Pewnej nocy, całkiem niedawno, wyśniłem taką oto historię...
Jakaś nieokreślona siła przysłała mi wiadomość, że oto nadszedł mój kres i powinienem, zgodnie z umową, pójść na cmentarz i umrzeć. Poszedłem...
Wykopany dół był zdecydowanie zbyt duży na moje potrzeby, a także o wiele za płytki, ale nie czepiam się szczegółów. Usiadłem w owym dole i zaczął się problem...
Jak tu umrzeć???
Czuję się w sumie dobrze, powiesić się nie ma na czym, nie poluję, zatem i hemingłejowska wersja strzelenia sobie w łeb także odpada, dół za płytki, abym mógł rzucić się w przepaść, wody nie cholery... Ale przecież obiecałem i chyba nawet złożyłem podpis.
Z okropnego stresu niedotrzymania umowy obudziła mnie hałaśliwa śmieciarka na ulicy. Dzięki jej za to!
Morał?
Nie oglądajcie Discovery.
poniedziałek, 17 lutego 2014
sobota, 15 lutego 2014
Coś Wam powiem...
Na strychu rozsypującego się dworku pod Rzeszowem, znalazłem rękopis, który, jako żywo, coś mi przypomina... Może i Wam????????????? Tylko czasy jakby nie te...Oto fragment:
- Widzicie Waszmościowie! – wykrzyknął niewysoki szlachcic wstając od stołu i wskazując na swojego kompana, który od godziny przekonywał wszystkich, aby na cesarza Austrii głosować – Młodzian to jeszcze, ale z jego ust sama mądrość płynie! Zgadzam się z nim tedy i na elekcji swoją kreskę na Maksymiliana daję!
- Wierzysz więc, mości panie, że Niemiec najlepszym królem dla Rzeczpospolitej będzie? – odezwał się głos z końca sali.
- Jako żywo! – potwierdził.
- Zatem Tatar ani turecki sułtan nie zakłócają dobrego snu waszmości? – odezwał się głos z końca sali.
- Nie! – odparł z dumą unosząc kufel.
- Mam ci ja sporo ziemi za Lublinem i chcę niedrogo ją przedać. Może waść kupisz?
Ręka
szlachcica zatrzymała się z napitkiem w pół drogi.
- Mnie mojej ziemi na Mazowszu dosyć... – rzekł niepewnie i usiadł, a cała karczma zatrzęsła się od śmiechu.
- Dobrze mu tak!
- Ale go spostponował!
- Cięty to jakiś język!
Naraz
cała komnata stanęła przeciw cesarzowi, a na nieszczęsnego
orędownika Habsburga posypały się zewsząd drwiny.
- Niemiec na krakowskim tronie to hańba dla Rzeczypospolitej! - ktoś krzyknął.
- Kup waść! – krzyczał inny – Ostatnio chwaliłeś się, że bąka na pięćdziesiąt kroków z krócicy w zadnią stronę trafiasz. Co ci tam jakaś ćma tatarska!
- A otocz dobytek tęgą fosą i wal do nich z daleka.
- Gorzej jak przyjdą w nocy... – upomniał inny.
- To nie wiesz, że prawdziwy Tatar myje się jeno dwa razy w życiu? Jak go nie zobaczy to pewnikiem wyczuje!
- Szkoda tylko, że jak fosę przelezą to i smród zginie.
- Nie zginie! W wodzie ostanie!
- I cię w dyby wezmą...
- Co tam! W najgorszym razie powiosłujesz parę lat na tureckich galerach, świata zwiedzisz i brzuch ci spadnie!
Nietrzeźwe
towarzystwo miało coraz większą uciechę w dogryzaniu
szlachcicowi, który kręcił nerwowo wąsy i coraz bardziej chował
się za swój kufel.
Po
kolejnej porcji drwin nie zdzierżył i zerwał się na równe nogi
przewracając ławkę. Chciał coś powiedzieć, ale słów widać nie stało i wyszedł z izby trzaskając drzwiami. Szlachta zaś,
nie mając obiektu drwin szybko powróciła do swoich tematów i
nastała względna cisza. Względna, bo ciszy w onej karczmie nie
było właściwie nigdy. Położona na szlaku z Krakowa do Warszawy
była dla przejezdnych miejscem, w którym dobrze zjeść i wyspać
było się można. Odwiedzał ją nawet sam król Zygmunt w drodze do
swojego ukochanego Knyszyna. Sława jej rosła i coraz więcej
zamożnych i dostojnych panów gościła pod swym dachem.
Również
i tego wieczoru majdan zastawiał pokaźny rząd lekkich kolasek i
jeden okazały powóz, przy którym kręciło się kilkunastu
śniadych hajduków. Właściciel owego pocztu siedział zaś
wewnątrz karczmy, przy suto zastawionym, stojącym nieco na uboczu
stole, sącząc z kielicha czerwone wino. Był to może
sześćdziesięcioletni, całkiem już siwy jegomość o wyglądzie
hiszpańskiego arystokraty i manierach wprawiających w zakłopotanie
spoglądającą na niego, zaciekawioną szlachtę. Zaczepki także
zbywał dostojnym milczeniem, zatem po pewnym czasie przestano się
nim interesować.
- Gbur jakiś ludzkiej mowy nie znający.
Gdyby
jednak ktoś uważnie spojrzał na owego mężczyznę, szybko
zorientowałby się, że pod pozorem obojętności, wprost chciwie
wsłuchuje się w każde wypowiedziane w izbie słowo, notując je
głęboko w pamięci.
Kiedy
więc za obśmianym szlachcicem zamknęły się drzwi, człowiek ów
skinął na karczmarza i rzekł coś do niego cicho. Ten przytaknął,
skłonił się i potruchtał w przeciwny kąt sali po młodego
szlachcica, tego samego, który rozpoczął niedawną lawinę żartów
nad poplecznikiem Habsburga
- Witaj panie bracie! – rzekł niezłą polszczyzną, w której wyraźnie brzmiały cudzoziemskie akcenty – Usiądź i napij się ze mną, jeśli łaska...
- Miłemu zaproszeniu nie godzi się odmawiać. – odparł drugi sadowiąc się za stołem – Byłoby mi jeszcze przyjemniej wiedząc, czemu akurat mnie ów zaszczyt spotkał, i do kogo pić będę...
Nieznajomy
uśmiechnął się lekko, odstawił kielich i wyciągnął dłoń.
- Wybacz mi waszmość brak ogłady. Jestem Jerzy Blandrata, włoski lekarz w służbie księcia Stefana Batorego.
- Dawniej zaś lekarz królowej Bony. Jan Zagłoba - rzekł - szlachcic z Mazowsza.
- Nie pogardzisz zatem paroma kieliszkami wina? – spytał lekarz.
- Będę zaszczycony. Wasze zdrowie! – przystawiając do ust napełniony kielich. Upił nieco i jego twarz rozpromieniła się jak poranne słońce.
- Ho, ho! – pokiwał z uznaniem głową – Nie chwal się waszmość zbytnio tym trunkiem, bo możesz mieć niebezpieczną podróż.
Znów
coś na kształt uśmiechu przeszło przez twarz Włocha, ale rzekł
ze smutkiem:
- To ostatnia butelka.
- Tedy i zaszczyt dla mnie większy.
- Naprawdę masz waść ziemię za Lublinem? - zmienił temat.
- Ja? Eeee... Głupoty jeno nie lubię.
- Głupoty czy Habsburgów?
- Nic ja do cesarza nie mam, jeśli, rzecz jasna, o krakowskim tronie nie myśli!
- Tego mu zabronić nie możesz. Poza tym słyszałem, że to najpoważniejszy kandydat ze wszystkich.
- Trudno zaprzeczyć, ale... może... przeszkodzić się uda. - uśmiechnął się Zagłoba mrugając figlarnie okiem.
- Trudno będzie.
- Zatem i satysfakcja niemała.
- A znasz waść kogoś lepszego? – nie bez ironii spytał Blandrata.
- Podobnie do pana Zamoyskiego myślę o Piaście, szkopuł w tym, że takiego w Polsce nie ma.
- Jest Anna Jagiellonka.
- Już raz próbowaliśmy dać jej męża i co z tego wyszło? Dziś krajowi nie bawidamków, jeno wojownika potrzeba, ale wiesz co, waszmość... – rzekł Jan z uśmiechem – Wyślij umyślnego do Waradynu, czy gdzie tam twój książę obecnie przebywa, aby o tron polski starania podjął, a ja, jakem Zagłoba, skaptuję mu tylu szlachty, że już może się polskim królem poczuć.
Uważny
wzrok Blandraty ponownie spoczął na rozgrzanego śmiałym pomysłem
młodzieńca.
- Zacna to propozycja, za którą, w imieniu księcia, dziękuję.
Łyknęli
odrobinę wina rozkoszując się jego smakiem.
- Dziwne to wino – rzekł zamyślony Zagłoba – i trudne do opisania, jeśli jednak waszmość spytałby mnie, czy kiedyś lepsze piłem - bez wahania odparłbym – Nie!
- To najszlachetniejszy węgrzyn i mniemam, że on był pierwej od waćpana na świecie.
- Wysoki urząd musisz w Siedmiogrodzie dzierżyć, by takich smakołyków kosztować.
- Jestem prostym lekarzem.
Tym
razem to Zagłoba spojrzał uważnie na Włocha i rzekł:
- Prostota to określenie, którym cała nasza gospoda aż po powałę przesiąkła, miej zatem litość nade mną i nie opowiadaj mi bajek.
- Chciałem się tylko upewnić, czym odpowiednią osobę do stołu zaprosił...
- Zatem książę Stefan o polski tron zaczął się już starać...
- Nie przeczę.
- Trudna to droga i dużo trzeba rozwagi. Ale cel wzniosły. Postępuj ostrożnie.
- Tak też czynię na mądrość szlachty licząc...
- Zaiste, większa to siła niż waść przypuszczasz i kto jej nie docenia – ten w Polsce przegrany.
- Cieszę się przeto, że ciebie spotkałem.
- I mnie nasze spotkanie uradowało, a choć żaden ze mnie trybun szlachecki - to szczytny cel godzi się poprzeć... przeto.... - Jan zawiesił na chwilę głos - Zali to naprawdę ostatnia butelka węgrzyna?
- Niestety tak...
- Pomogę waszmości.
- Dziękuję.
Subskrybuj:
Posty (Atom)