niedziela, 30 listopada 2014

Mają dziś obywatele....

Niedziela to taki dzień, w którym ogarnia mnie totalne lenistwo. Całkowity brak sensownych zajęć równa się: spanie do śniadania, po śniadaniu, przed obiadem i po obiedzie. Więcej nie mogę nawet ja. A że wczesny wieczór spowalnia funkcje życiowe, późniejsze popołudnie dołuje mnie bardziej niż "Taniec Z Gwiazdami". Nawet oszalały sąsiad nie dopieszcza swojej Toyoty i nie mam się z kogo nabijać. W chałupie gorąco, na dworze przenikliwy ziąb. Zacząć się iskać czy co? Poszedłem do auta posłuchać radia, ale i tam marazm. Oczywiście, że mam kilka odbiorników w domu, ale auto jakoś lepiej zacieśnia przestrzeń i dodaje mi koncentracji.
Usłyszałem w nim wczoraj, że kobiety wypowiadają dziennie około dwudziestu tysięcy słów. Mężczyznom wystarcza siedem. To gorzka prawda, a bezmyślne kłapanie dziobem opisał już każdy, dwudziestowieczny satyryk i nadal to nośny temat. I najbardziej śmieszy kobiety. Symptomatyczne...

- Ta moja żona to mówi, i mówi, i mówi....
- A o czym tak mówi?
- Tego nie mówi!

A milczący chłop...
- Wjeżdża rolnik kombajnem na pole, spojrzał w prawo, spojrzał i mruknął: K... nie zasiałem...
Statystycznie to może i wyjdzie po trzynaście i pół tysiąca słów na głowę, ale ponieważ doczepiam się do wszystkiego, statystykom też musi się dostać. Przecież wychodzący z psem na spacer też, statystycznie, mają po trzy nogi.
Z niechęcią wstanę jutro do pracy, ale to i tak lepsze niż bałamucenie 1/7 życia na zjedzenie rosołu.


sobota, 29 listopada 2014

Po Trzeciej Krucjacie.

Dziś to Wam natruję!
Czemu?
Bo pierwszy raz, od Trzeciej Krucjaty, usiadłem do kompa przed osiemnastą, a jutro nie mam zamiaru wstawać przed dziesiątą, jestem zasmarkany i opieprzam każdego, kto mi przetnie horyzont. I podobnie do mojego szesnastowiecznego idola, Stefcia Batorego, leczę się piwem z miodem na ciepło. On wprawdzie przedkładał nad piwo węgrzyna, węgierskie wino, najczęściej Tokaj, które kosztowało wówczas w Polsce krocie, bo ok. 100 złotych za beczkę. Niezły koń wart był 20 zł, a para butów kosztowała 20 groszy. Fałszowano więc Tokaja na potęgę w Koronie i na Litwie dolewając jakichś polskich siuśków. Schamiałym gardłom ówczesnej szlachty było to obojętne, bo i tak chodziło jedynie o to żeby się nawalić, zatem...
Popyt wśród zamożnej części społeczeństwa przerastał podaż.
Dziś ten styl handlowania przejęli Chińczycy.
Wynaleźli coś, co ochrzcili mianem Gwiperi...




które jakoś mocnawo kojarzy się z Fiatem Panda, albo taki Mercedes...




Który nazywa się BYD F8.
O ciuchach, zegarkach i innej elektronice dla ubogich nie ma co wspominać. Chinole rąbią każdy dobry pomysł, zmieniając nazwę i mając całość w swojej czterojajecznej dupie. Lubię ich. Budują cztery tysiące kilometrów autostrad rocznie. 
Czarek Grabarczyk od autostrad... (mam tu jakąś jego fotkę sprzed lat)...




...mógłby się sporo nauczyć, bo gitara nie stała się jego żywiołem. 
I żeby nie było, że tylko krytykuję innych...




I ze mnie nie wyrósł Jimy Hendrix, choć włos mi wciąż rósł na boki i w górę.




I rósł... i rósł... aż zaczął wypadać. I choć nie zatkałem do dziś nimi wanny po ich umyciu, cieszę się, że się pozbyłem tych okropnych kudeł, których zazdrościła mi każda dziewczyna. W mordę! Nawet na ostatnim zdjęciu byłem dobrze po osiemnastce. Co tej babie z Biedronki namotało się w pecynie?
Z niecierpliwością czekam na dzień, w którym podeślę Wam swoją fotkę z trzystoma wenflonami pod kroplówką na Oiomie, po wypadku spowodowanym starczą ślepotą. Chwilowo jednak strasznie mi dokuczają dziadkowie w kapeluszach z wypiekami na twarzy i wierszykiem w rodzaju:

W uszach świst,
W oczach mgła,
A na liczniku czterdzieści dwa.

Widziałem jednego takiego próbującego zaparkować po marketem. Mógł być wyznawcą Allaha, bo kilka razy próbował stanąć czołem do Mekki. Nie dał rady, bo zajmował pół parkingu swoim Pajero. Tyłem nie wypadało, bo obraza. Zidiociały staruszek, któremu mózg miażdży demencja i Alzheirmer, potrzebujący 30 minut na zaparkowanie na lotnisku, to plama na honorze mężczyzn. W Holandii ludzie kończący pięćdziesiąty rok życia mają nieomal obowiązek uczestniczenia w kursach dla potencjalnych debili, u  nas każdy stulatek może zapychać bezkarnie drogi i jeździć pod prąd autostradą.

Pod "Biedronką", zaparkował niedawno jakiś osiłek w Land Roverze, któremu mocno dymiło się spod maski. W panice otworzył klapę silnika i zaczął węszyć. Stał tuż obok mnie i od razu zauważyłem, że nie ma nakrętki na wlewie pojemnika płynu chłodniczego. Z otworu buchał  gejzer. On tego oczywiście nie zauważył. Za dużo suplementów? Skomplikowany skład proszku na rozrost bicepsa fatalnie wpływa koncentrację, bystrość gałek ocznych i transport informacji do resztek szarej substancji między uszami a czerepem? Po kilku minutach zamknął klapę i poszedł kupić kolejny płyn na poprawę swojej sylwetki. Zapewne coś pomiędzy dopalaczem a wywarem z landrynka w wiadrze wody. Tak pachnie Red Bull z Austrii. Skręca mnie gdy go poczuję.
Nie pojmuję także dlaczego facet odbierając rozmowę z komórki natychmiast zaczyna chodzić? Czyżby rozmowa w pozycji: "stoję i gadam" odbierała mu dar logicznego myślenia? Zwykle jest to ogolony na zero palant zasiadający za kierownicą BMW serii 3, z silnikiem 1,8 i stiuningowanym wydechem, z którego dochodzą rzężenia, od których zbiera mi się na wymioty.
Niespecjalnie wiem dziś o czym dziś pisałem. Popitoliłem sobie i tyle. Żonusia mi nie daje się wygadać.



Afryka... Czy aby na pewno?

Kolega opublikował krótki filmik... Afryka. Kilku uzbrojonych czarnych i szympans. Zabawa jak cholera. Jeden podaje małpie kałacha, wszyscy szczają w wyświechtane podróby Adidasa ze śmiechu. Do czasu znalezienia przez małpę spustu, który naciska...
I tu możemy ocenić wysoką sprawność owych pseudo żołnierzy w spieprzaniu na nieupatrzone pozycje. Pełen żywioł, Usain Bolt nawet nie marzy o takim przyspieszeniu. Na koniec szympans oburącz (?) unosi broń w pozycji: John Rambo, część siedemnasta pt. "Rambo na Księżycu".
Pomijając oczywisty fakt, że w Afryce każdy chce zabić każdego, mimo że nikt nie wie dlaczego, nasuwa mi się kilka wniosków bliższych naszym, pleśniejącym w fotelach, dupskom.
Wniosek 1.
Nie kupujmy dresów do chodzenia na co dzień, bo mają fatalny wpływ na inteligencję. Przykładów chyba nie muszę podawać.
Wniosek 2.
Nie tylko dres przyspiesza parowanie mózgu.
Wniosek 3.
Zabawa zabawą, ale czy za wszelką cenę?
Wniosek 4.
Większość małp jest mniejsza niż ludzie. Przykładów chyba nie muszę podawać.
Wniosek 5.
Jeżeli nasza głupota jest tak potężna, że podajemy szympansowi naładowany karabin, ale trenujemy sprint, to ok. Mamy szansę.
Wniosek 6.
Czarny kontynent to kolebka ludzkości... Zatrzymana w kadrze, niestety.
Wniosek 7.
Wszystkie powyższe wnioski to jedno wielkie gówno, bo popyt na debilizm kwitnie nie tylko w Afryce. Ale tylko tam występuje w formie czystej.


Ponoć i w Polsce istnieje grupa tych, którzy nie dają naszym szympansom w łapy (?) naładowanych karabinów, aby potrenować bieganie. Jeśli to prawda, to jest to najmniej zorganizowany odsetek społeczeństwa.





piątek, 28 listopada 2014

Osiemnaście mieć lat to nie grzech.

Minęła właśnie 23 wieczorem, a więc nadeszła odpowiednia pora wziąć się za gotowanie obiadu. Spoko, nie będę szalał. Mam pachnący wywar po gotowaniu boczku z warzywami. Kilka pyrków, suszone grzybki i barszcz, góra pół godziny.
Ależ mnie dziś dowartościowała kasjerka z Biedronki... Nie chciała mi sprzedać piwa w obawie, że nie ukończyłem osiemnastu lat! Jednak po głębszym spojrzeniu w mój otumaniony wzrok i lekko siwiejący, nieogolony zarost, wybiła browara na następnym rachunku. Podziękowałem serdecznie i wyszedłem dumny jak paw krokiem marynarza. I tu przypomina mi się podobna historia Kevina Costnera sprzed, chyba, dziesięciolecia. Gostek miał wówczas tyle wspólnego z osiemnastolatkiem, co ja dziś, lekko pooranego dzioba (mam to samo), hemoroidy, podagrę, sklerozę, demencję i cały pakiet innych dolegliwości kwalifikujących nas gdzieś na drodze z Tworek na Powązki. Tyle że tamten ma 8 cm więcej. Wzrostu. Bez przesady...
Pomyślałem wtedy, że trzeba mieć wzrok Steve Wondera żeby palnąć tak horrendalne głupstwo. Dziś myślę inaczej. Mówcie tak do mnie! Legitymujcie przy zakupie flaszki! Rzucajcie się na mnie maturzystki! W mordę, ale radocha! Przecież posiadanie osiemnastki na karku i półwiecznego doświadczenia kładzie na kolana każdą babę. Wprawdzie nie biegam już do tramwaju, bo i po cholerę, skoro mam auto, nie grałem w tenisa pewnie ze sześć lat i bałbym się wyjść na jelenia w walce z przeciwnikiem innym niż ściana, ale wciąż jaki głupi byłem, taki jestem. Dlatego kompletnie nie rozumiem sposobu myślenia większości zdziadziałych emerytów, którym dzień schodzi na spacerkach z psem i wsłuchiwaniu się w odgłosy zza ściany. I czy ktoś ośmielił się nie zamknąć drzwi od korytarza, bo im zawiewa. Bodajże Jim Morrison nosił koszulkę z napisem: Umieraj młodo - Będziesz ładnym trupem.
Dobra, dość tego.
Mój świętej pamięci wujek powiedział w wieku 46 lat, że już by chyba nie przebiegł więcej jak sto metrów, ale czuje się znakomicie. Tego samego roku zmarł, więc może już ominę ten temat, bo nigdzie mi się nie śpieszy.
Ale pachnie tymi grzybkami w barszczu! To jeden z najpiękniejszych zapachów na świecie. Zawsze, chodząc po lesie, upajam się nim bez końca. Szkoda, że nie udało mi się  pojechać w tym roku na grzyby po raz drugi.



Dobra, barszczyk ugotowany, można iść lulu. Czujecie ten zapach? Mniam.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Stambuł...

Jestem nieuleczalnym śpiochem. Przyznaję się bez bicia. Moja mama zresztą także, a więc wiem po kim. Bez znaczenia o której godzinie nie położyłbym się spać, zawsze rano ta sama katorga ze wstawaniem. A może by tak jeszcze 8 minut? I jeszcze tylko trzy, do za piętnaście... Nie zmienię już tego.
Zdumiewają mnie ludzie, którzy wyrywają z wyrka razem z kogutami i są wyspani. O piątej rano to owszem, mogę się położyć, ale żeby wstać? Za nic!
Długi sen ma jednak swoje minusy. Zresztą czy ja wiem czy to minus? Myślę bowiem o snach,  które mnie wówczas nawiedzają. Od dawna korci mnie, aby opisywać te co bardziej idiotyczne, bo wiele z nich pamiętam.
I właśnie w niedzielę...
Stambuł... Pogrążony w jakiejś wojnie, bo strzelają co rusz, a środkiem miasta przebiega coś na kształt linii demarkacyjnej. Z jednej strony jacyś ci, z innej jacyś tamci. Nie wiem, którzy lepsi i czy się już zaczynać bać. Szlajamy się po mieście, chyba z żoną, ale cholera wie po cholerę, oglądając barykady i włażąc pod karabinowy ogień. I jeździmy po Stambule starą Dacią z wielkim telewizorem na tylnym siedzeniu i jakimiś bambetlami w bagażniku, które oceniam na bardzo cenne. Zaczynam robić się głodny i dostaję od żony... Uwaga! Pięćdziesiąt milionów Dongów! To oczywiście waluta wietnamska, ale to tylko sen, a on rządzi się swoimi prawami. W mordę! Ale se teraz nakupuję! Niestety... Mój mózg wywala mnie do samolotu, którym wracamy do kraju. A może to był autobus? No tak, ale na małym placu w centrum miasta została Dacia z drogocennym ładunkiem! Jakimś cudem wracam z Dongami w kieszeni, głodny jak diabli, i trafiam do knajpy pod ostrzałem. Te kłopoty z językiem! Turczynka włada czymś, co do mnie dociera chociaż nic nie rozumiem. Obawiam się, że może to być przebrana żona. Dostaję od niej jakieś żarło, za które płacę oczywiście pięćdziesiąt milionów Dongów!
Jakże by inaczej...
I wychodzę głodny jak wilk na poszukiwanie telewizora w "Zemście Nikolae Ceausescu". Tych placów w Stambule to są chyba miliony... Jeden za drugim, a na żadnym naszej Dacii. Błądzę pytając przechodniów o ten, jakiś tam plac, ale blokada językowa zbyt wielka. Oglądam zabytki plęgnące się jak zaraza, każdy większy od poprzedniego.
Dacia missing in action.
Kiedyś na Gwiazdkę daliśmy teściowi Sennik, chyba nawet jakiś Wielki Sennik, przynajmniej z rozmiaru. Przeglądałem go. Intelektualne pomyje. Ale w obliczu moich niektórych snów i tak wyrasta na literaturę faktu.


Mam wrażenie, że w niedalekiej przyszłości wyśnię coś jeszcze głupszego, a jeśli nie - sięgnę do annałów, bo zebrało się trochę tego przez lata. 
Kolorowych snów.

sobota, 22 listopada 2014

Mieliśmy dziś z żoną seksualny stosunek...

Mieliśmy dziś z żoną seksualny stosunek do obiadu i każdy zjadł to, co wpadło mu w oko. Ja przysmażyłem sobie kawał kiełbasy z cebulą. Tak w połowie smażenia położyłem na patelni plasterek zapomnianej wędliny o szumnej nazwie "Tyrolska". Po dziesięciu sekundach, ów niemiecki cud, wyparował mi z patelni pozostawiając po sobie jakiś brązowy osad. To zdumiewające jak daleko sięga technika produkcji wędlin z wody, bo to i trza zmienić konsystencję, kolor, smak, zapach i cholera wie co jeszcze. I to wszystko z samej wody?! Czarodzieje, w mordę! Podobną przygodę miała kiedyś teściowa, która chciała uraczyć teścia gotowaną kaszanką. Ta również teleportowała się w inny wymiar i zachodziło uzasadnione podejrzenie malwersacji i działań wrogich sił. Ale to było jeszcze za komuny, a wówczas robiło się nie takie numery. Jak widać - dobre tradycje są ponadczasowe. W sumie to mi to nawet wisi, bo lubię "Tyrolską" na kanapce. W końcu, pamiętam to z dzieciństwa, szalenie lubiłem chleb posypany cukrem i polany kranówą. Dziś, na samą myśl o takim żarciu, dostaję torsji. Właśnie nalałem sobie soku z jabłek... Ma smak soku z jabłek, ale nie daję głowy, że płyn ten ma cokolwiek wspólnego z kuszeniem Adama.
Jeszcze pomarudzę...
Wpadło mi w oko jedno smarowidło z ogromną reklamą: "Z masłem!" Kupiłem, bo byłem bez okularów. W domu doczytałem... Bez kitu! 
- Zawartość masła: 0,05%
Nie chcę być wulgarny, ale w naszych kupach zawartość masła chyba jest większa!
Chyba już o tym pisałem, ale przypominam sobie, może końcowego Gomółkę i moje wakacje na wsi, podczas których ciocia przynosiła schłodzone, świeże mleko, wlewała z dziesięć litrów do kierzanki (to taka machina do wyrobu masła), a ja, wykonując dwuznaczne ruchy z góry na dół,  produkowałem maślany osad na ściankach tegoż urządzenia. O ile pamiętam, pozostałość wypijały świnie. Ciekawe czy dlatego ich mięso pachniało inaczej, bo zjadały do maślanki...? (Niech mnie ktoś poprawi jeżeli się mylę!), uparowane ziemniaki, które my namiętnie im podkradaliśmy. Oczywiście nie z koryta! Z parownika. I zjadaliśmy je właśnie z owym kierzankowym skarbem z milionem procent cholesterolu w tle.
Dziś wmawia się nam konieczność zdrowego żywienia. Powinniśmy zajadać się marchewką i szparagami, koniecznie bez soli i cukru, uparowanymi w chlorze. Żonka lubi mi wmawiać, że przyrządzona w cudaczny sposób marchew smakuje jakoś inaczej. Otóż nie! Marchew zostanie nią  na zawsze i kropka. I albo się ją lubi, albo nie. Ja ją toleruję.
I gdyby ktoś mnie spytał na łożu śmierci na jaki posiłek mam chrapkę to, bez wahania, powiedziałbym: Smażona kiełbasa z cebulą i plasterkiem wyparowanej "Tyrolskiej". Jak umierać to z klasą!


Ratujmy wieloryby

Kolejny tydzień dał mi w kość i złagodniałem. Nie będę zatem na nikogo naskakiwał, ani obrażał dupków typu: Kaczyński czy Macierewicz. Chociaż.... hmmmm ;)
Chyba wczoraj była audycja w radio o modzie, w której mężczyźni o wysokim głosiku, otuleni kolorowym szalikiem i niekontrolowanym stolcem wypowiadali się na temat projektu rajtuz dla panów. Że to nie przejdzie; że to niemęskie i w ogóle ja buch go torebką. Obśmiałem się  jak norka. Sam pomysł, opinających męskie klejnoty, streczowych czy tam jakichś elastilowych kondomów do pępka w kolorze trupiego błękitu, wydaje się seksi właśnie dla oczu owych rozmówców, ale widać... ci wolą typ drwalo-seksualnego maczo z podgoloną bródką wracającego bez prysznica z siłowni. O mamo...
W sumie to nawet nie dziwi mnie przewaga kochających odrobinę inaczej, genderolubnych i pachnących Channel nr. 5, młodzieńców z Haute Couture. Bo trzeba mieć o wiele więcej genów żeńskich niż ja, aby rajcować się długością spódnic w sezonie 2015. Ale wracając do tych rajtuz dla panów...
Wyobraźcie sobie Kaczora w gorsecie z mocno zwężającymi talię fiszbinami, wypychającymi do góry biust, przepasanego jedwabną szarfą i ogromnym kapeluszu, w trzewikach z patynkami i wachlarzem, kryjącego pod suknią nowoczesne, lajkrowate rajty opinające to, czym zwykle chwalą się samce, a czego ów człek z pewnością nie posiada w nadmiarze.
Dobra, już się go nie czepiam, mimo że żyje, ale jego buźka budzi we mnie mordercze instynkty.
Nie nadążam za modą, ale, siłą rzeczy, wpadają mi w oczy coroczne tryndy. A to buciki wydłużające stopę o siedem rozmiarów i przypominające Stocha na rozbiegu, albo odwrotnie, masakrujące tę część kobiety do wyglądu kopyt. Najgorsze są spodnie z jakimś koszmarnym naddatkiem materiału w okolicach tyłka, które z najzgrabniejszej dziewczyny tworzą obsranego niemowlaka w pampersie.
W okolicach mojej ukochanej "Biedronki" łazi codziennie pewna żulica. Obskakuje śmietniki, gada do siebie i zaczepia każdego, kto nawinie się na jej drodze. Jest koszmarnie brzydka, a fuj! Któregoś dnia lezę Żeromskiego i widzę przed sobą idącą kobitę, pijaną jak bela, ze zsuniętymi spodniami poniżej krocza i świetnymi, koronkowymi stringami, opinającymi kształtny tyłek. Już sięgałem po telefon, by pstryknąć fotkę, kiedy zorientowałem się, że to owa śmietnikowa bizneswomen. Tylko fakt przebywania na ulicy cofnął pawia zza moich zębów. A mówią, że ubiór nie zdobi człowieka...
Morał?
Jest ich bez liku i niech każdy wybierze jakiś dla siebie. Ja idę spać.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Jestem ten zły...

Ktoś napisał mi na Fb, że przecież każdy decyduje za siebie i ma prawo głosować jak mu się chce. Ależ oczywiście!
Daleko mi do nawracania.
Nie mam najmniejszego zamiaru zmieniać poglądów ludzi wychowanych w jakiejś tradycji, która stoi w sprzeczności z moimi poglądami.
Tylko niech ten "każdy" najpierw zastanowi się czy aby jego wybór służy reszcie! Bo w wyborach nie chodzi o ich manifestację. Używając wielkich słów... Ma być dobrze każdemu, a nie tylko Tobie! Socjotechnicy z każdego ugrupowania doskonale wiedzą jak omotać maluczkich, aby swoje partykularne interesy przekuć na kasę. I nigdy nie uwierzę, że np. taki PiS, gryzie ziemię w imię ideałów. Chcą zdobyć władzę, aby pieprzyć nas w d... 
Miliony przykładów o tym świadczą i nie mam najmniejszego zamiaru ich podawać.
Jakoś nie zauważyłem, aby ktoś zabronił katolikowi chodzić na mszę, a zegarmistrzowi naprawiać zegarków. Katolicy, za to, namiętnie wojują ze wszystkimi, których poglądy bywają inne. Nie Kochani... nie Wy macie monopol na mądrość! To Wy nie umiecie rozmawiać, nie chcąc, tym samym, aby rozmawiać z Wami. Ośmieszacie się poprzez typów w rodzaju ojca Oko i płaszcząc się przed purpuratami zarabiającymi ponoć 600 zł na miesiąc, ale rozwalonymi w najnowszych Audi. Głupota tego kraju polega na bezmyślności jego mieszkańców. A więc wleźcie na drzewo i głoście swoje poglądy do bólu, nie zabierając innym możliwości tego samego, bo to już nie te czasy! Skoro nikt Wam nie zabrania chodzić do kościołów, to wara Wam od tych, którzy tego nie chcą!
Jestem zły i nie chce mi się więcej pisać!

niedziela, 16 listopada 2014

Macie jeszcze wybór!!!

Przez pierwszych 27 lat życia mieszkałem na Wólczańskiej, na  wysokości Hortexu przy Piotrkowskiej. Zawsze 1 maja stała tam główna trybuna dla przewodniej siły narodu. I zawsze budziły mnie rozwieszane nocą na latarniach szczekaczki, przez które, już od ósmej rano, darł się jakiś dupek z informacjami kto przed ową trybuną właśnie maszeruje. W Łodzi produkowało się wówczas dużo różnych rzeczy. Drałowały tabuny szwaczek, zasuwali wytwórcy gramofonów, przetaczali się energetycy i roztańczeni piekarze ze "Społem". Radość ściskała dupy maszerującym i oglądającym. Tuż za Honorową Trybuną owa ekstaza przybierała na sile, bo skacowane chłopy rzucali w bramie kije po szturmówkach, szmaty chowali w kieszeń i znikali w przejściówkach na Kościuszki, aby się móc wreszcie ochlać. Kijów ci mieliśmy zatem dostatek. W sklepach sprzedawano naręcza serdelków, kiełbasy zwyczajnej i piwa o smaku: "Próbka Tego Moczu Wskazuje, Że Koń Ma Cukrzycę". Wszyscy, tak myślę, preferowali więc wino "Patykiem Pisane", po którym chuch przewracał słonia i wódę "Z Czerwoną Kartką". Zionący, ale szczęśliwi, wracali do domów, by móc oglądać towarzysza Edwarda, Leonida, Nicolae i innych osrańców, gramolących się na trybuny z pomocą dźwigów. Było spoko. Cholera wie dlaczego, w pewnym momencie, większości zaczęło to przeszkadzać. Zachciało się naraz zarabiać w walucie, mieć w sklepach papier toaletowy i szynkę. I zaczęli wyłazić na ulicę niezależnie od wyszczególnionych świąt, także ze szturmówkami. A kije przydawały się bardziej. Byłem trochę za, trochę przeciw, ale ogólnie - spoko. Radio i tv jakoś przycichły. Tu byłem bardzo "za".
Nie mam zamiaru zanudzać Was tym, co było dalej. Było coraz bardziej spoko. Teraz toaletowego mamy tyle, że służy jako serpentyna co mniej oszalałym kibolom, a serdelki jedzą tylko psy. Źle piszę, teraz cały przemysł dba o każdy narząd naszych ulubieńców, a chamski serdelek gnije na półkach. Osobiście kupuję jeszcze "zwyczajną" - najlepiej sprawdza się na grillu. W sentymentalnym geście ktoś wprowadził na rynek "Czerwoną Kartkę". Odrestaurowujemy Syrenki, Trabanty to wypas. Przewraca się w główkach od dobrobytu, na który każdy tak psioczy. Kolejne święta może nie są aż tak radosne - za zapał to nieporównywalny! Luda dużo, twarzy jakby trochę mniej. To lepiej, bo na owych twarzach także jakby mniej rozumku, oczka zachodzą bielmem encyklopedycznej głupoty, a skoksowane ruchy mówią wyraźnie: Nie chcemy papieru toaletowego! Dziś rzucamy kostką brukową!


Właśnie żonka przyniosła niusa, że w Łodzi zwyciężyli pislamiśmi. Spoko. Kaczor... (niestety żyje), pewnie już się zasrywa w samozachwycie. Boję się tego oglądać...
A już miałem zjadliwą pointę.
Jak to fajnie, że mam piwo...
Polacy to taki naród, który preferuje chaos, nieszczerość, wyimaginowanych wrogów i pochwałę głupoty. To przywara większości Słowian. Za niedługi czas będziemy się zżymać na tzw. "prawicę". Także jutro, mój pracownik, o którym już pisałem, wzorem swojego guru, będzie zasrywał się swoim: A nie mówiłem? Poszedłem dziś wyrzucić śmieci i zobaczyłem taki oto obrazek...




Ogromna porcja łososia, za którą ktoś w sklepie zapłacił więcej niż ja za osiem szaszłyków, postawiona gustownie obok kubłów na śmieci, czekająca aż przeżarty kocur wyliże swoje klejnoty na masce któregoś z aut i skusi się na odrobinę katorżniczej pracy norweskich rybaków, stoi nienaruszona. Wiem, bo wyrzucałem śmieci także wieczorem.
Tak właśnie teraz się czuję.
Nie zjem najdroższych łakoci z łap najważniejszego Kaczora RP z jednego powodu...
Nie jadam w śmietniku!

wtorek, 11 listopada 2014

Lekcja historii dla ubogich

Zwykle zaczynam pisać bloga bez specjalnego pomysłu na to, co w nim będzie, a tytuł wpisu zostawiam na koniec. Dziś jest inaczej, od niego zacząłem. Straszliwie bowiem mierzi mnie niemal zerowa ochota poznania czegokolwiek, co miało jakieś konotacje historyczne z jakimkolwiek świętem obchodzonym współcześnie. Wątpię czy na tysiąc manifestujących Święto 11 Listopada, choć jeden zadał sobie trud przeczytania choćby jednej karteczki o tym dniu sprzed laty, dla którego dziś rozrywał sobie szaty w patriotycznych gestach. Rejtanów ci u nas dostatek, a im bardziej na prawo, tym ich więcej. Nie będę się nad nimi pastwił, bo to robota Syzyfa. Osobiście wolę ich obrażać niż czegokolwiek uczyć. Nie oglądałem dziś telewizorni, ale zakładam, że niejeden właściciel auta poleci jutro do PiZetJu ze swoim Auto Casco, a owa banda zakapturzonych narodowców, dla których zadyma równa się zabawa, a historia to do niej jedynie powód, opowiada sobie właśnie jak to fajnie dać w ryj policjantowi i uciec, bo reszta ich gówno obchodzi.
Przenieśmy się zatem do owego dnia sprzed lat i popatrzmy jak on wyglądał w oczach współczesnych...
Dzień, jak na owe czasy, jest stosunkowo spokojny, pada niewiele trupów. Niemcy w Warszawie gremialnie się poddają. Komendant Piłsudski, bo jeszcze nie marszałek, staje się, z dnia na dzień, wręcz idolem kobiet. Każda chciałaby mu ugotować obiad, mogą być szaszłyki... On zaś rezyduje w warszawskim hotelu przyjmując coraz to inne delegacje. Są także i Niemcy.
Dla przypomnienia prawicowcom... Piłsudski wywodzi się z PPS-u...
Tak zwana Rada Regencyjna, zbiorowisko palantów, nie umie się odnaleźć w nowej rzeczywistości i, siłą rzeczy, spuszcza się powoli na ręce Komendanta, który jest prostym, ale niewątpliwie błyskotliwym człowiekiem z wizją kraju niekoniecznie ogarniętego kolejną wojną. Wie doskonale, że tej nam już wystarczy. Pierwsza wojna pochłonęła milion Polaków i dość! Ale, jak to u nas, debil zadeptuje debila w imię swoich debilnych i małych interesów.
Wiecie...
Somsiadowi konia ukradli, a taki był ładny, amierykanski, szkoda.
Tłumy do Komendanta są tak wielkie, że niemal zapala się winda. Na szczęście pewien mechanik, od wind, ochładza ich silniki mokrymi szmatami i generałowie z politykami mogą spokojnie zapierdzielać z góry na dół bez zchamiania się łażeniem po schodach. Wiele ważnych decyzji zapada tego dnia, ale cóż z tego...
Piłsudski miał wielką przewagę nad dzisiejszymi kacykami. Liczyli się z nim na obu biegunach. Takiego dziś u nas nie ma i trudno mi sobie wyobrazić, aby mógł się pojawić, chyba po jakiejś wojnie.
To pewnie jeden z ważniejszych powodów przemożnej ochoty pochowania braciszka na Wawelu. Kaczor chce być bowiem postrzegany jako ten jedyny sprawiedliwy i nawet śmierć połowy jego rodziny jest ku temu doskonałym powodem. Tak to widzę, niestety. Bo w skrytości ducha, to pewnie się ucieszył, że braciszek sprezentował mu tak spektakularny koniec! On chciałby być drugim Komendantem, ale ponieważ ani aparycja, ani inteligencja, ani możliwości nie te, a zdobywanie nowych terytoriów to mordęga - łapmy dzień! Nie łudźcie się... Polityka to wredna kurwa, a Kaczor lubi te klocki.
Nawet jeśli się czasem na tym przejedzie.
Był taki amerykański szef FBI - J.Edgar Hoover, który rządził tym biurem dziesiątki lat. Także zdeklarowany kawaler. Po jego śmierci okazało się, że lubił przebierać się w damskie ciuszki i był zwyczajnym zbokiem. Dziś, w dobie internetu, zapewne wywlekliby o wiele więcej tajemnic z jego żywota. Kaczorek także raczej nie umie obsługiwać kompa. Może to jego plus, bo jak słusznie zauważyła moja żona, trzymał Hofmana przy swoim ciałku jedynie dla jego gładkiej skóry na wewnętrznej stronie ud. A miłość, jak to znamy z niejednej historii, zamienia się często w zwyczajne dawanie dupy.


poniedziałek, 10 listopada 2014

Kolacja dla dwojga

W programie BBC Entertainment przez 10 godzin dziennie nadają programy o czwórkach zidiociałych Anglików, których jedynym żywiołem jest jedzenie. O tym wyłącznie mówią żując i memłając, aby na koniec przyznać sobie za to jakieś punkty. Pozostały czas wypełnia teleturniej dla debili - "Najsłabsze Ogniwo", a dwie, to zwykle "Dr. Who". Jeśli ktoś zna, to wie, że to najdłużej kręcony serial w historii świata, który oglądają jedynie dzieci i dorośli, którzy mieli zbyt łagodnych rodziców. I ten program śmie się nazywać "Rozrywka"! Katastrofa. Ale ja dziś właśnie o jedzeniu... Nie o tym z BBC, bo to obraza intelektu nawet dla mojego żółwia, a o takim, które łaskocze podniebienie mięsożerców i alkoholopijców. Ci inni niech sobie jedzą arbuza z grilla i gotowane na parze banany z cykorią.
Za mną, od dłuższego czasu, łaziły szaszłyki. Drogą kupna nabyłem przeto odpowiednie składniki w postaci: łopatki, jakiejś dziwacznej odmiany słoniny, papryki, cebuli i pieczarek. I chyba pierwszy raz w życiu zsumowałem wydatki. Wyszło mi dziesięć złotych. Po piątku na dziób! Taniocha, bo szaszłyków wyszło osiem. Ale to wersja dla purystów, bo jak tu obżerać się takimi łakociami bez popitki? Dobre winko i, na wszelki wypadek, flaszka Tequili, dopełniły wygląd stołu i powiększyły marną dychę do szacownych dych ośmiu. Właściwie to trochę kłamię, bo Tequila wietrzała mi w lodówce od pewnego czasu, a winko zostało po gotowaniu bigosu.
Powiem szczerze... Nie przyłożyłem dziś ręki do robienia kolacji, ale smakowała wybornie. A co mi tam... Narobię Wam smaku!





W tle ściana z tapetą "Późne Rokoko", z którą całkiem ładnie łączy się mój nowy, stuletni, stół wraz z krzesłami. Gdyby ktoś chciał wydać dychę na szaszłyki, to walcie jak w dym do żonusi, którą pokonały trudy napychania żołądka i komaruje przed tv. Mnie też jakoś się już nie chce pisać, a więc: 
Dobranoc.

niedziela, 9 listopada 2014

Woodstock dla debili

Zdecydowanie zaczynam się skłaniać ku prawej nodze polskiej sceny politycznej. Może nie jest tam ciekawiej, ale o wiele śmieszniej. Dowiedziałem się niedawno od pewnego propagatora nieomylności Kurwina-Mikke, że lata sześćdziesiąte, cały ruch hippisowski, wolną miłość dzieci kwiatów, niekoniecznie wśród kwiatów, sponsorował, znany z entuzjastycznych ciągot do gangbangu, ekspresów na ustach i smyczy, niejaki Leonid Breżniew. Zapewne we współpracy z Chruszczowem, który pracował nad rozwaleniem amerykańskiego systemu w zaciszu kremlowskiego gabinetu od 1952 roku po tym, jak otruł Stalina żeby bzyknąć jego ochroniarza zanim tamten go wyśle na Sybir w celu mierzenia temperatury od grudnia do listopada za posiadanie zezowatego stryja. Tamta logika przypomina mi, jako żywo, obecną. Tyle, że dzisiejsi wyznawcy teorii spisku są żałośni w wynajdywaniu kolejnych wrogów. Tak, w sumie, to nawet ciekaw jestem zdania nakoksowanego hippisa z Woodstock, że oto może sobie walnąć w żyłę za pieniądze ruskich komuchów. Pewnie by się nawet ucieszył. Winny!!!
Dzisiejsze media trąbią o trzech muszkieterach z Pislandii, którzy kto nie umieją sobie przypomnieć, czy na drugi koniec Europy pojechali, czy też może polecieli i kto za to ma płacić, bo przecież, nie oni, bo i z czego? Na chorobliwy brak kasy narzekają najbardziej nasi wybrańcy, których to naród najpierw wybiera bez ich zgody, po czym zżera, trawi i wysrywa bez specjalnego napinania odpowiednich mięśni. I mają rację, bo są jak biegunka na początku rautu u sułtana Brunei, do którego przyszliśmy, by wysępić petrodolary.
Jest także drugi biegun debilizmu w Polsce. Myślę o nieogolonych trzydziestolatkach w sandałach, gotowych zabić każdego konia, aby tylko ten nie wwoził turystów pod żadną górkę. Ci dopiero napracowaliby się przed wynalezieniem maszyny parowej i automobili! Zalegaliby pewnie puszczę białowieszczańską polując na szlachciców w kolaskach, wpieprzając korzonki, nadgniłe liście morwy i wypadali niczym jedenastowieczna Jaćwież na wojów jakiegoś Mieszka przegryzając lejce. Że taki nie rzucił się jeszcze pod karocę królowej Anglii jadącej na ślub Karola z tą jego miłością życia, nie pamiętam jak jej tam... To wyraźne niedopatrzenie. A może rajcuje ich męska uroda wybranki Georga? W końcu te dredowate bździągwy, także często w sandałach i koszulkach typu Detox Fashion z liści bananowca, nie podniecą nawet konia, o którego walczą.
Nie żebym chciał wyasfaltować cały świat i uganiać się po nim w Lamborghini, ale świata nie zatrzymamy i bardziej potrzebne są nam lotniska niż jakaś żaba pędząca na tarło raz w roku koniecznie na północ. Nie wyzdychały za dinozaurów - dadzą sobie radę i dzisiaj. Kolega pracujący w Nigerii codziennie wyganiał spod łóżka jakiegoś pytona czy Żararakę, którym lepiej było koczować na jego japonkach niż w sawannie.
Ciągoty ku cywilizacji mają przeto także stworzenia o mało nachalnej inteligencji, a to świadczy jeszcze gorzej o tych, którzy "ponoć" ich bronią.
Pokój w Polsce ma dwa znaczenia, i chociaż oba kojarzą się ze spokojem, Green Peace wcale nie jest ani zielony ani pokojowy w żadnym tego słowa znaczeniu. To dla mnie kolejna grupka oszalałych ideowców gotowych walczyć o wszystko, czego nie da się przełożyć na język logiki.
Miałem w piątek nieszczęście wstać zbyt wcześnie i włączyć radio do porannej kupy, aby usłyszeć spoty reklamowe tych, którzy muszą, mimo organicznej niechęci, kandydować do jakichś stanowisk. Urzekła mnie reklama Ruchu Narodowego, który zaczynał się jakoś tak:
Polska ziemia w polskich rękach!
Polskie banki w polskich rękach!
I nie ma znaczenia czy są to ręce zbójów, debili, złodziei, oszołomów czy pislamistów - ważne żeby były polskie! Gratulacje! To jest właśnie myślenie, które najbardziej lubię. Dajcie nam wszystko, a my wam za to damy kolejny slogan.
Nie pójdę na te wybory i mam wątpliwości, czy pójdę na jakieś następne. Z jednej prostej przyczyny... Ilość głupoty niszczy naszą planetę bardziej niż wyziewy CO2.
To napisałem ja - Wasz Zielony Prostak.