Tusk nie kuma angielskiego, a jeśli kuma, to licho. Obiecał nauczyć się do grudnia. Ciekawe czy ucierpią na tym nasze interesy? Gorzej, że prezydent Francji oznajmił, że Tusk z pewnością nauczy się do grudnia także francuskiego. 98 % Żabojadów kumka jedynie w języku Dumasa, ale ambicje światowe to już jak najbardziej. Skoro połowa Afryki tak gada, to czemu nie cała reszta?
Osobiście nie słyszałem żeby nauka języków stała się tragedią czyjegoś życia, ale dotyczy to wszystkich!
Dawno temu byłem w Czechach i tam, na polu namiotowym, stałem się świadkiem takiej oto sceny:
Blisko wejścia stoją: starszy pan z wnuczką, niemłode małżeństwo, para z kaskami motorowymi pod pachami i jakiś jegomość, który okazał się chwilę potem kierownikiem owego pola. Stanąłem przy owej grupce ludzi, aby dowiedzieć się coś na temat wolnych miejsc. Dziadek rozmawiał z kierownikiem po czesku. Widocznie dowiedział się czegoś konkretnego i przetłumaczył to zaraz starszemu małżeństwu na niemiecki, po czym, owej motocyklowej parze, na francuski. Okazał się być Polakiem. Dziś zakładam, że szansa, aby znał język angielski, była całkiem duża. To nie był nikt z rodziny Tusków.
Historyjka druga.
Polska delegacja pojechała do Francji oddać koronę Henrykowi zwanemu później Walezy. Przybyła z kraju, o którym mówiono, że podobnie do niedźwiedzi, ludzie łażą tam jeszcze na czterech łapach. Jakież było zdumienie, kiedy wszyscy z tych owłosionych prostaków, władają łaciną i francuskim nie gorzej od autochtonów. Tam również przodków premiera nie odnalazłem.
Historyjka trzecia.
W San Vincenzo zachciało nam się kupić toster. Łażę po mieście i pytam Włochów po angielsku i niemiecku o ów siódmy cud świata, ale kontaktu zero. W końcu jeden załapał! A!!! Electric!!! i zaprowadził mnie do warsztatu samochodowego elektryka. Domyślacie się, że tostera nie kupiliśmy. Wracamy odpoczywać. Coś mnie jednak tchnęło i spytałem na stacji benzynowej jakąś babulinkę po angielsku. Znała adres sklepu! Wytłumaczyła mi jak do niego dojechać w języku Szekspira tak dokładnie, że niczego nie zrozumiałem. Ja też nie jestem z domu Tusk.
Mam wielką traumę, że, żyjąc w zatęchłych czasach komuny, nikt nie pokierował mnie na drogę permanentnej nauki wszystkiego, co kiedyś mogłoby mi się przydać. Języki obce to ogromna część owej traumy. Syn i żonusia wyprzedzają mnie w tym o lata świetlne i oboje mają na to papiery. Ja bez gestykulacji, przewracania oczami i robienia min debila - robię z siebie debila w każdym obcym języku. Uczcie się gramatyki i budowy zdań!
Podobnie do Tuska, obiecuję nauczyć się do grudnia co najmniej... angielskiego, niemieckiego, włoskiego, francuskiego, hiszpańskiego i esperanto. Kadencja Donalda trwa dwa i pół roku. To czas, w którym dołożę także węgierski, szwedzki i norweski. I co mi później zostanie? Prezydentura w Unii!
Liczę na Wasze głosy, bo cóż to za sztuka przewodzić? Nawet drut to umie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz