poniedziałek, 29 lutego 2016

Chińskie prysłowia



Doczytałem się, że Chińczyków jest dziś na świecie miliard trzysta czterdzieści milionów. To sporo. Biorąc pod uwagę potencjał jaki się z tym wiąże - robi się nawet groźnie. Niewielu "białasów" życzyłoby sobie mieć dziś skośnookiego wnuczka pędzonego trzy tysiące lat na ryżu i syczuańskim pieprzu. Nasze uprzedzenia do "czterojajecznej" populacji opierają się jednak, jak to zwykle u nas  bywa, na niewiedzy. To szalenie mądry naród. Gnębiony i poniżany umiał przetrwać kryzysy o jakich nam się nie śniło.
Mam taką własną teorię.
Przyczyniła się do tego filozofia Konfucjusza, który, jak nikt inny, umiał pogodzić skrajne poglądy i stworzyć z nich pewną spójną całość. Nie będę tego teraz wywlekał, bo nie o to mi chodzi.
Szalenie lubię chińskie przysłowia i będę je wplatał w mój dzisiejszy wpis o polityce, niestety...
Nasz nadworny szaleniec, imć Antoś, zaprzągł kolejne zastępy druidów od przepowiadania przyszłości z lotu ptaków i wnętrzności zwierząt, na potrzeby odkłamywania przeszłości. Czarne koszule z IPN rzuciły się jak na to jak sępy, bo przecież muszą jakoś zarobić na tych trzynaście tysięcy etatów. Ale... jak to mówi chińskie przysłowie:

"Jakie pszczoły, taki miód"

Rój ów zakotwiczył się chwilowo z domu Jaruzelskiego; zapewne zrywa teraz parkiet w livingu i kafelki pod sraczem. Z pewnością coś znajdą, a jeśli nie, to zapewne dojdą zaraz do wniosku, że większość tajemnic zabrał ze sobą do grobu. Czeka nas zatem fala ekshumacji i przeglądania trumien. Antoś wszak wie, że:
 
 "Kruki są wszędzie czarne"

Cały pis wyraźnie nie wykopał studni zanim dostał pragnienia i teraz nadrabia zlizywaniem kałużowej brei. Małpy bez ogona, to wciąż tylko małpy.
Wypatrzyłem dziś w internecie uśmiechnięte Szydło. Już zacząłem wątpić w jej możliwości mimiczne. Zmienili jej maskę? Jeśli nawet, to głos pozostał taki sam. Maksymiuk najlepiej by wyśmiał tej jej arie na jedną nutę i stu cymbałów. Ale tym się właśnie różni ta kobieta od Boga, bo on jest nieograniczenie miłosierny, a ona niemiłosiernie ograniczona.
Ja wiem, że prawdziwe słowa nie są piękne, a słowa piękne nie są prawdziwe, ale jeśli nawet próbują naprawić ten nasz tonący statek, to dlaczego, do cholery, na środku rzeki?
Dość już tych chińskich mądrości, bo skośnieją mi oczy.
Rozdali Oscary.
Zwykle jest tak, że filmy je otrzymujące to jakaś porażka. Nie wiem jak to jest w tym roku, ale chyba podobnie. Nie rajcuje mnie di Caprio tarzający się przeręblach i piejący o ogrzewaniu się klimatu. Nie roztkliwiają mnie słowa geja o jego problemach z własną osobowością, nudzą mnie filmy dziejące się na jedenastu metrach kwadratowych. Kolejny klon Mad Maxa okaże zapewne się nędzną popierdułką poprzednich produkcji, a jeżeli najlepsza piosenka jest kolejną melorecytacją łysego murzyna obwieszonego łańcuchami, to idźcie w cholerę. Pociechą jest to, że tamto towarzystwo wzajemnej adoracji musi się jeszcze wiele nauczyć od nas - wybrańców - komentatorów - jaśnie oświeconych - wszechwiedzących... Takich jak Prezes Reduty Dobrego Imienia - Polskiej Ligi Przeciw Zniesławieniom, Maciej tfu! Świrski.


niedziela, 28 lutego 2016

Z tego Zygmunta to niezły dzwon

W maju 2006 odwiedził nasz kraj Benedykt XVI. Był także pod Grunwaldem. Tradycyjnym miejscem spotkań Polaków z niemieckim duchowieństwem. Za kilka miesięcy przyjedzie kolejny Papa na spotkanie młodzieży, do Krakowa, tradycyjnego miejsca pochówku królów, poetów, najwybitniejszych Polaków i jednego brata z żoną. Obawiam się, że i drugi brat wyrychtował już  dla siebie sarkofag w krypcie pod "Wieżą Srebrnych Dzwonów". Zgadzam się jeżeli przygotuje się na jutro. Razem ze swoim kotem.
Kraków to takie dziwne miasto. Dwa razy był stolicą. Raz Polski, a drugi raz Rzeczpospolitej Krakowskiej. Konia z rzędem temu, kto potrafi dziś powiedzieć co to była ta Rzeczpospolita Krakowska...
Wszyscy znamy Kraków, przynajmniej tak nam się wydaje. Każdy kiedyś słyszał mariacki hejnał i śpiewaną poezję z "Piwnicy Pod Baranami". Każdy słyszał o Piotrze Skrzyneckim i wawelskim smoku, którzy razem nie chcieli Wandy; Krakusem jest także Makłowicz od gotowania i pani Szymborska od Nobla. I Lem (pośrednio)... i Grechuta... To takie miasto przypominające mi trochę Toskanię, podobnie niebywałą wylęgarnię artystycznych talentów.
O ile jednak owa kraina we Włoszech wręcz porywa bogactwem wizualnych doznań...



... o tyle Kraków jest raczej smutny i uchwycenie jego magii wymaga więcej trudu. Ale ona musi tam być, bo inaczej nie miałaby gdzie się urodzić choćby Ewa Demarczyk. Żałuję, że nie znam tego miasta tak dobrze jakbym chciał, ale... i tu muszę się trochę pochwalić, nadrabiam to znajomością jego historii. Nie chcę ją dziś nikogo zanudzać, może za wyjątkiem krakowskiego Kazimierza.
Powstał wprawdzie jako osobne miasto, odgradzając i zabezpieczając od południa polską stolicę przed ewentualnym najeźdźcą; oddzielony dodatkowo korytem Starej Wisły, szybko stał się organizatorem wielkich, piątkowych, targów.
Myli się jednak ten, kto kojarzy Kazimierz wyłącznie z Żydami. Dotarli oni tam prawie sto pięćdziesiąt lat po lokacji miasta w wyniku, jakżeby inaczej, sporu między kupcami. Wiadomo jakimi...
Nie chcę być stronniczy, ale zgadnijcie, kto najusilniej namawiał króla i mieszczan do wywalenia Żydów z Krakowa? Oczywiście kler. Tu w osobie Jana Kapistrana, nawiedzonego franciszkanina, prowadzącego wcześniej podobną krucjatę we Wrocławiu. Jak to miło, że nie wymyślono jeszcze radia.
Zamartwimy się dziś exodusem Arabów do Europy... Powiem szczerze, że i ja zaczynam mieć wątpliwości. To może być niemały problem, już jest.
A może by tak wydzielić w kraju kilka miejsc na niewielkie miasteczka dla wciąż wirtualnych przybyszów, dać im akt lokacji, pozwolić postawić meczety i sklepy z mirrą i kadzidłem...
Szanowni chrześcijanie! Ktoś z Was wie, co to mirra?
Dwa tysiące lat nauki, a efektów wciąż brak! Jakież to żałosne!
Nie musimy do tego specjalnie dopłacać. Przyjmijmy ich i dajmy się wykazać, a zaręczam, że będą z tego same korzyści. Będą lepsze kebaby i nieoszukany hummus z jakiejś "Biedronki". Zjadłbym czakczukę i harrirę. I przejechałbym się na wielbłądzie. Pod Koluszkami.
Nie mam uprzedzeń do obcokrajowców, często bardziej ich lubię niż nawiedzonych autochtonów, bo to właśnie oni mają jedyną rację i to właśnie ja jestem ich zagrożeniem. A będąc już całkowicie złośliwy napiszę na koniec, że to właśnie Niemiec, Benedykt XVI, jeszcze jako Joseph Ratzinger, jako pierwszy obcokrajowiec załatwił Polakowi pierwszą oficjalną pracę na "zachodzie", a pewien łódzki Żyd napisał naszą mantrę:
"Trzeźwość jest stanem przejściowym". Nazywał się Tuwim.

wtorek, 23 lutego 2016

Dwadzieścia słoni, czyli: dlaczego mamy Iuvenalia

Nie żebym był złośliwy, ale w życiorysy pewnych ludzi lepiej się nie wgłębiać, próbować je ośmieszać i dezawuować, bo moglibyśmy doczytać się, że np:
Pani Szydło jest etnografką i kierowała działem merytorycznym w Lubiąskim Centrum Kultury w Lubiążu. Już w 2004 roku została wiceprezesem Ochotniczej Straży Pożarnej w gminie Brzeszcze! I raz brała udział w kursie International Visitor Leadership Program. Zajebisty życiorys! tylko pozazdrościć.
Czyżbym był stronniczy jakiś, albo coś pominął?
No i żeby nie było, że ja tylko o kimś...
Po ośmiu latach piekielnych mąk skończyłem szkołę podstawową. Zaliczyłem jeden kurs na prawo jazdy kategorii "B". Trzy razy stałem na warcie, ale nie w straży pożarnej, której nie jestem wiceprezesem mimo posiadania sikawki. Narysowałem kiedyś swój autoportret, ale odwrotnie, bo oglądałem swój pysk w lustrze więc się nie liczy. Zakładając jednak, że rysowałem lewą ręką - liczę na łagodny wymiar kary. Podpisdałem. I jak brzmi? Premierowsko?

Ktoś mądrze powiedział, że jeśli jakikolwiek rząd nie rozpocznie czegoś ważnego w pierwszych stu dniach, to później jest coraz trudniej. To prawda, bo zaufanie ma ograniczenia, a ono właśnie zaczyna się dramatycznie staczać. Trza zatem na gwałt wynajdywać tematy zastępcze, igrzyska dla ubogich...
Ja to pisał Swetoniusz:
"W liczbie zapaśników potykających się na forum Furiusz Lepidus i Kwinkus Kalpenus, senator niegdyś i adwokat. Taniec pyrrychijski wykonali synowie książąt Azji i Bitynii. Na czas igrzysk arenę powiększono w obydwu wymiarach i otoczono rowem w kształcie koła. Tam odbyły się zawody najznakomitszych młodzieńców na kwadrygach, bigach i na koniach. Wojnę trojańską odtwarzały oddziały konne chłopców starszych i młodszych. Walki z dzikimi zwierzętami trwały pięć dni. Wreszcie urządzono bitwę, w której wzięły udział dwa oddziały zbrojne, liczące z tej i z tamtej strony po pięciuset pieszych, po dwadzieścia słoni i trzystu konnych. Wielu przyjezdnych obozowało
po ulicach, albo po gościńcach, pod namiotami; niejednokrotnie z powodu wielkiego tłoku moc osób pognieciono i poduszono, między tymi dwu senatorów."

Tyle Swetoniusz.
Dostałem kolki ze śmiechu, czytajcie ten opis jak biblię. Ja to dobrze, że historia Polski rozpoczyna się odrobinę później, bo okazałoby się, że Furiusz Lepidus, który jak sądzę wygrał, spłodził później Antoniusa Protoplastusa Macierewiczusa, we mgle. Najbardziej jednak ujęło mnie zachowanie chamstwa, które zadusiło dwóch senatorów. Ja się doczytałem, byli to: Adamus Bielanus i Zdzislavus Pupa.
Za Oktawiana Augusta było średnio sześćdziesiąt pięć dni widowiskowych i liczba ich jedynie rosła. Neron urządził igrzyska z okazji zgolenia, w wieku dwudziestu lat, swojej młodzieńczej bródki. Powody się zawsze znajdą, aby zrobić Juwenalia.
My mamy igrzyska od stu dni; końca możemy nie dożyć, ale jak to miło położyć się do trumny z uśmiechem na ustach. Najlepiej w objęciach jakiegoś stratowanego senatora.







niedziela, 21 lutego 2016

Po prostu wacek

Zwykle tylko faceci są w posiadaniu pewnego narządu, który, jak żaden inny, ma tyle odniesień do współczesności. Nie wiem dlaczego, bo niczemu ten biedak na to nie zasłużył. Wprost przeciwnie, rzekłbym...
Nie słyszałem dotychczas, aby ktoś chciał obrazić innego epitetami typu: Ty śledziono! Ty wątrobo! Ty esowata okrężnico! Ty ślepy jelicie i wstępująca okrężnico (na cholerę tyle nam tych okrężnic?).
Wszyscy wyżywają się na wacku.
To kompletnie niezrozumiałe, bo prawie sto procent społeczeństwa wynosi z jego posiadania wymierną korzyść, że o przyjemności nie wspomnę. Jego... hmmm... pejoratywna wymowa jest jednak kluczem do sprawy. Ktoś, kto chce kogoś obrazić, natychmiast wyzywa swojego interlokutora od kutasów, a ten zaraz się obraża. Nie rozumiem dlaczego, bo zaręczam, że nigdy nie doświadczył większych przyjemności z racji jego posiadania.
Z niecierpliwością czekam na inne teorie.
Zawsze płynę pod prąd, to mnie inspiruje. Głupole o konformistycznych osobowościach nie są warci zachodu. Przykro mi jednak, że jest ich taka masa; ludzi małych i spolegliwych, bez własnego zdania, wyszukujących w oceanie poglądów jedynie takich, pod którymi mogliby się przylepić i uznać je za własne. I chwalić się odkrywczością...
Będę straszliwie nudny mówiąc, ze najwięcej takich indywiduów spotykam na prawicy. To cholernie znamienne, bo tylko tam myślenie jest grzechem i prowokacją.
Tym, którym to odpowiada nie mam niczego do zaoferowania.
Jednak to właśnie oni najczęściej używają słownika z rynsztoka.
Nie chcę oskarżać ich wszystkich o brak inteligencji, ale o brak kultury już mogę. Sam nią specjalnie nie grzeszę, ale ja robię to całkowicie świadomie. Nie przeraża mnie słowo "kutas" i "okrężnica".
Nie mam pretensji do Hołdysa, że porównał Kaczyńskiego do wacka. I zwisa mi całkowicie jego wykształcenie, do którego tak namiętnie odwołują się jego krytycy. Ilość przechodzonych klas i korytarzy nie ma się bowiem nijak do wiedzy nabytej poza szkołą, a ten ma jej w nadmiarze. I tu natychmiast rodzi się pytanie o tych wykształconych doktorów prawa, bez znajomości podstaw angielskiego. Nie wstyd ci, panie doktorze, Kaczyński, prawa?  Tak zwyczajnie, po ludzku...
Mnie jest za ciebie wstyd. I, jak myślę, wszystkim nieukom, ośmielającym się mieć inne zdanie niż wielki pan doktor...
Kaczyński, i cały PiS, to dla mnie taki rodzaj jelitowej grypy, na którą nie znaleziono jeszcze lekarstwa i możemy jedynie zaleczyć jej objawy. Oby szybko...







sobota, 20 lutego 2016

Jaka piękna śmierć!

Po prostu wzięła mnie cholera jak zobaczyłem w internecie film, na którym osiemnastolatek ratował dwóch tonących debili. Na brzegu stała rzesza gapiów, a wśród nich trzech policjantów na służbie. Dwadzieścia minut biedak holował ich do brzegu wrzeszcząc o pomoc.
- Dasz radę! - usłyszał odpowiedź jednego z bohaterskich stróżów prawa.
Dał, tyle że jeden z tonących nie przeżył...
Najlepszy jest jednak komentarz pani policjantki od pijaru.
- Policjanci muszą przejść specjalistyczne szkolenie, a ci ich nie mieli. Nikt w mieście takiego przeszkolenia nie ma! Ma je część ptysiów z dużych miast gdzie jest dużo wody np. w Łodzi...

No, do kurwy nędzy! Mieszkam tu pięćdziesiąt lat i jakoś, w tej wszechogarniającej moje miasto wodzie, nie miałem okazji się zmoczyć! Są "Stawy Jana" i kilka kałuż w Łagiewnikach; trzy w parku "Zdrowie".
Może coś przeoczyłem...
Na moim podwórku, owszem, tworzy się po ulewach jeziorko, ale nie sięga nawet do kostek. Pływanie po niej wymaga umiejętności przekraczających wszystkie policyjne szkolenia.
Oczyma wyobraźni widzę właśnie zapierdzielającego krytym kraulem policmajstra ratującego tonącą sąsiadkę z odmętów zapchanej kratki odprowadzającej hektolitry kociego moczu przemieszanego z wiosenną ulewą.
Nawet koty przestałyby wówczas lizać swoje rodzinne klejnoty na dachach zatopionych do połowy kół gablot i krzyczały:
- Dasz radę! Musimy to zobaczyć!
Panią policjantkę należy natychmiast wysłać na szkolenie do Australii. Do podobnej wielkości zbiorników usianych wszakże różańcowym krokodylem. Niczym dobra kasza skwarkami i wątróbką.
Mam coraz mniejszą ochotę włączać radio. O telewizji nawet nie wspomnę.
Nie wiem czy ich jakość jest zasługą Jacusia Kurwskiego, który raczy nasze oczęta "dobrą zmianą"?
Wiem jedno.
Wojciech Man rzekł kiedyś na antenie Trójki, że gdyby był kobietą to umarły z głodu, bo całe dnie miętosiłby w fotelu swoje cycki.
Trzymajmy się tego i nie wychodźmy z domu kiedy zaczyna padać. I wyrzućmy wszystkie piloty. Do zalanego kanału.




    

piątek, 19 lutego 2016

Co powie tata?

Politycy nie znoszą pustki wokół siebie. To najgorsze, co może ich spotkać - brak zainteresowania. Genetyczna potrzeba parcia na szkło i papier sprawia, że nikogo nic nie powstrzyma przed zrobieniem z siebie wała kilka razy na rok, a bezczelność z jaką to robią zdumiewa wszystkich, oprócz nich samych. No, może nie wszystkich, bo zawsze znajdzie się grupa kretynów, którzy łykają wszystkie te brednie jak kopnięty w jaja wielbłąd z zanurzonym w wodzie łbem.
Nie udało mi się dotychczas wywalić z grona znajomych tych wszystkich czubków, ale szalenie trudno to zrobić, bo często wracają jak weksle, tyle że pod innymi nazwami. Zwykle, dla picu, reklamują jakieś produkty bankowe, wycieczki albo szampony. Po otwarciu takiego czegoś dowiaduję się natychmiast, że Jezus mnie kocha, że oni mnie kochają, że Duda jest cudowny, a Kaczor to geniusz. Cztery kolejne wpisy dotyczą Smoleńska, a dwanaście następnych jest o Lisie, którego Jezus chyba jednak nie kocha co, jak mniemam, Lis ma głęboko w dupie.
Bardzo doceniam wszechwiedzę owych, rozkochanych we mnie kryptogejów i nieciekawych intelektualnie, ani fizycznie damulek, rozkoszujących się sprawianiem dobra na siłę.
W obliczu takich besserwisserów, Sokrates ze swoim: "Wiem, że nic nie wiem", popełniłby dziś samobójstwo poprzez turlanie się ze śmiechu dookoła bazyliki w Licheniu.
Najnowszą pożywką dla owej grupy oszalałych patriotów jest "Bolek" i zemsta, zza grobu, Kiszczaka.
I znowu...
Co powie Tusk jest świństwem i góralską muzyką, a co Duda - wersetami z biblii. Jakież to jest już nudne!
Jak długo epatowanie własną głupotą nie zawstydzi epatujących na tyle, aby przestali to robić? Obawiam się, że nigdy!
Wiem, że prawię komunały.
Jesteśmy jedynym zwierzęciem we wszechświecie, który, aby żyć, musi mieć wroga. Podstawą egzystencji tej zgrai nadepniętych na ogony grzechotników jest bowiem nienawiść. Nienawiść obleczona w pozory miłości. Równie nonsensownej jak wszystkie, jedyne i niepowtarzalne prawdy, stworzone na potrzeby ciemnoty sprzed dwóch tysięcy lat.
Żerowanie na najniższych instynktach wciąż ma się znakomicie. Wałęsa zostanie "Bolkiem" na zawsze, niezależnie od jakiejkolwiek prawdy. Prawda jest bowiem jedynie tym, w co tak namiętnie wierzymy; każdy ma swoją. 
Jestem nieodrodnym dzieckiem tych nonsensów, bo nikt, nigdy, nie przekona mnie, że Jezus mnie kocha, a Kaczyński to krynica mądrości.
Dlaczego?
Jeśli nie wiecie, to spójrzcie mu głęboko w oczy.



poniedziałek, 15 lutego 2016

Szukajcie, a znajdziecie

Mam nowe hobby. Zjawiska nadprzyrodzone, telepaci i podróżnicy astralni. Dla mnie rewelacja. Jest w necie cała telewizja poświęcona tym tematom.
Prowadzi ją pewien ssący okulary pan. Zaprasza wybitnych znawców tematu i zadaje im bardzo mądre pytania, na które uzyskuje zawsze mądre i wyczerpujące temat odpowiedzi. Bo ci ludzie wiedzą wszystko, najlepiej i do końca; cierpią na syndrom Danikena, albowiem wszystko na naszym świecie jest sterowane przez ufoludki. Z tym to się akurat zgadzam, bo przecież Kaczor, wraz ze swoją partyjką, to nie są ziemianie.
Prym w środowisku, owych odtajniaczy nieuświadomionych maluczkim zjawisk, wiodła do niedawna pani Rauni-Leena Luukanen Kilde. Zmarła przed rokiem na nowotwór, którego zakazano jej leczyć metodami naturalnymi. Biorąc pod uwagę, że była lekarzem, powiedzmy... bardziej... weterynarzem, ale z pewnością wybitnym, oraz stomatologiem, poznała tysiące tajemnic dręczących ludzkość od jej zarania. Życie codzienne kosmitów to jej życie codzienne; walka świń ze świńską grypą, ptaków z ptasią i kanałowe leczenie szóstek bez miejscowego znieczulenia, rozświetliły jej fiński mózg ku chwale odkrywców nieodkrytego. Wszystko to stało się dzięki ludzikom koloru green, którzy uratowali jej wybitny intelekt, dzieląc się łaskawie, z panią doktor, swoimi niezwykłymi zdolnościami, którymi eksploduje w udzielonym wywiadzie.
A dowiadujemy się z niego, że oto:
- Tajne agencje ćwiczą technologie, aby zniszczyć większość ziemskiej populacji.
- Telefony komórkowe i superkomputery wynaleziono wyłącznie po to.
- Ludzie (znaczy owi wybrańcy służb specjalnych) od lat latają na Marsa, Księżyc, a nawet Saturna!
- Udając, że ratują świat od świńskiej grypy wszczepiają nam, wraz ze szczepionką, mikrochipy, pozwalające na śledzenie postępów rodzenia porannej kupy hodowcy krów rasy simentalskiej w Bawarii.
Rzecz jest nie bez znaczenia, bo pani Kilde zgubiła kiedyś zegarek z Anglii i znalazła go w Finlandii, w popielniczce swojego męża, trzy dni później. To oczywisty pokaz dematerializacji - technologii znanej i używanej od lat. Kobita miała coś na ręku i nagle trach! Nie ma! Oslo - trach! leży wśród petów. A potem pojawił się przy zdjęciu ślubnym jako oczywisty dowód niechybnego rozwodu. Gdzie się  podział ostatecznie - annały nie napisały.
Taka technologia!
Pozwalająca wylądować na Saturnie, który ma mniejszą gęstość niż woda.
Nie będę jej dalej cytował, bo zacznę żuć swoje skarpety, zainteresowanych odsyłam do telewizji NTV.
Świr przybiera rożne formy. W Bawarii jest to torturowanie krów dzwonkami, w Stanach zima ze śniegiem, w Polsce zdjęcia profesor Pawłowicz. Każdy kiedyś znajdzie swój zagubiony zegarek. Choćby i na drugim końcu świata. To tylko kwestia czasu. Wiek także jest nie bez znaczenia.






Ja znalazłem cztery kamyczki na plaży. Zdjęcie jest tego oczywistym dowodem.





czwartek, 11 lutego 2016

Druga połowa

Czemu najlepiej wybić szybę w oknie szklarza?
Wyobraźcie sobie, że chuligan wybija ją u piekarza... Zbierają się gapie, piekarz narzeka, ze musi wydać 300 zł na nową. Ktoś z zebranych mówi, że przecież zarobi szklarz i wyda te pieniądze gdzieś indziej, a pieniądze ruszą w świat i gospodarka się ożywi zatem... chuligan nie zrobił niczego złego. Gdyby nie wybił szyby, szklarz nie miałby zarobku.
Tak myślą pismeni, a nawet jeszcze głupiej, bo rozdają pieniądze, których nie mają. Szklarz, przed zdarzeniem miał pieniądze i szybę. Mógł za nie kupić marynarkę u krawca, albo zatrudnić pomocnika. Nic takiego się nie stanie. Zysk szklarza jest stratą krawca.
Rozdając ludziom pieniądze w nadziei, że staną się przyczyną większej dzietności to ekonomiczny debilizm.
Gdyby dali nawet po milionie, to i tak każdy obdarowany wybudowałby najpierw willę, kupił merca i zwiedził Dominikanę. Kupując jednak mercedesa dałby zarobić Niemcom, inwestycja w dom to kolejny zastrzyk dla obcego kapitału. Pieniędzy więc w kraju nie ma, dzieci tym bardziej, chyba że u Niemców.
Może dopiero w ramach all inclusive plus na Karaibach, powstałby jakiś zalążek nowego życia. Ale  bez gwarancji, że nie zrodzi się jakiś Mulat-sadysta tępiący prawdziwych Polaków i psujący nam geny.
Nie jestem wrogiem pięciu stów na dziecko. Jestem wrogiem PiS-u, bo to szkodliwcy i oszukańcy. Nie tak dawno pisałem na blogu o trzech podróżnikach, którzy nie mieli pojęcia jak  dostali się do Hiszpanii, i których z takim hukiem prezes wywalił. Widać przekazali pobrane diety ojcu i wylizali Kaczorowi buty, bo wracają na salony.
Zaczyna brakować spolegliwych cwaniaków.
Kończąc...
Budujmy dobrą i opartą na prostych zasadach gospodarkę, a nie wyłączajmy światła, bo jeśli da to jakiś efekt, to jednorazowy i niewspółmierny do strat. Bo ciesząc się z trzydziestoprocentowego wzrostu ilości narodzin zapominamy o rozmrożonych lodówkach i włamaniach z powodu braku alarmów. Na końcu zaś okaże się, że szklarz jest największym oszustem ze wszystkich, a szybę wybił
jego synalek.


Uff...
Nawymądrzałem się.
Żeby zrobić coś takiego...


 To najpierw musi być tak:


środa, 10 lutego 2016

Pół wpisu

Producenci świec oraz inni przedstawiciele przemysłu oświetleniowego domagają się zabezpieczenia swoich interesów przed zagranicznym rywalem, jakim jest Słońce! W związku z tym, że pracuje ono w lepszych warunkach i zalewa krajowy rynek światłem po niesłychanie niskiej cenie, domagają się ustawowego ograniczenia korzystania ze światła słonecznego.
Chwała, że ktoś wreszcie o tym pomyślał!
Jak wiele odbiera ono nam możliwości zarobku!?
Ale nie tylko...
W USA, chyba w latach wielkiego kryzysu, w Nowym Jorku, w całym mieście zgasło światło. Totalna awaria.
W roku 2012 huragan Sandy pozbawił prądu 8,5 miliona gospodarstw domowych.
Po ataku na WTC i wielkiej awarii prądu w 1965 roku...
Albo...
Wyludniona wojnami siedemnastowieczna Polska...
Właściwie to zawsze po tragediach całych narodów lub kataklizmach, efekt jest taki sam...
Dziewięć miesięcy później, zwykle o trzydzieści procent, wzrasta ilość nowo narodzonych dzieci!
Względy ekonomiczne mają się do tego nijak. Zwierzęca natura człowieka najlepiej dba o zachowanie gatunku.
Kiedy zaczynamy czuć ku niej pierwotny instynkt, nie włączmy telewizora, aby usłyszeć najnowsze brednie z ust jakiejś ufarbowanej na rudo kostuchy, jak to bardzo musimy być jej wdzięczni za niewyłączenie nam światła, najczęściej wiekuistego, tylko pakujemy się, przedwcześnie zdyszani pod kołdrę.
W celach oczywistych.
Mamy wtedy w dupie hasła i sztandary, rozanielone gęby starych kawalerów, sztuczne mgły i podatki od wielkopowierzchniowych sklepów, ataki germańskich banków i kredyty we frankach...
Wtedy robimy dzieci, bo tak chcemy!
Awaria w elektrowni jedynie pomaga. Mało tego! Staje się naszym fetyszem.

Rozłożę ten wpis na dwa dni, bo zrobiło się późno, ale dodam na koniec jedno...
Jeżeli jesteście ulicznym chuliganem i macie w planach wybić komuś szybę, to wybijcie ją w oknie szklarza.


wtorek, 9 lutego 2016

Historia jednego żołnierza

W ramach odkłamywania historii Polski, która, jak ogólnie wiadomo, rozpoczęła się w 1918 roku i trwała lat dwadzieścia i później przez... (tego właściwie nie wiemy, ale może mi się uda pod koniec trochę to ogarnąć), ja tyż coś dorzucę.
Będzie to łzawa opowieść o pewnym kapralu z 22 Kompanii Zaopatrzenia Artylerii. Jednostka ta powstała w Iraku, a nasz kapral przeszedł z nią cały szlak bojowy przez Afrykę do Monte Cassino i jeszcze kawałek. Podobnie do wszystkich współtowarzyszy niedoli przeładowywał skrzynie z amunicją, jeździł samochodami, pijał piwko, palił szlugi i nie obcinał paznokci.
I miał na imię Wojtek.
Sypiał w namiotach, wcinał marmoladę, owoce i nigdy nie dostał medalu.
Bo Wojtek był niedźwiedziem brunatnym.
Kupiony od perskiego chłopca za kilka puszek konserw, szybko stał się maskotą i przyjacielem żołnierskiej braci. Mieszkał jak żołnierz, żył ich życiem, pomagał w czym tylko mógł pomóc i sprawiało mu to ogromną satysfakcję.  Zdarzało się, i owszem, ze przegonił z plaży kilka roznegliżowanych panienek, ale kto by nie spierniczał na widok dwustukilogramowego niedźwiedzia? Wychowując się wśród ludzi, nabrał ich manier. Tych dobrych raczej, bo był zbyt inteligentny, aby brać przykład z idiotów.
Skończyła się wojna i miś poleciał z kompanią do Szkocji gdzie został pokonany przez administrację. Miał złe geny i trafił do zoo. Jakie szczęście, że było to chociaż zoo w Edynburgu!
I cóż z tego, że odwiedzali go jego starzy przyjaciele. Zawsze dzieliła ich fosa i zawsze, z obu jej stron, płynęły łzy. Czasem próbowali mu dorzucić jakiegoś papierosa, przeleźć przez nią i podrapać go za uchem, ale samotność misiowi doskwierała przez szesnaście lat. W 1963 roku miś zdecydował i przeniósł się na łono misiowego Abrahama. Miał 22 lata.
Mógł jeszcze pożyć, ale wykończyły go papierosy i piwo. I samotność. Bo misie nie umieją być takimi skurwysynami jak Breivk i setki innych; takich którzy mają lepsze geny i dają o wiele więcej powodów, by oglądać świat zza wielkiej fosy.
Taka to historia, wielu zapewne znana... Nie mająca się nijak do historii wolnościowych zrywów i rozhukanej martyrologii pod sztandarami i krzyżem.


Historia jednego misia.

poniedziałek, 8 lutego 2016

Bathroom with toilet

Przeglądam dziś wielką ciekawością materiały o Presleyu. Nie wiem co mnie naszło, ale to robię. I co chwila coś mnie zaskakuje. Miał dwa samoloty na przykład, ale to pikuś, bo obok fotek pookrywanych folią mebli mamy także zdjęcie erekcji Kosarza z rzędu pajęczaków. Smaczku dodaje fakt, że trwa ona już od dziewięćdziesięciu dziewięciu milionów lat. Widocznie chciał bzyknąć swoją Kosarzową, ale zderzył się w locie koszącym z kroplą żywicy jakiegoś iglaka i jego wacek zastygł na amen w bursztynie. Miał pecha, bo zdjęcia z takiego portfolio podniosłyby mu dziś status gwiazdy internetu i tyle gotówki, że mógłby przejąć latającą schedę po Elvisie bez najmniejszego uszczerbku dla finansów.
Kolejna strona. Piętnaście sekretów z życia Presleya...
- Jego pasją były motocykle.
- Dostał nagrodę: "Dla człowieka, który daje najlepszy przykład amerykańskiej młodzieży"
- Był blondynem i farbował włosy... To świntuch! Ciekawe czy tam... też?
Daruję Wszystkim pozostałe jego tajemnice, bo jestem po kolacji.
Muszę stworzyć jakiś portal! Na pierwszy rzut zamieszczę zdjęcie zatopionego w bursztynie wacka Presleya na motocyklu.
Dżizus!
Podobnie jest na każdym portalu. Plotki, idiotyzmy, przepowiednie i cudowne lekarstwa; przekazy powodujące zaniki koncentracji już po minucie.
Być może odkrycia neurobiologii pozwolą nam kiedyś wyjaśnić tajemnice zachowanego mózgu Einsteina. Dziś nikomu na tym chyba nie zależy. Mamy ważniejsze sprawy.
- Czy Kinga Duda zostanie celebrytką i co będzie robił były rzecznik PiS?
- Jak przebiega wojna między Arciuch (kto to jest?) a Korzuchowską?
- Małgorzata Rozenek walczy z dekoltem na gali.
To dzisiejsze rewelacje na W.P. pl.

Zakładam, że Presley nie poszedł przed śmiercią do kibelka jedynie poczytać. Miał więc to, czego brakuje wielu ludziom dzisiaj, a z której słynął Napoleon - podzielność uwagi. Jaka szkoda, że aż tylu ludzi czytających o sekretach młodego wyglądu nie zapomina o oddychaniu... Elvis wyraźnie zapomniał.

P.s.

Coś mi się pochrzaniło na moim blogu i nie mogę publikować zdjęć z netu. Do czasu aż nie zorientuję się o co chodzi, będę drażnił wszystkich moją gębą.

sobota, 6 lutego 2016

Wszystkie tytuły

Znacie kogoś z tytułem doktora w Polsce, który nie znałby języka angielskiego? Znacie jakiegoś posła siedmiu kadencji, założyciela dwóch partii, Prezesa Rady Ministrów, kandydata na prezydenta, Ojca Narodu i Słońca Słońc, wybitnego aktora i człowieka, który w swoim widowiskowym życiorysie nie zhańbił się uczciwą pracą, mimo że jest już emerytem? Słyszeliście kiedyś zachwyty kilku milionów gawiedzi nad podobnym cudem wytrwałości w dążeniu do wymiecenia kilkudziesięciu milionów w imię prawicowych poglądów, które przez stulecie były domeną wyłącznie lewicy? Czy słyszeliście, by jeden z założycieli Helsińskiego Komitetu, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, współpracownik KOR, naczelny redaktor "Tygodnika Solidarność", brat Prezydenta RP i przydupas purpuratów, był aż takim ciemniakiem, aby nie móc nauczyć się języka kraju, który został osobiście, przez ową plagę tytułów, namaszczony na naszego jedynego sojusznika w Unii Europejskiej?
Zaraz powiecie: Nie miał czasu!
Bidula jedna! Zaraz się rozpłaczę!
Były starszy bibliotekarz na UW dysponował zapewne wieloma książkami z niezrozumiałymi wpisami w stylu: Who? Was? Szto? Que? czy chćby Quelle?
Mógł zatem część z nich otworzyć na trzeciej stronie i dojść chociaż do siódmej. Albo znaleźć pozycję z gatunku: "Język Włoski Dla Przyszłych Pastuchów Chcących Dorobić w okręgu Piemontu lub Okolicach" i doczytać się: "Cosa?".
Nie zrobił tego, bo całe życie zachowuje się jak pochłaniacz w masce OP-Gaz. Filtruje...
Na nieszczęście miałem okazję poznać walory przepływających przez nie cudowności i wiem, że jest to paskudztwo ostatniego sortu...
Pozwalające wprawdzie przeżyć, ale w warunkach urągających każdemu, kto nie siedział w okopach pod Verdun. Może z wyjątkiem generała Petaina, któremu gaz musztardowy rozjaśnił umysł na kolejne dwadzieścia kilka lat...
Nasze lokalne słoneczko, trzeba to wreszcie napisać, Jarek Kaczyński, obraza ludzi normalnych, pan na prawicowych włościach otoczonych moherowymi szańcami, wzór lingwistyki i teoretycznego językoznawstwa, ucieleśnienie dramatów jasnogórskich pielgrzymów...
Nie zasiadaj nigdy więcej do popołudniowej herbatki z premierem Wielkiej Brytanii, bo wstyd który przynosisz marszczy nawet skorupę na grzbiecie mojego żółwia.
I gówno mnie obchodzą zasługi klanu Kaczyńskich, wszystkie wasze tytuły i dostojeństwa. Panie doktorze...





piątek, 5 lutego 2016

Między Bonobo a Szympansem czyli... czysta pornografia

Czytam świetną książkę. Nosi tytuł: "Bonobo i Ateista". Bonobo to takie sympatyczne małpki, karłowata odmiana szympansów.


Trudno je czasem nie pomylić z człowiekiem...



...ale na tym podobieństwa właściwie się kończą. Przejęliśmy od nich wprawdzie kilka genów, ale jakże nam jeszcze daleko do ich codziennych zachowań! Już bardziej przypominaliśmy je w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku.
Make love, not war! Dzieci kwiaty, Woodstock i The Doors.
Niestety, w międzyczasie wynaleziono komputery, internet i telefony komórkowe, które cofnęły nas cywilizacyjnie do średniowiecza. Bo cóż z tego, że rozmawiamy z Australią, skoro nie umiemy twarzą w twarz? Już dziś niektóre zakochane parki, siedząc nad bajorem w parku, ślą do siebie esmesy, bo ewolucja pozbawia ich powoli strun głosowych i redukuje ilość palców do kciuka i fakersika. Ponieważ jednak są jeszcze młodzi, to w rzeczonym parku osłaniają się zwykle jakimś klombem nadźganym puszkami po piwie i najnowszą mutacją syberyjskiego kleszcza.
To jest ich terytorium; ona jeszcze w dużej mierze narzuca mu swoje rządy, a jemu się to cholernie podoba. On pewnie walnie jakieś foux pas w trakcie przedzierania się przez jej rajstopy, ale ona położy to na karb resztek genów bonobo, które uaktywniają się przecież także i u niej. Za klombem. Bo bonobo to nie są mądre zwierzęta. Jak każdy gatunek stadny bronią wprawdzie własnych granic nie pozwalając nikomu  na ich przekroczenie, ale czynią to w pewien wyrafinowany sposób.
Jak wiemy, fizyczny atak na dobra innych, to domena mężczyzn. Zastępy rozhukanych bonobo linii z wackiem ruszają czasem na wojnę z wrogiem. Docierają do granicy i co widzą? Samice otóż. I nawet największym macho wśród najeźdźców robi się głupio, bo jak tu walczyć z babami? A baby bonobo mają pewien dodatkowy walor. Nie noszą rajtuz, a ochotę na ten sport, który się bez nich uprawia, mają przeogromny. No i granica staje się teatrem rozpusty, po którym lędźwie napastników osłabiają się tak bardzo, że wracają do swoich bonobek, aby osłabić je do cna, zajarać i wleźć na ulubiony konar w celu: się przespać. Wojna zażegnana, nikt nie zginął, a może wręcz odwrotnie, granica tylko pachnie jakoś bardziej swojsko dla obu plemion.
W odpowiedzi, nazajutrz, następuje atak strony przeciwnej...
Szalalala la, zabawa trwa.
Pogłowie się zwiększa nie grożąc kazirodztwem i wargą a la Habsburg.



Dla mnie rewelka.
A co słychać u "prawdziwych szympansów"?
Mordują się na potęgę! Zagryzają się i rozwalają łby konarami, na których ich mało mądrzy kuzyni wolą się wyspać. I są coraz bliżej wymyślenia boga, który oczyści ich z pierworodnych grzechów.
Ale nawet oni doznają ataku spazmatycznego śmiechu na widok miss Pawłowicz wracającej z sex sesji z Glińskim, by oddać się Macierewiczowi.
Do których nam bliżej?



środa, 3 lutego 2016

Anthony, mon amoour

Czasem jestem zmuszany do oglądania programów kulinarnych uwielbianych przez moją żonusię. Bywa i tak, nie przeczę, że sam także je oglądam. Są to zwykle programy "Anthony Buordain - coś tam..."
Gość ma ten rodzaj charyzmy, który szalenie lubię. Przeklina jak szewc, pali faje, upija się na wizji i kompletnie olewa konwenanse. Samiec alfa.
Kiedy mu coś smakuje mówi: K... Ale to dobre! a nie: Cudowne! I jakie zdrowe! A przy tym niskokaloryczne! Teraz jeszcze trochę wspaniałej mięty i niesamowitej skórki z rewelacyjnej limonki. Boskie!
Zainteresowani wiedzą do kogo piję...
Oczywiście. Tak też można. Samiec Alf.
Mnie jednak takie namolne epatowanie cudownościami w garnku nie kręci. Nie wiem jak to może smakować, nie ślinię się, aby lecieć do kuchni i zaraz zacząć to samo przyrządzać tylko z tego powodu, że komuś to smakuje. Prostackie: K... ale to dobre! przemawia do mnie bardziej, zresztą...
To tylko jedzenie, a ja od wielu lat nie zjadłem niczego coby powaliło mnie na kolana, śniło się po nocach i miałbym z tego powodu mokre sny. Są, rzecz jasna, potrawy które lubię, nawet bardzo lubię, ale daleko im do religijnych przeżyć.
A teraz wniknijcie w siebie i zastanówcie się nad czymś, co usłyszałem w jednym z tych kulinarnych programów, bo to akurat było bardzo mądre.
Wszyscy umiejący i lubiący gotować mają średnio dziewięć potraw, które na okrągło powielają. Policzcie sobie to teraz. Nikt nie doliczy do dwudziestu. Dwa ciasta, cztery zupy, schabowy i jajecznica. Szlus.
Pół biedy jeśli żyjemy w konkubinacie... Szansa na zjedzenie czegoś innego znacznie wówczas wzrasta, ale i tak nasz jadłospis nie przegania krokodylowego.
W tym kontekście programy kulinarne bywają pomocne, może dlatego tak ich wiele w krajach rządzonych przez fast foody.
Z wielką przyjemnością spróbowałbym setek potraw z całego świata, ale muszą one spełnić kilka warunków...
- Nie mogą zawierać przetrawionego śliną manioku bezzębnych staruszek z Nigerii.
- Potrawa nie może na mnie patrzyć z talerza.
- Uciekać z niego o własnych siłach.
- Nie może mieć ośmiu nóg ani macek.
- Nazywać się cukinia ani szpinak.
I najważniejsze!
Nie mogę czuć wstrętu do poszczególnych składników.
Wracam zatem do swoich dziewięciu potraw. Dobrze mi z nimi i nie widzę powodu, aby to zmieniać. Zrobię pojutrze gołąbki, bo jutro schabowy.
P.s.

Opublikowałem dziś na swoim profilu występ Natalii Niemen. Skala tej farsy przyćmiewa wszystko, co dotychczas widziałem. Nie pojmuję jak bardziej można obrazić pamięć własnego ojca?!
Natalko kochana! Zrób coś dla muzyki i zacznij gotować. Byle co, może nawet spierdzielać z talerza, ale już nie śpiewaj, bo zacznę jeść szpinak.


wtorek, 2 lutego 2016

Wodospad

Byłem w niedzielę na pielgrzymce do ziemi świętej. Nie musiałem jednak wsiadać do samolotu ani tłuc się dwa i pół tysiąca kilometrów samochodem. Ziemia święta jest na obrzeżach Łodzi, na wylocie do Sieradza konkretniej. Nazywa się Ikea.
Pielgrzymują do niej ludzie... Źle napisałem... Kobiety z mężami w celach zakupowych.
Sam kościół jest tak pomyślany, aby żadnemu ziewającemu popychaczowi koszyka nie wpadło czasem do głowy uciec na papierosa w połowie mszy. Młodszym mężom udaje się czasem wykazać odrobinę zainteresowania ścierką w paski i dywanikiem do kibelka, pod nogi, na który może bez hałasu nasikać. Jak nie trafi... Po burzliwej nocy na nowym prześcieradle. Ogólnie jednak, prawdziwe tygrysy, tuż po wejściu, zaczynają zrzędzić i oglądać nogi kobiet ze swoimi znudzonymi mężami spoglądających na nogi innych kobiet ze znudzonymi...
Pielgrzymka po zakolach Ikei kończy się zazwyczaj kupnem otwieracza do wina i kilku szklanek. Geje oglądają jeszcze szlafroki i różowe ręczniki, którymi mogą seksownie owinąć rodzinne klejnoty po gorącym prysznicu.
Gośka też kupiła ręcznik, ale jakiś mało pedalski w smutnym kolorze blue. Nie będę go używał, a fe!
To nie jest sklep dla mnie. Podoba mi się tam tylko wyjście. 
Kościoły Ikea tarasują wyloty setek miast w dwudziestu siedmiu krajach, a założyciel, Ingvar Kamprad przyznaje, że był szwedzkim kiedyś faszystą. Osobiści mi to wisi kim był ktoś siedemdziesiąt lat temu, ale...
... gdyby żył w Polsce rzecz miałaby się zgoła inaczej. Jaki (ś) taki, nijaki zaraz oskarżyłby dziewięćdziesięcioletniego dziś dziadziusia o sodomię i napad na wodospad Zaskalnik koło Szczawnicy. I nie byłby to wcale cichy skok na trzy i pół miliarda dolarów jego majątku, a jedynie "dobra zmiana", za którą redemptoryści mogliby wreszcie zbudować dwanaście basenów dla niepełnosprawnych umysłowo członków, owiniętych, dla niepoznaki, w różowe ręczniczki, a resztę rozdać tym, którym już żaden, najseksowniejszy nawet kawał froty, pomóc nie zdoła.