaburza naturalne procesy myślowe, że nie nadążamy, a może, najzwyczajniej, głupiejemy.

Kultura owego rozchełstanego konsumpcjonizmu nie jest nastawiona na myślenie. Ludzie są w niej wyłącznie towarem, który wsadza coś do ust, gryzie, połyka, trawi i wydala.
No i kupuje. 
Wyłącznie na tym koncentrowane są wszystkie siły usiłujące zrobić z nas robocopów. Człekokształtne stwory, bezustannie zasilające kiesy korporacyjnych gigantów, nie powinny myśleć. To zaburza proces sprzedaży produktów i powoduje straty.
W Ameryce musimy żreć wyłączne hod-dogi i hamburgery popijając colą. No chyba, że oglądamy właśnie mecz bejsbola, albo film "Godzilla contra Mega-rekin", to konieczny jest popcorn.
Jesteśmy totalnie uzależnieni od swoich telefonów, które, dla zmyły, przybierają coraz to nowe nazwy typu: smartfon, iphone, nphone  czy inny tablet.
Jeśli chcemy wygrać w totka to nie obstawiamy jakiegoś gównianego miliona, bo my potrzebujemy od razu trzydziestu!
I co z nimi zrobicie?
Kupicie sobie samolot?
To gdzie będziecie nim latać?
Nad swoim Wąchockiem?

Marzenia może mieć każdy, ale co z nich wynika? Jedno plastikowe krzesło na stadionie tysiąclecia...

Kretyński program pisu, zapewniający debilom wirtualny dobrobyt bez żadnego ich wkładu, obliczony jest dla debili właśnie. I wyłącznie debile dają się na niego nabrać. 
Prawie zawsze o tym piszę. To jest temat przewodni mojego bloga. Nie znoszę naiwnej głupoty.
Gówno dostaniecie!
Do posprzątania.
Dostanie Tarczyński, Suski i Pawłowicz. Kamiński wepchnie synalka do banku światowego, a kacza dupa nakaże postawić kolejne tysiąc pomników ku swojej chwale. Faszyści zawładną Europą w imię waszej nieskończonej potrzeby rozpowszechnienia na Facebooku wiadomości, że oto właśnie wracacie do domu tramwajem i nie macie gdzie usiąść, bo tłok...

Proponuję wrócić do książek.
Tete-a-tete z dobrą literaturą nikomu nie zaszkodziła.
Jeżeli jeszcze umiecie czytać...
Ale uważajcie, bo na naszych oczach wyrasta następne pokolenie tych, którzy zrobią z waszych dup jesień średniowiecza.




sobota, 17 listopada 2018

To powinniście wiedzieć i przekazywać wnukom

Dowiedziałem się dziś, że Lech Wałęsa został dziś doktorem honoris causa jakiejś uczelni w Ameryce Południowej. To jego trzydziesty siódmy taki tytuł.
Jest także...
- Kawalerem Orła Białego.
- Kawalerem Orderu Odrodzenia Polski.
- Król Szwecji nadał mu herb wraz z Królewskim Orderem Serafinów.
Ma także...
- Wielki Krzyż Orderu Łaźni (odznaczenie brytyjskie)
- Krzyż Wielki Orderu Legii Honorowej (Francja)
- Wielki Krzyż ze Wstęgą Orderu Terra Mariana (Estonia)
- Order Białego Lwa (Czechy)
- Order Słonia (Dania)
- Wielki Order Zasługi (Włochy)
- Wielki Krzyż White Rose with Chains (Finlandia)
- Order Lwa Niderlandów (Holandia)
- Order Pius XII (Watykan)
- Order Zasług Republiki Federalnej Niemiec
- Order Zasług Republiki Chile
- Narodowy Order Krzyża Południa (Brazylia)
- Medal Niepodległości Republiki Turcji
- Wojskowy Order Św, Jakuba z Mieczami (Portugalia)
- Order Henryka Portugalskiego ( oczywiśce Portugalia)
- Order Św. Olafa (Norwegia)
- Medal Republiki Urugwaju
- Wielki Krzyż Orderu Zasług Republiki Węgierskiej
- Medal Wolności National Endowment for Democracy (USA)

O bardziej poślednich wyróżnieniach nie ma nawet co wspominać, bo musiałbym pisać jeszcze kilka godzin.
Ma także ośmioro dzieci i Pokojową Nagrodę Nobla.

Kaczyński ma kota.
Jedzmy gówno! Miliardy much nie mogą się mylić!
Dobranoc










czwartek, 15 listopada 2018

Jeden kościół - jeden złotych

Może za wyjątkiem tego na Wawelu. Ten powinien pójść za dychę.
Przetarg powinien być zorganizowany w najbliższym tygodniu. Nie ma na co czekać.
Po drugiej wojnie światowej powstało ich prawie osiem tysięcy. Zakładając, że drugie tyle już stało wcześniej, i tak uzbiera się z tego niezła sumka, za którą episkopat wyekwipuje pokaźną liczbę kwestarzy zbierających po wsiach jałmużnę ku chwale i dla duchowej zdrowotności.
Ktoś niedawno mądrze napisał, cytując jakiegoś ogiera w purpurze, że skoro wymodlili oni naszą niepodległość, to niech sobie wymodlą jeszcze pieniądze na swoje utrzymanie i odpierdolą się od nas.

Nie jestem specjalnie zorientowany w łapówkarskiej aferze, tak bardzo zajmującej ostatnio prawie wszystkich internautów, a dotyczącej sprzedaży jakiegoś banku właśnie za jednego zyla, ale sam pomysł bardzo mi się podoba. Stąd moja sugestia.

Bywałem kilka razy, w latach osiemdziesiątych, w ówczesnym ZSRR. Teraz są to tereny Ukrainy. Niemal w każdej wsi stał kościół przerobiony na magazyn. Trochę mnie to wówczas bolało, ale, z perspektywy czasu uważam, że była to słuszna droga, ku której wypada nam z wolna powracać.

Czy wiecie, że kościół ma w Polsce więcej ziemi niż państwo?
A czy ktoś widział jakiegoś księdza uprawiającego rolę?
To może ktoś mnie oświeci na jakiego wała nierobom w sutannach jest ona potrzebna?

Dzięki, nie trzeba, bo ja wiem...
Za każdy hektar ziemi będącej w użytku, lub nie, Unia płaci Polsce gigantyczne pieniądze. Kwoty w takiej skali muszą iść w miliardy Euro.
Dlatego.

A teraz powiedzcie...
Ile z tych pieniędzy trafia do rąk zamulonych religią taco-dawców?
Oczywiście, że nic!

Wiecie skąd w Watykanie miliony ton najlepszego marmuru?
Bo rozebrali z niego cały starożytny Rzym.

Wiecie co to jest: "Donacja Konstantyna"?
To jeden z największych przekrętów kościoła, na mocy którego odziedziczyli oni po cesarzu wszystkie przywileje i dobra ziemskie w całym ówczesnym świecie.
Złodziejstwa i oszustwa idą za kościołem od jego zarania. 
A ponieważ robią to na taką skalę, to komu z tych "maluczkich" jest w stanie to wszystko ogarnąć?

Pislandia idzie tym samym tokiem myślenia.
Jak ukradniemy sto tysięcy, to mogą nas złapać, ale jak sto milionów, to jest patriotyzm.
Trzydzieści kilka tysięcy kleryków zapewni odpowiedni poziom indoktrynacji w terenie, a radio "Marysia" w eterze. Ulice zapełnią rozentuzjazmowane łyse pały w maskach tak, żeby wszyscy inni bali się wyjść, a Kurski zrobi z tego wszystkiego narodową epopeję z kolejnego cudu nad Wisłą.
I szafa gra.

Nie lubię tego naszego cyrku. Nie mogę zrozumieć dlaczego mieszka tu aż tylu idiotów. To nie jest normalne, aby w dwudziestym pierwszym wieku pozwalać sobie na rządy tępej inkwizycji do spółki z faszystami pod auspicjami oszustów.



środa, 14 listopada 2018

Świat pozbawiony logiki

Nie zrażajcie się początkiem, bo bardzo aktualny wpis!

Jeszcze miesiąc z ogonkiem i nadejdą święta, ale już teraz wypływa sprawa karpi.
Że się nad nimi znęcamy, że cierpią, i że powinniśmy na święta wcinać fistaszki z kapustą.
Nie jestem wielkim fanem karpiego mięsa, bo jest takie sobie, ale...

... od razu budzi się we mnie agresja w stosunku do fanów jedzenia wyłącznie tego, co samo spadło z drzewa.
Skąd wiadomości, że wbijając swoje perłowe ząbki w soczystą gruszkę, nie czynimy jej bólu; że fistaszkowe cierpienia podczas ich międlenia są dokładnie tym, o czym fistaszek marzył dojrzewając? To były jakieś badania?
Załóżmy jednak, że zacznę przejmować życiem karpia... Ja mogę go nie zjeść, jest mi to rybka. Wszyscy możemy! Możemy zabronić hodowli wszystkiego co żywe i posłać miliony hodowców do zbioru jabłek. Ciekawe czy będzie to miało wpływ na ich cenę...

Dam sobie poucinać wszystkie członki, że gigantyczna większość z owych wrogów wszelakiego mięsa namiętnie zajada się przegrzebkami, krewetkami i innym sushi. To co, tuńczyków zabijanie nie boli?

Może jeszcze inaczej...
Cały świat wciąga kokę i pali maryśkę. Może nie?
A czy taki, niejedzący nawet rybki hipster, opychający się kotletem z marchewki i bułką posmarowaną masłem sojowym, ale namiętnie palący trawkę, zastanowił się ilu ludzi ginie corocznie w narkotykowych wojnach wyłącznie po to, aby on mógł się nawalić?
Skąd wiecie ilu ludzi pracodawcy mieszają codziennie z błotem, by upiec wegańskie bułeczki?

Po cholerę przejmować takimi sprawami skoro cierpią karpie!

Zawsze zdumiewała mnie ludzka bezmyślność i patrzenie na świat ze swojej, często poważnie pokręconej perspektywy.
W obliczu tego co napisałem, jedynym naszym wyjściem jest powrót na drzewa i wyhodowanie na powrót chwytnych ogonów.
Z żalem konstatuję, że zmierzamy w tym właśnie kierunku.
Dzierżący władzę starają się zmienić ludzkość w bandę bezwolnych zombi, a najgorsze jest to, że wielu z nich to odpowiada.
Nieważne ile jest 6x6.
Maska na ryj i bóg, honor, ojczyzna!
Prawie zacząłem żałować kiedy przycichła sprawa apelu smoleńskiego. Łudziłem się bowiem nadzieją zobaczenia na lotniskach rozpłakanych tłumów powtarzających macierewiczową mantrę godzinę przed odlotem. Coś musiało jednak nie wyjść i dlatego mamy teraz w paszportach boga.
Mnie wystarczyłoby zdjęcie i moje dane, ale bez boga już nigdzie polecieć nie można.

Informuję na koniec wszystkich niedoinformowanych, że produkcja czegokolwiek niesie za sobą czyjąś krzywdę.
Najgorsze zaś jest produkowanie głupoty. W tym jesteśmy mistrzami. Szczególnie w ostatnich trzech latach.
Nie pieprzcie mi zatem o świątecznym karpiu i jego traumatycznych przeżyciach, bo doprowadzimy do tego, że to kiedyś karpie wyjdą z wody i zaczną pożerać nas. 

poniedziałek, 12 listopada 2018

Żona dla Kaczora

Pewna pani, wabiąca się Agnieszka Graff, jest bardzo wykształcona. Jest aż tak wykształcona i wyemancypowana, że wpadła na genialny pomysł. Autorytatywnie stwierdza bowiem, że wszyscy mężowie są zbyt rzadko przez żony bici. Mało tego! Często nawet w ogóle bici nie są!
I ona postanowiła to zmienić.
Tu kilka słów wyjaśnienia...

Pani Agnieszka jest chudą i odpychającą bździągwą w wielkich brylach i ma uszy jak Jurek Urban. Już sam fakt chęci poślubienia Agnieszki jest aktem nieokiełznanego masochizmu i tu Agnieszkę doskonale rozumiem.
Zapewne do codziennego aktu sprawiania mężowi łomotu wkłada najpierw coś z lycry i wpina piętnaście agrafek w łechtaczkę, aby się jeszcze pobudzić, a jej zestaw okutych stalą pejczów zadziwiłby niejednego Olbrychskiego. Ilością kajdanek obdzieliłaby pewnie kilka komisariatów, że o innych artefaktach nie wspomnę.
To tyle o Agnieszce.
Teraz jej mąż...
Bo Agnieszka męża posiada.
To fotograf i korespondent prasy francuskiej, niejaki Bernard Ossera.

I sprawa staje się jasna!
Ona go napierdala, a on kwiczy ze szczęścia, robi zdjęcia i wysyła wszystko niedopieszczonym Żabojadom.
W sumie to i jego trochę rozumiem, bo i ja wolałbym nadziać się dupą na pejcz, niż zjeść ślimaka w mandarynkowym sosie ze skrzydełkiem nietoperza na chrupko.
Zapewne pan Bertrand wożony jest w bagażniku, w rozpinanych na dupie gaciach i kolczatce.

I co? Można się bawić?

Ja wiem, że małżeństwo to bardziej totolotek, ale zdarzają się szczęśliwcy. Ciekawe jest także to, że z owego szczęśliwego małżeństwa powity został syn. Nie chciałbym być niegrzeczny, ale jeśli dotrwa to pełnoletności, to nie wróżę mu ciekawego życia. Salony sado-maso u nas raczej w odwrocie. Może gdzieś nad Loarą...

I tu dochodzę do sensu tytułowego zdania.
Ewidentnie są w Polsce, tu muszę przesadzić - "mężczyźni", którzy organicznie potrzebują co wieczornego łomotu i świetnie wiecie, kogo mam na myśli.


P.s.

Od dwóch dni internet aż kipi od Międlarów, rac, łysych łbów i Dudusia.
Chce mi się od tego rzygać i nie pisnę o tym ani słowa. Tu słowa na nic. To gówno trzeba po prostu posprzątać, a od tego są inni. 

sobota, 10 listopada 2018

Więc pijmy wino szwoleżerowie.....

Nie chcę zabrzmieć dziś niemądrze i postaram się tego nie zepsuć.
Jutrzejsze święto jest mi całkowicie obojętne. Nie identyfikuję się z nim. Rozdmuchana przez prawicę inicjatywa obchodów odzyskania niepodległości przed su laty, mająca ponoć łączyć -    wyłącznie dzieli.
Dzieli dokładnie tak samo jak polityka pisu, wedle której jesteśmy jednością. Pod warunkiem, że mamy jednakowe poglądy jak najbardziej zbliżone do oficjalnych.
Cała reszta jest ekstremą śmiącą bruździć w jedynie słusznej linii nieomylnych pod wodzą najnieomylniejszego.

Przeżyłem czasy promujące taki stan rzeczy i nie mam zamiaru dać się ponownie skurwić w pozorowanej jedności, pod czyimś wezwaniem, jedynie z tego powodu  że ów ktoś by tak chciał.
Żeby to jeszcze był ktoś...
Na szacunek to trzeba sobie zasłużyć i żadna pisowska menda nie zbliży się do niego nawet na milimetr, a dzień, w którym napiszę choćby jedno dobre słowo na ich temat, będzie moim ostatnim.

Kilka lat temu byłem w Szwecji.
Każdy jej mieszkaniec, pod warunkiem, że ma tam swój dom z ogródkiem, ma także wywieszoną szwedzką flagę na odpowiednio wyeksponowanym miejscu. Cały rok!
Dbają o nią i systematycznie piorą. Bo to jest symbol ich narodowości.
A co jest u nas?
Naprzeciwko moich okien powiewa na balkonie, od bodaj 3 maja, koszmarnie utytłana szmata imitująca narodowe barwy. Na balkonie obok jest to samo.
Domyślam  się, że mieszkają tam wielcy patrioci.
Jeżeli na tym patriotyzm polega, to ja za taki patriotyzm dziękuję.
Dziękuję także za chwile narodowych uniesień, takich za pięć dwunasta, i wystawanie w godzinnych kolejkach po polską flagę.

Przeczytałem dziś tekst, który jak ulał pasuje do Dudusia i do nas. Są to słowa o pewnym przedwojennym piłkarzu.
- "Tak długo się kręcił z piłką na jednym metrze kwadratowym, aż zakręciło mu się w głowie".

Nie umiemy być patriotami do czasu, aż nie dostaniemy mocno w pysk. Wówczas wzbiera w nas cholera i zaczynamy się jednoczyć przeciwko wrogowi.
A na co dzień?
Jesteśmy zapyziałymi wrogami samych siebie opętanych naszymi małostkami z gatunku"
- Somsiadowi konia ukradli! A taki był ładny! Amerykanski!

Jeżeli więc czujecie się owym niezłomnym narodem, zrzeszonym pod biało-czerwoną z dumnym orłem w koronie, to manifestujcie to na co dzień, a nie wyłącznie od święta.
Raz na sto lat.
Bo dajecie tym samym pożywkę dla tworów pokroju Jakubiaka, Tarczyńskiego czy Międlara.

Nie byłoby ich, gdybyście nie byli tacy mali i żałośni!
I dlatego zostaję w domu.


A teraz słucham krytyki armii szwoleżerów przed atakiem z szabelką na czołgi.
Tańcujecie z piłką na metrze kwadratowym, jak ten przedwojenny piłkarz, i tylko patrzyć jak odbiorą wam piłkę.
I to było moje słowo na świąteczną niedzielę. I poniedziałek...

wtorek, 6 listopada 2018

Pan wkłada mi w usta...

Dziś będzie czysta pornografia.
Tytułowe słowa wydobyły się z ust madame Wasserman na wczorajszym przesłuchaniu Tuska. Nie widzieliśmy wprawdzie jego reakcji, myślę o tej pod stołem, ale ja, na takie dictum, poczułbym chyba lekkie ciarki w lędźwiach, bo pani Wasserman jest z wyglądu całkiem do rzeczy.
Niestety, jedynie do momentu, w którym puści swój język w ruch, ale to znowu kojarzy mi się mocno dwuznacznie.
Mimo wszystko wolę jednak oglądać ją niż gołą dupę senatora Jana Marii Jackowskiego, borykającego się najwyraźniej z określeniem własnej płci. Powodem może tu być jego drugie imię. Nie mam o to do niego żalu. Każdy ma jakieś marzenia.
Na przykład taki obatel, który zapragnął zostać prezesem związku kolarskiego. Z czym kojarzy się rower to chyba nie muszę mówić.

Pewnie myślicie teraz, że przejadę się po Kryśce...
Wolałbym wpaść pod młockarnię.

Miałem kiedyś taki sen, że budzę się rano w łóżku, a obok przeciąga się naga Sobecka.

Kłamię. Byłby to mój ostatni sen z życia.
Nie śnił mi się także poseł Pięta, który od zawsze przypomina mi strusia. Ta jego kochanica też jakaś ptasia z wyglądu. Nie jestem również ciekaw, co ów nielot kryje, nomen omen, pod ogonem, ale nawet gdyby nie krył tam nic, to ludzkość z tego powodu nie ucierpi.

Ogólnie rzecz biorąc nie dostrzegam na prawicy żadnych osobników płci obojga, których nie wyrzuciłbym z łóżka jednym celnym kopem, a to w rodzinne klejnoty, a to w szydło...
Toż już ponoć nawet i Ramzes XIII doszedł do wniosku, że nad pislandię nadchodzi zaćmienie słońca i postanowił dokończyć budowanie grobowca za swoje.
Tylko Janko muzykant liczy jeszcze, że nawiedzi go kapłanka Sara, bo faraonem to on już jest.
Mógłbym jeszcze długo pastwić się nad pisiorami, ale nie mam na to ochoty.
Coś mi trzeszczy w oskrzelach.

Bycie pisiorem nigdy nie kojarzyło się dobrze, zawsze dwuznacznie. Nawet nie jestem pewien czy warunkiem przynależności do tej pornograficznej organizacji powinna być sterylizacja.
Ja to powiedziała miss od przesłuchań z pełnymi ustami.

A słyszałem, że stringi to wymyślili dopiero w 1939...



Wszystko zawdzięczamy Egipcjanom.
Kolorowych snów.



niedziela, 4 listopada 2018

Wesołe miasteczko czyli za co lubię Żydów

Pislandia wcale nie chce nas wyprowadzić z Unii.
- To kłamstwo! - grzmi kurdupel.
Szalenie ciekawe jest wszak to, że jego papuziarnia nie grzmi razem z nim. Wprawdzie ktoś tam coś kiedyś o tym bąknie, ale widać ni mają dyrektyw, a sami są zbyt głupi, aby bąkać bez dyrektyw.

Mam taką książkę pt. "Prywatne życie Stalina". Syn ją wygrzebał z półki i przypomniał mi pewiem dowcip o tym bogu z ZSRR.

"Plenum. Przemawia Stalin. Z sali dobiega kichnięcie. Konsternacja.
- Kto kichnął? - pyta.
Cisza.
- Wyprowadzić dziesiąty rząd i rozstrzelać!
Przemawia dalej. Kichnięcie.
- Kto kichnął?
Cisza.
- Wyprowadzić ósmy rząd i rozstrzelać!
I znów takie samo kichnięcie...
- Kto kichnął?
- To ja... - dobiega drżący głos staruszka z końca sali.
- Na zdrowie, towarzyszu.

Historia jest bezwzględna w powtarzaniu się. Mógłbym napisać kilka książek o wypłoszonych zasrańcach z kręgów niesłusznie zwanych władzą, bo są to jedynie kiczowato pomalowane koniki na karuzeli w wesołym miasteczku napędzanych strachem o swoje ogony.
Ostatnio słyszę słowa krytyki pod moim adresem, że się wymądrzam nie dając żadnych rad.
To tera bedzie rada...
Wyłączcie prąd, a cały ten pisowski domek z kart niechybnie się zawali.
Nie sugeruję bynajmniej żeby posłać kurdupla w odwiedziny do brata! Nie zaprzeczę także, że odczytałbym taki gest bez zadowolenia.
W sumie to nawet jestem na siebie zły, że zniżam się do podobnie niskich zachowań. Na swoje usprawiedliwienie mam chyba tylko słowa z tak hołubionej biblii i księgi wyjścia, która mówi jednoznacznie:
- "Oko za oko, ręka za rękę, ząb za ząb".

To oczywisty pretekst do wojny, a ja wolę atakować. Nadstawianie drugiego policzka nie jest w moim stylu. Cztery lata temu, kiedy zacząłem pisać swojego bloga, chciałem być całkowicie apolitycznym prześmiewcą ludzkich przywar, trochę kabareciarzem i ciutkę błaznem. Chciałem, aby mój blog rozśmieszał i tępił ludzkie przywary. Zacząłem nawet dobrze, ale wówczas do władzy doszła tak koszmarna banda debili, że skręciłem z drogi cnoty na drogę rozboju. Nie cenię się za ten postępek. Wprawdzie ludzką głupotę cały czas próbuję tępić, nie przypuszczałem jednak, że przyjdzie mi to z taką łatwością.
Jest ona bowiem (Uwaga! Będzie trudne słowo!), immanentną częścią naszej współczesności, która, żywię co do tego wielką nadzieję, niebawem przeminie. 

Pewnie będę się teraz powtarzał, ale musimy, za wszelką cenę, pozbyć się pisowskiej plagi i stworzyć takie prawo, by nigdy już nie wróciła.
Niedowiarkom polecam zaś obrazki, które będziecie mogli zobaczyć we wszystkich telewizjach za tydzień.

Pamiętacie "Skrzypka na dachu"? To jedyna płyta, którą wożę w samochodzie. Posłuchajcie pierwszej piosenki pod tytułem: "Tradycja".

Nie pozwólmy tworzyć nowej tradycji; opartej na ciemnocie, zakłamaniu i tworzeniu społeczeństwa opartego na pseud-narodowych fobiach jednego człowieka.



czwartek, 1 listopada 2018

Zmarli, którzy żyją i odwrotnie

Słyszałem dziś w Polskim Radio Trójca wypowiedź jakiegoś księdza.
Coś plótł o niebie i rozmowach o nim. Nie słuchałem go specjalnie, ale w pewnym momencie powiedział jakoś tak:
- Wszyscy doskonale znamy cudowne poczucie humoru pana boga...

Faktycznie. Najwspanialej objawiało się ono podczas wojen, a najlepiej przy tej drugiej. Można jebnąć ze śmiechu. Średniowiecze było wielkim pasmem skeczów; do dziś lecą mi łzy.
Skoro ten cały bóg taki dowcipny, to może i ja spróbuję ogarnąć świat po bożemu...

Lata czterdzieste ubiegłego wieku, czasy, w których Hitler ze Stalinem rozśmieszali nam świat, zaowocował szczęśliwym poczęciem Hendrixa, Joplin, Morrisona, Freddiego i cholera wie ilu jeszcze innych setek ludzi genialnych jak choćby Stephen Hawking.
Bóg, w swoim nieokiełznanym poczuciu humoru, wielu z nich powołał do siebie grubo przed czterdziestką. Widocznie znudziły go rozmowy z Sokratesem i Konfucjuszem i chciał sobie zaśpiewać a capella kawałek "Mercedes Benz" z Janis Joplin i "The End" z Morrisonem. Z muzyką.

Hawkinga nie chciał, dlatego uraczył go wstrętną chorobą i kazał mu jeździć na wózku, a poza tym dał mu wystające zęby. Jakoś nie potrafił tylko poradzić sobie z jego mózgiem.
Tyż dowcipnie, co nie?

Przykładów boskich dowcipów jest tyle, ilu ludzi na świecie. Ja sam, patrząc w lustro na swój wstrętny pysk, zaśmiewam się z siebie każdego poranka.
Zapewne to właśnie miał na myśli ów klecha z coraz zabawniejszego radia Trójca. Dla kompletnych jaj zostawił w nim Manna, Wojtka zresztą.

Te jego dowcipy mają jednak zasięg! A jak mu się już wszystko znudzi, to wprowadza na rynek postaci typu Suski i dalej możemy się chichrać.
Rozumiem, że tworzenie debili w naszych szkołach zrobił po to, aby powstał program "Matura to bzdura", a Pawłowiczównę jako antytezę KFC.
I tutaj nasuwa się najważniejsze pytanie.
Po co bogowi pis?

Tego to nawet on chyba nie wie.
Mamy dziś Dzień Zmarłych. Celowo nie piszę "Wszystkich Świętych", ani Święto, bo to sugeruje, że wszyscy zmarli się powinni cieszyć z tego, że nie żyją, albo, że wszyscy są święci.
Nonsens tej nazwy jest załamujący, ale niech tam, myślę o czym innym.

Tak się u nas utarło, że tuż po cudownym obudzeniu się z woli boga, powinniśmy zaraz się nadąć i zasmucić, po czym trwać w tym stanie do szczęśliwego zaśnięcia. No i koniecznie musimy nad każdym grobem klepać się w pierś i przekonywać siebie, że to jest moja cupla, jakbyśmy to my przyczynili się do ich śmierci.
Zapewne pamiętacie wielką część osób, którzy zmarli.

Czy aby na pewno byli to tylko rozmodleni ponuracy z krucyfiksem w dłoni i piorunami w oczach?
Kościół tak właśnie każe im nas pamiętać i za nich się modlić.
Bzdura bzdurę pogania; ku uciesze wiecznych rządów zboczonych capów w kieckach. 

Skoro jednak ów bóg jest taki napakowany dowcipem, to są to dowcipy bardzo niskich lotów.   

Pamiętajmy ludzi takich jakimi byli, co chcieliby od nas usłyszeć dziś i co my byśmy im mieli ochotę powiedzieć. Na tym, moim zdaniem, polega pamięć o naszych przodkach i tak okazujemy im swój szacunek.
Reszta jest naszym milczeniem.

Tak na koniec...
Mam już po dziurki od nosa publikowanie zdjęć debili z pisu i przez pewien czas będę lansował na zdjęciach wyłącznie siebie.

 

środa, 31 października 2018

Parada oszustów

Wszyscy kłamiemy. Taka jest nasza natura. Kłamstwo wpisało się w nasze życie wraz z pierwszymi słowami wypowiedzianymi przez pierwszego mówiącego człowieka.
Nie ma na świecie nikogo mówiącego wyłącznie prawdę, ale za to jest wielu, z ust których słyszymy wyłącznie kłamstwa.
Ci są najgorsi, bo tak się w nim zatracili, że kłamstwo i oszustwo sami uważają za prawdę. Swoistymi mistrzami w tym fachu są oczywiście politycy.
Cała pislandia łże ohydnie i bez mrugnięcia okiem, a Kaczyński z Morawieckim wejdą do annałów kłamstwa na wieki wieków. Nie wejdzie do nich Antoś, bo to zwyczajny mitoman i debil. Krycha z Suskim także. Z tego samego powodu.

O kłamcach i wariatach to chwilowo tyle.
Przejdźmy do dorobkiewczów.

Ci, przynajmniej w naszym kraju, wywodzą się z grupy około-partyjnych lizodupów pracujących chwilowo na etatach... powiedzmy... wiceministrów. To taki ktoś, kto odwala zwykle robotę za szefa w nadziei, że jego pan wykroi mu niebawem cieplutki fotelik prezesa jakiejś spółki.
Szansa jest niewielka, bo tych lepszych spółek jest około setki, dlatego też i rotacja jest wielka.
Pół roku, rok w porywach, i następny. Trzeba zdążyć dać zarobić jak największej grupie najwytrwalszych.
Nie bądźmy jednak naiwni. Taki prezesio dostaje wprawdzie milion czy dwa w roku, ale nie po to zrobili go prezesem, aby o owych milionach bezczelnie się pławił.
Ma zobowiązania!
- Dostaniesz dużą bańkę, ale połowa pod stołem dla nas. Masz jakieś wąty?
Kto by miał!

I tak to sobie płynie.
I nikt nikogo nie złapie za rączkę.
I wszyscy są hepi.
I tak jest na całym świecie.

Myślicie, że PO z PSL robiło inaczej?

To jest polityka na skalę globalną, bo partie muszą mieć za co żyć. Tu liczy się każdy grosz.
Chyba nikt nie jest na tyle naiwny, że partie żyją ze składek!
Bez jaj!
Polityka to biznes. Im większa skala - tym większy.
Po to się do niej idzie. Cała reszta to bajki dla naiwnych.
Wystarczy zerknąć na działalność największych mistrzów w tym fachu czyli...
kler.

Macie jakieś wątpliwości?
No to pokażcie mi inną firmę działającą dwa tysiące lat! Ba! Sto pięćdziesiąt!
Firmę, która niczego nigdy nie wyprodukowała, nikomu niczego nie dała oprócz "dobrego słowa", a sra forsą?
Powtórzę to.
Przez dwa tysiące lat!

I to jest najważniejszy powód, dla którego na słowa "kościół katolicki". "wiara", "bóg", i innych tego typu pierdół, dostaję torsji.

Wracając do początku mojego wpisu...
Każda partia to, dla mnie przynajmniej, taki rodzaj kościółka. Każdy jej przywódca, to taki chrystusik, który mieni się być Chrystusem, i który działa na zasadach opisanych powyżej.
On także nie chce nic robić.
Chce być!
Jak myślicie?
Po jaką cholerę Kaczor chce wystawić pomniki braciszka w każdej wsi?
Bo wie, że za kilkadziesiąt lat nikt ich nie rozpozna. On stawia pomniki sobie.
Cała reszta to otoczka. 

Muszę się teraz, na koniec, odwołać do Kazimierza Sejny, autora książki pt. CK Dezerterzy i jego słów...
- "Nie ma w języku ludzi kulturalnych dostatecznie obelżywych słów, które mogłyby określić takie postępowanie. Nie kwalifikujesz się pan nawet dla sądu dla ludożerców... buszmenie! Jesteś nędznym gadem, omyłkowo nazywanymi człowiekiem.
Panie oberlejtnant Kaczyński! Niech pan stąd wyjdzie, bo ja nie mogę na pana patrzyć - bydlaku! Precz!!!"


wtorek, 30 października 2018

Czy ktoś się ze mną nie zgadza?

Wszyscy kłamiemy. Taka jest nasza natura. Kłamstwo wpisało się w nasze życie wraz z pierwszymi słowami wypowiedzianymi przez pierwszego mówiącego człowieka.
Nie ma na świecie nikogo mówiącego wyłącznie prawdę, ale za to jest wielu, z ust których słyszymy wyłącznie kłamstwa.
Ci są najgorsi, bo tak się w nim zatracili, że kłamstwo i oszustwo sami uważają za prawdę. Swoistymi mistrzami w tym fachu są oczywiście politycy.
Cała pislandia łże ohydnie i bez mrugnięcia okiem, a Kaczyński z Morawieckim wejdą do annałów kłamstwa na wieki wieków. Nie wejdzie do nich Antoś, bo to zwyczajny mitoman i debil. Krycha z Suskim także. Z tego samego powodu.

O kłamcach i wariatach to chwilowo tyle.
Przejdźmy do dorobkiewczów.

Ci, przynajmniej w naszym kraju, wywodzą się z grupy około-partyjnych lizodupów pracujących chwilowo na etatach... powiedzmy... wiceministrów. To taki ktoś, kto odwala zwykle robotę za szefa w nadziei, że jego pan wykroi mu niebawem cieplutki fotelik prezesa jakiejś spółki.
Szansa jest niewielka, bo tych lepszych spółek jest około setki, dlatego też i rotacja jest wielka.
Pół roku, rok w porywach, i następny. Trzeba zdążyć dać zarobić jak największej grupie najwytrwalszych.
Nie bądźmy jednak naiwni. Taki prezesio dostaje wprawdzie milion czy dwa w roku, ale nie po to zrobili go prezesem, aby o owych milionach bezczelnie się pławił.
Ma zobowiązania!
- Dostaniesz dużą bańkę, ale połowa pod stołem dla nas. Masz jakieś wąty?
Kto by miał!

I tak to sobie płynie.
I nikt nikogo nie złapie za rączkę.
I wszyscy są hepi.
I tak jest na całym świecie.

Myślicie, że PO z PSL robiło inaczej?

To jest polityka na skalę globalną, bo partie muszą mieć za co żyć. Tu liczy się każdy grosz.
Chyba nikt nie jest na tyle naiwny, że partie żyją ze składek!
Bez jaj!
Polityka to biznes. Im większa skala - tym większy.
Po to się do niej idzie. Cała reszta to bajki dla naiwnych.
Wystarczy zerknąć na działalność największych mistrzów w tym fachu czyli...
kler.

Macie jakieś wątpliwości?
No to pokażcie mi inną firmę działającą dwa tysiące lat! Ba! Sto pięćdziesiąt!
Firmę, która niczego nigdy nie wyprodukowała, nikomu niczego nie dała oprócz "dobrego słowa", a sra forsą?
Powtórzę to.
Przez dwa tysiące lat!

I to jest najważniejszy powód, dla którego na słowa "kościół katolicki". "wiara", "bóg", i innych tego typu pierdół, dostaję torsji.

Wracając do początku mojego wpisu...
Każda partia to, dla mnie przynajmniej, taki rodzaj kościółka. Każdy jej przywódca, to taki chrystusik, który mieni się być Chrystusem, i który działa na zasadach opisanych powyżej.
On także nie chce nic robić.
Chce być!
Jak myślicie?
Po jaką cholerę Kaczor chce wystawić pomniki braciszka w każdej wsi?
Bo wie, że za kilkadziesiąt lat nikt ich nie rozpozna. On stawia pomniki sobie.
Cała reszta to otoczka. 

Muszę się teraz, na koniec, odwołać do Kazimierza Sejny, autora książki pt. CK Dezerterzy i jego słów...
- "Nie ma w języku ludzi kulturalnych dostatecznie obelżywych słów, które mogłyby określić takie postępowanie. Nie kwalifikujesz się pan nawet dla sądu dla ludożerców... buszmenie! Jesteś nędznym gadem, omyłkowo nazywanymi człowiekiem.
Panie oberlejtnant Kaczyński! Niech pan stąd wyjdzie, bo ja nie mogę na pana patrzyć - bydlaku! Precz!!!"