sobota, 29 grudnia 2018

Tylko najlepsze składniki

To nie jest wpis kulinarny, choć o kulinariów zaczynam. 

Szanowani kucharze z całego świata nie kupują produktów na swoje potrawy w sieciówkach. Zwykle na okolicznych targach, albo od lokalnych i sprawdzonych producentów, bo tylko one dają gwarancję jakości.
Postępuję tak samo.
Każdy kupiony przeze mnie kawałek jedzenia, od mięsa do marchwi, jest świeży i pachnący swoją unikalną zawartością.
Czasem, kiedy próbuję z lenistwa na czymś oszukać, zawodzę się srodze.
Inna rzecz, że mieszkam opodal rynku i jest mi łatwiej zachować wysoką jakość kupowanych rzeczy. Sprzedawcy mnie znają, a ja znam ich, i nie ma mowy o żadnej lipie.

Od pewnego czasu ckniło mi się za bigosem. Wielu mówi, że to taki przegląd miesiąca składający się z pomrożonych kiedyś ochłapów i kapusty. Nie wierzcie tym ludziom, bo, albo mają niską tolerancję na smaki, albo kucharzenie uważają za zło konieczne i jest im całkowicie obojętne co zjedzą, byle się napchać. Ten drugi powód doprowadził do powstania fast foodów i stworzył nową gałąź krawiectwa pod rozkosznym sloganem: "dla puszystych".
Nie mnie oceniać ilość pochłanianych kalorii na dobę przez osoby, które, gdyby ich wzrost był proporcjonalny do wagi, musieliby mierzyć sobie trzy metry, ale jak to się pięknie przekłada na resztę naszego życia, to już tłumaczę...

Byłem wczoraj w sklepie spożywczym. Przede mną stała ciężko otyła niewiasta i kupowała totka. Zacisnąłem zęby i czekam. Kupiła, a ja odetchnąłem z ulgą. Zapłaciła, zapakowała kupony do przepastnej torby i zaczęła kupować jakieś cholerne zdrapki. Jak już je kupiła, a było ich ze dwadzieścia, schowała je do przepastnej torby płacąc 92 zyle i nagle... kurwa mać! przypomniała sobie, że nie kupiła flaszki o nominale 07 zgłoś się.
Myśłe tak...
Zaraz babsztyla uśpię jednym celnym ciosem niezbudowanym jeszcze krzesłem ze stadionu, na który właśnie wyłożyła pieniądze.
Kupiła flaszkę, zapłaciła i znów sobie przypomniała, że nie kupiła połówki jakichś słodkich szczyn w kolorze brązowym najlepiej. Sklepowa coś tam znalazła, ale babsztylowi skończyła się gotówa i Huston zaczął mieć problem. Grzebała w tym swoim worze ze dwie minuty i wyczaiła kartę. Przeszła na szczęście przez terminal, bo niechybnie byłbym ją już zabił, a ja nareszcie mogłem kupić sobie puszkę Moniki o kocim spojrzeniu.

Posumujmy teraz cały wpis.

Jemy byle co, kupujemy byle taniej i byle przed północą, Marzymy o księciu na szpakowato-miodowym ogierze, unoszącym twory pokroju owej damy ze sklepu w siną dal do zamku na szkockim wzgórzu, gdzie będzie ona nareszcie mogła owe kurewskie zdrapki pozdrapywać, odkorkować 0,7 i przepić koktajlem w kolorze prawidłowej kupy. 
Nie, nie! To jeszcze nie wszystko!
Polski kretynizm objawia się w swojej najczystszej postaci w polityce.
Bo czymże jest pis?

Śmierdzącym, przeterminowanym i trzykrotnie zamrażanym ochłapem z jakiegoś gównianego Tesco, kupowanym w promocji przez klientki, pod którymi złamie sobie kręgosłup najtęższy nawet koń.
A księciem jest zawsze kacza dupa.

Gotuję od dwóch dni bigos. Siedzę w kuchni. Pachnie mi grzybami i kapustą. Najlepszą kapustą jaką mogę w Łodzi kupić. Za dwa dni będzie gotowa. Jeszcze tylko śliwki, wino i jeden składnik, którego nie zdradzę, bo moje wpisy czyta żonusia. Zjemy ją na Sylwestra. Mamy w planach doskonałą zabawę do rana w doborowym towarzystwie.
Resztę można by olać gdyby nie fakt, że we wtorek obudzimy się jednak w tym samym kraju.
Wśród tych samych wariatów.

Znajdźcie więc w sobie siłę, w 2019 roku, na pozbycie się pisowskiego gówna i żyjcie długo i szczęśliwie w zdrowiu, szczęściu i z pełnym portfelem, aby, w razie czego, móc stąd spieprzyć.

Szczęśliwego Nowego Roku.
Darek


czwartek, 27 grudnia 2018

Kościoły, do których chodzę

To chyba mój ostatni wpis w tym roku. Przeczytajcie go do końca.

Opodal kościoła Santa Croce, we Florencji, stoi mały kiosk z jedzeniem na wynos. Firmowym daniem są w nim florenckie flaczki. Nazywają je lampredotto.
Piękne słowo - prawda?
W samym kościele zaś spoczywają doczesne szczątki mojego dozgonnego idola, geniusza nad geniusze, tytana pracy i wiecznego konformisty - Michała Anioła Buonarroti.
Człowieka, któremu słowo "kompromis" mówiło tyle, ile krokodylowi.

Stoi tam od czternastego wieku. To jeden z tych kościołów, do których chodzę.


W położonej niedaleko Pizie stoi Krzywa Wieża. Ktoś, kto wie tylko tyle, że tam jest, powinien dowiedzieć się także, że jest ona jedynie częścią niewiarygodnie pięknego kompleksu składającego się katedry, baptysterium, cmentarza oraz rzeczonej wieży dzwonniczej. Po włosku to campanilla.
Kolejne piękne, włoskie, słowo.

Jest tam od dwunastego wieku. To kolejny kościół, do którego chodzę.


Niedaleko rzymskiego Colosseum zbudowano przed wiekami bazylikę, w której Michał Anioł ustawił posąg Mojżesza. Wyłożona jest białym marmurem i ma na suficie takie plafony na widok których miękną wszystkim nogi. Na prawo od ołtarza zbudowano mauzoleum papieża Juliusza II z rzeczoną rzeźbą. Chciałbym raz w życiu dotknąć jej dłonią, ale pewnie by mnie zastrzelili. Szkoda.
Kościół nazywa się Basilica di San Pietro in Vincoli. Kocham język włoski!
Stoi tam od V wieku i wygląda tak...


Tam to mógłbym zamieszkać.

Do mojej listy mógłby jeszcze dodać może z dziesięć innych w Europie ale to wszystko.
Zerknijcie jeszcze tylko ten na Hradczanach, w tej... czeskiej... Pradze.


Ponieważ lista kościołów, do których chodzę, jest diabelnie krótka i żaden nie stoi w Polsce, z wyjątkiem tego na Wawelu i Mariackiego, to w zasadzie nie chodzę do żadnego.
Pewnie zdziwicie się jak mi jest z tym dobrze.

A teraz zerknijcie uważnie na opublikowane zdjęcia i powiedzcie mi...
- Dlaczego każdy Polski kościół, żeby nie wiem na jakim stał zadupiu, musi skrzyć się od złota?
Wejdźcie kiedyś do Duomo we Florencji, pozwiedzajcie tysiącletnie kościółki Templariuszy, zerknijcie na wnętrz kościołów we Francji...
Bida z nędzą w porównaniu z bazyliką w Pcimiu Dolnym.
Przecież za te wszystkie pozłacane zmazy proboszczów płacicie Wy!

Osiemnaście miliardów każdego roku z budżetu nie licząc tacy, pogrzebów, narodzin, komunii i innych bzdetów.  Kładę głowę pod topór, że to drugie tyle.
No... ale jeżeli czujecie z tego powodu większą ulgę na duszy, to wspomóżcie umierających z głodu kleryków z Lichenia na przykład...

Wnętrza w sumie podobnie biedne jak w Italii...


... może tylko ciut większe, ale za to na zewnątrz!
Taj Mahal wymięka!


No to już tak na sam koniec...
Zróbcie sobie wycieczkę do Florencji, do kiosku obok Santa Croce, kupcie na wynoś flaczki i wejdźcie do Galleria'della Accademia.
Stoi tam posąg Dawida.
Oglądając go zastanówcie się nad tym jak prosto pokonać potężnego Goliata. Wystarczy się nie bać i mieć procę. I coś ostrego do odcięcia tego wstrętnego łba.


niedziela, 23 grudnia 2018

Wigilia

Naczelnik państwa pis ogłosił, że trzeba uratować "Ruch". Gdyby ktoś nie wiedział co to jest, to już mówię...
Kiedyś, każdy kiosk z gazetami, fajkami, prezerwatywami i zamuloną kioskarką, pracował pod tym  szyldem.
Ponieważ słowo prezesa jest w Polsce święte - "Ruch" zmartwychwstanie. Niezależnie od kosztów.
I nieważne, że jest on nam potrzebny jak afrykańskiej żyrafie gazoport Lecha w Świnoujściu, ale nasz cysorz zatrzymał się na okresie końcowego Gierka i ma głęboko w dupie jakikolwiek bilans zysków i strat, bo jego elektorat naumiał się kupować w kioskach.
A dziś łazi jak snopowiązałki po Saharze i nie umie niczego wyczaić.
Tak samo zresztą jak cysorz.
Pewnie zaraz mnie zapytacie, co to ma wspólnego z jutrzejszą Wigilią?

Hmmmm...

Każdego roku, 24 grudnia, wyglądamy na niebie pierwszej gwiazdki, aby zasiąść do stołu w otoczeniu rodziny i trzynastu potraw. Składamy sobie życzenia i słuchamy kolęd, a telewizja raczy nas wystąpieniami wybitnych osobowości z kręgu: Po nas choćby potop.
I zawsze jest to samo...

- Radujmy się! Bóg się narodził!
No to niech ten bóg, choć jeden raz, zwróci nam koszty dwóch tysięcy lat swojego czczenia i prześle na nasze konta skromnego tysiaka. Albo dwa.
Co do za kwota dla Wszechmocnego?

Nie zrobi tego.
Przecież nie po to dał nam wolną wolę i prawo do zachwytów nad jego nieokiełznanym geniuszem, abyśmy brnęli dziś w banał robienia bóstw z gówna.
To my mamy go hołubić i padać przed nim na ryja, a on, łaskawie, nam na to jedynie pozwala?!.
Jak Jarek...
Drugi po Jezusie, ale trochę od niego ważniejszy.
Może tylko ciut niższy i bardziej wypłowiały.

Lubię święta. Daję się nabrać na ich magiczny urok. Ubieram choinkę i wieszam na nich gwiazdki. Raczej nie jem w Wigilię mięsa... 
Brakuje mi tylko śniegu.
Panie boże Jarek...
Zamiast pieprzyć dyrdymały o "Ruchu" spraw, aby go wreszcie trochę napadało.
Może ci wreszcie uwierzę.

Wzbijam się teraz ponad bożonarodzeniowe gusła i życzę Wszystkim Ciepłych i Serdecznych Świąt. To bardzo ważne abyśmy umieli się wznieść ponad nieprawdziwe historie i stać się dla siebie życzliwymi.
Kochajmy się!
To nie boli.
Bo miłość jest piękna, ale trzeba jej się najpierw dobrze nauczyć.



sobota, 22 grudnia 2018

Przedświąteczna przypowiastka

Zapewne spora część z Was domyśliła się już, że idą święta. Choćby po tym, że wszystko nagle zaczyna się mienić i pobłyskiwać, a do akcji wkracza Mikołaj z reniferami.
To taki czas, w którym trudno zaliczyć nawet poranną kupę bez jakichś "Jingle bells" z radia gdzieś w tle i wszyscy nagle stają się dla wszystkich nad podziw przyjaźni.
Ja chyba też taki się staję, bo prawie wierzę, że to jest prawdą.
Bardzo źle zacząłem ten wpis, ale niech już tak zostanie. Może dalej będzie lepiej.
Najwyżej odsądzicie mnie od czci i wiary.
Co do wiary to się oczywiście zgadzam...

Na szczęście wszystko to, co dobiega z domowych głośników i próbuje zmieniać nasz światopogląd - można wyłączyć.
Za wyjątkiem jednego...

Nigdy nam się nie uda wyłączyć naszych najukochańszych żon, które każde święta traktują jak  Kennedy program Apollo, i dla których priorytetem jest przegonienie Ruskich w drodze na Księżyc. Tu rolę naszego satelity przejmują dwa miligramy kurzu w takim kącie chałupy, do którego nie zagląda nawet światło słoneczne.
Ale one wiedzą, że on tam jest! Ten kurz.
A naszym zadaniem jest go wytropić i zneutralizować.
Jakbyśmy się jednak nie starali sprostać tym oczekiwaniom żon naszych, to zawsze jesteśmy na straconych pozycjach,

Żona bowiem wie zawsze lepiej gdzie schował się ów kurz, kurz wie także, że ona wie gdzie on się schował, i oboje nie spoczną w gnębieniu naszym organizmów do czasu, aż zaczniemy wyć na widok ścierki umoczonej w wodzie.

Dawno temu byłem w wojsku.
Nie ma się co oszukiwać, polskie wojsko już wówczas było pasmem kroczących nieszczęść, których każdego roku wyłącznie przybywało. Na nasze szczęście pojawił się jeden uciekinier z Tworek, dzięki któremu nie potrzeba było już niczego więcej psuć, bo on zrobi to za nas z wrodzonym sobie perfekcjonizmem.
I stało się tak... 
Nareszcie osiągneliśmy dno pod warstwą mułu przykrytego szczelnie gliną.
Antoś - szacun!

Nie chcę Was zanudzać, bo miało być świątecznie.
A skoro świątecznie, to i na wesoło.

Poszedłem dziś na zakupy. Te przedświąteczne, to raczej trauma.
Najukochańsza żoneczka napisała, abym nabył, między innymi, kiszone ogórki.
Sześc sztuk.

Wypatrzyłem mniejszą kolejkę do ogórków.
Za ladą dwie baby, a za mną tylko baby. Ogórki są po 4,50 i po 6,00.
No to się pytam czym one się różnią?

- Te po 4,50 są krzywe, a te po 6,00 proste!
Kolejkowiczki parsknęły śmiechem, a ja drążę temat...
- Pani woli proste?
- Łatwiej się kroi...

Wymiękłem, bo żonusia nakazała mi dziś naostrzyć wszystkie noże.

Bawcie się w te święta grzecznie, a noże...
Lepiej żeby były trochę tępe.
Jak sprzedawczyni ogórków. 


Pewnie spłodzę jeszcze jakiś wigilijny wpis... Zanim więc zobaczycie pierwszą gwiazdkę na grudniowym niebie i zasiądziecie do sutej kolacji z opłatkiem, zerknijcie na mojego bloga.
W Wigilię mówię bowiem ludzkim głosem.
Jak każde zwierze...


sobota, 15 grudnia 2018

Malowana lala, lala la lala

Karczewski kazał się namalować. Będzie mógł powiesić swój portret obok klopa w łazience.

Wszyscy pislamiści zaczynają cierpieć na to samo, na manię wielkości.
Duduś i Krzywy Ryj składają sobie sami życzenia i wychwalają swój geniusz na internetowych forach, Bierecki epatuje z każdej fotki zgryzem rozjechanego szympansa, a Jaki z Krychą...
Zostawmy to.

Ponieważ chyba żaden pisowski troll nie umie niczego mądrego wymyślić, a cysorz pozawala im jedynie na promocję produktów cysorza, to każdy z nich może jedynie promować, przy okazji, siebie jako produkt.
Na temat jakości owych produktów nie napiszę, bo i tak czytanie moich wpisów zagraża zdrowiu czytających i jeszcze mogliby przyznać mi rację.
Ciekawe co ma to za znaczenie, skoro i tak wszyscy wiedzą, że pis jest zbiorem komuszych przygłupów, którzy wypłynęli z kaczego szamba.

Czuję wielki komfort pisząc wyłącznie dla siebie. Gdyby jednak jakiś troglodyta z prawicy dotarł do tego wpisu, to wyjaśniam, że jestem zdrowy na ciele i umyśle i biorę odpowiedzialność za każde napisane tu słowo.
Przecież wiem, że mnie czytacie! To dobrze, bo ja mam także duszę nauczyciela języka polskiego i wiem, że nic na naukę poprawnego pisania tak dobrze nie wpływa, jak regularna lektura.
Prześlijcie więc moje posty Kryśce i Patrykowi, największym tuzom pisanego słowa po Mickiewiczu i Szekspirze.
Dobra.
Wygadałem się na temat żałosnych dupków.

Poniższa część wpisu jest dedykowana dla ludzi normalnych.

Pamiętajcie!
Nie wolno dać nam się zastraszyć! Najmniejsza nawet oznaka strachu jest wodą na młyn wszystkich  przyspawanych dziś do stołków morderców demokracji.

A teraz będzie krótka i lekko banalna historyjka. Lubię takie opowiadać, bo to niewielki wysiłek intelektualny, a z wielu takich opowiastek czynią się często całkiem niebanalne dzieła.

Wylądowaliśmy w Manchesterze. Siedziałem na najlepszym miejscu w samolocie po kapitanie. To fotel po prawo za przednim wejściem, przy oknie. Jedyne miejsce, w którym można wyciągnąć swobodnie nogi i rozwalić się jak w tureckiej herbaciarni. Żonka dostała coś tam z tyłu i w tłoku. A ja jak panisko.
Wicie, rozumicie: Ryanair... 
Szczęśliwie, ilość lądowań zgodziła się z ilością startów i otworzono drzwi do wolnego kraju.
Tu muszę coś wtrącić...

Wiecie dlaczego, tuż po zatrzymaniu się samolotu wszyscy jednocześnie wstają?
Bo uwielbiają czekać z wykrzywionym łbem podpierając skrytki nad głowami.

Ja siedzę i wyglądam żonusi.
W pewnym momencie idzie prawdziwy Polak.
Jak to skąd wiem?
Bo otwiera setkę wódki i daje z gwinta w tłoku. Pewnie ostatni raz przed robotą na budowie.

Wakacje mijają i lądujemy we Wrocławiu. Jest początek czerwca i pokład okupują młode małżeństwa z dziećmi. Wszędzie panuje angielski, polskiego ani słychu. Nawet dzieci płaczą jak napchane brzoskwiniami.
Przy okienkach straży granicznej okazuje się, że wszyscy faceci to Polacy z żonami z Wysp. Zakorzenieni w Anglii, niepijący już setek z gwinta, zarobieni, z perfekcyjnym angielskim i ładnymi żonami.
Gdzie oni je znaleźli?
Przecież to nie Polki!

Pis (przepraszam, że z dużej litery, ale to początek zdania), proponuje... wręcz nakazuje, powroty biednym i stłamszonym zachodnim kapitalizmem krajanom nad Wisłę.
Bo Kaczyński i spółka oferują im świetlaną przyszłość.
- Po co wam znajomość wrażych języków!? Wpłaćcie swoje oszczędności do SKOK-ów! Jasna Góra czeka na was! Będziecie się mogli wreszcie wymodlić do bólu! Kupujcie polskie samochody elektryczne, a TVP-Info kładzie na łopatki Top Gear i Dawida Attenborow! Ojciec Tadzik przewiezie was najlepszymi autami po miejscach nieznanych.
Już sobie wyobrażam minę jakiejś Mary Kołolski na wieść, że właśnie dostała w promocji zajebistą wycieczkę Licheń-Świebodzin-Toruń-Żoliborz.

I tak montuje się prawdziwych patriotów, bo owa Mary zapomni wtedy macierzystego języka i powie tylko:
Eee, aaaa... aj dont...
Jak nasz żoliborski guru. Doktor prawa i sprawiedliwości.

Pamiętajcie do śmierci!
Jeśli jakiś produkt dają ci za darmo, to produktem jesteś ty! To z ciebie pragną wydoić wszystko co w życiu jest cenne!
Krzywousta dynia bez pestek wmawia nam, że prąd wprawdzie zdrożeje, ale my tego nie zobaczymy na rachunkach.
Jak zwykle nie dodał, że nie zobaczymy tego w rachunkach za prąd. Zobaczymy we wszystkich innych, bo tak zadecydowała nasza najbardziej demokratyczna władza pod wodzą kaczki z kotem.

I tak na sam koniec...
Publikuję zwykle jakieś zdjęcie. Nie przeczę, że robie to po to, aby przyciągnąć czytelników.
Nie widzę już takiej potrzeby.

I to było moje słowo na niedzielę.



piątek, 14 grudnia 2018

Przychodzi do lekarza gość po zawale na kontrolę...
- Musi pan zmienić dietę, zacząć uprawiać sport, rzucić palenie...
- Panie doktorze, a co z alkoholem?
- Przynosić!

Trzy lata temu nasz kraj przeszedł rozległy zawał, w wyniku którego polskie serce bije na alarm. Zastawki nie działają, niedotlenienie mózgu jest niemal zerowe, a nasz lekarz pijany.
Zostały nam dwie drogi. Natychmiastowa wymiana nieudolnego konowała, albo niechybna śmierć.
Wybór wydaje się prosty. Czy aby dla wszystkich?
Zamulone mohery, których niedotlenione szare komórki łakną jak najszybszego zbratania się z bogiem, widzą w karykaturalnych tworach pokroju kaczej dupy, żałosnego klauna dzierżącego funkcję prezydenciunia i notorycznego łgarza na stanowisku premiera, nadciągającą wieczność.
A całej rzeszy świetnie opłacanych pielęgniarek, wynoszących po nich, (nomen omen), wylewające się i pełne ekstrementów kaczki, życzą smacznego.

Zaraz zaczniecie mieć do mnie pretensje, że czepiam się emerytów.
To nie jest tak.
Znam wielu ludzi żyjących z Zus-u, którzy nie są podatni na pieprzenie o zbawieniu i mających głęboko w dupie pislamską swołocz. Ci zemrą w spokoju.

Opowiadałem już ten dowcip, ale powtórzę go teraz...

Szpital. Noc.
Na łóżku leży umierająca starowinka, a obok siedzi zięć.
- Gorąco mi! - rzecze teściowa - Otworzysz okno?
- Dla mamy wszystko!
Przez uchyloną szybę wpada po chwili mucha i zaczyna krążyć po pokoju, a wymęczone oczy teściowej śledzą jej lot.
- Niech się mama nie rozprasza!

Nie rozpraszajcie się i wy, wygłodniali do ostatka pislamiści! Zemrzyjcie w spokoju!
Amen

wtorek, 11 grudnia 2018

Czego boją się oszuści


Ponieważ mój blog został całkowicie odłączony od Facebooka i nie mam żadnych możliwości publikować go na fejsie i wklejał moje wpisy także na bloga. Ciekaw jestem kiedy, blokujący mnie trolle z pisu, zrozumieją, że można mi bruździć, ale gęby to mi nie zamkną.
Raz, że są na to zbyt głupi, a dwa, że zawsze sobie znajdę sposób, by się na nich wypiąć i pisać o czym chcę krytykując ich złodziejski i oszukańczy proceder. Moi czytelnicy na tym nic nie stracą, a ja myślę, że nawet odwrotnie, bo mój blog docierał do mniejszej grupy odbiorców niż wpisy na fejsie.
Niedawno ktoś opublikował krótki filmik i puścił do sieci.
Dwa młode labradory narobiły bałaganu w mieszkaniu. Właściciele weszli i sfilmowali ich wyczyny. Wiecie...
Powywlekane kapcie, jakieś potłuczone talerze, coś tam powywracane. Dwa pieski zaś siedzą przodem do ściany, mają zamknięte oczy i opierają głowy o mur. Kręcąca tę scenę pani mało nie posikała się ze śmiechu. Ja trochę też.
I tak samo mam teraz. Nie obrażając przemiłych piesków... Pislamskie psy zachowują się dokładnie tak samo. Napaskudzą, rozpieprzą, a później zamkną gały, uciekną w kąt i oni są niewinni. Żenada do kwadratu. Inteligencja wygłodniałego krokodyla. Doskonale wiem, że swoimi wpisami rozwścieczyłem pokaźną grupę tej rozmodlonej swołoczy i już wcześniej oczekiwałem podobnej reakcji, a jej brak tłumaczyłem sobie ich wrodzoną głupotą. Aż wreszcie się stało. Dzięki wam, o pisowskie tępactwo, bo dzięki wam mój blog nabierze teraz nowych rumieńców.
Dawno temu Jerzy Urban opowiadał jak to się stało, że jego "Nie", niemal z dnia na dzień, urosło do rangi najpowszechniej czytanej gazety w Polsce.
Po prostu, ówczesna władza zrobiła mu gigantyczną reklamę próbując go za wszelką cenę skosić.
Doskonale zdajecie sobie sprawę, że każda akcja wzbudza reakcję.
Lepiej więc było, trolle, siedzieć z mordą przy ścianie, zamiast rzucać się z łopatą do gaszenia wulkanu. Położyliście już łby na szafocie historii. Teraz zależy wyłącznie od nas kiedy zwolnimy ostrze.
I tak na koniec...
Pewnie zdążycie spalić jeszcze trochę książek i zablokować facebookowe wpisy, ale na tym będzie koniec.
Bo, jak to powiedział Krzywousty Drugi"
- Żyjemy prawdopodobnie w najbardziej demokratycznym kraju.
Nie dodał tylko kryteriów, którymi się posłużył, bo jeśli miał na myśli hitlerowskie Niemcy i stalinizm, to zapewne miał rację.
Pracujcie jednak dalej. Właźcie na to drzewo jeszcze wyżej. Im wyżej wejdziecie - z tym większą radością wsłuchiwać się będę odgłosy rozkwszających się o glebę ciał pisowskich oszustów.

 
Panie prezesie, ja na tego Sobalę nic nie poradzę!

sobota, 8 grudnia 2018

Dla każdego coś miłego

Ja widać po załączonym zdjęciu, dziś nie napiszę o polityce.
Chociaż diabli wiedzą co mi wpadnie go głowy...

Wersja prawdziwego faceta, w oczach kobiet, wygląda jakoś tak:

Umięśnione byczysko, dwa metry wzrostu, owłosiona łapa i klata ze szczeciną dzika, dwa doktoraty i robota za milion miesięcznie. Wolny testosteron na poziomie zarodowego buhaja i, rzecz jasna, porównywalne do opisanej reszty, odpowiednio gigantyczne klejnoty rodzinne. A przy tym poeta i bard z głosem jak Pavarotti, którego ulubionym zajęciem jest gotowanie dla ukochanej deklamując przy tym wiersze.
Z wyjątkiem wzrostu i szczeciny, spełniam wszystkie pozostałe warunki.

No to przypatrzmy się teraz ideałowi kobiety w naszych, męskich, oczach...

Kolor włosów pomijam, bo żadna baba na świecie kompletnie nie pamięta jaki miała tam kolor u zarania i nigdy nie osiwieje.
Standardowe 90-60-90 to banał, jedźmy więc dalej...
Musi rozpuszczać się na nasz widok za każdym razem, kiedy nas ujrzy, prowadzić auto niczym Kubica i robić marketowe zakupy w kwadrans.

Coś krótka ta moja lista...

Moja najukochańsza żonusia, poza wiecznie zmieniającymi się kolorami jej włosów, resztę warunków spełnia także.

Do raju brakuje nam tylko tego, że ma lęk wysokości i nigdy nie wlezie ze mną goła na dach celem spalenia dżointa.
Nie pytam czy macie to samo, bo przecież macie.

I dlatego ludzkość jeszcze nie wymarła!
Bo i po co, skoro żyjemy w takiej harmonii, no nie?

Skoro opisałem już raj, to zleźmy z niego na ziemię.
Dążenie do perfekcji udało się tylko nielicznym. Nie bez kozery są to wyłącznie mężczyźni chodzący na co dzień w kieckach rozpinanych trzydziestoma trzema guzikami.

Encyklopedycznym przykładem mógłby być tu prałat Jankowski z Gdańska, który całe swoje życie poświęcił walce z komuną i wkładaniem ręki w dziecięce majtki. Zapewne nie tylko ręki.

No i, w tym właśnie momencie, wyłazi cała sterta przemilczeń i oszustw, które, dla tak zwanego: "dobra publicznego", stara się ukryć.

Ja jestem prosty człowiek i bardzo mi z tym dobrze, bo wiem, że jak z kogoś wyłazi wredny kutas, to trzeba go zwyczajnie uciąć. I nie obchodzi mnie jakie to może przynieść konsekwencje dla potomnych poza tym, że będą one świadczyły o naszym prawdziwym stosunku do rzeczywistości.
Proponuję zatem wypieprzyć pomnik zboczonego prałata w cholerę, spalić wszystkie filmy o nim i kopnąć w dupę Wałęsę, i paru innych, którzy, koniec końców, pozwalali na taki proceder, a teraz próbują się głupio wybielać.
Bardzo daleko mi do ideału.
Nie chcę też żadnych pomników, ale zróbcie dla mnie zrzutkę na łańcuchową piłę, abym mógł odciąć wszystkim zboczeńcom dostęp do testosteronu.

Bo nie są "tylko ludzie". To są "aż ludzie", a od takich wymaga się ty: ruda, krynicka, tępa jak obuch siekiery, pisowska debilko, że choćbyś spełniła wszystkie wymogi bycia miss wszechświata, to do końca swojego nędznego żywota, będziesz dla mnie jedynie nieskończonym niczym.
Jestem na siebie bardzo zły, że po raz pięćsetny dałem się w to wszystko wkręcić.
Obiecuję poprawę, bo pisanie o tym wszystkim wyzwala we mnie jedynie mordercze instynkty.
A ja pragnę tylko gotować deklamując Norwida.

I to było moje słowo na niedzielę.


Opublikowałem do posta zdjęcie, które narusza godność Facebooka, bo są na nim kobiece piersi. To te dwie z sześciu miliardów Zmieniam je zatem, bo twarz posłanki Krynickiej niczego chyba nie narusza. Z wyjątkiem mojego dobrego samopoczucia.




czwartek, 6 grudnia 2018

Kaczor idzie do lamusa

Dziś będzie o polityce.


Nie wiem ile w tym prawdy, ale ponoć Rydzyk zakłada swoją partię.


No to kacza dupa ma przerąbane, bo dwa grzyby w prawicowym gnoju szybko popsują zdrowy smród pisowskiego gówna, zaś pan na toruńskich włościach wkręci niebawem resztki kaczych jaj w radiomaryjne imadło.
Niech więc zakłada ją jak najprędzej, bo nie mogę się już doczekać widoku posła Rydzyka w parlamencie.
Cieszy mnie także i to, że zgorzkniały staruch z Żoliborza wraz z tą wiecznie uśmiechnięta toruńska hiena, nie stworzą nigdy żadnej koalicji, bo ta kłóciłaby się z nieokiełznaną pazernością obydwu capów do bycia tym pierwszym i jedynym.
Zastanawia mnie tylko jedno...
Co by nie mówić, ich elektorat jest ograniczony. Nie myślę teraz o jego intelektualnych walorach, choć i te nie są bez znaczenia, ale o to, że do robienia miodu to trza jeszcze pszczółek. Nie tylko uli.
Rydzyk ule już ma, czego więc teraz szuka?
Szuka "elit", bo zamulony elektorat słuchaczy radyjka ma mu tylko podsyłać kasę. Potrzebuje odpowiednio pazernych klakierów, którzy, z sobie tylko odpowiednią dezynwolturą, oleją wszystko ku czci mamony.
No to skąd on ich może wziąć?

Otóż z pisu!
Jedynie tam znajdzie on wystarczającą ilość bezmyślnych robotnic gotowych do pracy na rzecz pomnażania dóbr tego oszusta.

Kaczor zdycha i zaczyna czuć smród swojego truchła, a Rydzyk właśnie wyciągnął fiuta i zaczyna lać na jego trumnę.
Takiego rozwoju sytuacji ów potomek Bolesława Chrobrego nie przewidział i pewnie dlatego nie dojechał na toruńskie uroczystości. Zżera go zawiść i wściekłość, że oto pojawił się na prawicy ktoś, kto ma "Słońce Żoliborza" w głębokiej w dupie.
Kaczor ma jeszcze jedną wadę.
Wprawdzie przymyka oczy na złodziejstwo, ale za mało kradnie dla siebie. Obsesja posiadania władzy zbyt mocno przesłoniła mu świat, by dostrzegł, że jak już da wszystkim nakraść, to wzbogaceni uciekną pod skrzydełka tego, który pozwoli im na więcej.
I nie ważne będzie to, że lwią część będą musieli oddać nienasyconemu dziadowi, ale to ten ma w przyszłości większy potencjał na robienie o wiele ciekawszych większych szwindli.

Dlatego Kaczor nie przyjechał do Torunia, a przyjechali wszyscy inni.
I złapali się grzecznie za rączki, aby pobujać się radośnie na myśl o nadchodzących fruktach.

I dlatego tak grzecznie czekali w kolejce, aby uścisnąć szlachetną rączkę jakiemuś księżuli.
Bo przywykli do faktu, że rządzi nimi mały człowieczek bez żadnej odpowiedzialności. 

Kaczor popełnił jeszcze jeden kolosalny błąd.
Chciał wypromować na boga swojego braciszka zapominając, że ten prawdziwy bóg pasie się na uwięzi ojczulka Tadzia. 
I tym sposobem kaczka zeżarła kaczkę wraz ze wszystkimi marzeniami o wielkości i piedestałach. 

Widzisz, panie Kaczor!
Każdy szanujący się dyktator zaczyna rządy od eliminacji wszystkich, którzy mogą mu potencjalnie zagrażać.
Wyszło tak, jakby Hitler zrobił Stalina swoim następcą.
Trzeba było czytać.

Na koniec przypomnę  encyklopedyczną definicję partii

Partia polityczna („partia” od łac. pars, część) – dobrowolna organizacja społeczna o określonym programie politycznym, mająca na celu jego realizację poprzez zdobycie i sprawowanie władzy lub wywieranie na nią wpływu.

To po co Rydzykowi partia?
Macie jakieś wątpliwości kto wygra?



niedziela, 2 grudnia 2018

Ulica Sinkiewicza nr 100

Muszę dziś o tym napisać! Dla potomności. I kompletnie nie interesuje mnie minimalna ilość osób, które ten wpis może zainteresować. Obiecuję jednak, że ten poważny skądinąd wpis, ubarwię swoją pokrętną logiką.
Rzecz dotyczy harcerstwa i proponuję nie zrażać się jeszcze do tego tematu, bo naprawdę jest o czym pisać, a wnioski wyciągniecie na końcu.
Koniec lat siedemdziesiątych i kilka lat później, jeżeli się mylę to proszę mnie poprawić, zaowocowało powstaniem jakiegoś dziwacznego tworu pod kryptonimem HSPS czyli: Harcerska Służba Polsce Socjalistycznej.
Niezłe gówno, co?
Był to okres, w którym zacząłem się delikatnie angażować w działalność tejże, jakże zbrodniczej organizacji, tępiąc i siejąc postrach wśród grup podwyższonego ryzyka, czyli działaczy z kręgów zbliżonych do ówczesnego boga opozycji, zwanego dziś kacza dupa. Bojówki HSPS-u, a wśród nich i ja, przemierzaliśmy nocami wschodnią flankę Żoliborza w poszukiwaniu mniejszych stawów i cichszych ruczajów siekąc namiętnie do wodnego drobiu ze śrutówek i proc.
Niestety, nie każda kula zabija... A może stety, bo już dawno byśmy się pozabijali.

HSPS wspominam ciepło jeszcze z jednego powodu.
Nie cierpiałem chemii, a ciężar dźwiganego już wówczas przeze mnie krzyża, objawił się w lata później poślubieniem magistra chemii i spłodzeniem od chemii doktora.
Jednak wówczas byłem nieświadom swojego losu, ale tylko do końca trzeciej klasy liceum, w którym to pani od chemii zaordynowała mi poprawkę.
Naukę chemii rzecz jasna olałem, ale zgłosiłem się na nią w gustownym mundurku HSPS.
Nieokiełznana miłość owej Pani do wszystkiego co socjalistyczne, przepchnęła mnie do klasy czwartej.
I tak pokochałem chemię i HSPS.
Na koniec tej krótkiej opowiastki dodam tylko, że w czwartej klasie chemii już nie uczono.

Teraz przyszła pora na odrobinę powagi.
Kilka lat później zaangażowałem się w działalność Hufca Łódź-Śródmieście. Dowodził nim wówczas Andrzej Westfal, mój cichy mentor, którego niezmiernie szanuję do dzisiaj.
Andrzejku, kłaniam się w pas!
Przed sporo lat hufiec był, tu nie mam cienia wątpliwości, prawdziwą perełką na ciężko zamglonym firmamencie ery po stanie wojennym. Kogo tam wówczas obchodziła jakaś polityka rządu, socjalizm i inne gówna! Najważniejsza była harcerska tradycja, organizacja obozów dla młodzieży i posiadanie na to funduszy.
Rozległa baza, szkutnie, całoroczne szkolenia wodniaków z możliwością zdobycia stopnia sternika na hufcowych żaglówkach, w hufcowej bazie na Warmii,
Do tego trzeba było mieć łeb, bo przecież kawał kosztów pokrywało harcerstwo.
Piękne czasy!

Hufiec Łódź-Śródmieście właśnie przestał istnieć.
Zostaliśmy my, dinozaury.

Dziś się spotkaliśmy przy herbatce, torcie i jednej nieśmiałej świeczce po środku.
I naszych wspomnieniach...

To tyle.
Wychowaliśmy, sorki, że piszę także o sobie, wiele tysięcy dobrych Polaków i, kurwa mać, o wiele lepszych patriotów od tych dzisiejszych!

A na ścianie pałacyku, w którym nasz Hufiec mieścił się trzydzieści lat, musi chociaż zawisnąć upamiętniająca to tablica.
Bo nie może być tak, aby tak chlubna część historii Łodzi została zapomniana.
W odpowiednim czasie poinformuję o możliwości dorzucenia się jakąś wolną złotówką na ten szczytny cel.
Pomysł nie jest mój, ale i ja postanowiłem się troszkę do tego przyczynić.
Nie stracicie wiele dokładając się także. W końcu dzisiaj za złotówkę kupuje się nawet banki.

sobota, 1 grudnia 2018

Przedświąteczna opowieść

Jakby to powiedział imć Zagłoba w powieści "Ogniem i Mieczem" do Bohuna...
Chodziłem przed laty "w koperczaki", do jednej dziewczyny z podwórka obok. Była, a może nawet i jeszcze jest, oszałamiającą blondyną, ze wszystkimi atutami razy dwa. Faceci na jej widok walili bańką w latarnie i potykali się o porzucone na chodniku zapałki. Ja czasem też. Miała jeszcze jeden atut. Pracowała w delikatesach na Piotrkowskiej, które były mekką Łodzian w zaopatrywaniu się w towary w innych sklepach nieznane. Rzucali tam pomarańcze przed świętami, czasem nawet arbuzy, i sporo innych wiktuałów znanych ówczesnym Polakom wyłącznie z książkowych reprodukcji.
Dość często zaglądałem do owego łódzkiego El Dorado, bo raz, że mieszkałem niedaleko, a dwa - dla owej blondyny i trzy: bo dostawałem towar spod lady.
Ela była zawsze dla mnie uczynna i miła, ale coś za coś.
Ela była bardzo mało inteligentna niestety. Rozmowa z nią o czymkolwiek przypominała orkę na ugorze, a ja czułem się jak zaprzęgnięty do pługa przez swojego ojca Tomuś Czereśniak z "Czterech Pancernych".
Ona mówiła, a ja słyszałem:
- Ciągnij Tomuś, ciągnij...
Co tu ukrywać...
Nie uciągnąłem.

Ten nieco przydługi początek jest bardzo ważny dla mojej dzisiejszej opowieści.
Obawiam się bowiem, że nawet gdybym dzisiaj był owym młodziutkim Darusiem z tamtym malutkim rozumkiem, to ilość młodziutkich blondyn z atutami razy dwa, a może i cztery, rzuciłaby mnie w odmęty homoseksualizmu. Nie żebym był jakimś nałogowym hetero, bo Morrisona pewnie z łóżka bym nie wyrzucił, ale świadomość obudzenia się o poranku w objęciach jakiejś bogini, która na jakże fundamentalne pytanie o poranku...
- Z kim Polska walczyła w 1920 roku pod Warszawą?
Odpowiada:
- Z Krzyżakami.
... sprawiłaby, że pług, ciągnięty przez Tomusia, wydałby mi się być lekki jak waga szarych komórek wielkiej części współczesnej młodzieży.
Nie winię jej za to.
Tylko Zalewską, i cały pis, który trzeba natychmiast spalić na stosie, zapakować prochy w armatę i wystrzelić w tak zwane pizdu.


 I to było moje słowo na niedzielę.