Coś Wam powiem...
Na strychu rozsypującego się dworku pod Rzeszowem, znalazłem rękopis, który, jako żywo, coś mi przypomina... Może i Wam????????????? Tylko czasy jakby nie te...Oto fragment:
- Widzicie Waszmościowie! – wykrzyknął niewysoki szlachcic wstając od stołu i wskazując na swojego kompana, który od godziny przekonywał wszystkich, aby na cesarza Austrii głosować – Młodzian to jeszcze, ale z jego ust sama mądrość płynie! Zgadzam się z nim tedy i na elekcji swoją kreskę na Maksymiliana daję!
- Wierzysz więc, mości panie, że Niemiec najlepszym królem dla Rzeczpospolitej będzie? – odezwał się głos z końca sali.
- Jako żywo! – potwierdził.
- Zatem Tatar ani turecki sułtan nie zakłócają dobrego snu waszmości? – odezwał się głos z końca sali.
- Nie! – odparł z dumą unosząc kufel.
- Mam ci ja sporo ziemi za Lublinem i chcę niedrogo ją przedać. Może waść kupisz?
Ręka
szlachcica zatrzymała się z napitkiem w pół drogi.
- Mnie mojej ziemi na Mazowszu dosyć... – rzekł niepewnie i usiadł, a cała karczma zatrzęsła się od śmiechu.
- Dobrze mu tak!
- Ale go spostponował!
- Cięty to jakiś język!
Naraz
cała komnata stanęła przeciw cesarzowi, a na nieszczęsnego
orędownika Habsburga posypały się zewsząd drwiny.
- Niemiec na krakowskim tronie to hańba dla Rzeczypospolitej! - ktoś krzyknął.
- Kup waść! – krzyczał inny – Ostatnio chwaliłeś się, że bąka na pięćdziesiąt kroków z krócicy w zadnią stronę trafiasz. Co ci tam jakaś ćma tatarska!
- A otocz dobytek tęgą fosą i wal do nich z daleka.
- Gorzej jak przyjdą w nocy... – upomniał inny.
- To nie wiesz, że prawdziwy Tatar myje się jeno dwa razy w życiu? Jak go nie zobaczy to pewnikiem wyczuje!
- Szkoda tylko, że jak fosę przelezą to i smród zginie.
- Nie zginie! W wodzie ostanie!
- I cię w dyby wezmą...
- Co tam! W najgorszym razie powiosłujesz parę lat na tureckich galerach, świata zwiedzisz i brzuch ci spadnie!
Nietrzeźwe
towarzystwo miało coraz większą uciechę w dogryzaniu
szlachcicowi, który kręcił nerwowo wąsy i coraz bardziej chował
się za swój kufel.
Po
kolejnej porcji drwin nie zdzierżył i zerwał się na równe nogi
przewracając ławkę. Chciał coś powiedzieć, ale słów widać nie stało i wyszedł z izby trzaskając drzwiami. Szlachta zaś,
nie mając obiektu drwin szybko powróciła do swoich tematów i
nastała względna cisza. Względna, bo ciszy w onej karczmie nie
było właściwie nigdy. Położona na szlaku z Krakowa do Warszawy
była dla przejezdnych miejscem, w którym dobrze zjeść i wyspać
było się można. Odwiedzał ją nawet sam król Zygmunt w drodze do
swojego ukochanego Knyszyna. Sława jej rosła i coraz więcej
zamożnych i dostojnych panów gościła pod swym dachem.
Również
i tego wieczoru majdan zastawiał pokaźny rząd lekkich kolasek i
jeden okazały powóz, przy którym kręciło się kilkunastu
śniadych hajduków. Właściciel owego pocztu siedział zaś
wewnątrz karczmy, przy suto zastawionym, stojącym nieco na uboczu
stole, sącząc z kielicha czerwone wino. Był to może
sześćdziesięcioletni, całkiem już siwy jegomość o wyglądzie
hiszpańskiego arystokraty i manierach wprawiających w zakłopotanie
spoglądającą na niego, zaciekawioną szlachtę. Zaczepki także
zbywał dostojnym milczeniem, zatem po pewnym czasie przestano się
nim interesować.
- Gbur jakiś ludzkiej mowy nie znający.
Gdyby
jednak ktoś uważnie spojrzał na owego mężczyznę, szybko
zorientowałby się, że pod pozorem obojętności, wprost chciwie
wsłuchuje się w każde wypowiedziane w izbie słowo, notując je
głęboko w pamięci.
Kiedy
więc za obśmianym szlachcicem zamknęły się drzwi, człowiek ów
skinął na karczmarza i rzekł coś do niego cicho. Ten przytaknął,
skłonił się i potruchtał w przeciwny kąt sali po młodego
szlachcica, tego samego, który rozpoczął niedawną lawinę żartów
nad poplecznikiem Habsburga
- Witaj panie bracie! – rzekł niezłą polszczyzną, w której wyraźnie brzmiały cudzoziemskie akcenty – Usiądź i napij się ze mną, jeśli łaska...
- Miłemu zaproszeniu nie godzi się odmawiać. – odparł drugi sadowiąc się za stołem – Byłoby mi jeszcze przyjemniej wiedząc, czemu akurat mnie ów zaszczyt spotkał, i do kogo pić będę...
Nieznajomy
uśmiechnął się lekko, odstawił kielich i wyciągnął dłoń.
- Wybacz mi waszmość brak ogłady. Jestem Jerzy Blandrata, włoski lekarz w służbie księcia Stefana Batorego.
- Dawniej zaś lekarz królowej Bony. Jan Zagłoba - rzekł - szlachcic z Mazowsza.
- Nie pogardzisz zatem paroma kieliszkami wina? – spytał lekarz.
- Będę zaszczycony. Wasze zdrowie! – przystawiając do ust napełniony kielich. Upił nieco i jego twarz rozpromieniła się jak poranne słońce.
- Ho, ho! – pokiwał z uznaniem głową – Nie chwal się waszmość zbytnio tym trunkiem, bo możesz mieć niebezpieczną podróż.
Znów
coś na kształt uśmiechu przeszło przez twarz Włocha, ale rzekł
ze smutkiem:
- To ostatnia butelka.
- Tedy i zaszczyt dla mnie większy.
- Naprawdę masz waść ziemię za Lublinem? - zmienił temat.
- Ja? Eeee... Głupoty jeno nie lubię.
- Głupoty czy Habsburgów?
- Nic ja do cesarza nie mam, jeśli, rzecz jasna, o krakowskim tronie nie myśli!
- Tego mu zabronić nie możesz. Poza tym słyszałem, że to najpoważniejszy kandydat ze wszystkich.
- Trudno zaprzeczyć, ale... może... przeszkodzić się uda. - uśmiechnął się Zagłoba mrugając figlarnie okiem.
- Trudno będzie.
- Zatem i satysfakcja niemała.
- A znasz waść kogoś lepszego? – nie bez ironii spytał Blandrata.
- Podobnie do pana Zamoyskiego myślę o Piaście, szkopuł w tym, że takiego w Polsce nie ma.
- Jest Anna Jagiellonka.
- Już raz próbowaliśmy dać jej męża i co z tego wyszło? Dziś krajowi nie bawidamków, jeno wojownika potrzeba, ale wiesz co, waszmość... – rzekł Jan z uśmiechem – Wyślij umyślnego do Waradynu, czy gdzie tam twój książę obecnie przebywa, aby o tron polski starania podjął, a ja, jakem Zagłoba, skaptuję mu tylu szlachty, że już może się polskim królem poczuć.
Uważny
wzrok Blandraty ponownie spoczął na rozgrzanego śmiałym pomysłem
młodzieńca.
- Zacna to propozycja, za którą, w imieniu księcia, dziękuję.
Łyknęli
odrobinę wina rozkoszując się jego smakiem.
- Dziwne to wino – rzekł zamyślony Zagłoba – i trudne do opisania, jeśli jednak waszmość spytałby mnie, czy kiedyś lepsze piłem - bez wahania odparłbym – Nie!
- To najszlachetniejszy węgrzyn i mniemam, że on był pierwej od waćpana na świecie.
- Wysoki urząd musisz w Siedmiogrodzie dzierżyć, by takich smakołyków kosztować.
- Jestem prostym lekarzem.
Tym
razem to Zagłoba spojrzał uważnie na Włocha i rzekł:
- Prostota to określenie, którym cała nasza gospoda aż po powałę przesiąkła, miej zatem litość nade mną i nie opowiadaj mi bajek.
- Chciałem się tylko upewnić, czym odpowiednią osobę do stołu zaprosił...
- Zatem książę Stefan o polski tron zaczął się już starać...
- Nie przeczę.
- Trudna to droga i dużo trzeba rozwagi. Ale cel wzniosły. Postępuj ostrożnie.
- Tak też czynię na mądrość szlachty licząc...
- Zaiste, większa to siła niż waść przypuszczasz i kto jej nie docenia – ten w Polsce przegrany.
- Cieszę się przeto, że ciebie spotkałem.
- I mnie nasze spotkanie uradowało, a choć żaden ze mnie trybun szlachecki - to szczytny cel godzi się poprzeć... przeto.... - Jan zawiesił na chwilę głos - Zali to naprawdę ostatnia butelka węgrzyna?
- Niestety tak...
- Pomogę waszmości.
- Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz