niedziela, 29 listopada 2015

Szańca brak, a kamienie wciąż w modzie

Jeszcze wracając na chwilę do grochówki...
Wszystkie trzy patenty razem wzięte są niezbędne, a najważniejszy jest ten, by nie zakrywać pokrywką garnka przy gotowaniu grochu. Wierzcie mi, że spotykałem się z grochówką wiele razy i mam doświadczenie, ale ten wypróbowałem po raz pierwszy i jest wyraźna różnica. Ten kożuch wygotuje się sam i, może, zapaskudzi nam warstwę ozonową, ale żołądek zostawi w spokoju. To tyle.
Jeszcze za czasów wczesnego liceum namiętnie łaziłem po muzeach i galeriach sztuki, których, wbrew pozorom, było całkiem sporo. Na Piotrkowskiej, gdzieś w okolicach dzisiejszej Esplanady, odbywały się znakomite wystawy fotografii, kawałek dalej, w stronę Placu Wolności była zupełnie rewelacyjna galeria obrazów. Wystawiali się tam wszyscy. Był Beksiński, którego obrazy łaziłem oglądać codziennie; Starowieyski, rzecz jasna, był rewelacyjny Jan Szancebach, taki ktoś pomiędzy Van Goghiem a Cezannem, doskonały, bo także współczesny, stały oczywiście Abakany... Wtapiałem się w rytm i poezję tych prac, ale sporo później dotarły do mnie ich ponadczasowe walory. Najbardziej lubiłem Beksińskiego. Namalował kiedyś serię obrazów, których tematem były kamienne bryły na tle upiornego krajobrazu. Nie mogłem się na nie napatrzyć. Pokażę Wam...






Do dziś mnie fascynuje jego pokręcona wyobraźnia. Wszystkie były jednakowo duże, mroczne i cudowne. Próbowałem wówczas się z nimi zmierzyć na własnych płótnach, ale bez rezultatu. Byłem wściekły, że nie umiem nawet z niego zerżnąć. Ale to jest tak jak z "Panem Tadeuszem". Trzeba do tego dorosnąć.
Dorosłem.
A nawet wyrosłem!
Dziś chcę oglądać świat w jaskrawo-jarmarcznych barwach. Fascynuje mnie wściekły pomarańcz i kościelny fiolet. Chce mi się nie zamalowywać płótna pozostawiając białe tło na jego połowie. Chcę poczuć spływający po brodzie sok z grapefruita i zapach różowego arbuza. Chcę zalać ścianę ferią wściekłych barw, łamiącą ugrzecznioną i stonowaną pastelowatość symetrii tapety. Ale jest jeden problem... Żonusia.
Ona tak nie chce.
Pierdyknę zatem może coś w stylu Beksińskiego, z wielkimi oczami po środku, podążającymi za oglądającym.
Spłodziłem kiedyś coś takiego i jest to jedyny obraz, który stoi gdzieś za telewizorem, bo nikt nie jest w stanie wytrzymać tak namolnego wzroku. Nawet jego autor.
W sumie to ten dzisiejszy wpis nie nadaje się do czytania. Jest kłębkiem moich przemyśleń, które nikogo zapewne nie interesują, ale skoro już to napisałem to co mi tam! Opublikuję go tylko z jednego powodu. Jest to pierwszy wpis z numerem 21 w miesiącu, bijąc tym samym mój rekord o jeden.
Wyraźnie zaczynam się starzeć i coraz bardziej marudzić.

sobota, 28 listopada 2015

Poczet królów Polski

W mojej wannie siedzi sobie właśnie pająk, prawie na jej środku. Jest duży, czarny i chyba włochaty, ale nie przyglądałem mu się zbyt dokładnie. Ma szczęście, że kąpałem się rano, bo musiałbym go zwodować. Nie przepadam za tymi stworzeniami, jestem jednak ciekawski. Udało mi się dopasować mojego pająka to internetowych zdjęć. Okazuje się, że jest najprawdopodobniej samica gryziela. Skąd wiem, że samica? Bo ma około 15 mm długości, a samce są  mniejsze.
wygląda jakoś tak:


No, ładne to to nie jest...
Zdecydowanie jednak mam większy szacunek do upiornie wyglądającego, ale pożytecznego robactwa, niż do wiecie kogo... Tego, którego imienia nie można wymawiać.
Ale weźmy na ten przykład posłankę Pawłowicz ksywa: Blender. Moja ulubienica! Zastanawiała się kiedyś w Zabrzu czy seks analny jest wyrazem miłości? Z przyjemnością dorzucę swoje trzy grosze.
Jak ktoś lubi dupy i już wetknie tam powiedzmy komuś palec, to jest przecież pełna symbioza, bo oboje (obaj?) mają palec w dupie.
Dwóch pedałów o poranku. Jeden jeszcze leży, drugi szykuje się do pracy. Leżący mówi:
- Wsadź mi rękę w dupę...
- Nie mam czasu!
- No wsadź!
- Daj spokój!
- Na chwilę!
- No dobra...
Wsadził i wyjmuje łyżwy.
Happy birthday to you!  

Posłanka Pawłowicz ma różne zmazy. Szczególnie interesują ją geje, których trzeba tępić, bo nie są nastawieni na prokreację, ale i tu mam wątpliwości... Ona wygląda tak męsko, że musiała mieć dwóch ojców!
Mógłbym o tej pani zapisać całą książkę, nie będę jednak zniżał się do poziomu, jak to ktoś z mównicy sejmowej trafnie ujął: "Wybitnego prawnika i wspaniałej kobiety...", czym rozweselił przysypiających posłów do łez.


Kobieto! Czy czymkolwiek tam jesteś! To ty ich produkujesz, bo każdy normalny, heteroseksualny facet, prędzej się spedali, niż ty wpadniesz w jego objęcia.


Amen
 

piątek, 27 listopada 2015

Traffic

Piątkowe popołudnie to w Łodzi komunikacyjny dramat. Wrzeszczę i przeklinam jak szewc w drodze do domu. Moglibyśmy się wreszcie nauczyć, że po zobaczeniu zielonego światła, po prostu trzeba ruszyć, a nie czekać jak ruszy pierwszy, zaaaa nimmmm druuuuugi i w kooońcuuu trzeeeci... Cymbał w czwartyyyym, zanim zaskoczy gdzie jest "jedynka", światło się zmienia. Wkurzony piąty wpycha się na czerwonym i staje na środku skrzyżowania, bo to samo dzieje się na skrzyżowaniu przed nimi i hamuje ruch drogi poprzecznej. Wszyscy bluźnią i trąbią, a garbata babcia z respiratorem w balkoniku ma o wiele wyższą średnią na kilometr niż auto. Dziś na dodatek przypełzła mgła, dająca szansę kolejnej grupie świrów na zaszpanowanie światłami przeciwmgielnymi. Zamontujcie sobie ze cztery szperacze na dachu i wsadźcie w dupę kacze piórko. Może być cała kaczka.
Ale to wszystko jest małym miki w porównaniu z grupą encyklopedycznych debili od ustawiania sygnalizacji. Ci to dopiero musieli się napocić, żeby tak doskonale wszystko spieprzyć.
Przypomina mi się fragment "Paragrafu 22" i historia pewnego, rozchwytywanego przez kolejne firmy prezesa, którego największą zaletą była umiejętność doprowadzania ich do bankructwa. Nikt, z całym kraju, tak doskonale się nie mylił, nikt nie podejmował tak idealnie niedobrych decyzji i nie inwestował tak nietrafnie jak on. Każdy, kto chciał zbankrutować płacił mu mu niebotyczne wynagrodzenie za tą unikalną umiejętność. Słabi ci Amerykanie. U nas takich na pęczki, a tym od ustawiania świateł dorównuje jedynie pislandia. Nie mogłem się oprzeć...
Ale...
Jak już zwymiotujemy, w drodze powrotnej, pełną dawkę suplementów na każdy rodzaj źle zidentyfikowanego kaszlu, uporamy się z szczypiącym od hemoroidów dupskiem i kupimy telewizor; kiedy spalimy dwadzieścia litrów paliwa na sześciu skrzyżowaniach i dostatecznie gęsto zaplujemy kierownicę przekleństwami, a na mglistym horyzoncie pojawią się znajome okolice naszego przybytku - pojawia się wytęskniony uśmiech, że oto... znów mamy dwa dni byczenia się robiąc zakupy; że możemy sobie pościerać kurz z mebli i przelecieć odkurzaczem dywany albo zmienić wodę żółwiowi, który pływa w swoich odchodach.
Jak to napisałem tydzień wstecz...
I czym się tu martwić?
Ale grochówkę ugotuję i tak! Muszę tylko kupić jakiś suplement przeciwko pierdzeniu. I zapach do kibla.
Pomarańcza w gównie, na przykład.
Miłego weekendu życzy Darek.

         

czwartek, 26 listopada 2015

Dodatkowa funkcja sejmu

Moi Kochani!
Moi Najdrożsi!
Moi Przyjaciele!
Cały Kochany PiS i jego zwolennicy!
Bardzo chciałbym napisać, że Was popieram, ale nie mogę... Nie zgadzam się z Waszymi poglądami, a oparty na różańcu obraz świata, całkowicie mnie nie przekonuje...
Bo, tak na moją znajomość Waszej religii, nigdzie w niej nie napisali, aby sączyć jad, wywyższać się i łamać na potęgę wszystkie prawa. To, że macie swojego Boga, nie upoważnia Was w żadnym razie do bycia lepszym. Żadne krucjaty w tym nie pomogą. Ośmieszacie się wysyłając zgraję oszalałych emerytów, przepraszam, żadną zgraję - kilkudziesięciu; żadnych oszalałych - zniszczonych wiekiem; żadnych emerytów - młodych inaczej, na spacery w deszczu bez parasoli, narażając ich nadwątlone zdrowie na zgraję (tu już mogę...), przenoszących się drogą jak najbardziej kropelkową, zarazków, wirusów i innych bakterii; odbierając im możliwość sierpniowej pielgrzymki do Królowej Polski; naciągając ich dodatkowo na multiplikację wydatków poprzez podnoszenie podatku każdemu sklepowi z koszykami, aby nie musieli dodatkowo dźwigać? Toż taki różaniec swoje waży!
Jesteście bez serca!
Nie macie także ani krzty honoru, o którym tak namiętnie perorujecie, bo ja bym się jednak czasem zastanowił, czy krytykujący Was ludzie nie mają czasem racji?
Jest takie trudne słowo - ostracyzm.
Znów muszę poduczyć trochę historii...
Prawo ostracyzmu stworzył niejaki Klejstenes, ku przestrodze zwolenników Hippiasza, których podejrzewał o możliwość przywrócenia jego dyktatury. Stało się to dwa tysiące pięćset lat temu! Jakaś nauka w temacie: historia?
Swołocz z naszych poprzednich rządów powinna zapisać je w konstytucji z kilku powodów.
W całej historii ludzkości nie urodził się nikt, kto byłby na tyle mądry, aby wszytko w należyty sposób ogarnąć, a Wy chcecie oddać całą władzę w ręce Jarosława Kaczyńskiego?
Przepraszam...
Wszak żyjemy w demokracji i mamy trójpodział władzy...
Ustawodawcza - Prymas
Sądownicza - Rydzyk
Wykonawcza - Jarosław Kaczyński
Jest jeszcze Najwyższa Izba Kontroli, ale tu także wszystko jest oczywiste. Antoni Ziobro.
Jest taki dowcip.
- Tato! Gdzie leży Afryka?
- A skąd ja mogę wiedzieć? Spytaj mamy, to ona zawsze wszystko chowa!
Za kilka lat podobny dowcip usłyszymy o naszym kraju, bo to co zaczyna się dziać, spłukuje nas do klozetu historii.
Będąc w Italii odwiedziłem Sienę. Cudne miasto z takim kawałem historii, o którym możemy tylko pomarzyć. Jest tam rynek, na którym, dwa razy w roku, odbywają się gonitwy wiecznie skłóconych ze sobą bractw. Wokół rynku rozsypywany jest piach, po którym gnają włoscy kowboje. Ma on kształt muszli, a jej środek jest najniższym punktem. Oglądający zbierają się w środku i obracają zgodnie z ruchem ścigaczy. Śmiesznie to wygląda jak kilka tysięcy luda kręci się niczym oszaleli derwisze. Byłem tam, niestety, dzień po wyścigu. Uprzątali piasek, a my pstrykaliśmy zdjęcia.


Później był kolorowy przemarsz walczących ze sobą stron.


Było kolorowo i rozrywkowo.
Jest i u nas podobne miejsce...


Są tam organizowane wyścigi o wiele częściej i jakoś turystów nie widać...

wtorek, 24 listopada 2015

Prostactwo w cenie

Nie wiem, czy tylko ja mam takie przygody, czy też inni nie zwracają uwagi na przytrafiające się im nonsensy. Wchodzę dziś do sklepu i pytam:
- Jest szczaw?
- Jest szpinak!
- Umie pani ugotować szczawiową ze szpinaku?
Może to jakiś nowy marketing?
- Jest chleb?
- Są gwoździe.
A na horyzoncie ukazał się las...

Pytają mnie czasem dlaczego wymyśliłem taki tytuł swojego bloga?
Podobał mi się zlepek tych dwóch słów. Nigdy także nie kreowałem się na intelektualistę, besserwissera, ani trybuna, tym bardziej ludowego, ale pytanie ma także swój głębszy sens. Szkoda tylko, że aby to dokładniej wytłumaczyć muszę się trochę pomądrzyć.
Ludzie są istotami hierarchicznymi. Sygnalizują to poprzez szereg dyskretnych zachowań, całkowicie niezależnych od ich świadomości. Jeżeli znajdziemy się w pewnej grupie osób, podświadomie przyjmujemy pewien status, który stanowi istotny element komunikacji. Co ciekawe... Ów status permanentnie się zmienia. W ciągu krótkiej rozmowy możemy być na szczycie hierarchii, a po chwili na jej dnie. Ileż to znamy wybitnych postaci, ustawionych na górze statusowej hierarchii, którzy, po powrocie do swoich domów, spadają na jej dno. Syndrom pantoflarza. Wybitni przywódcy często boją się jak ognia swojej mamy lub żony. Jestem zdruzgotany świadomością, że bardziej dotyczy to mężczyzn.
Taki przykład, piosenka...
- Ja jestem maczo... A zaraz potem... I niech kobiety mi wybaczą....
Siedem słów i dwa odmienne statusy.
Oczywiście. Wysoki status jest przyjemny, ale także odbierany jest jako nieuprzejmy, niszczący relacje. Nikt nie lubi rozmawiać z osobą, która wie wszystko najlepiej, z którą należy wyłącznie się zgadzać. Jej przekłamana forma statusu, opierająca się, jak sądzę, na błędach wychowaniu, drażni i odrzuca. Można zatem przyjąć względem takiej osoby dwie postawy. Obrażać jej pseudo inteligenckie ego albo próbować, wbrew sobie, udawać, że się z nią zgadzamy. Obie postawy zostaną odczytane jako wrogie. Pełna zgoda, łechtająca idealne samopoczucie wyżej postawionego, sprowadza nas do roli nieważnego czegoś, co należy rozdeptać. Kłótnia natomiast obraża status interlokutora. Walka o preferowany status stanowi istotną przyczynę konfliktów interpersonalnych.
Z drugiej strony...
Niski status może być traktowany jako coś niepożądanego, ale może także pełnić funkcję ochronną. Wszystko zależy od tego czy robimy to świadomie.
Ja, całkowicie świadomie, przyjąłem status prostaka z jednej strony, a z drugiej odwołałem się do jakże niskich uczuć współczucia. Że jednak ten prostak czasem myśli i tęskni. I owo współczucie wynosi mnie natychmiast ponad nędzny status prostaka.
Rozmawiając o błahostkach przy piwie pomyślcie, i poobserwujcie czasem, jak się to ma do rzeczywistości.


sobota, 21 listopada 2015

Cesarz Kaczor Pierwszy

Podejrzewam, że Kaczor szykuje się zostać królem Polski, dlatego odpuścił dwa najwyższe urzędy. Życzę mu powodzenia.
Będzie jednak musiał zmierzyć się z kilkoma problemami.
Choćby sukcesja...
Niby niewiele, ale iluż za nią wyzionęło ducha? Ile spalono miast i wsi, ile przewrócono kolasek i obcięto wąsów, ile przejechano mil i przepłynięto węzłów, ilu braci zarżnęło swoje siostry, ile napisano książek, zburzono zamków i powrzucano do ilu wód nieszczęśników zaszytych w workach wraz z kotami i szczurami, zjedzono prosiaków z rożna, ile wyrzucono przekleństw z pijanych gardeł, ile wydano pieniędzy na to wszystko?
A wystarczyło wymyślić in vitro; kilka strzykawek i lupa, dwa pokoje...
Kaczor pewnie nigdy nie zamoczył, bo i kim? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że może to także zrobić w przyszłości, no bo czym?
Biedny człowiek.
Większość niskich mężczyzn jest także małymi ludzikami. Próbują przełożyć swoje kompleksy na osiągnięcia, co może byłoby i dobre, gdyby nie było tak żałosne.
Przy "mojej osławionej Biedronce" natykam się czasem na ufarbowanego na rudo kurdupla, także w wieku poprodukcyjnym, który wysiada ze swojego białego SUV-a ginąc z oczu gdzieś na wysokości lusterek, po czym wyłania się na tyle gabloty. Zwykle trwa to dość długo podejrzewam zatem, że obszczywa oponę.

Tak chciałem namalować ten obraz, którego nieposkładany blejtram wciąż stoi oparty o biblioteczkę. Teraz nie wiem... Jestem w stanie nadać tyle mojej abstrakcji abstrakcji, bym się nią za tydzień nie znudził? W obliczu takiego natłoku niczego, w świetle tylu nonsensów, zaczynam się czuć zagubiony. Wydawało mi się, że moja wyobraźnia potrafi czasem wybić się ponad nędzną codzienność. Okazuje się jednak, że nie potrafi. Wyjściem może być wpłynięcie w ten nurt ogarniającego nas absurdu i spenetrowanie go od wewnątrz. Muszę koniecznie złożyć akces do węgierskiego odłamu "Krucjaty Różańcowej". Język, oraz kretynizm tego stowarzyszenia, być może natkną mnie odpowiednią dawką debilizmu, i na mojej, dążącej do symetrii ścianie, zawiśnie, może, coś w tym guście...

piątek, 20 listopada 2015

Sól życia

Miałem już nie pisać, ale jak się dowiedziałem, że Jacuś Kurski będzie vickiem  (chciałoby się powiedzieć raczej... wackiem) w ministerstwie kultury, to stałem się bardzo niekulturalny. I co to znaczy, że będzie na krótko? W kagańcu przy stodole? Będzie obszczywał swoją budę i srał obok? Analityk z niego jak z nosorożca orzeł. Dobrali się z tym drugim..., tabletowym celebrytą - Glińskim, jak dwa wielkie pudła w jednym małym.
Zabronił bzykania się w teatrach nawet aktorom porno!
To z czego mają żyć? Gotować, w mordę, pyzy?
Bo un nie pozwoli! Bo un wielki profesor, bo un to... un i koniec! Uny rządzą.
Jak byłem w podstawówce i pojechaliśmy na wycieczkę do NRD, to na wystawie, w ichnim kiosku, było pisemko z gołą babą na okładce. Zgadnijcie na co się wszyscy gapili?
Później, gdzieś na początku liceum, wybraliśmy się na wakacje do Mielna. Był tam pewien niemiecki tatuś z trzema córkami, który przyjechał wyłącznie po to, aby co wieczór chodzić na striptiz. Jak to w kilka lat zmieniają się prawa.
My, jako nieletni i bez kasy, zorganizowaliśmy sobie podobną atrakcję z jego nieletnimi pociechami, które ochoczo wyskakiwały z odzienia bez żadnej muzyki. Były brzydkie jak noc, ale przecież nie twarze przykuwały uwagę...
Przybędzie zatem kolejna grupa bezrobotnych, chyba że skłonią ich do prokreacji, a oni uwierzą, że da się wyżyć za pięć stów na miesiąc.
Bawią mnie zakusy pislamistów do wtrącania się w każdy skrawek naszego życia. To fajnie, że są aż tak głupi, by sądzić, że to się im uda. Nie mogą już niczego zwalać na Kopaczową więc węszą, w co by się tu można wpieprzyć.
Tak na koniec, już bez żadnych złośliwości, bo może za dwa lata okazać się, że cały ten PiS ma jednak rację (..............), nie powiem co napisałem w nawiasach...
Chwilowo przypominają mi mój potrójny garnek, do którego na spód wlewa się wodę i wrzuca ziemniaki, ponad nimi, powiedzmy... kalafiora, a u góry fasolkę. I gotuje na parze, bez soli i przypraw. Za pierwszym razem zjadłem bez apetytu, kolejne razy były coraz gorsze. Nie ma jak tego osolić, gotuje się zbyt długo, kalafior ma smak banana, fasolka odbija się do wieczora, a pyrów zwyczajnie nie lubię.
Nie wiem jak bardzo będą się starali, na zawsze zostaną tylko fasolką bez przypraw, którą kwalifikuję jedynie do śmieci.
Jesteście dla mnie kompletnie bezsmakową papką dla zdziadziałych emetytów, którzy sparzają pomidory i obierają jabłka. I jedynie tam znajdujecie posłuch. A czas biegnie...

czwartek, 19 listopada 2015

Było kilku mądrych ludzi, nawet w Polsce...

Dziś zacznę od końca...
Z przykrością stwierdzam, że w polskiej historii nie ma wielu postaci, które zaiskrzyłyby nadmiarem, przechodzących do jej annałów, wypowiadanych mądrości. Chlubnym wyjątkiem jest tu Stefan Czarniecki, wieki wojownik i wcale nie taki cymbał jak opisuje go Sienkiewicz w Trylogii. Na wieść o wyprawie Rakoczego powiedział, mniej więcej, tak:
To ty do mnie, Rakoczeńku? No to i ja na twoje śmiecie!
Przetłumaczę to może...
Otóż właśnie my, dziś, popełniliśmy kardynalny błąd wpuszczając tę klikę, nie wiem jak ich inaczej określić, pismenopodobych wariatów w głąb kraju. Dużo wcześniej trzeba było ich przepędzić, jak byli na granicy. Wyjść im naprzeciw i złoić dupska; potopić w rzece razem z taborem.
Czemu tego nie zrobiliśmy?
To historia długa i nudna, która już nam zaczyna odbijać się czkawką. Nie dość, że wprowadzają nam socjalizm i za wszelką cenę pragną sprawować rząd dusz, to robią to w sposób tak bezczelny, jakby rzeczywiście byli bandą wygłodniałych najeźdźców chcących się jedynie nachapać i pogwałcić. Pierwsze się doskonale udaje, z drugim będzie zdecydowanie gorzej.
Bo tak jak ja nie mam aparaturki do robienia bimbru, tak ichnie potrzeby w tym zakresie przewyższają możliwości. Do tego dochodzi ten oszołom Kukiz, któremu zmieniła się nawet twarz, która pasuje mi teraz jedynie do mickiewiczowskich Dziadów.
"Chcę władzy absolutnej! Uczucie krąży w duszy, rozpala się, żarzy, nazywam się Milijon, bo za miliony cierpię. Daj mi rząd dusz!"
Czy jakoś tak... Nie pamiętam.
Ale to wybitny aktor i sprawdzi się w Wielkiej Improwizacji lepiej niż Holoubek. Kamery są dziś po jego stronie.
Nie pojmuję dlaczego akurat Polska jest wylęgarnią aż tylu głupców? Nie mogliby się urodzić czasem gdzieś indziej?
Jestem już zmęczony pisaniem o nich i obiecuję tego nie robić.
Życie jest zbyt krótkie i kolorowe abym chciał je oglądać jedynie w czerni.
I żaden prawicowy dupek nie przekona mnie, że czarne jest czarne.


Sejmowy dizajn

Miały dziś miejsce dwa zdarzenia kolosalnej wagi. Udało mi się wreszcie wcisnąć listwę na panel, a stało się to za sprawą tej... no..., która pierniczyła takie farmazony, że wyraźnie poczułem przypływ prymitywnych sił, skaleczyłem się w palec, ale wepchłem, co przybliżyło mnie do końca roboty o wciśnięcie listwy na panel. To jedno.
Drugie jest bardziej znaczące. Kaczor całuje podłogę przy wyjściu z sali sejmowej, bo boi się, że już może nie wrócić po tym jak Duda ułaskawiła tę siermiężną postać, której nazwiska nie pamiętam, ale której wzrok wyraźnie rozpromieniał. Jaka szkoda, że nie słyszeliśmy o czym później rozmawiały te dwa dupki jedząc chrupki i popijając mineralną bez gazu.
Ale to radocha być szychą!
Chyba właśnie o to im chodzi.
Robić sobie z nas jaja za nasze pieniądze.
PiS będzie słuchał, i słucha, jak zaręcza płaczka, wszystkich Polaków. Mnie nie słuchajcie, bo ja nie wasz Polak. Macie swoje normy prawdy i prawa, które mijają się z moimi niczym klucze odlatujących kormoranów z kluczami w torebce.
Zostały jeszcze tylko niecałe cztery lata radości Ramzesa XIII z rządzenia swoich faworytów, bo zaćmienie jest nieuniknione.
Ale opowiadam głupoty!
W dwudziestym pierwszym wieku zaćmienie nikogo nie straszy. Wpełza sobie powoli bocznymi drzwiami zaciemniając horyzonty nawet tym, którzy są za to odpowiedzialni.
Kaczor nie jest młodzieniaszkiem. Właściwie to już stary cap.
Może należałoby rozważyć przegłosowanie montażu ruchomych schodów do jego fotelika? Wszak teraz możecie wszystko. Możecie nawet słuchać! Ale lepiej nie mówcie za wiele. Nasz kraj stać na wykonanie remontu sal w parlamencie.
Kupimy mu też, za nasze pieniądze, jakiś Duck-Mobil i Pussy-Mobil tyż możemy mu kupić. I założyć konto w banku.
Możemy ufundować jakiś kopiec ku pamięci, kilka pomników ku czci jedynego polskiego prezydenta; możemy kupić trochę marychy dla Szydła żeby poczuła się lepiej i przelać emerytury fanów Marysi na krzyże na każdym rogu. I wyciąć kilka lasów, najlepiej dębowych.
I koniecznie! Ale to koniecznie!
Zróbcie w sejmie ruchome schody! Szkoda zmarnować taki potencjał, wszak tylko on zapewni nam, na najbliższą przyszłość, o wiele więcej zabawy niż kabaret "Pod Egidą" i jego stetryczały prześmiewca samego siebie.
Szczęściem...
Starzeje się już kolejne pokolenie Liroyów z plików Kukiż i schody być muszą!



środa, 18 listopada 2015

Horror

To było tak...
Szliśmy sobie z żonusią ulicą i wdepnęliśmy do zakładu pogrzebowego. Miły pan oprowadził nas po firmie, pogadaliśmy przy drinkach o nowych promocjach, pośmialiśmy się. Elokwentny właściciel stwierdził, że ma dla mnie propozycję.
- Może pan... - to do mnie - ustalić dzień swojej śmierci, a my zorganizujemy resztę.
- Czemu nie? Niezły pomysł! - Nawet się ucieszyłem. - Po co to odwlekać. Można być przecież panem nie tylko życia...
Ustaliliśmy termin za kilka miesięcy.
Wyszedłem uradowany.
Mijały kolejne dni, a mnie zaczęły nachodzić wątpliwości. Chyba zaczynałem się nawet bać. Wprawdzie opis samego aktu eutanazji brzmiał wręcz sielankowo, ale zaczynała ze mnie wyłazić potrzeba przedłużenia doczesnych męczarni.
- A może jeszcze jestem za młody? Może jeszcze pojechałbym gdzieś na wakacje? Może chociaż do sześćdziesiątki... Sześćdziesiąt pięć... Góra! Jedenaście lat, hmmmm... powinno wystarczyć. A jeśli nie wystarczy?
Im bliżej wyznaczonej daty, tym czas pędził coraz szybciej druzgocąc moją psychikę.
Na szczęście się obudziłem.
Nie sądzę aby Freud wyjaśnił mój sen na gruncie erotycznym, chociaż... Wolty wykonywane przez prawicę bywają o wiele bardziej zawiłe, ja sam mam już kilka pomysłów, którymi się nie podzielę.
Zastanawiam się teraz czy śnił mi się diabeł? Nie wierzę w diabły, widzę i słyszę je codziennie w każdym medium, wiara ma się tu nijak. Ale taka senna personifikacja naszych lęków zdecydowanie przeraża nawet mnie. Nie wyspałem się tej nocy i cały dzień czuję się do dupy.
Nasze mózgi płatają nam nieoczekiwane figle i bardzo żałuję, że często pamiętam swoje sny. Chciałem je kiedyś nawet przekuć na jakąś literaturę dla fanów senników i maratonów dla amatorów, ale tego nie zrobię. Po dzisiejszej nocy.
Przepraszam, że, być może, popsułem dziś wieczór choćby jednej osobie, która się niepotrzebnie przejmie moim wpisem i będzie bała się zasnąć. Nie chciałem.
Nie wchodźcie zatem do zakładów pogrzebowych, bez wyraźniej potrzeby, by zachwycać się dizajnem najnowszych urn i trumien i nie pijcie piwa po dwudziestej trzeciej.
Bo jeśli nie senny koszmar, to na pewno obudzi was rozsadzający trzewia pęcherz. Nie wiem co gorsze.
I jeszcze jedno...
Dziewczyny!
Jeżeli już musicie przebijać swoje nosy kolczykiem, który wyłazi wam z obu dziurek, to niech on chociaż będzie różowy! Taka ładna dziewczyna stała przede mną w kolejce do kasy, a z nosa wystawał jej czarny babol... Katastrofa!

- Mamo! Mamo! W moim łóżku jest potwór!
- Co żeś sobie przyprowadził z dyskoteki to masz!


poniedziałek, 16 listopada 2015

Stary sprośnik

Teraz to trza pozmieniać wszystko! Dołożyć w kalendarzu kilka czerwonych kartek, kilka może ująć. Musimy zacząć się przyzwyczajać do nowości. Do szefowej rządu, która gada jakby spowiadała się w konfesjonale za zamordowanie wiewiórki, zaraz upolują Lisa. Niebawem zakażą sprzedaży czarnych telewizorów, prezerwatywy zejdą do podziemia, a właścicieli sex shopów czeka kastracja. Przewiduję spore ruchy w obszarze sklepów sportowych, znikną oczywiście pedały, nie kupimy już dętek. AGD dostanie w ryj. Dobrze, że zdążyłem kupić zamrażarkę. Skończy się wreszcie namolne przechowywanie własnej spermy w odmętach zaszronionych szuflad.
A samochody?
Będą tylko Fiaty 126p, o których sam DżejPiTu powiedział, że jest to jedyne auto, w którym nie można popełnić grzechu. Dilerzy... (sic!) będą do tego zmuszeni jeszcze z racji nowych podatków od sklepów wielkopowierzchniowych, albo zaczną sprzedawać matchboxy.
Przewiduję gwałtowny wzrost podatków na zabawki. No, w mordę! Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego! Wszystkie fallusopodobne gadżety... banany, kije do bejsbola, szklane butelki z Coca Colą i dezodoranty, dokooptują do dilerskiej oferty. Sprzedawanej nocami, w ciemnych uliczkach za śmietnikiem, grillowane kiełbasy z majonezem w bagietce, a fuj! A wężowe ogórki! Dżizus! Ratunku! Co się będę rozpisywał. Przejdźcie się po mieście, a zobaczycie ile jest do zrobienia.
Morze potrzeb, ocean możliwości.
To wszystko należy pozmieniać!
Nawet ja, którego często przeraża mój własny geniusz, zaczynam się już w tym gubić.
Napiszcie w Wikipedii hasło: "Szydło", a zobaczycie, że to już tylko nazwisko.
Musimy być dzielni, nadchodzą wielkie zmiany. Jestem ich bardzo ciekaw, bo wiem, że będą umieli mnie zaskoczyć. Byty równoległe są nieprzewidywalne.
Ale to tak właśnie jest jak rządzą nami prawdziwi chrześcijanie.
Zaraz mnie oskarżycie o ksenofobię i antyklerykalizm. Nie! No, skąd! Dochodzę do swoich przekonań powolutku, dzień po dniu, systematycznie. Może właśnie dlatego różnię się od tych, którzy, jako prawdziwi chrześcijanie, dochodzą co najwyżej kilka razy w życiu! I tylko w małżeńskim łożu!


niedziela, 15 listopada 2015

Kapuśniak wpędza mnie w depresję.

Mam niedzielny dyżur w kuchni. Dobrze, że także laptopa, bo gotowanie nie jest nadmiernie absorbujące. Tym bardziej, że za oknami "chmurno, durno, nieprzyjemnie..." jak to dawnymi czasy napisał Jan Kaczmarek w jednej ze swoich piosenek. A ponieważ na dworze jest tak, jak to często bywa pod koniec jesieni, wypada wrąbać coś cięższego i uwalić się na popołudniową drzemkę. Dzisiejszy wybór padł na kapuśniak, który jest perełką w koronie wszystkich zup na świecie. Jeśli ktoś nie wierzy, to wyłącznie dlatego, że nie jadł jego mojej wersji, zawstydzającej wszystkie kuchnie z gwiazdkami Michelina. Oni tam... zresztą... nie znają dań wykwintnych. Robią tylko te udziwnione.
To tak jak z amerykańskimi samochodami. I cóż z tego, że mają silniki pięć razy większe niż europejskie i można nimi jeździć jedynie na wprost; że są dwa razy większe? Przeciętny Amerykaniec też jest cztery razy większy od Europejczyka, a hamburgery z Colą zniszczyły jego wzrok na tyle, że nie widzi deski rozdzielczej zrobionej z plastiku po opakowaniach z Tik Taków.
Przeciętny adorator pislandii także nie widzi zagrożenia jakie niosą ze sobą rządy oszalałej ekstremy.
Tak to jest na naszym, kretyńskim, świecie.
Obiła mi się o uszy jakaś kolejna konferencja w sprawie smoleńskiej katastrofy, w której zginął Kaczor z żoną i Gosiewski. Oczywiście nasza Duda wystosowała odpowiednie pismo, w którym autorytatywnie stwierdza, że był to zamach hołoty zza Buga na polską demokrację. I niech se pisze co chce, pieprzyć jego przekonania. Dla mnie najgorsze jest absolutne przekonanie prawicowców, że wszystko co dzieje się na świecie jest wynikiem błędów każdego, tylko nie ich. Kukiz powiedział coś w tym guście...
Mamy oczywisty rewanż za przyjmowanie uchodźców do Europy i jest 1 : 1
Ty kupo gówna!
Skręca mnie ten całkowity brak jakiejkolwiek winy po ich stronie.
Jedyna racja, nieomylność i poparcie największej ciemnoty, która zawsze jest przeciwko, a nigdy za czymś, plasuje was na dnie każdego zapełnionego wychodka.
Wszystkim popierającym naszą prawicę powiem jedno:
Wy... bez winy!
Wy... najmądrzejsi!
Zamiast ślinić się i pieprzyć głupoty...
Zróbcie wreszcie coś twórczego i odkrywczego, czym moglibyście się pochwalić!
Jesteście samą destrukcją i, daję głowę, że nie umiecie ugotować lepszego kapuśniaku niż mój! Może to i niewiele, ale i tak, z pewnością, o wiele za dużo.


sobota, 14 listopada 2015

Strzałkowski nie żyje!

Jest taki dowcip... Nie bez kozery uzurpujący sobie prawo do najdłuższego dowcipu na świecie. Nie będę nikogo zanudzał jego pełną wersją, a skrócona brzmi jakoś tak:
Ciemne kino. Początek seansu niezwykle wciągającego srilera, publika powoli przemacza ze strachu świeżo naciągnięte przed wyjściem gacie, kiedy na widownię wpada spóźniony widz i pyta pierwszego, obszczanego przerażającym scenariuszem, delikwenta:
- Panie, który to rząd?
- Pierwszy.
- Dziękuję.
Podchodzi do następnego.
- Panie, który to rząd?
- Drugi.
- Dziękuję.
Podchodzi do kolejnego.
- Panie, który to rząd?
- Trzeci, a który pan ma?
- Dwudziesty siódmy...
Czaicie dalszy ciąg?
W dwudziestym siódmym rzędzie pyta pierwszego o numer miejsca.
- Pierwsze.
- Dziękuję. Moje jest dziewiętnaste, przepraszam...
- Panie, które to miejsce?
- Drugie...
Wreszcie usiadł, ale zrobił się głodny. Wyjmuje czipsy i pyta gościa po prawo:
- Chcesz czipsa?
- Nie, dziękuję.
Faceta po lewo:
- Chcesz czipsa?
- Nie, dziękuję.
Kobiety przed sobą:
- Te, blondyna! Chcesz czipsa?
- Nie, dziękuję.
Faceta za sobą.
- Te, łysy! Chcesz czipsa?
- Nie, dziękuję.
Wyjadł czipsy sam, ale zachciało mu się czegoś słodkiego. Wyjmuje cukierki i pyta gościa po prawo...
.............................................................................
Opędzlował sam cukierki i zachciało mu się pić...
- Chcesz się napić?
Do tego po prawo.
- Nie, dziękuję!
Do tego po lewo:
- Chcesz się napić?
- Nie, dziękuję!
- Te, blondyna! Chcesz się napić?
- Nie, dziękuję!
- Te, łysy! Chcesz się napić?
A całe kino:
- Łysy! Napij się!
Wkurwiające jest czytanie nawet najkrótszej wersji...

No... Ale po co ja to wszystko piszę?

Poszedłem na zakupy. Jak co sobota, na okoliczny rynek.
Z pełną torbą zasiadłem na ławeczce obok kolejki do bankomatu. Wśród dziesięciu kolejkowiczów stało starsze małżeństwo.
On... Spokojny z wyglądu i zachowanie dziadziuś, ona... bezzębna jędza w różowych spodniach z kreszu, męskich butach i o wiele za dużej kurtce. Jej gderliwy głos roznosił się na sporym deptaku niczym sztuczna mgła nad Smoleńskiem. Klęła jak szewc. Na szczęście zadzwonił jej telefon. Przypadkowo zgromadzona publika odetchnęła z ulgą. Na próżno.
Odeszła pięć kroków od męża i odebrała...
"No! Cześć! Ja taka, kurwa, chora jezdem. Wyszłam tylko z mężem na zakupy i spierdalam do łóżka. A co tam u ciebie? Jak się czujesz? To, kurwa, dobrze. Pierdolisz? Strzałkowski nie żyje??? A taki był zdrowy! Krzyśkę chuj strzeli ze zmartwienia."
Szczerbol wchodzi na coraz wyższe registry drąc się wniebogłosy na cały rynek i wzbudzając falę rozbawienia wśród przypadkowych słuchaczy. Zaczynamy się z baby naśmiewać. Współczując Strzałkowskiej każdy dokłada swój komentarz i zaczynamy się śmiać.
A baba swoje...
"No, ten Strzałkowski to taki kawał chłopa! A zdrowy!!! No, kurwa, cześć! Spierdalam. Pozdrów Kryśkę. Kiedy pogrzeb? Nie pierdol! W niedzielę nie chowają!"
Wyłączyła telefon, podeszła do męża i oznajmiła.
- Strzałkowski, kurwa, nie żyje!
Wobec śmierci jestem pełen pokory dlatego pozwoliłem sobie zmienić imiona i nazwiska bohaterów. Wpadnijcie czasem na plac Barlickiego. Tam można pośmiać się nawet z pogrzebu.







piątek, 13 listopada 2015

Wytwarzam mgłę

Zastanawiam się mocno skąd by tu wykombinować aparaturkę do pędzenia bimberku, bo postanowiłem zająć się wreszcie czymś pożytecznym. Odkryłem w sobie duszę chemika... Nie... raczej alchemika. Wciąga mnie przelewanie, dolewanie, gotowanie, łączenie i rozłączanie. Lubię kiedy z niebieskiego robi się czerwony po dodaniu żółtego, a potem zaczyna gęstnieć i wybucha. Przydałaby mi się jeszcze jakaś średniowieczna wieża i powłóczysta szata w kolorze czarnym. Na łeb nic nie założę, bo nie lubię na łbie niczego nosić. Na głowie zresztą też.
Wyobraźcie sobie...
Wydeptane i mroczne, skręcające w prawo schody bez przystanku, prawie pod dach, kończące się dębowymi drzwiami zamkniętymi na zardzewiały skobel.
Dlaczego w prawo?
Średniowieczni nie byli tacy głupi.
Wiedzieli, że większość ludzi jest praworęczna i na takich schodach trudniej im atakować mieczem także praworęcznych obrońców. W odwrotnym przypadku będzie trudniej. To oczywiste.
No dobra...
A za drzwiami obszerna komnata i kilka stołów. Coś paruje... i... puszczając smrodliwe bąbelki, rozlewa się mgłą po podłodze. Wśród oparów przesiaduje Philippus Aureolus  Theopharastus von Hohenheim, bardziej znany jako Paracelsus i odkrywa nowy smak zielonej herbatki.
Fatalny przykład, bo ja prowadzę codziennie samochód i herbatki pić nie mogę.
No to kroczy imć...
Baltazar Smosarski, z etatu lekarz Zygmunta Augusta, a z zamiłowania poszukiwacz filozoficznego kamienia. Ten bardziej pasuje, jako że jest także jednym z bohaterów mojej książki i dostał ode mnie tak wiele cech charakteru, których z pewnością nie miał, że łatwiej mi za niego mówić.
Se kroczy i kroczy...
Przelewa i wącha.
Tu powącha, tam spróbuje i kroczy dalej olewając kolejne upuszczanie krwi ostatniemu z Jagiellonów. Miernego i napompowanego litewskimi hormonami władcę, którego plemniki na widok Radziwiłłów wolały popełnić samobójstwo.
Zgubiłem wątek...
Aha!
To pędziłbym sobie ten bimberek na wieży, skryty po kolana w rozmrażającym się sztucznym lodzie i pędził go na wschód.
Jak to napisał pewien mocno inteligentny bloger...
Rosja, która wykradła niegdyś od Amerykanów technologię bomby atomowej, mogła wykraść od rawskich sadowników (to te buraki spod Rawy Mazowieckiej), technologię sztucznej mgły. Sadownictwo polskie jest silniej rozwinięte od rosyjskiego... dodaje uczony bloger.
Ten bloger to Janusz Wojciechowski, ełroposeł Prawa i Sprawiedliwości. Kocham Wojciechowskiego! Był niegdyś w PSL, chyba... znana gęba.
Tak dziwnie się składa, że większość alchemików była Żydami, a po nich niczego dobrego spodziewać się nie należy. Wszak to Żydzi ukrzyżowali pewnego Polaka o jakże regionalnym imieniu - Jezus. To oni mordują światową gospodarkę i kręcą filmy ze Szwarceneregem, znanym austriackim pejsiarzem.
Przynudzam dziś jak rzadko kiedy i nie mogę dojść do meritum.
A ja zwyczajnie muszę, najpóźniej za dwa tygodnie, skombinować bimbrownię, żeby przegotować winny zacier na kilkanaście litrów grappy. Pożyczcie mi! Podziałkujemy się!




środa, 11 listopada 2015

Żywią i bronią!!!

Z moim laptopem jest tak samo jak z moim busem. Prawie codziennie dokładam coś do ogromnego bagażnika i po pewnym czasie wku.. się, że nic mi się nie mieści. Wożę w aucie chyba wszystko co jest potrzebne do życia. Mam węgiel i podpałkę, przez rok woziłem grilla; jest cały sprzęt dołowienia ryb i okrutny bajzel składający się ze wszystkiego, co może być potrzebne na każdą okazję. Efekt jest oczywisty... Niczego, nigdy, nie mogę znaleźć.
To jest tak jak ze znajdywaniem czegoś w swoich kieszeniach.
Szukając, powiedzmy, zapalniczki...
Zawsze znajdujemy ją w tej ostatniej i wkurzamy się dlaczego od niej właśnie nie zaczęliśmy. Ano dlatego, że gdybyśmy to zrobili, zapalniczka byłaby i tak w innej kieszeni, tej ostatniej. Nie ma na to rady.
Mój laptop ma już kilka wiosen, jest powolny jak Pawlak, zamulony jak czacha Macierewicza i wpieniający niczym radio Marysia. Niebawem czeka go utylizacja. Póki co służy mi jedynie jako maszyna do pisania ale i to sprawia mu większe trudności niż odnalezienie sztucznej mgły na lotnisku w Smoleńsku. Dokładając do piramidy moich nieszczęść brak internetu prawie przez tydzień, oczywistym staje się fakt, że nie pisałem bloga.
Ma to swoje pozytywne strony. Zrobiłem kilkanaście litrów zacieru na winiak i pomalowałem kawałek futryny między kuchnią a przedpokojem, o który moja najukochańsza żonusia suszyła mi łeb od miesiąca. Niech ma! Niech poczuje w domu mężczyznę, który z byle powodu nie piętrzy trudności! A dziś przecież mamy wielkie święto! A ja... jak ten Kopciuszek, przesiewam ziarna z plewami, zmywam, myję lepiącą się zajzajerem podłogę; nawet rano się ogoliłem! Może by tak odrobina współczucia? Gdzież tam! Znieczulica. I ugotowałem po serdelku na kolację!
Doskonale rozumiem teraz dramatyczny szloch większości kobiet, których, upojeni "Żubrem" mężowie, drzemią w fotelach zbywając każde zdanie lakonicznym "ależ... oczywiście... kochanie".
Jeszcze jutro i pojutrze odpoczniemy w robocie, później trzeba będzie zmierzyć się z weekendowym luzikiem.
I żebyś nie wiem ile zrobił (to nauka dla mężów), zawsze zrobisz za mało. Kobiety natyrały się jak górnik na przodku, a my przespaliśmy tydzień w objęciach kochanki.
Nie wiem czy powinienem dodawać dziś jakiś morał, bo mój spacer do pokoju może być ostatnią podróżą w życiu, ale, jak już kiedyś napisałem...
Żony są o wiele lepszymi wdowami niż żonami. Chujowa to dla nas pociecha, ale na lepszą mnie dziś nie stać.



poniedziałek, 9 listopada 2015

Zróbcie rząd i...

Duda pojechała zatwierdzić skład nowego rządu do Watykanu i wróciła rozanielona. Nie wiem... byłem tam dwa razy i jakoś się nie roztopiłem.
Owszem, jako zabytek robi wrażenie wręcz przytłaczające, ale religijna otoczka jest mi obojętna. Nie przemawiają do mnie marmury z rozebranego, starorzymskiego Rzymu, który był największą pożywką do ubogacenia wnętrz nie tylko samego kościoła, który jest wręcz kuriozalnie duży, ale i wielu kościelnych budowli wchodzących w skład tego państwa. Nie ośmielę się nawet zacząć wymieniać zgromadzonej tam bezcennej sztuki, to zresztą zupełnie nieważne przy jednej „Piecie” Michała Anioła.
Czy ja chcę dziś pisać o Watykanie?
No, nie chcę! Rozbawił mnie skład rządu.
Cała pislandia rusza do ataku! I jak w tym starym dowcipie o chińskiej armii... Lewym skrzydłem pójdą dwa miliony wojska, prawym – dwa miliony, a środkiem puścimy czołgi! Obydwa? Mamy dziś takie dwa czołgi. Macierewicz 102 i Kempa 007 ksywa „Polonistka”. Pierwszy czołg, jako skołowany od urodzenia militarysta, pasjonat cywilnego lotnictwa na wschód i rzadziutka kupa gówna, zażyczy sobie w najbliższym czasie dodania do każdego ministerstwa przydomka „Wojenne”, a Kempa będzie doradzać tej, jak jej tam, wciąż zapominam, Szydle! Jak wyjść na największą idiotkę po Dodzie.
Jest jeszcze kilka kwiatów w tym bukiecie. Nie wiem czy chce mi się o nich pisać. Najważniejsze, że za kokardkę robi ten mały dzwon z gumowym serduszkiem.
Profesor Bralczyk prowadził kiedyś wykłady w studium dla cudzoziemców. Na koniec roku studenci o skórach ciemnych i oczach tworzących kąt ostry z grzywką, nakupili mu wieńców z napisem „Ostatnie Pożegnanie”.
Kiedyś nadejdzie czas podobnego wieńca dla Kaczora i jego mózgów. Chwilowo im się wydaje, że złapali boga za pięty. Jeżeli tak nawet jest, to niech dotrze do ich przykościelnych pecyn, że głosowało na nich o wiele mniej ludzi niż tych, co do głosowania nie poszli i trudno o to do nich nie mieć dzisiaj pretensji.
Ale już tak na koniec...
Upadały większe cywilizacje od pisladnii. Tej nie wróżę długiego bytu, bo oparła się jedną nogą w Toruniu, a drugą na podrygującym łbie małego człowieczka, który coraz bardziej przypomina rzeźbę mało zdolnego rzeźbiarza. Marmur też jakiś taki... czwartego sortu.


piątek, 6 listopada 2015

A czym tu się dziś martwić?

Na gałęzi siedzą dwie krowy i koń.
- Ciasno tu jakoś... - mówi jedna krowa.
- To zwal konia.
Taki dowcip na piątkowy wieczór...
Można się trochę wyluzować i nie ma potrzeby wstawać skoro świt.

Może jeszcze jeden...
Wskakuje facet na ławkę w parku i zaczyna się drzeć:
- Precz z hipokryzją!
- Precz z pazernością!
- Precz z pedofilią!
- Coś się pan tak tych księży uczepił?

Dawno temu, na domowym weselu, gość grał na akordeonie, śpiewał i opowiadał dowcipy. Wszyscy płakali ze śmiechu, ale nikt żadnego nie zapamiętał. Mało której głowy trzymają się one długo. Mnie od wielu lat tkwi jeden, opowiedziany na fuksówce żony. Miał wówczas wystąpić Nalepa, ale chyba nas olał i prowadzący starał się jak mógł, by wszystkim jakoś to zrekompensować. Opowiadał dowcipy, z których jeden był taki:
Wjeżdża rolnik kombajnem na pole, spojrzał w prawo, spojrzał w lewo i powiedział:
- Kurwa! Nie zasiałem!

A propos siania...
Żona rano do męża:
- Co zjesz na śniadanie?
- Nic, po tej viagrze nie jestem głodny.
Południe.
- Co zjesz na obiad?
- Nic, po tej viagrze...
Wieczór.
- Co zjesz na kolację?
- Nic, po tej viagrze...
Dobrze, ale zleź wreszcie ze mnie, bo umrę z głodu.

Marzenia ściętej głowy.

Ale jeżeli nie wiecie dlaczego nie można rozgryzać viagry, to służę wyjaśnieniem.
Można mieć stwardnienie rozsiane.

Pisząc swoją książkę (oby mi się ją kiedyś udało skończyć, bo przepisują ją już chyba trzeci raz!), próbuję wymyślać dowcipy. Okazuje się to o wiele trudniejsze od wymyślania całej fabuły. Dobry dowcip musi być krótki. W książce musi on także wynikać z tak wielu rzeczy dziejących się równolegle, że nawet jeżeli wymyślę już coś zabawnego, to nie wiem co z tym dalej robić. To dołujące, ale opracowałem sobie pewien system...
Rzucam to w cholerę i zapominam. Kiedyś samo przylezie. Jak w tym dowcipie o bacy...

Siedzi baca w rowie, przy drodze, a obok siedzi pies.
Podjeżdża radiowóz, wysiada policjant i mówi:
- Baco, wasz pies nie ma kagańca.
- To nie mój pies!
- Nie wasz?
- Ano nie.
- To przejdźcie, baco, na drugą stronę drogi.
Baca przeszedł, a pies za nim.
- No i co? Nie wasz?
- Ano nie.
- Przejdźcie z powrotem.
Przechodzi, a pies za bacą.
- No i co, nie wasz pies?
- Ano, nie mój.
- To czemu za wami łazi?
- Przypierdolił się do mnie tak jak i wy!

I jeszcze jeden na koniec.
Przygnębiony mąż wraca z roboty, idzie do kuchni i zjada bez apetytu kolację. Ale żona ma bombę, która poprawi mu humor, więc mówi:
- Kochanie, jestem w ciąży!
- Ty też?




Wehikuł czasu

Lubię Włochów. Już to chyba nawet pisałem, ale co mi szkodzi powtórzyć. Jest pewna fabryka w Mediolanie otoczona blokami, w większości których mieszkają jej pracownicy. Co tu ściemniać... Wielu z nich nie śpieszy się rano do roboty, ale muszą przecież podbić kartę. Wpadają więc na chwilę w szlafrokach i wracają pomieszkać. Długi czas przymykano oczy na tak bezczelne robienie sobie jaj z pogrzebu do czasu aż jeden, całkowicie już wyluzowany, wpadł podbić kartę w samych slipencjach.
Jest taki termin - sublimacja.
W chemii to po prostu oczyszczanie, ale ja dziś bardziej o filozofii i  biologii...
W świecie zwierząt oznacza on większe przystosowanie jednych osobników do dominowania nad innymi. Taka kontrolowana agresja, większy macho pokazuje mniejszemu kto rządzi. Ma większe rogi, ostrzejsze zęby, urodził się silniejszy... Dominuje w stadzie. Taki Janosik. Reszta się przystosowuje i wszystko jest ok. Ale tu działa prymitywna siła...
Dziwne jest to jak niewiele krzywdy wyrządzają sobie, walczące o przewodnictwo nad stadkiem samic, rozjuszone samce.  Tylko my zabijamy się na potęgę! Ale my jesteśmy ponoć inteligentni...
Człowiek, w wyniku ewolucji, zatracił (a raczej nigdy nie miał) podobnych walorów do pawia.
Gdyby przyszedł do mnie Kaczor i powiedział:
- Teraz to ja będę tobą rządzić! - Dostałby takiego kopa w dupę, że trzecia prędkość kosmiczna, to byłby pikuś. A on przecież nie walczy o przedłużenie gatunku. O co walczy? Powiem Wam! Hitler, Mussolini i Stalin mięli nadopiekuńcze mamusie i musieli się dowartościowywać całą resztę życia, kiedy ich zabrakło.
Żałosne.
Ludzkość, nie mogąc poszczycić się większymi rogami i bardziej kolorowym upierzeniem, musiała wygenerować inne oznaki dominacji. Musieliśmy wynaleźć kuszę i karabin, nauczyć się zabijać z dużej odległości, bezpiecznej. Zacząć kontrolować atom i lepiej dźgać dzidą; samo kopanie w dupę i przegryzanie tętnic niewiele dawało. Za dużo ludziów. Trza było wynaleźć telewizję, gazety i internet, by móc próbować sprawować rząd dusz. I co tu dużo mówić. Nasze systemy się sprawdzają. Ogólnie rzecz biorąc, mimo że określamy się mianem homo sapiens, z rozumem jesteśmy zdecydowanie na bakier. Światem rządzi ciemnota przyciągająca ciemnotę, która narzuca prawa mniej ciemnym konformistom pozwalającym jednakże robić ze swoich odbytów jesień średniowiecza.
Wkurza mnie to!
Jeżeli nie możemy wykształcić dłuższych zębów, jeżeli dajemy robić z siebie głąbów zacofanym prostakom, to nasze rozrośnięte mózgi są zwyczajną kpiną natury.
A może właśnie brakuje nam tej odrobiny prostactwa opartej na eliminacji jednostek szkodliwych? Może trzeba cofnąć cywilizacyjny rozwój przyozdabiając przydrożne drzewa ich pradziadkami?
Sublimacja to zdecydowanie termin filozoficzny.
Czasu cofnąć się nie da, ale zawsze można podbić swoją kartę przychodząc na portiernię w slipach. Taki inteligencki strajk dla ubogich.




środa, 4 listopada 2015

Krótki wpis o obciąganiu

Sam proces obciągania nie jest specjalnie trudny. Trzeba mieć wężyk, dawcę i chęci.
Pomijając szczegóły...
Należy uzbroić się w cierpliwość i czekać końca. Czasem trwa to dłużej niż byśmy chcieli, ale upragniony finał nadejdzie. Nie należy przestawać obciągać. No, może dla nabrania tchu i zmiany pozycji.
Co ciekawe...
Płeć jest bez znaczenia, często nawet lepiej jak robi to facet, bo wie, że nie jest to robota na marne, a upragniony koniec się zbliża. Bywa tak, że jeżeli robimy to w kuchni, nasze kapcie mogą się później lepić do podłogi. Właściwie to najlepszy powód nie przenoszenia się z obciąganiem na salony, bo można wszystko upaprać klejącą substancją. Ale jakże oczekiwaną!
Przyznaję się bez bicia. Zrobiłem to dzisiaj pierwszy raz w życiu. Nawet jestem trochę dumny, że mi się udało do końca, ale jak się już zaczęło...
Nie jestem fachowcem, nawet mi się to podoba. Powtórzę to z pewnością w przyszłym roku. Jak się ktoś uprze, to może to robić częściej, ale ja czuję potrzebę odreagowania. Musiałem się, na dodatek, najeździć po Łodzi, ale udało się!
Kupiłem bowiem "Wężyk Do Obciągania Wina" i mogłem wreszcie zlać kilka kilo nieładnej brei, którą mam zamiar przerobić na grappę z nadzieją, że obejdzie się już bez obciągania. Idę spać, bo chyba opiłem się oparami. W sumie to nie wiem jak można to inaczej nazwać? Spuszczanie?

 

poniedziałek, 2 listopada 2015

Zaduszki

Dają dziś w Polsacie jakąś produkcję, w której grają wszyscy amerykańscy aktorzy filmów akcji. Wielu z nich przeskoczyło już siedemdziesiątkę, mają pewnie podagrę, litry botoksu i odwożą ich na oiom po każdym ujęciu. Ale show biznes rządzi się specyficznymi prawami i taki Sylwajster nie zagra nigdy żadnego utykającego starucha nawet za sto milionów baksów. To żałosne trzymanie się jednej roli to zakała nie tylko Hollywoodu. Każdy, kto uciułał jakąś popularność, prędzej wydłubie sobie prostatę pensetą niż przyzna, że już się nie nadaje.
Są jednak chlubne wyjątki.
Ernest Hemingway choćby. Twardziel-intelektualista i diabelnie zdolny pisarz. Nie pamiętam, ale chyba zaczął chorować na Alzheimera. To nie była jego wymarzona droga ku zramolałej starości, którą rozwiązał za pomocą swojej ulubionej strzelby.
Ktoś chce go posądzić o tchórzostwo? Umiał żyć więc powinien też umieć umrzeć. Cenię go za to. Chorowity Witkacy przeciął sobie tętnicę szyjną tuż po rozpoczęciu wojny słusznie przewidując nadciągającą katastrofę.
Frank Sinatra kazał pochować się z flaszką ulubionej whiskey i garścią dziesięciocentówek, które zawsze ze sobą nosił od czasu porwania jego syna, aby móc dzwonić do porywaczy.
Sporo jest tego.
Sporo jest umiejących odejść z fantazją, a ja nie zamierzam nikogo oceniać. Chciałbym kiedyś usłyszeć zza grobu podobną ocenę o mnie. Spoko! Wcale mi się nie spieszy! Życie jest o wiele ciekawsze za życia. Życie po śmierci to nuda.
Słuchałem w internecie relacji pewnego pastora (?), który zszedł na zawał, ale go odratowali. Miał gość sporego farta, bo owa krótka chwila zejścia zbiegła się z wolną chwilą Jezusa, który zdążył wyłuszczyć mu cały sens życia. Dla mnie to Monty Python, ale gość tokował z mównicy ONZ, a oni tam są ode mnie mądrzejsi.
Nie chcę się dziś rozpisywać, bo już późno, ale mała dygresja na koniec by się przydała...
Jest taka piosenka Alicji Majewskiej...

Jeszcze się tam żagiel bieli,
Chłopców, którzy odpłynęli...

Odpływajcie, ale na pełnych żaglach!


niedziela, 1 listopada 2015

Święto Zmarłych

Słabo jakoś czuję powagę dzisiejszego święta. Rozumiem, że czasem, oby jak najrzadziej, musimy pożegnać kochaną osobę. To przykre i dołujące doświadczenie nadszarpujące psychikę na całe lata. Niestety, tak jest i niczego nie da się zmienić.
Jednak...
Odwiedzając groby, bardzo rzadko, a śmiem mniemać, prawie nigdy, nie rozpamiętujemy przeżytej traumy. Pamiętamy rzeczy przyjemne.
I tak właśnie działa nasz mózg.
Ta niewielka kupka szarej substancji między uszami jest o wiele mądrzejsza od ich właścicieli, ale to właśnie ona także odpowiada za brak rozsądku.
Opowiem teraz smutną historię.
Zmarł mi tata.
Życzył sobie, aby go pochowano w rodzinnych stronach i tak się stało. Jadąc na pogrzeb całą drogę drżałem i czułem się fatalnie psychicznie. Droga od auta do kościoła była mordęgą dla mojego organizmu. Zaraz za drzwiami kościoła, po prawo, na podłodze kościoła, stała odkryta trumna. Zobaczyłem w niej śpiącego spokojnie ojca. Położyłem dłoń na jego lodowatych dłoniach i uspokoiłem się w jednej chwili. Nie mogłem zrozumieć lamentów. On był taki spokojny...

Nie potrzeba mi żadnego Boga aby móc zrozumieć koniec życia. Zasypiamy każdego wieczora. Któregoś poranka się nie obudzimy... I to wszystko. Dalej jest nicość.
Do pewnego stopnia próbują nam to uświadomić panowie w sukienkach, ale zaraz dokładają to tego, całkiem zresztą zbyteczny anturaż, kończący swój niedługi żywot w portfelach pocieszanych. Syndrom hieny. Nie jestem "za", ale czasem nawet rozumiem... Wysłuchując jednym uchem żałobnej mszy uświadomiłem sobie, że cicha atmosfera kościoła działa na mnie uspokajająco. Jeżeli tak ma działać kościół, to jestem jednak na "tak". Czasem należy się wyciszyć. Żałuję tylko, że sami nie umiemy znaleźć podobnych miejsc odpowiednio wcześniej, aby, w odpowiedniej chwili, móc skorzystać z doświadczenia.
Odwiedzanie rodzinnych grobów ma w sobie filozoficzny akcent. Chciałbym móc go w ten sposób rozumieć, ale, do diabła, często się nie da!
Spytacie dlaczego...
Mój syn, gnany dzisiaj jakimś irracjonalnym przeczuciem, przysłał mi taki rysuneczek...


I gdzie ta filozofia i wyciszenie? Może tego nie znacie?