środa, 28 listopada 2018

Sztandar wyprowadzić!

Mój blog powstał na początku 2014 roku. Miał on być moim komentarzem do dziejącej się współczesności. Nieudolnie zacząłem, ale jakoś poszło. Na początku miałem kilku czytaczy po każdym wpisie. Pamiętam jakie wrażenie zrobiła na mnie wiadomość, że jakiś tam ostatni wpis, miał 63 otwarcia. Byłem zadowolony niczym Krystyna po zeżarciu chińszczyzny; że tkwi we mnie jakiś potencjał...
Do owej satysfakcji, wraz z faktem, że zwyczajnie lubię pisać, dodałem w myślach potrzebę wielu ludzi, którzy, jak wówczas czułem, może będą chcieć mojego bloga czytać, doszła rosnąca wciąż grupa tych, którzy faktycznie to robili.
Krąg zainteresowanych wciąż rósł, i już dwa lata później, liczba otwarć szła w tysiące, a jeden wpis przeczytało 120 tysięcy.
I dałem się ponieść fali zachwytów nad własnym geniuszem.
Wierzcie mi...
To był okropny błąd!
Poczułem się niczym Doda po "Big Brotherze" i zacząłem zatracać sens tego, od czego zaczynałem. W sumie to dziś nawet się z tego cieszę, bo banalne pisanie bloga nauczyło mnie jak iluzoryczna jest "sława".

Słuchałem niedawno wywiadu z "Piaskiem" mówiącym dokładnie to samo. Gdzie mi tam do niego
Każdemu twórcy wydaje się, że jak raz zdobędzie sławę, to potrwa ona do jego śmierci i zapewni byt sobie i swoim potomkom na wieki.
Nic bardziej mylnego!
Ludzie namiętnie próbujący ku sławie dążyć, krótko potem, kiedy uda im się stanąć na piedestale i sięgnąć zaszczytów, budzą się z ręką w nocniku, bo każdy rodzaj sławy niesie za sobą tę niezrozumiale ulotną część życia, która opiera się całej logice i przenoszosi nas tam, gdzie niekoniecznie byśmy sobie tego życzyli. 
A wówczas zaczyna się stres i myśl co poszło nie tak, na ile to nasza wina, dlaczego?
Piasek, tak myślę, umie tylko śpiewać i robi to całkiem dobrze. Niemen poszedł swoją drogą i fakt, że nikt nie chciał w końcu go słuchać był jej wynikiem. Odwrotnie do Kai, która zmroziła mi onegdaj krew piosenką o córce, która miała być chłopcem, ale później nagrała album z Bregowiczem.
Każdy z nas mógłby podać sto innych przykładów podobnej sinusoidy zachwytów, ale po co!
Życie jest brutalne, a bycie na szczycie zawsze powinien poprzedzać wielki wykrzyknik z dopiskiem:
- Carpe diem!
Bo jeśli ktoś nie rozkmini tego w odpowiednim momencie, to poległ!

Piszę to wszystko ku przestrodze młodszych, którym wydaje się, że za chwilę złapią za nogi jakiegoś boga. Życie zweryfikuje marzenia z prędkością światła.
I co wtedy?
Cmentarze są wypchane marzycielami.

Myślicie zapewne, że piszę to wszystko, bo i mój blog spotkał podobny los. Nie jest tak. Zaczynam tylko czuć coraz mniejszego pałera skupiając się na krytyce pisu.
Oni niebawem odejdą w niebyt. Ich elektorat wymrze, a młodzi, ci normalni, oleją tę plagę idiotów i walnie przyczynią się do jego unicestwienia.
Wówczas to Kacza dupa i jego poplecznicy doznają traumy bycia na aucie. 
Nie zdechnie jedynie kościół, ale na tę swołocz lekarstwa nie umiem znaleźć, bo zastępy zdolne pokonać klechów są zbyt strachliwe i mają z nimi zbyt wiele wspólnych interesów, aby były tym zainteresowane.


Szkoda mi tej naszej Polski.
Wam trochę też?


niedziela, 25 listopada 2018

Dziewica z Siemiatycz


Nie lubimy rozmawiać o seksie. Nie umiemy. Dzieci przynoszą bociany, a w łóżku się śpi. Ciemnota i zakłopotanie w obliczu prawdopodobnie najpiękniejszych doznań w życiu człowieka jest tak wielka, że wolimy pieprzyć dziecku jakieś głupoty niż przyznać, iż każdy marzy o powrocie do choćby jednej upojnej nocy z czasów, w których preferowaliśmy dobre bzykanko nad mycie okien.
Jest taka ludowa mądrość...

Gdybyśmy w pierwszych pięciu latach dokładali do słoika po jednej fasolce po każdym seksie, a przez następne trzydzieści po jednej wyjmowali, to mało co by w słoiku ubyło.

Po diabła więc się męczyć z czymś co trwa jedynie kilka lat, najczęściej w nocy i czymś na tyle obciachowym, że wstyd się pochwalić.

Bo chwalić to się możemy nowym telewizorem i marchewkową dietą podczas której spalamy więcec o 60 kcal dziennie, a nasz pępek, już po tygodniu, opiera się o kręgosłup.
Po dwóch... potrzebujemy taksówki, aby zawiozła nas na golonkę, bo jesteśmy za słabi na doturlanie się sami do knajpy.

Nigdy w życiu nie byłem na żadnej diecie. Głodzenie się w celu sprawdzaniu efektu jojo uważam za skończony debilizm. Jedzenie wyłącznie tego, co się do jedzenia nie nadaje powoduje u mnie większy stres niż gdybym niczego nie jadł.
Wróćmy jednak do seksu.
Przyzwoite bzykanko, dowiedziałem się tego z kanadyjskich źródeł, pozbawia nas ok. 100 kcal. Nas, czyli mężczyzn, bo kobiety mniej.
A teraz rada właśnie dla nich...
Skoro tracicie mniej ze swojej oponki, to trzeba Wam więcej seksu. Najlepiej zaś robić to z przygodnym kochankiem, bo wówczas wydzielająca się adrenalina przyśpiesza proces trawienia nawet o 100 procent. Trudno pominąć tu nieudawany orgazm, bo natychmiast śmiało możemy dorzucić kolejne 100 kcal właściwie za friko i chyba z większą przyjemnością niż na widok  dyniowej zupy bez soli, pieprzu, cukru, rozmarynu i grzanek.
A skąd ja mam wiedzieć po cholerę w takiej zupie rozmaryn, ale może ktoś lubi?
Okazuje się także, że najwięcej spalamy w pozycjach stojących (do 50 kcal na minutę!), wzmacniając tym samym wiele partii różnych mięśni. Najwięcej kalorii traci kobieta w pozycji na jeźdźca.
Jak zauważyliście, czasem pewnie z wypiekami na twarzach, o seksie da się mówić głośno i bez krępacji.
Problem polega więc nie da seksie, a na jego braku.
Weźmy taką panią Madzię z Simiatycz...
Słoik z jej fasolkami nie zapełni się nigdy nawet jedną sztuką. Nie ma co wkładać, nie ma czego wyjąć. Niebawem pani Madzia będzie zidiociała małżonką nieistniejącego faceta, która wyprowadza na spacer wypchanego psa przybitego do deskorolki z różańcem na wacku.

Nie jedzcie żadnych świństw! Nie chodźcie do kościołów i, w żadnym wypadku, nie odchudzajcie się! Starajcie się być seksowne, a natura wykona resztę pracy.
Albo, bowiem, wasz mąż widział kiedyś, na początku, z kim chce spędzić resztę życia i dlatego macie mężów, albo ten cały mój dzisiejszy wpis jest o dupę rozbić.
A co do pani Madzi z Siemiatych...
Żałuj!
Mimo wszystko żałuj!

Natury oszukać się nie da i można spędzić życie w zgodzie z nią, albo przeciw niej.
Co zaś robi z człowieka życie przeciwko naturze, dobitnie widać na twarzach tych, którzy najwięcej o niej rozprawiają.
Wystarczy spojrzeć na twarze tych, którym brak seksu sponiewierał umysły i wstąpili do pis.


Miłej nocy.

sobota, 24 listopada 2018

Black Friday


Podjechaliśmy dziś do łódzkiej Manufaktury. Niewiedzących informuję, że jest to kilkaset sklepów, kilkadziesiąt knajp, kina i jeden diabeł wie co jeszcze. Wszystko to, wraz z ogromnym parkingiem, stworzyło, w przebudowanych budynkach najbogatszego łódzkiego fabrykanta, nową fabrykę dla zakupoholików tym razem. Za moich szkolnych lat, kiedy jeszcze funkcjonowała, zabierano nas do niej na wycieczki. Andrzej Wajda sfilmował ją na potrzeby "Ziemi Obiecanej". Dużo lat później, kiedy zajmowałem się krawiectwem, tylko tam mogłem kupić cudnie delikatną tkaninę na ubranka dla noworodków zwaną batyst.
Zdaję sobie sprawę, że żyjemy bardzo energetycznych czasach i nie pora płakać nad każdym rozlanym mlekiem, zastanawiam się jednak czy aby nie przekroczyliśmy już progu zidiocenia.

Dlaczego o tym wszystkim piszę?

Bo na kilkunastu parkingach otaczających Manufakturę nie było gdzie wcisnąć palca. Wszyscy kierowcy szwendali się po nich jak dzieci we mgle psiocząc na siebie i cały świat, że nie mają gdzie zaparkować.
Na szczęście ja znalazłem małą dziurkę. Żonusia poszła na zakupy, a ja zacząłem lustrować tablice rejestracyjne zbłąkanych.
Kraków, cały Śląsk, Warszawka... Intelektualna rozpacz!

Powiedzcie mi....
Czego nie można kupić w Zabrzu, że trzeba jechać po to do Łodzi? W sobotni wieczór!
Zamiast, jak każdy normalny Polak, usiąść przy stole w gronie znajomych i się nawalić, trzeba przejechać dwieście kilometrów w jedną stronę, aby kupić paczkę herbaty i podpaski w promocji?
Nigdy tego nie zrozumiem.
Kiedyś jeździło się po świecie "za chlebem", dzisiaj jedziemy "po chleb".

A batystu nie ma. Zresztą i po co? Są pampersy. I niech sobie nasze dziecko w nie szczy do dorosłości!
Ale w
Dlaczego czarny piątek załapiemy się na promocję!
Może w Ameryce, bo na pewno nie u nas.
Który sprzedawca obniża ceny na kilka dni przed grudniem, a więc w czasie. w którym zarabia za kwartał?
Podwyższa je właśnie, a spece od marketingu odpowiednio napieprzą ludziom w głowach i karuzela się kręci.
Nie cierpię marketów i staram się do nich nie chodzić, bo gówno mnie obchodzi wybór z tysiąca rodzajów herbat, których i tak nie piję.
Dlaczego wciąż dajecie się na to nabierać?!
Piątek był chyba wczoraj...
Nie byłbym teraz sobą, gdybym nie wbił szpili w pis.
Wiedzcie zatem, że i oni o tym wiedzą i żerują na tej naiwności od swojego zarania. A całe to pieprzenie z bogiem i patriotyzmem w tle jest w tym ogólnoświatowym trendzie robienia z ludzi bezmózgów wyłącznie małą cegiełką.
Rzućcie więc w cholerę kościół, oszukańcze pseudo-promocje i poparcie dla prawicy i lewicy, a zobaczycie jak niebawem wszyscy wymiękną!
Niestety...
To się nie zdarzy.
A ja na zawsze już będę stał w gigantycznych korkach, bo jakiś głupi babsztyl namówi swojego debilowatego męża, aby przeleciał kilkaset kilometrów do łódzkiej Manufaktury po rajtuzy i pęczek szczypiorku.
Bo mieszkam nieopodal.
I to było moje słowo na wolną niedzielę.



czwartek, 22 listopada 2018

Globalne otępienie czyli na czym żeruje pis

Przewiduję w tym roku prawdziwą zimę. Taką ze śniegiem i mrozem. Nie jestem wprawdzie wielkim jej zwolennikiem, ale tak mi się jakoś za nią zackniło, a ja lubię, że się tak wyrażę, naturalną kolej rzeczy w przyrodzie.
W kwietniu i maju powinno więc wszystko kwitnąć i się zielenić, w lecie powinno być słonecznie i ciepło, na jesień zrobić się chłodniej, ale bardziej kolorowo, a zimą padać śnieg. Natura tak skonfigurowała nasze organizmy przez wieki, przynajmniej w naszej szerokości geograficznej, że jest nam z tym już dobrze i nie ma na co psioczyć, a jak komuś nie pasuje, może przeprowadzić się do Czadu.
Przyznaję...
Lubię nasz kraj i okolice, w których przyszło nam żyć, bo to ładne miejsce do życia właśnie.
Jest tylko jeden problem... Ludzie.
Może istotnie zmieniający się klimat ma na nich fatalny wpływ i tak bardzo zaburza naturalne procesy myślowe, że nie nadążamy, a może, najzwyczajniej, głupiejemy.

Kultura owego rozchełstanego konsumpcjonizmu nie jest nastawiona na myślenie. Ludzie są w niej wyłącznie towarem, który wsadza coś do ust, gryzie, połyka, trawi i wydala.
No i kupuje. 
Wyłącznie na tym koncentrowane są wszystkie siły usiłujące zrobić z nas robocopów. Człekokształtne stwory, bezustannie zasilające kiesy korporacyjnych gigantów, nie powinny myśleć. To zaburza proces sprzedaży produktów i powoduje straty.
W Ameryce musimy żreć wyłączne hod-dogi i hamburgery popijając colą. No chyba, że oglądamy właśnie mecz bejsbola, albo film "Godzilla contra Mega-rekin", to konieczny jest popcorn.
Jesteśmy totalnie uzależnieni od swoich telefonów, które, dla zmyły, przybierają coraz to nowe nazwy typu: smartfon, iphone, nphone  czy inny tablet.
Jeśli chcemy wygrać w totka to nie obstawiamy jakiegoś gównianego miliona, bo my potrzebujemy od razu trzydziestu!
I co z nimi zrobicie?
Kupicie sobie samolot?
To gdzie będziecie nim latać?
Nad swoim Wąchockiem?

Marzenia może mieć każdy, ale co z nich wynika? Jedno plastikowe krzesło na stadionie tysiąclecia...

Kretyński program pisu, zapewniający debilom wirtualny dobrobyt bez żadnego ich wkładu, obliczony jest dla debili właśnie. I wyłącznie debile dają się na niego nabrać. 
Prawie zawsze o tym piszę. To jest temat przewodni mojego bloga. Nie znoszę naiwnej głupoty.
Gówno dostaniecie!
Do posprzątania.
Dostanie Tarczyński, Suski i Pawłowicz. Kamiński wepchnie synalka do banku światowego, a kacza dupa nakaże postawić kolejne tysiąc pomników ku swojej chwale. Faszyści zawładną Europą w imię waszej nieskończonej potrzeby rozpowszechnienia na Facebooku wiadomości, że oto właśnie wracacie do domu tramwajem i nie macie gdzie usiąść, bo tłok...

Proponuję wrócić do książek.
Tete-a-tete z dobrą literaturą nikomu nie zaszkodziła.
Jeżeli jeszcze umiecie czytać...
Ale uważajcie, bo na naszych oczach wyrasta następne pokolenie tych, którzy zrobią z waszych dup jesień średniowiecza.




sobota, 17 listopada 2018

To powinniście wiedzieć i przekazywać wnukom

Dowiedziałem się dziś, że Lech Wałęsa został dziś doktorem honoris causa jakiejś uczelni w Ameryce Południowej. To jego trzydziesty siódmy taki tytuł.
Jest także...
- Kawalerem Orła Białego.
- Kawalerem Orderu Odrodzenia Polski.
- Król Szwecji nadał mu herb wraz z Królewskim Orderem Serafinów.
Ma także...
- Wielki Krzyż Orderu Łaźni (odznaczenie brytyjskie)
- Krzyż Wielki Orderu Legii Honorowej (Francja)
- Wielki Krzyż ze Wstęgą Orderu Terra Mariana (Estonia)
- Order Białego Lwa (Czechy)
- Order Słonia (Dania)
- Wielki Order Zasługi (Włochy)
- Wielki Krzyż White Rose with Chains (Finlandia)
- Order Lwa Niderlandów (Holandia)
- Order Pius XII (Watykan)
- Order Zasług Republiki Federalnej Niemiec
- Order Zasług Republiki Chile
- Narodowy Order Krzyża Południa (Brazylia)
- Medal Niepodległości Republiki Turcji
- Wojskowy Order Św, Jakuba z Mieczami (Portugalia)
- Order Henryka Portugalskiego ( oczywiśce Portugalia)
- Order Św. Olafa (Norwegia)
- Medal Republiki Urugwaju
- Wielki Krzyż Orderu Zasług Republiki Węgierskiej
- Medal Wolności National Endowment for Democracy (USA)

O bardziej poślednich wyróżnieniach nie ma nawet co wspominać, bo musiałbym pisać jeszcze kilka godzin.
Ma także ośmioro dzieci i Pokojową Nagrodę Nobla.

Kaczyński ma kota.
Jedzmy gówno! Miliardy much nie mogą się mylić!
Dobranoc










czwartek, 15 listopada 2018

Jeden kościół - jeden złotych

Może za wyjątkiem tego na Wawelu. Ten powinien pójść za dychę.
Przetarg powinien być zorganizowany w najbliższym tygodniu. Nie ma na co czekać.
Po drugiej wojnie światowej powstało ich prawie osiem tysięcy. Zakładając, że drugie tyle już stało wcześniej, i tak uzbiera się z tego niezła sumka, za którą episkopat wyekwipuje pokaźną liczbę kwestarzy zbierających po wsiach jałmużnę ku chwale i dla duchowej zdrowotności.
Ktoś niedawno mądrze napisał, cytując jakiegoś ogiera w purpurze, że skoro wymodlili oni naszą niepodległość, to niech sobie wymodlą jeszcze pieniądze na swoje utrzymanie i odpierdolą się od nas.

Nie jestem specjalnie zorientowany w łapówkarskiej aferze, tak bardzo zajmującej ostatnio prawie wszystkich internautów, a dotyczącej sprzedaży jakiegoś banku właśnie za jednego zyla, ale sam pomysł bardzo mi się podoba. Stąd moja sugestia.

Bywałem kilka razy, w latach osiemdziesiątych, w ówczesnym ZSRR. Teraz są to tereny Ukrainy. Niemal w każdej wsi stał kościół przerobiony na magazyn. Trochę mnie to wówczas bolało, ale, z perspektywy czasu uważam, że była to słuszna droga, ku której wypada nam z wolna powracać.

Czy wiecie, że kościół ma w Polsce więcej ziemi niż państwo?
A czy ktoś widział jakiegoś księdza uprawiającego rolę?
To może ktoś mnie oświeci na jakiego wała nierobom w sutannach jest ona potrzebna?

Dzięki, nie trzeba, bo ja wiem...
Za każdy hektar ziemi będącej w użytku, lub nie, Unia płaci Polsce gigantyczne pieniądze. Kwoty w takiej skali muszą iść w miliardy Euro.
Dlatego.

A teraz powiedzcie...
Ile z tych pieniędzy trafia do rąk zamulonych religią taco-dawców?
Oczywiście, że nic!

Wiecie skąd w Watykanie miliony ton najlepszego marmuru?
Bo rozebrali z niego cały starożytny Rzym.

Wiecie co to jest: "Donacja Konstantyna"?
To jeden z największych przekrętów kościoła, na mocy którego odziedziczyli oni po cesarzu wszystkie przywileje i dobra ziemskie w całym ówczesnym świecie.
Złodziejstwa i oszustwa idą za kościołem od jego zarania. 
A ponieważ robią to na taką skalę, to komu z tych "maluczkich" jest w stanie to wszystko ogarnąć?

Pislandia idzie tym samym tokiem myślenia.
Jak ukradniemy sto tysięcy, to mogą nas złapać, ale jak sto milionów, to jest patriotyzm.
Trzydzieści kilka tysięcy kleryków zapewni odpowiedni poziom indoktrynacji w terenie, a radio "Marysia" w eterze. Ulice zapełnią rozentuzjazmowane łyse pały w maskach tak, żeby wszyscy inni bali się wyjść, a Kurski zrobi z tego wszystkiego narodową epopeję z kolejnego cudu nad Wisłą.
I szafa gra.

Nie lubię tego naszego cyrku. Nie mogę zrozumieć dlaczego mieszka tu aż tylu idiotów. To nie jest normalne, aby w dwudziestym pierwszym wieku pozwalać sobie na rządy tępej inkwizycji do spółki z faszystami pod auspicjami oszustów.



środa, 14 listopada 2018

Świat pozbawiony logiki

Nie zrażajcie się początkiem, bo bardzo aktualny wpis!

Jeszcze miesiąc z ogonkiem i nadejdą święta, ale już teraz wypływa sprawa karpi.
Że się nad nimi znęcamy, że cierpią, i że powinniśmy na święta wcinać fistaszki z kapustą.
Nie jestem wielkim fanem karpiego mięsa, bo jest takie sobie, ale...

... od razu budzi się we mnie agresja w stosunku do fanów jedzenia wyłącznie tego, co samo spadło z drzewa.
Skąd wiadomości, że wbijając swoje perłowe ząbki w soczystą gruszkę, nie czynimy jej bólu; że fistaszkowe cierpienia podczas ich międlenia są dokładnie tym, o czym fistaszek marzył dojrzewając? To były jakieś badania?
Załóżmy jednak, że zacznę przejmować życiem karpia... Ja mogę go nie zjeść, jest mi to rybka. Wszyscy możemy! Możemy zabronić hodowli wszystkiego co żywe i posłać miliony hodowców do zbioru jabłek. Ciekawe czy będzie to miało wpływ na ich cenę...

Dam sobie poucinać wszystkie członki, że gigantyczna większość z owych wrogów wszelakiego mięsa namiętnie zajada się przegrzebkami, krewetkami i innym sushi. To co, tuńczyków zabijanie nie boli?

Może jeszcze inaczej...
Cały świat wciąga kokę i pali maryśkę. Może nie?
A czy taki, niejedzący nawet rybki hipster, opychający się kotletem z marchewki i bułką posmarowaną masłem sojowym, ale namiętnie palący trawkę, zastanowił się ilu ludzi ginie corocznie w narkotykowych wojnach wyłącznie po to, aby on mógł się nawalić?
Skąd wiecie ilu ludzi pracodawcy mieszają codziennie z błotem, by upiec wegańskie bułeczki?

Po cholerę przejmować takimi sprawami skoro cierpią karpie!

Zawsze zdumiewała mnie ludzka bezmyślność i patrzenie na świat ze swojej, często poważnie pokręconej perspektywy.
W obliczu tego co napisałem, jedynym naszym wyjściem jest powrót na drzewa i wyhodowanie na powrót chwytnych ogonów.
Z żalem konstatuję, że zmierzamy w tym właśnie kierunku.
Dzierżący władzę starają się zmienić ludzkość w bandę bezwolnych zombi, a najgorsze jest to, że wielu z nich to odpowiada.
Nieważne ile jest 6x6.
Maska na ryj i bóg, honor, ojczyzna!
Prawie zacząłem żałować kiedy przycichła sprawa apelu smoleńskiego. Łudziłem się bowiem nadzieją zobaczenia na lotniskach rozpłakanych tłumów powtarzających macierewiczową mantrę godzinę przed odlotem. Coś musiało jednak nie wyjść i dlatego mamy teraz w paszportach boga.
Mnie wystarczyłoby zdjęcie i moje dane, ale bez boga już nigdzie polecieć nie można.

Informuję na koniec wszystkich niedoinformowanych, że produkcja czegokolwiek niesie za sobą czyjąś krzywdę.
Najgorsze zaś jest produkowanie głupoty. W tym jesteśmy mistrzami. Szczególnie w ostatnich trzech latach.
Nie pieprzcie mi zatem o świątecznym karpiu i jego traumatycznych przeżyciach, bo doprowadzimy do tego, że to kiedyś karpie wyjdą z wody i zaczną pożerać nas. 

poniedziałek, 12 listopada 2018

Żona dla Kaczora

Pewna pani, wabiąca się Agnieszka Graff, jest bardzo wykształcona. Jest aż tak wykształcona i wyemancypowana, że wpadła na genialny pomysł. Autorytatywnie stwierdza bowiem, że wszyscy mężowie są zbyt rzadko przez żony bici. Mało tego! Często nawet w ogóle bici nie są!
I ona postanowiła to zmienić.
Tu kilka słów wyjaśnienia...

Pani Agnieszka jest chudą i odpychającą bździągwą w wielkich brylach i ma uszy jak Jurek Urban. Już sam fakt chęci poślubienia Agnieszki jest aktem nieokiełznanego masochizmu i tu Agnieszkę doskonale rozumiem.
Zapewne do codziennego aktu sprawiania mężowi łomotu wkłada najpierw coś z lycry i wpina piętnaście agrafek w łechtaczkę, aby się jeszcze pobudzić, a jej zestaw okutych stalą pejczów zadziwiłby niejednego Olbrychskiego. Ilością kajdanek obdzieliłaby pewnie kilka komisariatów, że o innych artefaktach nie wspomnę.
To tyle o Agnieszce.
Teraz jej mąż...
Bo Agnieszka męża posiada.
To fotograf i korespondent prasy francuskiej, niejaki Bernard Ossera.

I sprawa staje się jasna!
Ona go napierdala, a on kwiczy ze szczęścia, robi zdjęcia i wysyła wszystko niedopieszczonym Żabojadom.
W sumie to i jego trochę rozumiem, bo i ja wolałbym nadziać się dupą na pejcz, niż zjeść ślimaka w mandarynkowym sosie ze skrzydełkiem nietoperza na chrupko.
Zapewne pan Bertrand wożony jest w bagażniku, w rozpinanych na dupie gaciach i kolczatce.

I co? Można się bawić?

Ja wiem, że małżeństwo to bardziej totolotek, ale zdarzają się szczęśliwcy. Ciekawe jest także to, że z owego szczęśliwego małżeństwa powity został syn. Nie chciałbym być niegrzeczny, ale jeśli dotrwa to pełnoletności, to nie wróżę mu ciekawego życia. Salony sado-maso u nas raczej w odwrocie. Może gdzieś nad Loarą...

I tu dochodzę do sensu tytułowego zdania.
Ewidentnie są w Polsce, tu muszę przesadzić - "mężczyźni", którzy organicznie potrzebują co wieczornego łomotu i świetnie wiecie, kogo mam na myśli.


P.s.

Od dwóch dni internet aż kipi od Międlarów, rac, łysych łbów i Dudusia.
Chce mi się od tego rzygać i nie pisnę o tym ani słowa. Tu słowa na nic. To gówno trzeba po prostu posprzątać, a od tego są inni. 

sobota, 10 listopada 2018

Więc pijmy wino szwoleżerowie.....

Nie chcę zabrzmieć dziś niemądrze i postaram się tego nie zepsuć.
Jutrzejsze święto jest mi całkowicie obojętne. Nie identyfikuję się z nim. Rozdmuchana przez prawicę inicjatywa obchodów odzyskania niepodległości przed su laty, mająca ponoć łączyć -    wyłącznie dzieli.
Dzieli dokładnie tak samo jak polityka pisu, wedle której jesteśmy jednością. Pod warunkiem, że mamy jednakowe poglądy jak najbardziej zbliżone do oficjalnych.
Cała reszta jest ekstremą śmiącą bruździć w jedynie słusznej linii nieomylnych pod wodzą najnieomylniejszego.

Przeżyłem czasy promujące taki stan rzeczy i nie mam zamiaru dać się ponownie skurwić w pozorowanej jedności, pod czyimś wezwaniem, jedynie z tego powodu  że ów ktoś by tak chciał.
Żeby to jeszcze był ktoś...
Na szacunek to trzeba sobie zasłużyć i żadna pisowska menda nie zbliży się do niego nawet na milimetr, a dzień, w którym napiszę choćby jedno dobre słowo na ich temat, będzie moim ostatnim.

Kilka lat temu byłem w Szwecji.
Każdy jej mieszkaniec, pod warunkiem, że ma tam swój dom z ogródkiem, ma także wywieszoną szwedzką flagę na odpowiednio wyeksponowanym miejscu. Cały rok!
Dbają o nią i systematycznie piorą. Bo to jest symbol ich narodowości.
A co jest u nas?
Naprzeciwko moich okien powiewa na balkonie, od bodaj 3 maja, koszmarnie utytłana szmata imitująca narodowe barwy. Na balkonie obok jest to samo.
Domyślam  się, że mieszkają tam wielcy patrioci.
Jeżeli na tym patriotyzm polega, to ja za taki patriotyzm dziękuję.
Dziękuję także za chwile narodowych uniesień, takich za pięć dwunasta, i wystawanie w godzinnych kolejkach po polską flagę.

Przeczytałem dziś tekst, który jak ulał pasuje do Dudusia i do nas. Są to słowa o pewnym przedwojennym piłkarzu.
- "Tak długo się kręcił z piłką na jednym metrze kwadratowym, aż zakręciło mu się w głowie".

Nie umiemy być patriotami do czasu, aż nie dostaniemy mocno w pysk. Wówczas wzbiera w nas cholera i zaczynamy się jednoczyć przeciwko wrogowi.
A na co dzień?
Jesteśmy zapyziałymi wrogami samych siebie opętanych naszymi małostkami z gatunku"
- Somsiadowi konia ukradli! A taki był ładny! Amerykanski!

Jeżeli więc czujecie się owym niezłomnym narodem, zrzeszonym pod biało-czerwoną z dumnym orłem w koronie, to manifestujcie to na co dzień, a nie wyłącznie od święta.
Raz na sto lat.
Bo dajecie tym samym pożywkę dla tworów pokroju Jakubiaka, Tarczyńskiego czy Międlara.

Nie byłoby ich, gdybyście nie byli tacy mali i żałośni!
I dlatego zostaję w domu.


A teraz słucham krytyki armii szwoleżerów przed atakiem z szabelką na czołgi.
Tańcujecie z piłką na metrze kwadratowym, jak ten przedwojenny piłkarz, i tylko patrzyć jak odbiorą wam piłkę.
I to było moje słowo na świąteczną niedzielę. I poniedziałek...

wtorek, 6 listopada 2018

Pan wkłada mi w usta...

Dziś będzie czysta pornografia.
Tytułowe słowa wydobyły się z ust madame Wasserman na wczorajszym przesłuchaniu Tuska. Nie widzieliśmy wprawdzie jego reakcji, myślę o tej pod stołem, ale ja, na takie dictum, poczułbym chyba lekkie ciarki w lędźwiach, bo pani Wasserman jest z wyglądu całkiem do rzeczy.
Niestety, jedynie do momentu, w którym puści swój język w ruch, ale to znowu kojarzy mi się mocno dwuznacznie.
Mimo wszystko wolę jednak oglądać ją niż gołą dupę senatora Jana Marii Jackowskiego, borykającego się najwyraźniej z określeniem własnej płci. Powodem może tu być jego drugie imię. Nie mam o to do niego żalu. Każdy ma jakieś marzenia.
Na przykład taki obatel, który zapragnął zostać prezesem związku kolarskiego. Z czym kojarzy się rower to chyba nie muszę mówić.

Pewnie myślicie teraz, że przejadę się po Kryśce...
Wolałbym wpaść pod młockarnię.

Miałem kiedyś taki sen, że budzę się rano w łóżku, a obok przeciąga się naga Sobecka.

Kłamię. Byłby to mój ostatni sen z życia.
Nie śnił mi się także poseł Pięta, który od zawsze przypomina mi strusia. Ta jego kochanica też jakaś ptasia z wyglądu. Nie jestem również ciekaw, co ów nielot kryje, nomen omen, pod ogonem, ale nawet gdyby nie krył tam nic, to ludzkość z tego powodu nie ucierpi.

Ogólnie rzecz biorąc nie dostrzegam na prawicy żadnych osobników płci obojga, których nie wyrzuciłbym z łóżka jednym celnym kopem, a to w rodzinne klejnoty, a to w szydło...
Toż już ponoć nawet i Ramzes XIII doszedł do wniosku, że nad pislandię nadchodzi zaćmienie słońca i postanowił dokończyć budowanie grobowca za swoje.
Tylko Janko muzykant liczy jeszcze, że nawiedzi go kapłanka Sara, bo faraonem to on już jest.
Mógłbym jeszcze długo pastwić się nad pisiorami, ale nie mam na to ochoty.
Coś mi trzeszczy w oskrzelach.

Bycie pisiorem nigdy nie kojarzyło się dobrze, zawsze dwuznacznie. Nawet nie jestem pewien czy warunkiem przynależności do tej pornograficznej organizacji powinna być sterylizacja.
Ja to powiedziała miss od przesłuchań z pełnymi ustami.

A słyszałem, że stringi to wymyślili dopiero w 1939...



Wszystko zawdzięczamy Egipcjanom.
Kolorowych snów.



niedziela, 4 listopada 2018

Wesołe miasteczko czyli za co lubię Żydów

Pislandia wcale nie chce nas wyprowadzić z Unii.
- To kłamstwo! - grzmi kurdupel.
Szalenie ciekawe jest wszak to, że jego papuziarnia nie grzmi razem z nim. Wprawdzie ktoś tam coś kiedyś o tym bąknie, ale widać ni mają dyrektyw, a sami są zbyt głupi, aby bąkać bez dyrektyw.

Mam taką książkę pt. "Prywatne życie Stalina". Syn ją wygrzebał z półki i przypomniał mi pewiem dowcip o tym bogu z ZSRR.

"Plenum. Przemawia Stalin. Z sali dobiega kichnięcie. Konsternacja.
- Kto kichnął? - pyta.
Cisza.
- Wyprowadzić dziesiąty rząd i rozstrzelać!
Przemawia dalej. Kichnięcie.
- Kto kichnął?
Cisza.
- Wyprowadzić ósmy rząd i rozstrzelać!
I znów takie samo kichnięcie...
- Kto kichnął?
- To ja... - dobiega drżący głos staruszka z końca sali.
- Na zdrowie, towarzyszu.

Historia jest bezwzględna w powtarzaniu się. Mógłbym napisać kilka książek o wypłoszonych zasrańcach z kręgów niesłusznie zwanych władzą, bo są to jedynie kiczowato pomalowane koniki na karuzeli w wesołym miasteczku napędzanych strachem o swoje ogony.
Ostatnio słyszę słowa krytyki pod moim adresem, że się wymądrzam nie dając żadnych rad.
To tera bedzie rada...
Wyłączcie prąd, a cały ten pisowski domek z kart niechybnie się zawali.
Nie sugeruję bynajmniej żeby posłać kurdupla w odwiedziny do brata! Nie zaprzeczę także, że odczytałbym taki gest bez zadowolenia.
W sumie to nawet jestem na siebie zły, że zniżam się do podobnie niskich zachowań. Na swoje usprawiedliwienie mam chyba tylko słowa z tak hołubionej biblii i księgi wyjścia, która mówi jednoznacznie:
- "Oko za oko, ręka za rękę, ząb za ząb".

To oczywisty pretekst do wojny, a ja wolę atakować. Nadstawianie drugiego policzka nie jest w moim stylu. Cztery lata temu, kiedy zacząłem pisać swojego bloga, chciałem być całkowicie apolitycznym prześmiewcą ludzkich przywar, trochę kabareciarzem i ciutkę błaznem. Chciałem, aby mój blog rozśmieszał i tępił ludzkie przywary. Zacząłem nawet dobrze, ale wówczas do władzy doszła tak koszmarna banda debili, że skręciłem z drogi cnoty na drogę rozboju. Nie cenię się za ten postępek. Wprawdzie ludzką głupotę cały czas próbuję tępić, nie przypuszczałem jednak, że przyjdzie mi to z taką łatwością.
Jest ona bowiem (Uwaga! Będzie trudne słowo!), immanentną częścią naszej współczesności, która, żywię co do tego wielką nadzieję, niebawem przeminie. 

Pewnie będę się teraz powtarzał, ale musimy, za wszelką cenę, pozbyć się pisowskiej plagi i stworzyć takie prawo, by nigdy już nie wróciła.
Niedowiarkom polecam zaś obrazki, które będziecie mogli zobaczyć we wszystkich telewizjach za tydzień.

Pamiętacie "Skrzypka na dachu"? To jedyna płyta, którą wożę w samochodzie. Posłuchajcie pierwszej piosenki pod tytułem: "Tradycja".

Nie pozwólmy tworzyć nowej tradycji; opartej na ciemnocie, zakłamaniu i tworzeniu społeczeństwa opartego na pseud-narodowych fobiach jednego człowieka.



czwartek, 1 listopada 2018

Zmarli, którzy żyją i odwrotnie

Słyszałem dziś w Polskim Radio Trójca wypowiedź jakiegoś księdza.
Coś plótł o niebie i rozmowach o nim. Nie słuchałem go specjalnie, ale w pewnym momencie powiedział jakoś tak:
- Wszyscy doskonale znamy cudowne poczucie humoru pana boga...

Faktycznie. Najwspanialej objawiało się ono podczas wojen, a najlepiej przy tej drugiej. Można jebnąć ze śmiechu. Średniowiecze było wielkim pasmem skeczów; do dziś lecą mi łzy.
Skoro ten cały bóg taki dowcipny, to może i ja spróbuję ogarnąć świat po bożemu...

Lata czterdzieste ubiegłego wieku, czasy, w których Hitler ze Stalinem rozśmieszali nam świat, zaowocował szczęśliwym poczęciem Hendrixa, Joplin, Morrisona, Freddiego i cholera wie ilu jeszcze innych setek ludzi genialnych jak choćby Stephen Hawking.
Bóg, w swoim nieokiełznanym poczuciu humoru, wielu z nich powołał do siebie grubo przed czterdziestką. Widocznie znudziły go rozmowy z Sokratesem i Konfucjuszem i chciał sobie zaśpiewać a capella kawałek "Mercedes Benz" z Janis Joplin i "The End" z Morrisonem. Z muzyką.

Hawkinga nie chciał, dlatego uraczył go wstrętną chorobą i kazał mu jeździć na wózku, a poza tym dał mu wystające zęby. Jakoś nie potrafił tylko poradzić sobie z jego mózgiem.
Tyż dowcipnie, co nie?

Przykładów boskich dowcipów jest tyle, ilu ludzi na świecie. Ja sam, patrząc w lustro na swój wstrętny pysk, zaśmiewam się z siebie każdego poranka.
Zapewne to właśnie miał na myśli ów klecha z coraz zabawniejszego radia Trójca. Dla kompletnych jaj zostawił w nim Manna, Wojtka zresztą.

Te jego dowcipy mają jednak zasięg! A jak mu się już wszystko znudzi, to wprowadza na rynek postaci typu Suski i dalej możemy się chichrać.
Rozumiem, że tworzenie debili w naszych szkołach zrobił po to, aby powstał program "Matura to bzdura", a Pawłowiczównę jako antytezę KFC.
I tutaj nasuwa się najważniejsze pytanie.
Po co bogowi pis?

Tego to nawet on chyba nie wie.
Mamy dziś Dzień Zmarłych. Celowo nie piszę "Wszystkich Świętych", ani Święto, bo to sugeruje, że wszyscy zmarli się powinni cieszyć z tego, że nie żyją, albo, że wszyscy są święci.
Nonsens tej nazwy jest załamujący, ale niech tam, myślę o czym innym.

Tak się u nas utarło, że tuż po cudownym obudzeniu się z woli boga, powinniśmy zaraz się nadąć i zasmucić, po czym trwać w tym stanie do szczęśliwego zaśnięcia. No i koniecznie musimy nad każdym grobem klepać się w pierś i przekonywać siebie, że to jest moja cupla, jakbyśmy to my przyczynili się do ich śmierci.
Zapewne pamiętacie wielką część osób, którzy zmarli.

Czy aby na pewno byli to tylko rozmodleni ponuracy z krucyfiksem w dłoni i piorunami w oczach?
Kościół tak właśnie każe im nas pamiętać i za nich się modlić.
Bzdura bzdurę pogania; ku uciesze wiecznych rządów zboczonych capów w kieckach. 

Skoro jednak ów bóg jest taki napakowany dowcipem, to są to dowcipy bardzo niskich lotów.   

Pamiętajmy ludzi takich jakimi byli, co chcieliby od nas usłyszeć dziś i co my byśmy im mieli ochotę powiedzieć. Na tym, moim zdaniem, polega pamięć o naszych przodkach i tak okazujemy im swój szacunek.
Reszta jest naszym milczeniem.

Tak na koniec...
Mam już po dziurki od nosa publikowanie zdjęć debili z pisu i przez pewien czas będę lansował na zdjęciach wyłącznie siebie.