sobota, 30 marca 2019

Oto Polska pis

Taka scenka na początek wpisu...
Jakiś basen. Dzieciaki się kąpią, dmuchane koła, póki co, utrzymują część z nich na powierzchni, słoneczko grzeje i nic nie zapowiada tragedii, gdy nagle na brzegu basenu siada grubo ponad stu kilowa locha i zaczyna golić sobie nogi płucząc maszynkę ze swojej szczeciny pół metra od głów siedmiolatków.

Jak zapewne się domyślacie, mój dzisiejszy wpis będzie cokolwiek kontrowersyjny, bo mam zamiar przywalić różnej maści debilom. W Polsce o takich nietrudno. Przykłady do naśladowań bowiem co niemiara.
Na pierwszy ogień pójdzie sprawa wychowywania dzieci przez pary homoseksualne, o której się tak ostatnio trąbi.
Proszę sobie spróbować wyobrazić, że jesteście synem faceta, który onegdaj miał żonę i ma z nią syna. Rozeszli się, bo ona olała obydwu i wybrała życie parkowej bladzi. Mało tego! Mąż okazał się być gejem i tworzy szczęśliwy związek z partnerem.
No i co ma zrobić? Oddać syna do domu dziecka? Zamordować? Wypieprzyć na ulicę?
Nie.
Wychowuje go wespół ze swoim (nie ma odpowiedniego określenia na taki układ, mężem, kochankiem, partnerem życiowym...), jak zwał tak zwał, dość na tym, że młody chłopiec zostaje uwikłany w posiadanie dwóch ojców.
I tu do sprawy wkracza nasze, kochające bliźniego swego jak siebie samego, państwo Kaczyńskiego i mówi kategoryczne "nie!".
Biskupi grzmią z ambon, Kaja Godek na gwałt uruchamia sześć swoich jedynych szarych komórek, bo wie, że każda polska telewizja, i każde radio, aż się ślinią, aby upublicznić jej głos na swoich antenach. Rycho Czarnecki zakłada wreszcie siodełko na swój rower i zapierdala do Brukseli po pensję w ojro, Jarosław to wszystko pierdoli w czapkę i robi drugie pranie w życiu.
Sobecka zmienia fryzurę na przylizaną grzywkę w lewo, przestaje się golić nad basenem Rydzyka i zapuszcza kwadratowy wąsik. Janek Pietrzak (niestety, jeszcze żyje), pisze dramatyczną pieśń ku czci spedalonych alumnów, a heteroseksualni więźniowie przestają badać sobie odbyty pod prysznicami.  
A wszystko przez dwóch gejów pragnących zapewnić świetlaną przyszłość swojemu dziecku.
Bo im, kurwa, nie wolno!
Wolno być debilem, ale gejem?!

Statystyka mówi, że 10% ludzi na świecie jest homo. W naszym grajdole mamy trzydzieści jeden tysięcy klechów, a więc macie pewność, że co dziesiąty ksiądz to pedał, zaś ogromna większość z pozostałych dziewięćdziesięciu procent zab'awiała się nie tylko swoimi świątobliwymi ptakami.
Może nadeszła już pora bezczelnie ich o to zapytać?

Piszą mi ludzie, że w kręgu ich znajomych są cudowni księża. I z pewnością tak jest, ale zawsze, gdzieś w tle, musi się pojawić pytanie:
- Wśród świeckich gejów to sami zboczeńcy?

Żadne badanie na świecie nie dowiodło, aby "syn", albo bardziej wychowanek dwóch mężczyzn był bardziej skłonny do zostania gejem.

Do jedenastego roku życia wychowywały mnie mama z babcią. Potem miałem obrzydliwego ze wszech miar ojczyma alkoholika. Na szczęście niedługo.
Wedle pisowskiej logiki powinienem więc teraz trzymać rękę w majtkach jakiegoś brodatego Rafała...
Pieprzenie!
Zaręczam wszystkim, że nie przekonacie żadnego heteryka do zostania homo.
Ani odwrotnie.

Jedyne co może mnie przekonać do zmiany orientacji, to ten przeobrzydliwy i tłusty babsztyl, który goli swoje obleśne kulosy w basenie z kąpiącymi się dziećmi.
Ech...
Nie chce mi się dalej pisać...

I to było moje obrzydliwe słowo na niedzielę.


sobota, 16 marca 2019

Kraj żywych trupów znaczy Polska

Napiszę dziś o czymś, co dla ogromnej większości Polaków jest kompletnie bez znaczenia.
Do określenia tego typu wiedzy nadaje się jedynie pewna retoryczna figura określana jako oksymoron.
Na przykład: żywy trup, albo "ciepłe lody". Trochę naciąganą jego formą będzie także tytuł programu: "Matura to bzdura", z którego setki tysięcy Polaków pękają ze śmiechu, ale gdyby tak część z nich zapytać choćby o hołd pruski, to mam poważne wątpliwości czy nie odjęłoby im mowy.

Bywa, że czasem i ja skuszę się do jego oglądania, ale już po kilku minutach mam taki przesyt debilizmu, że za cholerę nie potrafię się z tego śmiać, bo buzują we mnie same mordercze instynkty.
Jestem widocznie zdecydowanie za głupi, aby zrozumieć bezdenną głupotę innych i zdecydowanie za mądry, aby przejść nad nią do porządku rzeczy.
Powiedzcie mi moi drodzy nauczyciele, jak śmiecie przepuszczać do następnej klasy kogoś, kto nie wie czym różni się Słowenia od Słowacji? Jakim cudem gimnazjum skończył ktoś, kto mówi, ze w Warszawie mieszka cztery tysiące ludzi, a metro jeździ w 28 miastach Polski!?

W moim ostatnim wpisie broniłem nauczycieli, ale, kurwa mać, przestaję!
I nie pieprzcie mi teraz o obiektywnych przyczynach! Wy macie to literalnie w dupie! Tak samo jak uczniowie Was!
Taka symbioza.
Skóra, fura i komóra liczą się dla wszystkich jednako.
Odpierdolić swoje życie jak najmniejszym kosztem jest motywem przewodnim.
Gdyby dziesięć lat temu urodził się Kopernik, to nasza Ziemia przez następne stulecia zapierdalałby na pływającym żółwiu, a mały Mikuś zżerałby hamburgery i popijał dietetyczną colą, bo tak mu doradzili w telewizyjnej reklamie.
I gówno by go obchodziło, czy łazi po kuli, czy po płaskim...

Chciałem, wierzcie mi, że bardzo chciałem, napisać dziś o czymś o wiele bardziej doniosłym od szerzącej się fali niedouczonych ćwoków po gimnazjach i podstawówkach, ale już nie umiem.
Nie pojmuję  także jak można wychowywać swoje dzieci w podobnej ciemnocie, chyba że i wychowawcy są tak samo durni.
No dobra.
Zadzwońcie sobie teraz po wegetariańską pizzę i colę zero, która ma dokładnie tyle samo wartości, ile znalazło się w gorącym szale przy wychowaniu Waszych dzieci.
I koniecznie kupcie sobie nowego smartfona!
A co do oksymoronu, to napiszę tak:
Mądry Polak

I to było moje słowo nie tylko na niedzielę, ale na najbliższe sto lat.

P.s.
Aby unaocznić skalę tego problemu, opowiem krótką historię z dzisiejszego popołudnia.
Stałem w sklepie. Gość przede mną kupił hoop colę i sześć najtańszych piw. Okazało się przy płaceniu, że ma jeszcze jakieś wolne pieniądze na karcie. Wziął więc jeszcze dwa. Teraz trochę brakło, ale zaręczył słowem honory, że odda jeszcze dziś, przy następnym kursie, bo 500+ z karty mu właśnie wyszło.
To jest ten rozmiar naszego nieszczęścia.
Dobranoc

piątek, 15 marca 2019

Katecheci, biskupi i niesporczaki

Wczoraj miała miejsce konferencja episkopatu o pedofilii w kościele. Nie wiem czy dobrze nazwałem ten spęd purpuratów, ale temat traktował właśnie o tym.
Wyjątkowo żałosne widowisko, z którego jasno widać, że kler i zbrojony beton mają podobne właściwości i są równie odporne na warunki zewnętrzne jak niesporczaki na kosmiczną próżnię.
W tym miejscu przypomina mi się wręcz zajebiste osiągnięcie naszego polskiego papy o kryptonimie DżejPiTu, który, w swojej łaskawości, raczył się zgodzić z Kopernikiem i Galileuszem, że to jednak Ziemia krąży wokół słońca! Po trzystu pięćdziesięciu latach od śmierci tego ostatniego.
Zajebisty sukces!
To Ziemia nie jest jednak płaska i podpiera ją wielki żółw? A na czy ten stoi?

I właśnie tak samo jest ze wszystkimi kościelnymi bredniami. Żądza utrzymywania ciemnoty wśród  ludu ma za zadanie pozasłaniać im każdy skrawek ich rozsądku, dostępnej wiedzy, czy co tam ktoś sobie innego wymyśli.
Powtórkę tego mieliśmy okazję usłyszeć właśnie wczoraj.
- Tak. w ostatnich kilkudziesięciu latach było trochę ponad sześćset przypadków molestowania dzieci przez księży, ale jak to się ma do osiemnastu milionów dzieci w Polsce?!
Krótko rzecz ujmując to wielki chuj!

No to postawcie sobie teraz, w jednym rzędzie, nawet gdyby była to prawda, sześć setek dzieci, którym kościelni zboczeńcy spierdolili życie. Postawcie i powiedzcie:
- Nic się nie stało! Jesteście tylko statystycznym promilem! Módlmy się nad ciężkim losem biednych pedofili!
Staram się unikać wulgaryzmów, ale skala rozpasanego skurwysyństwa tych przebrzydłych kłamców w purpurowych kieckach zaszła już tak daleko, że nie widzę innego wyjścia jak tylko wprowadzić do kościoła nadzór świecki.
W armii może być, w policji także, to dlaczego nie tam?
Armia dostaje z podatków około 40 miliardów, a klechy kilkanaście.
Za co, ośmielę się spytać?
Za odwieczne pierdolenie głupot?
A nawet jeśli się teraz mylę to oświadczam, że za trzysta pięćdziesiąt lat wszystko odszczekam!

Nie pisałem cały tydzień, a że mam dziś wolny dzień i, zanim wstawię obiad, mogę się jeszcze odnieść do strajku nauczycieli.

Obawiam się, że może on przynieść skutki odwrotne do pożądanych.
Czego się obawiam?
Nie wiem jak to będzie wszystko wyglądać, ale szkół przecież nie pozamykają choćby z jednego powodu...
Do strajku nie przystąpią przecież katecheci i to na ich barki złożycie niebawem odpowiedzialność organizowania wolnego czasu Waszych pociech.
Piszę Waszych, bo mój syn to stary koń. 

Jednakowoż musicie pamiętać o tym, że katecheci to zgraja opętanych religią szajbusów, którzy udają, że wierzą w jedno niepokalane poczęcie przed dwoma tysiącami lat, że istniały gadające węże na jabłoniach, i że bezwzględnie należy o tym nauczać.

Radio Marysia tym się zajmuje i tyle powinno wystarczyć.
Oglądałem wczoraj, przez może minutę, tv trwam. Dzwonił jakiś fan tego szamba i swoim starczym głosikiem plótł jakieś dyrdymały o prześladowaniach katolików.
To pokolenie musi wymrzeć. Do nich kompletnie nic nie dociera.  Przerażające! 

Już tam episkopat rozpisuje zapewne dodatkowe zaciągi dla co bardziej jurnych adeptów szkolnej katechezy z tak popularną w koloratkowych kręgach, grą w kulki dziesięciolatków.

A teraz wyobraźcie sobie jak to może być...
Nauczyciele strajkują, a tymczasem w szkołach...
- Piętnaście godzin religii w tygodniu.
- WF prowadzony przez zboczonego księdza.
Potem...
- Różaniec i...
- Biologia gadających węży.
I znowu...
- Różaniec
- Fizyka zmartwychwstania.
- Różaniec
- Jedyna prawdziwa historia prałata Jankowskiego.
- Geografia Lichenia.
- Różaniec.
- Propedeutyka Nauki o Suskim
- Lekcja polskiego zacofania.
- Łacina.
- Różaniec.
- Przerwa.
- Dodatkowe zajęcia face to face z proboszczem w zamkniętej na trzy spusty zakrystii.

Nie twierdzę, że tak będzie, ale i moją wersję warto wziąć pod rozwagę.
Bójcie się, a ja idę gotować.


sobota, 9 marca 2019

Nasz ukochany kościół katolicki

Nasi kochani księżulkowie modlili się dziś z grzechy pedofili. Znaczy co? że mają one być odpuszczone? Chyba taka jest intencja modlących się za coś, bo że modlą się do lampy jest dla mnie oczywiste.

- Moja Ty kochana lampo! Spraw, aby żaden biedny i uciśniony pedofil w sutannie dostał szybciutko nową parafię z tysiącami dzieciątek, które tylko czyhają na jego świątobliwego wacka!

Dawno temu, kiedy byłem jeszcze na tyle młody i głupi, że słuchałem się mamy w temacie uczęszczania na msze i przyjmowania komunii, tak teraz sobie myślę, że zdarzyło się to może z dziesięć razy, robiłem to z wielkim trudem. Moja walka pomiędzy męczarnią uczestnictwa w niedzielnej mszy, bezbrzeżną sennością w jej trakcie, wysłuchiwaniem kakofonii zawodzących emerytek i przyklejonym do podniebienia kawałkiem wafelka na koniec sprawiła, że na widok wnętrza kościoła dostawałem wysypki.
Moja awersja do tej instytucji rosła wraz ze mną, by osiągnąć poziom, spoza którego powrotu już nie było.
Dzięki ci boże, że uwolniłeś mnie od podobnych męczarni po wieczność! Wyraźnie w tym czuję moc ducha świętego!
Bo każdy ma takiego ducha świętego na jakiego sobie zasłużył.
Ja widocznii zasłużyłem na takiego.
Co ciekawe, cholernie mi to pasuje i ani myślę czegokolwiek zmienić.
I to właściwie byłoby wszystko co miałem do powiedzenia ludziom, którzy wmawiają mi swoje wersje mojej dalszej ziemskiej przyszłości i tej w "zaświatach".

Nie wiem, czy ja się za dużo rozglądam wokół siebie, czy mam jakiś dar przyciągania różnej maści dziwaków, ale niemal codziennie spotykam kogoś, kogo można by takim mianem określić. Niedawno siedziałem sobie na ławeczce opodal bankomatu. Po chwili doszła do tej piekielnej machiny nawet niestara niewiasta. Wygrzebała z przepastnej torby kartę, potem kartkę A-4 z pinem. Pin napisany był wołami i każdy mógł go sto razy przeczytać zanim, po kilku minutach walki z szarymi komórkami owej paniusi, jej mózg nie wysłał informacji do nóg, że bankomat jest po jej lewiczce. Jakieś dwa kroki.
Kolejka rosła, pani walczyła i widać było w jej oczach duży ból. Po kilku ponaglających chrząknięciach z kolejki przeżegnała się i ruszyła po kasę.
Dupa blada.
Bóg ją opuścił, a duch święty olał. Jezus też miał widocznie ważniejsze sprawy na głowie, bo pieniędzy bankomat jej nie wypłacił. I dobrze zrobił, bo pewnie wysłałaby je do Torunia.

Kilka dni wstecz spotkałem moją mamę na ulicy. Wysiadłem z auta i gadamy. Kątem oka widzę   parę emerytów i paczkami ulotek w dłoniach.
- Oho! - myślę - Coma trzy! Nadciągają wyznawcy Jehowy...

- Czy mógłby nam pan poświęcić kilka minut?
- Oczywiście, że nie mógłbym! 
- Mam tu, na tej ulotce znaczy, kilka pytań.
- To niech se pan na nie odpowie.
- Jest tyle spraw, które wymagają odpowiedzi!
- No i...?
- Gdyby pan chciał się zastanowić....
- Gościu! Szerokiej drogi!
- Ale...
- Ale idź pan stąd!
Kobieta...
- My wiemy, że...

Szkoda mi czasu kontynuację tego dialogu. Każdy z Was zna go z autopsji. Najbardziej natrętne komarzyce łatwiej przegonić od tych zwolenników pierdzielenia o wieczności. 

I tak jest na każdym kroku. Gdzie by nie zerknąć sami szaleńcy opętani rozmową z lampą.
Czy ja chodzę po domach i nagabuję Was, że bóg istnieje?

I tu wypada mi się pokalać i powiedzieć, że istnieje.
I owszem.
Jednym objawia się on w postaci dobrej zmiany, a innym żałosnym konusem na drabince. Część widzi swojego boga na różnych karteczkach.
Niestety...
Zbyt pokaźna większość z własnej, nieprzymuszonej woli, chce zejść z tego świata w nadziei, że ich bezmyślność przetrwa ich głupotę.
I to jest nasza największa trauma.

I to właśnie było moje słowo na niedzielę.
Jutro obiecuję nie pisać.


 Tylko, kurwa, dziesięć?

piątek, 8 marca 2019

Aneks do popielca

Mój przedwczorajszy wpis wywołał kolejną burzę. I tak miało być.
Wbijanie kija w polskie mrowisko uważam za bardzo pożyteczną część mojego bloga.
Niektórzy się z tego pośmieją, a inni na mnie obrażą. Ktoś tam rzuci we mnie panienką, a inni uśmiechniętym emotikonem.
Staram się czytać wszystkie Wasze komentarze z wyjątkiem tych, którzy uparli się, aby komentować wyłącznie dołączone do wpisu zdjęcie.

Należę do kilkunastu grup, z których każda ma w swojej nazwie walkę z klerem, pisem, albo ciemnotą, co,w zasadzie, na jedno wychodzi.
Okazuje się jednak, że pośród wielu dziesiątków tysięcy współczłonków (bardzo brzydki wyraz...), niemała część wyraźnie czuje pietra, gdy ktoś przestaje owijać w bawełnę swoje poglądy i mówi to, co istotnie myśli.
I zaczyna się problem, bo to kurde... to nie taka prosta sprawa zgodzić się z tezą, że wszystkie religie to jedna wielka blaga i więcej wynikło w historii z ich istnienia zła niż dobra.
Ani myślę wytaczać teraz żadnego działa na poparcie swoich słów, bo piszę do ludzi inteligentnych. Martwi mnie co innego...

Jaką wielką krzywdę wyrządził w ludzkich głowach kościół, że aż tak się go boją?

Odpowiem na to pytanie fragmentem ze Starego Testamentu, którego znajomość, ponoć... każdy katolik ma w jednym palcu.

Gdy Mojżesz przebywał na górze Synaj, by otrzymać Dekalog, pozostawił Izraelitów samych na czterdzieści dni. Ci, bojąc się, że opuścił ich na dobre, poprosili Aarona o stworzenie wizerunku Boga, który wyprowadziłby ich z Egiptu, któremu mogliby oddawać cześć i który dalej by poprowadził ich przez pustynię. Aaron nakazał więc zebranie kolczyków Izraelitów, przetopił je i stworzył posąg złotego cielca oraz ołtarz, przed którym następnego dnia złożono ofiary.
Bóg jednak stwierdził, że lud mu się sprzeniewierzył i zaplanował jego wyniszczenie. Zaniechał tego wprawdzie, ale dopiero po gorących prośbach Mojżesza. Jednak Mojżesz, po zejściu z Synaju, nie był w stanie opanować swego gniewu i zniszczył trzymane w rękach tablice Dekalogu. Posąg spalił w ogniu, starł go na proch, wrzucił do wody i nakazał Izraelitom jej wypicie. Zażądał także wyjaśnień od Aarona, który przyznał się do stworzenia cielca. Mojżesz zebrał synów Lewiego i nakazał im zabicie wszystkich mężczyzn. Jakieś drobne trzy tysiące.
Udobruchany Bóg wezwał Mojżesza ponownie na górę Synaj, gdzie raz jeszcze wykonano zniszczone przez Mojżesza tablice Dekalogu.
I było gites.
Dobrotliwy bóg udobruchał się jedynie trzema tysiącami trupów. Wszystko z powodu odlanej w złocie krowy.
Tyle "historia".

Naprawdę nie wiem, w którym momencie mam zacząć czcić tego wszechwiedzącego, dobrotliwego  boga, wiecznie rozgrzeszającego nas, maluczkich, z naszych przyrodzonych wszak wad, do kolejnych poświęceń ku jego czci.

Że to niby co? Że nasza wiara jest zbyt mała? Że trzeba, tak na dzień dobry, zgasić żywot trzech tysięcy mężczyzn, aby nam to uświadomić?
Widzę kij, ale gdzie ta marchewka?
To te kamienne tablice z wypisanymi mądrościami, o których wszystkim wiadomo? Nie, to żadne mądrości, a jedynie oczywiste oczywistości. Ktoś, kogo one nie dotyczą jest dla mnie popieprzonym idiotą i nie widzę żadnego powodu, abym miał je czcić. Wystarczy uszanować.

- Zbliżamy się do prawdy! Jest ona coraz bliżej! I zbliżamy się do prawdy wielkimi krokami, a ta prawda wyjdzie na jaw, bo jesteśmy coraz bliżej prawdy! - rzecze naczelnik, cysorz, marszałek i ostoja polskości, przypadkowo tylko ulokowana nie w niebie, a na Żoliborzu.

Bóg niczego się nie boi. Jeżeli jest inaczej to znaczy, że to tylko kolejna żałosna wersja drętwego dyktatorka w wianuszku anielskich ochroniarzy, facetów bez szyi, kosztujących polskich podatników 100 tysięcy na miesiąc.

Wracając do mojego wpisu o popielcu...
Niemal wszyscy krytykujący mój ostatni post zarzucają mi to samo.
Że mam kompleksy, że nienawidzę ludzi wierzących w boga, a tym samym i w siebie.

Nie, moi drodzy krytycy. Ja nie cierpię tylko głupoty, którą to właśnie Wy tak chętnie raczycie epatować.
Jest mi całkowicie obojętne w co kto wierzy, ale wybaczcie...
W żadnej mierze nie jesteście uprawnieni do narzucania mi swojego światopoglądu, tak samo jak ja nikomu nie nakazuję wysłuchiwać moich racji.
Wystarczy nie czytać tego co napisałem i będziecie szczęśliwi! 
Weźcie także pod uwagę kolejną rzecz.
To jest mój blog i mam prawo do wypisywania na nim własnych opinii na każdy temat!
Jeżeli zaś komuś się to nie podoba, to załóżcie własny i serwujcie na nim swoje poglądy.
To proste.
Wystarczy znać język polski i trochę umieć się nim posługiwać. Także w piśmie; bo jak czytam komentarz w stylu:
- Głupie
I koniec...
To tracę wiarę nie tylko w inteligencję komentatora, ale także w resztki mojej, i tak już mocno nadwyrężonej, empatii. Odnoszę jednakowoż wrażenie, że wielu nie potrafiłoby poprowadzić nawet pociągu z początku "Teleekspresu". Delikatnie rzecz ujmując...

Nie silę się na żadne mądrości. Opisuję tylko naszą rzeczywistość, która, niestety, bardzo często mija się z moim pojmowaniem świata.

Szalenie mi miło, że wśród moich czytaczy, znalazło się sporo ponad osiem tysięcy ludziów, którzy mnie popierają. I piszę tylko o moim ostatnim poście.
A skatolicyzowani malkontenci, którym kościół wypłukał rozum do cna mogą się zasypać popiołem.



środa, 6 marca 2019

Popielec czyli ciemnota

Ciekaw jestem czy ktoś rozumie znaczenie słów: "Z prochu powstałeś..."
Obawiam się że niewielu.
Wytłumaczę.
Według biblijnego opisu świata człowiek powstał z prochu Ziemi. Właściwie to nie wiadomo, czy z prochu ziemi, czy Ziemi, ale biblia nie jest od tego, aby tłumaczyć takie szczegóły.
Czyli było tak...
Był sobie jakiś bóg od zawsze. Siedział na chmurce nad nieistniejącym jeszcze niebem i kombinował co by tu stworzyć.
Po nieskończonej ilości ziemskich lat wpadł wreszcie na pomysł stworzenia. I zaczął tworzyć. Zajęło mu to sześć dni, bo w siódmym tak się już zmęczył, że musiał odpocząć.
Najpierw więc stworzył dni, a potem widocznie naszą Ziemię, żeby móc jakoś rozplanować robotę.
Normalnie to mi go prawie szkoda, bo narobił się jak wół po nieskończonych wiekach nieróbstwa.
I pełen szacun dla boga, bo wreszcie czymś się zajął.
Kiepsko to wprawdzie świadczy o jego inteligencji, bo ja po dwóch dniach leżenia bykiem przed telewizorem dostaję takiej cholery, że tworzyłbym i tworzył do obrzydzenia. Ale ja się nazywam Dariusz Sobala, a nie bóg, i gdzie mi tam do jego temperamentu! Zresztą nie było przecież wtedy żadnych dni, czyli: punktu odniesienia.
Nieśmiertelność ma cholernie dużo wad.
Jak się już żyje, to się przecież wie, że ma się góra sto lat ma myślenie i dopasowuje się ten okres do możliwości.
W przypadku boga to wszystko się zwyczajnie jebie.
No, ale dobra.
Jak już stworzył nam Ziemię, wszystkie te pagórki i jeziora, kiedy zamienił dinozaury w kamienie, zasadził wszystkie drzewa z jabłkami i wynalazł gadające węże do ich ochrony rozsądnie stwierdził, że cała jego robota jest o kant dupy rozbić, bo nie ma amatorów jabłek.
No to wziął trochę ziemi (albo Ziemi), i jakimś cudem rąbnął sobie z tego Adama. Takie pierwsze in vitro z boskim dotykiem w tle. Zero owulacji i jajeczkowania, że o plemnikach nie wspomnę. 
I ów Adam szlajał się po raju niczym smród za wojskiem do pełnoletności. I byłby się zaszlajał na śmierć, gdyby bóg nie wyrwał mu pewnego dnia jedno ziobro i wynalazł Ewę; rozsądzając tym samym spór o to, co było pierwsze... jajko czy kura, bo dla wszystkich stało się jasne, że pierwszy był kogut.

Najpoczytniejsza bajka wszechświata jest dla mnie zbiorem kompletnych durnot, do których dorobiono jeszcze bardziej durną filozofię stworzoną dla durniów.
Zapewne nie byłby to mój problem gdybym żył w jakiejś Danii lub Szwecji, ale tutaj nie da się do tego nie odnieść.
Z jednej strony skazują nas za zżeranie jabłek, z drugiej za to, że z ich powodu mamy sraczkę. Lekarstwem na wszystko mają być rozanielone trolle z pisu i okolic, które, trzymając się grzecznie za rączki i bujając na boki w oszalałym chocholim tańcu pod wodzą fana Maybachów, wysysają z ludzi pozostałe resztki rozsądku.
Ależ oczywiście!
Idźcie dziś do kościołów, by pozwolić posypać swoje głupie łby resztami niedopalonego węgla z pieców waszych proboszczów!
I koniecznie czujcie się winni!  
Najbardziej zaś z własnej głupoty!

Ja zaś, ze swojej strony, oszczędzę części zabiegów boga i każę się spalić.

Jest taki miejsce w Irlandii, zapomniałem nazwy, w którym mieszkał i tworzył Georg Bernard Shaw. Miał on w swoim ogrodzie maleńki domek, może trzy na trzy metry. W nim powstawały jego najlepsze dzieła. Uwielbiał w nim przesiadywać i tworzyć. Domek ów, istniejący do dzisiaj, ma pewną niespotykaną cechę. Zbudowano go na jakimś obrotowym ustrojstwie i można nim kręcić we wszystkie strony choćby po to, aby przez cały dzień świeciło tam słońce.
Shaw przeżył 94 lata i kazał się po śmierci spalić, a prochy rozrzucić wokół domku.
I stało się zadość jego woli.
Leży więc Pan Shaw, w swojej sproszkowanej formie, dookoła ciupinkowanego domeczku po wieczność, a ja gwarantuję wszystkim, że jego eugeniczna filozofia życia jest o wiele więcej warta od boskiej.
Być może zamieniamy się po śmierci w proch, ale ważne jest to, jak ten proch wykorzystają żyjący.
Klepanie paciorków nad resztkami węgla z proboszczowego pieca to wynaturzony kretynizm dla tych, którzy kompletnie nie rozumieją sensu naszego życia.
A ten jest banalnie prosty.
Jaki?
Niech sobie każdy odpowie na to pytanie we własnym zakresie, bo ja już się wygadałem. 


niedziela, 3 marca 2019

Żołnierze wyklęci

Na rogu ulicy Piotrkowskiej i Tuwima w Łodzi były, a może jeszcze i są, podcienia. To takie przejście pod narożnym budynkiem wielkości dużego pokoju, w których można się schować przed deszczem, upałem, czy czym tam kto sobie chce i odsapnąć. W latach siedemdziesiątych jedna ściana owych podcieni służyła jako baner z reklamami wchodzących właśnie na ekrany nowych filmów. 

Taka ówczesna forma Facebooka, na którym publikowane było każde zdarzenie, zanim jeszcze ktokolwiek miał szansę się o nim dowiedzieć. 
Byłem tam częstym gościem, bo mieszkałem w pobliżu i interesowałem się kinem. 

Lata analizy owych banerów doprowadziło mnie do prostej konstatacji, że nie ma już chyba w naszym kraju takiego partyzanta, o którym nie nakręcono by jakiegoś filmu. Podśmiewałem się z tego wraz z kolegami.

Nie zdawałem jednak sobie sprawy, że moja ówczesna wiedza o partyzantach była żenująco cienka. 
Wszyscy słyszeliśmy o majorze Hubalu i dziesiątkach innych leśnych ludzików, którzy walczyli o naszą niepodległość wysadzając niemieckie transporty i tracąc przy tym życie. 
Jaki kraj, tacy bohaterowie. 

Kraj nasz diametralnie zmienił dziś swoje oblicze i komuch pokroju Hubala przepadł w niebycie, a na jego miejsce wywleczono z trzewi historii innych, nie mniej wybitnych dowódców, którzy może nie wysadzali torowisk do Oświęcimia,  ale mieli duży zapas zapałek do podpalania stodół z dziećmi i ich matkami.
Na arenę historii wkroczył więc wybitny partyzant o ksywie "Bury", dzięki któremu Polska wyeliminowała wraże dzieci niepolskiego autoramentu wraz z pokoleniami, które ośmieliły się je wyprodukować.

I co się okazało?
Ano to, że przejście całego frontu od Lenino do Berlina z jednej strony, a całej północnej Afryki i zachodniej Europy z drugiej, było wyłącznie jakąś śmierdzącą popierdółką, bo prawdziwi bohaterowie ostatniej wojny światowej kryli się tylko po lasach i to właśnie oni wyjebali faszystów z naszego kraju. 

Prezydent Komorowski, w hołdzie prezydentowi Kaczyńskiemu, klepną więc decyzję o ustanowieniu święta tak zwanych "żołnierzach wyklętych" licząc na głosy prawicowych tępaków.  
I w tym momencie dochodzę do ważnej sprawy...
Po wielokroć pisałem, że taplanie się w gównie może nas, co najwyżej, upaprać gównem. Silenie się na intelektualizm w obliczu panoszącej się głupoty jest przejawem, delikatnie rzecz ujmując, intelektualnych dąsów tych, którym wydaje się, że, siedząc w fotelu pradziadka, powstrzymamy zalew ciemnoty. 
Mam sporo komentarzy w stylu:
- Twój język jest brzydki!
- Można to było napisać delikatniej! 
- Z językiem to się nie popisałeś!

Oczywiście, że można tak było zrobić!
Mogę wszystko pisać trzynastozgłoskowcem i wierzcie mi, że dam sobie z tym radę, ale kto to przeczyta?
Nie mam ambicji trafić pod jakąś strzechę za czterysta lat. Piszę do normalnych ludzi, żyjących tu i teraz. I proszę mi tu teraz nie pieprzyć, że słowa, uważane za wulgarne, są Wam obce! 
Zresztą... 
Przeczytajcie nazwę mojego bloga.  

Wracając do rzeczy...

Ci cali "żołnierze wyklęci" są pieprzoną bzdurą stworzoną na użytek partykularnych interesów grupy aktualnie rządzącej. Jest kolejnym przykładem na to, jak się oszukuje i dzieli kraj w imię wynajmowania kolejnych willi w Szwajcarii i budowy następnych wież ku czci dwóch zasranych pokurczy z manią wielkości. 

Niech więc historią owych prawdziwych patriotów zajmuje się dziesięć tysięcy nierobów z IPN. 

Każdy rząd powstaje po to, aby mądrze rządzić. Nie po to żeby rozdawać cokolwiek za głosy poparcia. Inaczej jest dupa zbita, a do głosu dochodzi bezmyślna ekstrema. 
Zerknijcie na dzisiejszą Wenezuelę... 
Jeszcze niedawno był to kraj mieszczący się na podium krajów najbogatszych. 
A co mamy dziś?
Brud, smród i ubóstwo. 
I to nas także niebawem czeka; jeżeli nie przetniemy tej spirali wszechogarniającego skurwysyństwa pod wodzą bezdennego tępaka bez całych sznurówek. 
Przestańmy się wreszcie przypodchlibiać bezmózgowcom, a zacznijmy inwestować w ludzi mądrych, bo tylko od nich jesteśmy w stanie się czegoś nauczyć.


Panie Komorowski!
Pana to także dotyczy!

Publikuję zdjęcie Rajsa "Burego", Ewidentnego mordercy i wściekłego sadysty, któremu wczoraj bito pokłony. 

piątek, 1 marca 2019

Bardzo mi przykro, ale dziś będzie o gotowaniu

Dziś ani słowa o polityce i pisiorach niemytych. Kto chce niech przeczyta.

Zacznę może tak...

Głowę sobie dam uciąć, że połowa ludzkości nie umie ugotować jajek na miękko. Przyczyny są dwie. Jajka gotują się trzy minuty, ale czasu nie liczy się od momentu, w którym niemal wyskakują one z wrzątku, a minutę wcześniej, kiedy to woda już wrze, ale jeszcze tego tak ewidentnie nie widać. Jajka nie myślą w sposób:
- O kurde! No to mam już swoje upragnione 100 stopni i teraz już mogę zacząć się ścinać!
Ktoś, kto tego dotychczas nie rozkminił, niech gotuje jajka dwie minuty i nie marudzi, że znów mu się nie udało.
Bo kuchnia to jest takie miejsce, w którym obowiązuje nakaz myślenia i wyciągania wniosków ze swoich błędów. Ale po diabła się nad tym roztkliwiać! Gaz do oporu i heja! niech się dzieje wola boska!
Nie pojmuję dlaczego, nawet najbardziej zabiegani ludzie, te wszystkie tuzy biznesu z milionami na kontach, jeżeli już prostytuują się gotowaniem w domu, nie potrafią się zrelaksować właśnie w kuchni, która, przynajmniej dla mnie, jest oazą relaksu po całym dniu zapierdolu.
Nie biegamy tutaj na setkę, a pośpiech daje nam żarcie, a nie jedzenie.
Włączmy zatem sobie muzyczkę, otwórzmy dobre winko i zrelaksujmy się przy garach.

Ten nudny i zdecydowanie przydługi wstęp, doprowadził mnie to tak zwanego meritum.

Od dwóch miesięcy miałem ochotę na placki ziemniaczane. Nieczęsto je robię, bo diabelnie nie cierpię trzeć ręcznie ziemniaków, ale jeszcze bardziej mycia idiotycznych narzędzi, które podobno to ułatwiają.
Wczoraj mnie jednak naszło.
Mam okropny zwyczaj robienia wszystkiego za dużo, a dwa kilo ziemniaków dla dwóch osób na jeden posiłek jest totalnym przegięciem. To dziesięć dużych ziemniaków. Wystarczy pięć.żeby się objeść.
Przepis jest prosty jak bambusowy kij.
- Utarte ziemniaki
- Starta cebula
- Dwa ząbki czosnku (oczywiście utarte)
- Jedno jajko
- Mąka
- Sól i pieprz do smaku
Największy problem jest z ilością mąki i soli.

Mocno rozgrzewam mało oleju na patelni i kładę pierwszego placka wielkości pudełka od zapałek, powiedzmy... Po 30-40 sekundach powinien dać się łatwo odwrócić. Jeżeli nie, za mało jest mąki. Proponuję spróbować ze dwa razy zanim zaczniemy szaleć na dobre i dopiero wówczas dolać więcej oleju.
Mnie placki smakują najbardziej bez żadnych dodatków, ale można je zrobić na setki sposobów.
Fajna wersja jest "po węgiersku" z gulaszem.


Mięso, grzybki, cebula, papryka i prawie wygotowany sos, bo gulasz powinien być gęsty.
Mnie najlepiej smakują takie, których wchodzi na patelnię po trzy sztuki.

  

Smacznego!