poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Samotność długodystansowca czyli majówka Jarka



Nie ciekawi Was jak nasz Wuc spędzi majówkę?
Może przebierze się w dresik, zarzuci wędkę, otworzy browara i rozpali grilla? Nakroi pomidorów w kostkę, dorzuci ogórków i czosnku, posoli, doda pieprzu, cebuli i poleje oliwą. Zamiesza. Spróbuje. Wciśnie cytrynę...
W tak zwanym międzyczasie, podwodni ochroniarze nadzieją mu na haczyk wypasionego szczupaka, a on się ucieszy i zakrzyknie:
- O kurwa! Mam branie!
I zatnie rybę.
Żyłka zajęczy, szczupak szarpnie...
Ale jak tu nie ulec arcymistrzowi spiningu, który z niejednej wędki szczupaka wyhaczył, oprawił i osobiście podsmażył na maśle, by móc go skonsumować w doborowym towarzystwie wedle ogniska; z brzęczącą gitarą, intonującą pieśń napisaną ku chwale Jarosława, a zaczynającą się słowami:

- On natchniony i młody był, ich nie policzyłby nikt
  On dodawał im pieśnią sił,  śpiewał, że blisko już swit...

 I rzucił Jarosław rybę na ogień, a ryba modlitwę zmówiła, przeżegnała się i dośpiewała:

- Świec tysiące palili mu, znad głów unosił się dym
  Śpiewała (ta ryba, ale to był samiec rybi), że czas, by runął mur, ochrona śpiewała wraz z     ni...iiii...im...

I zabulgotało głęboko pod wodą, a spożywający wieczerzę, wraz z Jarkiem, na kolana przed nim padli i świętą ręką przygotowaną sałatkę na talerz złożyli mówiąc:
- Nie dla nas ci to, jeno dla chwały twojego imienia!
A on ci ramiona rozczapirzył i rzekł:
- Dochodzę!
I kurwa doszedł!
A rozstępujące się niebiosa porwały go w swoje objęcia i uniosły na tron niebiański, ku chwale i na wieki wieków amen.

Pomyślcie o tym zasiadając do dzisiejszej kolacji pod chmurką. Może jak wrócicie skacowani w niedzielny wieczór do swoich pieleszy, to Jarosław Pierwszy będzie już w niebie.


sobota, 28 kwietnia 2018

Połamane okulary Hambury

To taki ptyś udający adwokata. Słynie z niebanalnych okularów i miłości do pisu. Kładę garść diamentów przeciw kozim bobkom, że owa miłość ma bardzo wymierne podłoże finansowe, a ten picuś glancuś wpełzł w szeregi kaczej hołoty wyłącznie dla kasy.

I, jak to bywa, po raz kolejny zacząłem pisać o kimś, kogo kompletnie nie znam. To dobrze. Nie jestem skażony żadną o nim informacją z wyjątkiem tej, że to gnida pokroju Saryusza Wolskiego i im podobnych, którym zapachniały pieniądze polskich podatników i zrobią wszystko, aby jak najwięcej z nich uszczknąć. Elektorat kaczora już zaczął się pewnie ślinić, by móc zdążyć, przed śmiercią, przekazać swoje emerytury na konto pewnej kancelarii prawniczej w Bonn i powiększenie penisa jego właścicielowi.
Trochę nakłamałem...
Przeczytałem życiorys Hambury w Wikipedii. 
To takie skrzyżowanie "Star Treka" z "Filadelfią".
Same sukcesy.
Życiorys Janosika to przy Hamburze rzadka sraczka. Toż to on...

- Zwrócił się z czymś tam do kancelarii Angeli Merkel...
- Złożył doniesienie do warszawskiej prokuratury na Tuska...
- Był doradcą Episkopatu...
- Bierze udział w audycjach TV Trwam, TV Republika, TVP i Radiu Marysia...

Życiorys Stefcia jawi mi się jako nastawiona na autoreklamę kupa nadętego ego, która zawsze próbuje wypłynąć do spółki z wybijającym właśnie szambem. Nie znoszę takich typów. Niemiecki (tak o sobie mówi) adwokat o wyglądzie żałosnego klauna, współtwórca polskiej polityki zagranicznej w partii nienawidzącej Niemców. Konglomerat niekonsekwencji, nadętych banałów i braku jakiejkolwiek wizji. 

500+, 300+, Mieszkanie+, Krzywousty-Straszydło-Szczerbaty Karakan + kupa gówna!

Pis cierpi na schorzenie trapiące wszystkie tego typu sekty. Nie ma w swoich szeregach nikogo, kto umiałby porwać tłumy, a jedną rzeczą, która zostanie w ludzkiej pamięci po ich rządach, będzie obraz totalnej miernoty. Taka biała ściana na tle białych mebli postawionych na białym dywanie. Kolorystyczne zero z tubą prezesa w jego pseudo-narodowej dupie.
W żadnym wypadku czegokolwiek od siebie!
Wyjątkiem jest Krycha grająca rolę Stańczyka, ale jaki król - taki błazen.
Ciekaw jestem jaką voltę wykona pis próbując wytłumaczyć moherom zatrudnienie niemieckiego prawnika do rozwiązywania narodowych problemów prawdziwych polskich patriotów. 

Wiecie co?
Gówno mnie to obchodzi, bo cały pislamad niebawem zdechnie. Nie może inaczej być! Nie żyjemy w świecie wiary w smoki i kościelnych dyspens na jedzenie grillowanego mięsa w nadchodzący, długo-weekendowy piątek; jak to próbuje nam oznajmić jakaś kościelna bladź z tytułem biskupa.

Nie czytajcie tego wpisu! Kupcie węgiel, zapakujcie mięcho, warzywa i piwo do gabloty i rura w Polskę!
Zresztą...
Co ja będę Wam tłumaczył.
Róbta co chceta cały najbliższy tydzień.
Nie mam najmniejszego zamiaru reklamować picusia Hamburę na swoim blogu. Wolę dzisiejszy wpis zakończyć obrazem Salvadora Dali pt. "Trwałość pamięci".
A co mam na myśli, to już niech każdy z osobna dopowie sobie sam...

wtorek, 24 kwietnia 2018

Rydze na maśle

Gdyby ktoś jeszcze nie jadł, to polecam. Pozwolę sobie nawet wskazać miejsce, w którym należy to zrobić. Trzeba pojechać do Krynicy Zdroju i odwiedzić restaurację "Pod Zieloną Górką". Naprawdę warto.

Nasz kilkudniowy pobyt w tym mieście żonusia skwitowała jednym zdaniem...
- Cały czas mogłabym tak sobie żyć...
No pewnie!
Kto by nie chciał spać w hotelowym apartamencie, w śnieżnobiałej pościeli z widokiem na góry i tniutniać wszystko inne, prócz dobrego jedzenia, wypoczynku i pieszych wycieczek po górach.

Bo musicie wiedzieć, że w Krynicy Zdrój karmią znakomicie!
A w restauracji "Pod Zieloną Górką" nie wiem czy nie najlepiej?!
Okazując swój entuzjazm przemiłej pani, podającej nam do stołu, rzekłem szarmancko:
- Ależ w tej Kudowie jest świetne jedzenie!
- W Krynicy chyba...

No i wyszedłem na zblazowanego globtrotera, który przestał kojarzyć dokąd dojechał!

Przepraszam zatem wszystkich Kryniczan za mój lapsus, ale ile się później z niego ubawiliśmy do spółki z żonusią, zostanie w rodzinnych annałach po wieki wieków. Amen
Kolejną miarą kryniczańskich smakowitości niech będzie zamówienie pewnej pani, która powiedziała tak:
- Chciałabym zjeść ruskie pierogi, ale nie wiem czy powinnam, bo jestem gruba...
Fakt, szczupła to ona nie była, ale pracowała na swój wygląd wiele lat i wątpię, aby jedna porcja pierogów była w stanie cokolwiek zmienić.

Właściwie co by nam nie podali do stołu, było wyśmienite, a ja się wręcz obżerałem.
I na dodatek, jak to w zdrojowym mieście...
Tyskie Zdrój, Warka Zdrój, Okocim Zdrój... oraz inne lecznicze wody zdrojowe na bazie chmielowych szyszek.
W związku z rocznicą naszego ślubu był także Szampan Zdrój i Johnnie Walker Zdrój, ale to już w pokoju. Było zdrojowo.
Wody na bazie żelaza i reszty pierwiastków z tablicy Mendelejewa, tak ochoczo płynące z głębin okolicznych wzniesień, zostawiłem kuracjuszom potrzebujących ich bardziej.

Czy ja gadam wyłącznie o jedzeniu? No tak.

Krynica słynie wszak także z genialnego malarza-prymitywisty. To Nikifor zwany Krynickim,
Malutki i szczuplutki człowieczek, nieumiejący nawet za bardzo pisać...
Ale za to jaka ręka i wyobraźnia!
Zapoznajcie się z jego twórczością!
Najlepiej na miejscu.
Żadne internetowe fotki nie oddają bowiem głębi intelektu, ani zakamuflowanego dowcipu, który tak zgrabnie wplatał w swoje prace.
Chodził on sobie po Krynicy swoim chaplinowskim krokiem wraz z pieskiem, przysiadał w jednym miejscu, wyjmował małe karteluszki i rysował bajkowe wizje Krynicy, której nigdy nie było. Dzieciaki biegały za nim sznurkiem naśmiewając się z niego, a on żył w swoim prymitywnym świecie własnej wyobraźni, w którym słowo "prymitywnym" oznacza genialnym, niezwykłym i fantastycznym.
Kłaniam się Nikiforowi w pas. Równie nisko kłaniam się krynickiej kuchni i całej Kudowie... znaczy Krynicy.
Zerknijcie teraz na fotki i zakochajcie się w tym niewielkim miasteczku w górach, a najlepiej tam jedźcie, zwiedzajcie i jedzcie.
I na koniec powiedzcie, czy nasze życie musi się wynaturzać bezustannymi opowieściami o Kaczyńskim i pisie?
Ja mam ich już zwyczajnie dość!








A wiecie co jest dla mnie najprzyjemniejsze w tym wpisie?
Nikifor i ja urodziliśmy się tego samego dnia roku :)

wtorek, 17 kwietnia 2018

Czy Tarczyński lubi spermę

... bo zakłada jej bank!

To chwalebne!
Bohatersko-narodowej spermy bowiem nigdy za wiele. Szczególnie tej prapolskiej, wyprodukowanej na bazie tysiącletnich korzeni, a tryskających niczym rzymska Di Trevi w upalne popołudnia. Głównym jej dostarczycielem będą zapewne wypasione intelekty spod znaku onr.
Tarczyński skończył prawo kanoniczne na coolu, jest więc ekspertem.

Zwiedzaliście kiedyś malborski zamek?
Chyba w Zamku Wysokim, nie pamiętam dokładnie, jest sala zwana dormitorium. Fani Harrego Pottera wiedzą, że oznacza to wspólną sypialnię.
Pradawny układ sali wyglądał tak:
Łóżko stało obok łóżka z niewielkim przejściem pomiędzy nimi. Wystarczyło wskoczyć pod prysznic, umyć zęby, walnąć pod pachy Old Spice i skoczyć do wyrka.
Sorki... jeszcze paciorek.
Niestety.
Radykalny odłam Zakonu NMP przegłosował potrzebę odrobiny prywatności dla mnichów i każde łóżko otoczono ze wszystkich stron zasłonami...

Bank spermy Tarczyńskiego byłby zachwycony ilością walających się bez ładu i składu, jeszcze ciepłych, półproduktów do zamrożenia.
Zasłony, na szczęście, szybko zdjęto i wyprano w Pervolu, a zakonnicy triumfalnie powrócili do obrony NMP.

Moje drogie i najukochańsze Panie!

Czy znajdzie się spośród Was choćby jedna taka, która ma w planach skorzystać z usług Banku Spermy Dominika Tarczyńskiego i urodzić słodziutkiego jenota z opaską onr na przedniej łapce i heil hitlerem na pyszczku?


Bardzo przepraszam wszystkie te miłe stworzonka za tego kutasa Tarczyskiego i solennie obiecuję, że do wtorku nie napiszę na blogu ani słowa.

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Życie może być piękniejsze!

Ktoś mi wczoraj napisał, ze mój ostatni wpis o pani Anders, jest moją próbą rozreklamowania siebie na znanym nazwisku.

Odpowiem dowcipem...

Zmarł pewien żul i leży w trumnie. Koledzy żule patrzą na zwłoki i jeden mówi:
- Zobacz Heniuś jak on ładnie wygląda!
- No ładnie! W końcu od trzech dni nie pije.

 I jeszcze jeden...

Wchodzi żul do apteki. Wiecie... taki, którego wszystkie podroby wiszą już na sznurkach i mówi tak:
- Pani magister, proszę mi sprzedać spirytus salicylowy, bo on mi tak dobrze robi na moje kiszki.
- W pana stanie to mogę sprzedać najwyżej jakieś czopki.
- Nie... czopki to nie... - mówi żul i odchodzi od kasy.
Kilka kroków przed wyjściem dodaje:
- Czopki to pani magister może wsadzić sobie w dupę!

Jest mi przykro to pisać, ale ludzie nie lubią, a częstokroć wręcz nie chcą, wlec za sobą pewien poziom inteligencji i wiedzy przynależny homo sapiens. Świetnie im się żyje w niewiedzy i bez wyciągania wniosków; łykają telewizyjne piguły niczym francuska gęś paszę, wątroby im rosną i  zanikają mózgi...
Bo i po co im one?
Na śniadanie rozmrożony chleb z plasterkiem serka, rumianek, porcja toruńskiej brei i dokarmienie gołębi.
W sumie to nie mam wielkich pretensji do zasuszonej babulinki, która wychowawszy w trudzie trójkę dzieci, które rozpierzchły się teraz po świecie, została sama z wypchanym pieskiem na deskorolce, którego trzy razy dziennie wyprowadza na spacer.
Nasze życie zatacza sobie kółeczko. Na oby jego krańcach nasza percepcja wygląda bardzo podobnie. Nie kumamy bazy. Rumianek, pampers i szlus.
No to na jakiego wała nam radio marysia?
Ano dlatego, że wreszcie znalazł się ktoś, kto mówi zrozumiałym językiem! 

W którym momencie popełniamy błąd oddzielenia ciała od inteligencji?

Organ nieużywany zanika!

Proponuję rozwiesić to zdanie po mieszkaniu i czytać je do znudzenia codziennie, zanim, i na własne życzenie, nie zamienimy się w kilkadziesiąt kilogramów niczego.

Ten cały Krzywousty Drugi, ksywa premier, wymyślił, że matka czworga dzieci powinna mieć prawo do pięciu głosów! A jeżeli jest w ciąży, to może do sześciu?

Wyśmiewałem się z podobnych pomysłów już ze dwa lata temu. Niedługo nam powiedzą, że Kaczor i reszta pisu mają po dwa tysiące głosów, a ich wyborcy po trzysta plus.
Do tego wszystko zmierza...
Wyłącznie dzięki naszej bezczynności daliśmy postawić jakieś gówniane schody, na Placu Piłsudskiego, zasłaniające Grób Nieznanego Żołnierza, który, przypomnę, ustawiony jest po to, aby czcić tysiącletnią historię walki Polaków o naszą godność!
Rozumiecie znaczenie tego słowa?
Nasza dzisiejsza godność legła pod gruzami, a na ich szczycie wysiadują skurwysyny z pisu i wygłodniałe hieny w koloratkach.

Nie będzie dzisiaj morału.
Niech każdy dopowie go sobie sam.
Bo ja, z żonusią, jedziemy sobie uczcić naszą trzydziestą rocznicę ślubu.

Jeżeli ktoś chce nam złożyć z tego powodu gratulacje, to wyłącznie mnie...
A swoją anielską cierpliwość karzę rozgnieść jakiejś uroczej masażystce na leżance z dziurką moją paskudną gębę.



sobota, 14 kwietnia 2018

I bóg stworzył braci Kaczyńskich

Ja wygłondam bałdzo bobrze jak na sfuj wiek, także ja nie bende łeciała kłasom tułistycznom, economical, tam i z powrotem, jak ja mam włócić na senat - rzekłat, doskonale wygłondająca, jak na sfuj wiek, babcia Andełs wydając sześćset tysięcy, z państfowej kasy, na wycieranie zmarszczek na swojej świetnie wygłondaoncej dupie, w klasie biznes, łatajonc z Bostonu do Wałszawy.

Tak, mniej więcej, zaczynał się mój wczorajszy wpis.
Ale wczoraj był piątek trzynastego, i... albo złośliwy chochlik, albo hakerzy Trumpa sprawili, że nie mogłem go opublikować. Osobiście odnoszę wrażenie, że była to wina innego Donalda i wcale nie tego z USA.
Przecież jakbym śmiał oskarżać o to kogokolwiek z ciemnogrodzkich zastępów pislamabadu!

Minęła jednak doba...
To czas, w którym Bóg stworzył światło i oddzielił go od ciemności. Nie będę tego komentował, bo to jest taki idiotyzm, od którego dostaję syndromu Tourette'a, a moje chałupowe lustra atakuje zaćma.
W przeciwieństwie do świetnie wygłondających chabłowych ocząt cółeczki bostońskich salonów  dofinansowującej lotowską kłasę biznes z Twoich podatków. Jeszcze ze sto lat i sama pani Andełs zbuduje lotnisko dla baranów.
Minęła więc doba.
Mamy już światło i cień. Brak Słońca, Księżyca niet, o Ziemi nie ma co marzyć. A ja siedzę w nieokreślonej przestrzeni pisząc swojego bloga i dumając gdzie też wyłonduje Dreamliner ze, świetnie wygłondającom idiotką z Bostonu, na pokładzie. To cholernie ważne!
Chyba nikt z czytających nie ma cienia (nomen omen) wątpliwości, że senacka posługa świetnie wyglądającej... ba bla bla..., jest dla naszego kraju zbawieniem!?

Wysłuchałem dziś streszczenia mowy naszego wodza z kongresu pislamabadu. Wychodzi na to, że zaczyna się on teraz kreować na dziadka Mroza, Buddę, Owsiaka, Chopina i kolesia z Pragi. Jest już wszystkim tym, którym nie jest jego zamordowany braciszek.
Polska jest jedna, ale... chyba... w dwóch odsłonach.
Plus schody.

Mam dziś świetnie zapowiadającą się kolację. Wybaczcie więc, że wybiorę jedzenie.
Pa pa

P.s.
Pozwolę sobie opublikować dziś własną gębę zamiast mord z pierwszych stron gazet. To tak dla bezpieczeństwa, bo może i dziś jest trzynasty piątek. Nie chcę wyjść na narcyza, ale wolę jednak oglądać siebie  niż Piotrowicza. Ciekawych mojego poprzedniego posta zapraszam na mojego bloga. Jest dostępny, ale tylko z bloga niestety.


piątek, 13 kwietnia 2018

Senatołka

Ja wygłondam bałdzo bobrze jak na swój wiek, także ja nie bendę łeciala kłasą tułysticznom, economical, tam i z powrotem, jak ja mam wrócić na senat... - rzekła świetnie wygłądająca, jak swój wiek rzecz jasna, babcia Andełs, wydając sześćset tysięcy z państfowej kasy na łoty kłasą biznes z USA do Wałszawy.
Sześć godzin przełotu, świetnie wygłądającej, jak na swój wiek oczywiście, cółki gełerała Andełsa, kosztuje 7 tysięcy zlotych. To niechybna przyczyna świetnego wyłądu miss Andełs. Ciekawe co by było, gdyby łatała jakimś jebanym naddźwiękowym Concołdem? Miss Połonia w przedbiegach!
Nie od dziś wszak wiadomo, że im większa płędkość, tym czas biegnie wolniej. Sorry... wołniej.
Płoponuję zatem wysłać,
wygłądającą, jak na swój wiek, potomkinię Matuzalema, w podróż z płędkością podświetlną w nieprzebadane obszały kosmosu.
Nie wiem nic specjalnego o generale Andersie i nie mam zamiaru na jego temat się wymądrzać. Nie wiem nawet, czy, świetnie wygłądająca potomkini genełała, jest jego córka, czy wnuczka. Powiedziawszy szczerze... wisi mi to kalafiorem.
Skłaniam się jednak ku stwierdzeniu, że genełał Andełs nie po to przeszedł z armią z Iranu do Szkocji, aby jego potomkini sobie grzała dupę, za tysiąc złotych na godzinę, w Dreamlinerze, gdzieś nad Atłantykiem...
.... bo to poprawia jej wygląd.

A kiedy pani Andełs włóci z już przestrzeni międzygwiezdnej, a Patryk Jaki postarzeje się o łat cztełdzieści, to ja popłoszę o video z seksu tych dwojga.
Chwilowo bowiem, najbardziej wyuzdany zdjęciem, jest to opublikowane poniżej.
To gdzie, Krycha, te paluszki?
I dla kogo ten kwiatek ty końska mordo?
Polatajcie sobie Boeingiem, bo świat wyraźnie przed wami spiełdolił.

wtorek, 10 kwietnia 2018

Oglądaliście wczoraj film "Smoleńsk"?

Jak się doczytałem, to podobno ulice się wyludniły, a w Biedronkach wykupiono cały zapas chusteczek. Hektolitry wyparowanych łez spowodowały ulewy i gradobicie na terytorium centralnej Polski i okolic. Dwie osoby popełniły udane samobójstwa, a setki niedoszłych samobójców uratowała nasza dzielna służba zdrowia. Odnotowano siedemset czterdzieści śmiertelnych zachłyśnięć i trzysta czternaście nieskontrolowanych orgazmów. Jedenaście krokodyli zeżarło swoje ogony, psy wyły, ryby nie brały, konie się chwaciły, świnie świniły, a dentyści wyrywali pacjentom dwa tysiące czternaście zdrowych zębów.
Oj... działo się!
O czym poinformowała telewizja państwowa tych, którzy o tym nie wiedzieli, bo akurat siedzieli w kiblu.

Ależ jestem ciekawy o czym poinformuje nas telewizja jutro.
Że (wiem... tak się nie rozpoczyna zdania, ale kto mi zabroni?) Jarek wreszcie doszedł po ośmiu latach intensywnej masturbacji i drabinkę zamienił na stairsy; no bo gdzie miałby teraz wchodzić, aby poczuć się wyższy?
Jest teraz 20, 20. Obchody ostatniej miesiączki trwają zapewne w najlepsze, mohery łkają, a policja ich broni.
I żadne czujniki nie wykryją kolejnego wybuchu pojebania, bo najpierw zniszczy je wybuch.

To chyba mój najkrótszy post, ale wybaczcie, muszę jakoś odnaleźć w swoim telewizorze pierwszy program telewizji polskiej, aby wreszcie zobaczyć wacka nadprezesa.



sobota, 7 kwietnia 2018

Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz

Pojadę dziś populizmem. Na fali opowieści Dudusia o tym, jak to Duduś lubi się uczyć. Pewnie każdy z Was zna tę jego opowieść na tle flag Orlenu...
Pooglądajcie to bez dźwięku, będzie jeszcze śmieszniej.
Mam taki stary dowcip, którym czasem raczę towarzystwo.
Zadaję pytanie: Do czego służy korba?
Jeszcze nikt, jak żyję, nie zaczął odpowiedzi od zakręcenia wirtualną korbą mówiąc: No, do tego... do korblowania.
Podpitych ludzi w towarzystwie oczywiście rozumiem, ale ten durny pajac, który wiecznie się czegoś uczy, mógłby sobie darować gesty z zakrapianych urodzin u cioci.
Bo uczyć się to jedno, a nauczyć...
Kiedy wreszcie pozwolicie mi, o moi najukochańsi politycy, poczuć się przy was jak ktoś gorszego sortu? Kiedy przestaniecie się, kurwa, wreszcie ośmieszać? Kiedy dotrze do waszych zakutych łbów, że robicie z siebie pośmiewisko?
Nie myślę teraz o tworach pokroju Suskiego czy Kryśce, bo to genetyczni debile, ale prezydentowi to już raczej nie wypada uświadamiać świata jaki to baran wpełzł na takie stanowisko w czterdziestomilionowym narodzie!
Nie mam także ochoty komentować inteligencji jego wyborców, bo jest mi za bardzo wstyd za taki naród.

Podjechałem wczoraj pod "Biedronkę". Nie było wolnych miejsc na parkingu, stanąłem więc grzecznie z boczku i czekam, aż ktoś odjedzie. Po trzech minutach lezie jakiś moher ciągnący respirator i zaczyna się na mnie wydzierać, że mu kopcę. Dodam tylko, że mój samochód nie kopci.
Ale moher to moher i wie wszystko lepiej. Nie chcąc obrażać babsztyla uśmiechnąłem się tylko, ale moher zaatakował. Wyjął komórę i pstryknął zdjęcie auta ze mną w środku. Mnie oczywiście natychmiast dopadła kurwica, wylazłem i zaproponowałem ruinie, żeby podesłała fotkę do radia marysia. Z mohera zeszło powietrze i polazł.
Wjeżdżam dziś na podwórko. Brama zamknięta, a pilota niet. Wysiadam więc z auta, by ją otworzyć. Z prawej nadciąga czteronogi moher. Już inny, ale równie durny, i... się zaczyna...
- Nie możesz stanąć inaczej gnoju?
- Właśnie opublikowałem na fejsie wiadomość, że będę wjeżdżał. Nie czytałaś?

Nauka to jest takie gówno, które zawsze śmierdzi. Jak to gówno...
Rzecz w tym, że skoro uważamy się za naukowców, to aby odważyć się zaciągnąć tym zapachem i wyłowić z niego coś, co popchnie naukę do przodu, nie powinniśmy o niej klepać bzdetów, a napisać o tym referat.

Duduś!
Nie pieprz dyrdymałów, bo ośmieszasz czterdzieści milionów ludzi!
Zanim coś powiesz, to pomyśl.
Z takich klaunów nikt się nie śmieje!
Wzbudzają jedynie niesmak.

Powiedzcie mi na koniec...
Jak ja mam żywić jakikolwiek szacunek do tego typu postaci?
Nie mogę!
Obraziłbym siebie.



czwartek, 5 kwietnia 2018

Co się zdarzyło 777 lat temu

Mam coś w sobie z nauczyciela historii. Niestety, brak mi odpowiedniego wykształcenia i nikt mnie do takiej roboty nie przyjmie. A wierzcie mi - chciałbym! I zaraz napiszę dlaczego...
Wyobraźmy sobie głupola, który chce sprawdzić czy aby na pewno w kontakcie jest prąd. Wsadza w obie dziurki gwoździe i za nie chwyta... Przyznaję się, że kiedyś tak właśnie zrobiłem. Miałem może z siedem wiosen. Co tu ukrywać... Tak mną pierdolnęło, że poleciałem na przeciwległą ścianę.
Efekt?
Do dziś boję się prądu, bo, choć nikt go nigdy nie widział, to on tam, skubaniec, jednak siedzi.
Jak ktoś nie wierzy...
No właśnie!
Tak samo jest z historią właśnie. Wszyscy mamy tendencję do uważania się za najmądrzejszych na świecie. Owocem takiego myślenia jest powielanie popełnionych tysiące już razy błędów.
No i po co? Może wystarczy dobra książka?
Nieskromnie napiszę, że cały mój blog jest także pewnym rodzajem nauki, w którym historia odgrywa niepośrednią rolę.
Przepraszam za przydługi wstęp, ale jest on starterem do dalszej mojej opowieści z morałem.

I nastał dziewiąty kwietnia roku pańskiego 1241. Na polach pod Legnicą stanęły, twarzą w twarz, dwie wrogie armie.
Stroną chrześcijan dowodził Henryk II (a jakże!) Pobożny, dysponujący siłą zjednoczonych wojsk w liczbie, coś tam, około ośmiu tysięcy uzbrojonych po zęby wojów.
Naprzeciw niej, i w podobnej liczbie, stanęła armia Mongołów, grabiąca Europę od niemal dwóch lat. Dowodził nią Batu-chan, wnuk Czyngis-chana. 
Co tu ukrywać... Dostaliśmy srogiego łupnia, a Henryk poległ. Jego głowę Batu-chan kazał nanizać na włócznię i pokazać obrońcom Legnicy.

Wróćmy do teraźniejszości.

"Około godz. 6 rano dyżurny Komendy Miejskiej Policji w Legnicy został poinformowany przez straż miejską o ustawieniu na placu Słowiańskim w Legnicy elementów kartonowych. Funkcjonariusze, którzy udali się na miejsce ustalili, że jest to instalacja z elementów kartonowych oraz gumowych, która została umieszczone bez zgody zarządcy terenu. W związku z podejrzeniem popełnienia wykroczenia dotyczącego umieszczenia w miejscu publicznym elementów bez zgody zarządzającego tym miejscem funkcjonariusze zabezpieczyli tą konstrukcję do prowadzonego postępowania. Obecnie policjanci wyjaśniają okoliczności tego zdarzenia oraz  osoby w nim uczestniczące – informuje podkom. Iwona Król-Szymajda z zespołu prasowego Komendy Miejskiej Policji w Legnicy".
Wybaczcie ten policyjny bełkot, ale to oryginał.
Udało mi się dotrzeć do zdjęcia Batu-chanowych najeźdźców Legnicy...


...i ich kartonowo-gumowej wersji zwycięstwa nad Jarosławem I Pobożnym.


Bo zwycięstwo zawsze jest zwycięstwem i nie jest ważne z jakiego materiału się składa. Jak widać, po 777 latach, różnica pomiędzy prawdziwą głową, a dmuchaną kaczką na kartonowych pudłach, o wiele bardziej pobudza do odwetu niż głowa księcia.
Szczerze mówiąc...
Bardzo wątpię, aby inspiracją autora pomnika była owa średniowieczna bitwa. Zresztą i po co? Średniowiecze wróciło, a wraz z nim sposoby na rozwiązywanie średniowiecznych sporów. Cieszcie się zatem, uzbrojeni po zęby wojowie pislandii, że waszego pryncypała imituje tylko gumowy fantom.
Chwała i cześć bojownikom niepodległości z Legnicy!
Zaś ja, domorosły historyk, czuję się w obowiązku uświadomienia tego wszem i wobec.

środa, 4 kwietnia 2018

Erotyczny patriotyzm

Ktoś obeznany w temacie napisał, że Polacy każdego dnia gwałcą około dwustu Polek. Nie wiem ile w tym prawdy, ale rozbawiła mnie odpowiedź jednej Polki. Zapewne tej prawdziwej...
Napisała ona, że woli być zgwałcona przez Polaka, zapewne tak jak i ona - prawdziwego, niż murzyna lub Araba. Nie napisała nic o, nomen omen,  Pepiczkach, ani Norwegach. Nie wspomniała słowem o śniadych Hiszpanach i mniej śniadych Łotyszach.

Jest tyle nacji, o których istnieniu niejaka Agnieszka Kubiak widocznie nic nie wie, a którzy śnią wyłącznie o sponiewieraniu Agnieszki na leśnej polance wedle trzech buczków.
Nocne zmazy Agnieszki przypomniały mi zaraz innych pislamabadzich tuzów intelektu...

To właśnie im poświęcam dzisiejszego posta.

Niedawno Gliński uświadomił Polakom obojga płci, że pod względem rodzenia dzieci, jesteśmy na dwieście dziesiątym miejscu na świecie. Gdyby Gliński był geografem, a nie socjologiem, pewnie by wiedział, że na Ziemi jest aktualnie państw dwieście sześć.
Powstaje zatem oczywiste pytanie:
- Czy Glińskiemu trzeba dorobić państw, czy dzieci?

Właśnie wyobraziłem sobie jak Gliński z Waszczykowskim grają w państwa-miasta...
O Witku zaś wiem tyle, że stworzył dla Glińskiego państwo dwieście siódme. Nasza kochana partia przyjęła więc linię ze wszech miar słuszną.
Agnieszka Kubiak wpisuje się w nią całym swoim jestestwem i mogłaby się im do czegoś nadać. Niekoniecznie Waszczykowskiemu, bo jego lustrzyca przyjęła rozmiary niepozwalające nawet na sikanie stojąc, a więc co tu mówić o innych przyjemnościach dostarczanych po zdjęciu majtek. Gliński to co innego!
Sam Hemingway dedykował mu swoją powieść.
Ogólnie rzecz biorąc...
Prawicowe partie to wylęgarnia zboczeńców obserwujących świat z perspektywy dupy.
Weźmy taką profesor doktor habilitowaną, na coolu zresztą, Urszulę Dudziak, i jej obsesję na punkcie mordowanych  plemników przez wraże prześcieradła.
Wyobraźcie sobie, drogie panie, sypialnianą randkę z niewątpliwym demonem seksu, Gowinem? Albo Terlikowskim..., że o Tarczyńskim nie wspomnę...

Wyobrażacie sobie, drodzy panowie, upojny wieczór z szampanem i miauczącą do Waszego uszka Zalewską? Albo bosą Rafalską w zwiewnej i prześwitującej koszulce, tańczącą tylko dla Was na tle wesoło buzującego kominka?

Jest w pisie tyle laseczek, które łechcą męskość i prowokują do gwałtu.
Wiecie co, moi drodzy gwałciciele...
Te statystyczne dwieście gwałtów dziennie moglibyście odbębnić na posłankach prawicy. Byłoby jak w greckiej tragedii... Jedność czasu, miejsca i akcji.
Tylko miejcie przy sobie dowód. Osobisty też.
Kolorowych snów


poniedziałek, 2 kwietnia 2018

I don't like mondays

Wczoraj jechałem tramwajem. No co! Dla mnie to atrakcja, bo to pierwszy raz w tym roku. Oczywiście, że byłem lekko zmęczony... A co, nie wolno?
Jakiś głupol wymyślił, że nie wolno jeździć po alkoholu, to nie jeżdżę. Ciekawe czemu niewolno po nim jeździć; że to niby martwi się o opony w autach; że się opiją? Chodzenie po alkoholu jest mniej szkodliwe dla butów? A może należałoby dodać słowo: "wypiciu" i nie narażać się na drwiny?
Tak czy owak musiałem dziś wrócić po auto.
Przemyślałem pierwszy dzień świąt i w przybliżeniu określiłem miejsce, w którym może stać.
Było rano. Padający nocą śnieg nie ułatwiał zadania, zawirowania wiatru multiplikowały mi się pod czaszką, doszedłem więc do słusznego wniosku, że pora jeszcze pospać.

Moja żonusia miała kiedyś psa, który szczekał na teściową jak tylko usiadła na kuchennym stołku, by chwilę odpocząć od pichcenia. Jej rolą było gotowanie i sprzątanie. Moją najważniejszą sprawą w lany poniedziałek była podróż po auto. Hau, hau.
Dotarłem na przystanek tramwajowy w nadziei, że wiecznie otwarty sklep monopolowy tuż obok, rozwarł swoje podwoje i, po cudownym odnalezieniu i przyprowadzeniu gabloty na podwórko, walnę puszkę Harnasia.
Sklep był zamknięty, ale dopiero tam zrozumiałem jak wielu ludzi boryka się z podobnym do mojego problemem.
Nigdy, żadna krata, na żadnych sklepowych drzwiach, nie wprowadziła w melancholię tak wielu mężczyzn, jak dziś. Dziesięć minut oczekiwania na tramwaj uświadomiło mi to aż nadto.
Jak wiecie, nieszczęścia chodzą, przynajmniej, parami...
W tramwaju spał żul, za którym nieopatrznie usiadłem.
Znacie ten fetor...
Moje jelita zacisnęły się w gordyjski węzeł i wygoniły mnie na tył składu, a lany poniedziałek nabrał jakże nowych znaczeń.

Nie przedłużając...
Obiad zjedzony, święta zaliczone. Zostało jeszcze kilka garów do umycia. Muszę więc kończyć, bo wiecie... hau, hau!