niedziela, 30 października 2016

Trick or treat czyli helloweenowy komiks obrazkowy

Kurę pierdyknął samochód na drodze, ale nie zabił. Ta wstała, otrząsnęła się i mówi: Szatan, nie kogut!
Ilustracja tera bydzie...



- Zajarałbym tera, ale nie jaram.


Ta jednak wciąż pamięta...

Jak zauważyliście, nie chce mi się dziś pisać i będzie obrazkowo. To nadchodzący Halloween nastroił mnie tak pozytywnie.

- Jak mogłeś całować moją żonę?









 - Teraz, na trzeźwo, to też się sobie dziwię...




- Widzisz głąbie!


- Ale idiota! Po kuta ja go trzymam? Chyba tylko po żeby stawiał wódę Pawłowi...


- Pojadę tera Mickiewiczem...

"Brody ich długie, kręcone wąsiska,
Wzrok dziki, suknia plugawa;
Noże za pasem, miecz u boku błyska,
W ręku ogromna buława.

Słucham, ojczyste przyszły na myśl strony,
Buława upadła z ręki;
Ach! ja mam żonę, i u mojej żony
Był synek taki maleńki..."


- I co z tego wyrosło...

 
- Wór na jaja! Sorki, woreczuś. A z tą ogromną buławą no to też bez przesady!


- Kto się lepiej na tym zna jak nie JA!


Dalszy ciąg nastąpi jak mnie najdzie ochota. 


piątek, 28 października 2016

Warto bełkotać czyli Międlar na papieża

Mój ulubiony program w TELEWIZJI POLSKIEJ, którego z wielką lubością nigdy nie oglądam, nazywa się "Warto Rozmawiać". Wprawdzie twarz prowadzącego go kabotyna budzi we mnie mordercze instynkty, a tematy, na które ponoć: "warto rozmawiać", mają wartość zużytego papieru toaletowego, ja jednak pewną genetyczną wadę...
Próbuję czasem zrozumieć niezrozumiałe.
Nie są to wprawdzie częste próby, bo nie lubię bezproduktywnie przewracać się nocami po łóżku marząc o spotkaniu pani profesor Wilczur, styczniową nocą, w środku Borów Tucholskich, a Pospieszalskiego, w mojej ulubionej męskiej toalecie klubu "Cocomo", ale znów... czasem nie mogę się powstrzymać...
Okazja na moją dzisiejszą nieprzespaną noc objawiła mi się pod postacią rozmowy, wyżej wymienionego już kabotyna, z faszyzującym ex księdzem Międlarem.
Niby obaj jawią się opinii publicznej chrześcijanami, ale jakież to dwa bieguny tej samej religii!
Pierwszy, sponsorowany z bulterierowej tacy i obrońca uciśnionych biskupów...
Drugi - młodzik, owładnięty miłością do bliźniego swego, pod warunkiem, że nie są to geje, Niemcy, rowerzyści, masoni, sprzedawcy pizzy, bankowcy, pingwiny z Madagaskaru, budowniczowie piramid, lekarze, policjanci, kobiety lub mężczyźni. Jeżeli kogoś pominąłem to przepraszam...
Czy ta rozmowa warta była słusznej porcji moich nocnych polucji!
Nie była warta!
Zmarnowałem osiemnaście minut z mojego jedynego życia, na wysłuchanie porcji bełkotu dwóch zaciećwierzonych pajaców, z których każdy, za wszelką cenę, chciał nas przekonać jaki z niego kutas.
Przekonali mnie obaj. Dziękuję.

Międlar powinien zostać wybrany na papieża! Piorunem rozwali kościół i nareszcie będziemy mieć z nim spokój.
Jan Franciszek (sic!) Pospieszalski, powinien zaś szybko zrzucić garnitur, wdziać od razu purpurę, bo jego rodzinne klejnoty potrzebują natychmiastowego przewietrzenia.
Nie tylko klejnoty...




środa, 26 października 2016

Dlaczego jestem ateistą...

Na samym początku odpowiem na nie brutalnie. Bo to tylko moja sprawa i nikomu nic do tego. Nie mam zamiaru udowadniać, że nie jestem wielbłądem albo foką. Dla schizofrenicznych katolików może jest to zbyt mało, ale mam to gdzieś. Różnica między nami jest zaś jednak taka, że ja wiem dlaczego taki jestem, a oni nie wiedzą dlaczego wierzą w boga. Tłumaczenie o wychowaniu w wierze jest rzadsze od próżni i ekscytujące niczym obserwacja bezchmurnego nieba.
A teraz będę się dochrzaniał.
Ponieważ nie udało mi się dotychczas wyeliminować z grona znajomych wszystkich napuszonych katoli, co pewien czas któryś z nich zaszczyci mnie porcją swoich przemyśleń. Zwykle ignoruję takie wpisy, ale wczorajszego wieczora wzięła mnie cholera i odpisałem.
Atak klonów nastąpił niebawem.
- Bog cie skarze,,,,,
- Bedziemy sie za ciebie modlic,,,,, pojdziesz do PIEKLA,,,,.!
No i superancko.
Jak ja lubię takie myślenie...
Będę się modlił do św. "X", aby pomodlił się za ciebie do Matki Boskiej, która modli się za mnie, abym ja miał siłę modlić się za ciebie.
Jakaś taka kolejność...
W tej modlitewnej orgii rozpasanego rozmodlenia największą rolę odgrywają święci. Kościół katolicki po to ich tylu stworzył, abyśmy mieli codziennie innego, do którego możemy się odwołać, aby przypadkiem nie zacząć myśleć samodzielnie. Jednego? Ba!
I8lość naszych świętych oscyluje o okolicy dziesięciu tysięcy, czyli jakoś po trzydziestu na dzień...
I każdy z nich zajmuje się innymi sprawami.
Zakochałeś się? Święty Walenty...
Za to Ignacy opiekuje się wilkami...
Masz kłopoty finansowe? Paciorek do św. Judo Tadeusza.
Chcesz mieć dzieci, ale nie możesz? Pasek św. Dominika jest przedmiotem magicznym.
Swołoczy parasolkowa! Głupie baby! Na kolana przed Chazanem; zaraz po porannym zbadaniu lepkości swojego śluzu! Wzorem Terlikowskiej. To takie fascynujące!
Wyobraźmy sobie, że wracając na początku zimy do domu, po pijanemu rzecz jasna, zgubiliśmy termos z gorącą  herbatą. Widzimy ciemność i dochodzimy do zaskakującego wniosku, że jeżeli ziemia się porusza, to ten żółw chyba się dziś wypłoszył. Wracamy bez termosu, ale od czego mamy Świętego Archanioła Gabriela? Co noc zasuwamy do niego modlitwę i już na wiosnę znajdujemy ów termos, a herbatka jeszcze w nim ciepła!
Siła modlitw jest porażająca, a Pan Bóg wprawdzie nierychliwy, ale sprawiedliwy. Modląc się o coś wystarczająco długo zostaniemy wysłuchani!
Przypomniała mi się zeszłoroczna historia z Barcelony. 
Przeszło sto dni nie padał tam deszcz. Reakcja biskupów była natychmiastowa.
- Módlmy się o deszcz dla miasta! - głoszono z ambon. - Będziemy się modlić do czasu, aż zacznie padać!
Jakież to genialne w swojej prostocie!


Dlatego jestem ateistą,,,,!!!!!////// w skrucie,,,,,


poniedziałek, 24 października 2016

Łatwiej wygonić babę z baru niż bar z baby...

Nie przejmujcie się pozornie seksistowskim tytułem mojego dzisiejszego wpisu, wytłumaczę się na końcu...
Nasz patriota roku, Antek Macierewicz, tak potwornie mnie wczoraj wpienił, że pozwoliłem sobie opublikować kilka zdań na temat opowiadanych przez niego bredniach, których mamy nieprzyjemność wysłuchiwać w coraz to nowych odsłonach.

Kiedyś nawet starałem się policzyć ile razy zmieniał swoje jedynie słuszne i niepodważalne wersje smoleńskiej katastrofy, ale po siedemnastej dostałem rozwolnienia. Ostatnio ktoś doliczył się ich około trzydziestu. Gratuluję odporności!
Moje podroby są dla mnie zbyt cenne, aby maltretować je bez przyczyny.

Odzew, z jakim miałem, i mam w dalszym ciągu, bo wciąż przychodzą kolejne wpisy, do czynienia, zdecydowanie przerósł moje wyobrażenie o sile oddziaływania tak przecież oczywistych słów. Zwykle publikuję swoje wpisy równolegle w kilku grupach, do których należę. I co pewien czas zaskakujecie mnie aprobatą moich przemyśleń, ale ta z wczoraj przerosła wszystkie poprzednie. Nie wiem, czy mam czuć się dumny... wprawiliście mnie raczej w zakłopotanie.
Na początku starałem się odpowiadać na większość komentarzy, ale było ich tak dużo, ze nie dałem zwyczajnie rady.
Chwilowa popularność jest bowiem zwodnicza. Pojutrze większość zapomni o mnie i moim wpisie, a zacznie ekscytować się czymś zupełnie innym. Doskonale to rozumiem, bo sam robię podobnie. Postanowiłem się więc nie odzywać i czekać przesilenia.
Oczywiście mógłbym zacząć opowiadać teraz o szczegółach z katastrof, z którymi miałem nieprzyjemność się spotkać, ale ponieważ mam na imię Darek i nie zjadłem po katastrofach, wraz z towarzyszami, trzydaniowego obiadu, po którym spieprzyłem salonką z zasłoniętymi oknami do kraju, zostawiam wszystkim margines wyobraźni co do tego, jak wyglądają ludzkie ciała po zderzeniu się z ziemią z prędkością dwustu siedemdziesięciu kilometrów na godzinę...
Niektóre wpisy zresztą o tym mówią, ale nie będę ich cytować.
Diabelnie się  cieszę, że udało mi się pokonać w moim dzisiejszym wpisie swoją własną małość, a jego tytuł potraktować jako delikatny prztyczek we własny noc.

P.s.
Czytajcie mnie czasem, być może jeszcze kiedyś uda mi się napisać coś, co sprowokuje nie tylko do myślenia, ale i do konstruktywnej dyskusji.
I jeszcze jedno...
Moje ukochane parasolkowe kobiety!
To przy Was jest władza! Korzystajcie z niej, bo nikt inny, tak ja Wy, nie potraficie z niej skorzystać!
To Wasza wada, ale i jakże niedoceniana zaleta...
Całuski.
Darek




Łatwiej wygonić babę z baru niż bar z baby...

sobota, 22 października 2016

Terlikowscy.pl

"Tomek chciał zostać księdzem, ale nie był pewien. Pytał Boga: "A może moja droga do zbawienia wiedzie przez rodzinę?". Wtedy poznał mnie. Episkopat powinien mi dziękować. Z księdzem Terlikowskim miałby same kłopoty".

To początek wywiadu z Małgorzatą Terlikowską. Dalej leci to tak:
Piąte dziecko?

Nie teraz, poczekam. Chociaż Tomek bardzo by chciał.

Antykoncepcja?

Nie. Nigdy.

Kalendarzyk?

Nieskuteczny. Jest świetna metoda amerykańska - model Creightona - sprawdzona na milionach kobiet. Wystarczy codziennie się obserwować. I notować.

A dokładnie?

Chcesz szczegółów? Idę do toalety i przy okazji sprawdzam śluz. Po prostu. I wiem pod koniec dnia, czy jestem płodna, czy nie. Wyniki zapisuję na specjalnej karcie. Pokazać?

No jasne.

Wielkie dziwowisko. Proszę.

Co oznacza ''4AD''?

Że śluz all day był błyszczący i nierozciągliwy.

A literka ''C''?

''Cloudy''. Nieprzezroczysty. Z tyłu masz opis, poczytaj. A najlepiej idź na szkolenie - osiem spotkań z instruktorem.

Naklejki?

Te białe z niemowlakiem naklejam w dni płodne. Czerwone - jak mam okres. Zielone - w dni niepłodne.

W styczniu tylko dziesięć dni zielonych.

Zwykle jest więcej. Ale nie będę ściemniać - naturalne metody wymagają wyrzeczeń. Zdarza się, że Tomek gdzieś wyjedzie i cały zielony czas przepada. To nas uczy okazywania sobie miłości i czułości w inny sposób.

Czyli jak?

Na przykład siedzimy i się przytulamy.

No i się człowiek jeszcze bardziej nakręci.

Masz rację, niestety. Ale człowiek zwierzęciem nie jest, prawda? Amerykanie dodatkowo zachęcają, żeby te naklejki mąż przyklejał. Nie udało mi się Tomka namówić.

On chce piątego dziecka, a ty wolisz poczekać. Jak katolicka rodzina radzi sobie w takich sytuacjach. Kłócicie się?

Rozmawiamy. Nieustannie. Tomasz uważa, że mamy warunki, aby przyjąć nowe życie.

I tak mówi: ''Żono, przyjmijmy nowe życie''?

Szalenie wszystkich przepraszam za zbyt naturalistyczny wstęp mojego dzisiejszego wpisu, ale 
rodzina Terlikowskich kreuje się być ideałem wszystkich polskich rodzin, do którego wypada nam dążyć. 
Każdy z nas kreuje się kimś być, rozumiem to, ale żeby od razu ideałem? 
To takie szerokie pojęcie... 
Nie wiem, co sądzą o urodzie Terlikowskiego kobiety, ale gdybym ja, jakimś cudem, obudził się o poranku z jego żonką, moja samoocena runęłaby z Burdż Chalifa z prędkością nie znaną w atmosferze. Wątpię jednak, bo w tym przypadku żadna ilość alkoholu nie popchnęłaby mnie do podobnie dramatycznego kroku. 
Wybaczcie, ale opis wszystkich ich łóżkowych wyrzeczeń, ich przytulania i rozmów rodem z konfesjonału, przyprawiają moje rodzinne klejnoty gwałtowny atak podagry. 

Cholercia. 
No, nie znam równie dobrego sposobu na wieczorny atak pożądania, jak wklejenie czerwonego karteluszka do zeszytu z karteluszkami. Potem to już tylko zapalić...
Jestem w miarę tolerancyjny. Stuprocentowo tolerancyjnych ludzi nie ma!
Niech więc Terlikowskcy robią co chcą, wisi mi to i powiewa, ale niech o tym głośno nie mówią! 
Jeśli zaś jest to jakiś rodzaj ich fetyszu, który pozwala im przetrwać, to tym bardziej!
Ale...
Skoro oni mogą, to ja też...
Pisałem już o tym, ale powtórzę... 
Słowa skandalicznej piosenki przemiłych Skaldów, która, nie wiadomo dlaczego, przeszła przez cenzorskie stoły bez echa i do dziś można ją usłyszeć na różnych antenach, mimo że jest przykładem lewackiego pastwienia się nad plemnikami. Taki mój fetysz...

Nie domykajmy drzwi,
Zostawmy uchylone usta...
Może nadejdą sny,
Zapełni się godzina pusta...  aaaaaaaaaaaa

Pojawia się teraz zasadnicze pytanie"
Po której stronie drzwi chcielibyście być?

 

piątek, 21 października 2016

Monosacharydoza czyli doktorat

Kaczor swoim debilizmem przebija wszystkich, a jego speech o węglu zmusił mnie wczoraj do zmiany majtek. Węgiel i węglowodany to dla pana doktora to samo. Można by zilustrować jego wypowiedź zdjęciem pławikonika, który wg. Ewangelii św. Jarosława (będę trzymał się tego terminu), powinien wyglądać jakoś tak:


W pozornie nonsensownej wypowiedzi Kaczyńskiego dostrzegam jednak drugie dno. Takie bardziej freudowskie. Szkoda mi czasu na pisanie o nim, bo to jest jak opalanie elektrowni węglowodanami, których ceny są niskie. Zaintrygowała mnie pewna zależność pomiędzy starokawalerstwem Jarka, a jego przewidywalnością.
Powinienem posłużyć się teraz przykładem...

Co się podoba kobietom w mężczyznach przed ślubem? Ich nieprzewidywalność właśnie! Chcą, by adorator wiecznie ich czymś zaskakiwał. Zabierał je o drugiej nad ranem odrzutowcem, na inny kontynent, na sałatkę z kraba w sosie truskawkowym z jagodami, albo rozbijał sobie o czaszkę najdroższy rocznik Dom Perignon. To im się cholernie podoba, ale tylko do ślubnego kobierca, bo później...
Ech! Szkoda pisać...
Spora część pislamistów dlatego nie jest w żadnym związku, bo są przewidywalni na długo przed ślubem.
Może moja teoria na pierwszy rzut oka wydaje się idiotyczna, ale pomyślmy...
Tak hipotetycznie, bo wiem, że to abstrakcja...
Jakaś desperatka umawia się na randkę z Jarosławem. Na szczęście ma mniej niż 160 cm wzrostu, a z pięciu metrów widzi jedynie słonia i lokomotywę, ale nie piła drogiego szampana, więc do siebie pasują. 
I trafia jej się taka gratka!
Samoloty, limuzyny, ochrona, tango do rana, B.B. King w duecie z Sinatrą; odżywających w oparach magii Davida Copperfielda na największej scenie Las Vegas, a przede wszystkim ON - Jarosław! Piąty Ewangelista! Menu i... kilogram Viagry.
A potem tekst:
- Ceny węglowodanów są niskie, więc nie opłaca się ich używać do opalania elektrowni. Nie wiem, czy państwo zaakceptują, że będę mówił na siedząco.
Mam ostatnio kłopoty i nie powinienem jeść za dużo.
Słuchałem naprawdę z prawdziwą przyjemnością, można powiedzieć fascynacją, zespołu, który tak bardzo mocno grał piosenki o Żołnierzach Wyklętych.
Wiem, ze to może dziecinne, ale bardzo lubię frytki.
Jadąc tutaj, zapytałem, czy Płock się zmniejsza, i tak, niestety się zmniejsza. A Płock się powinien rozwijać, tu były plany.
- To my jesteśmy w Płocku, a nie w Vegas? To jakaś trzecia część Vabank?

I będą następne...
Rusza Was to... babki?



środa, 19 października 2016

Mamy co chcemy

Po raz kolejny chciałem dziś poprzynudzać o polityce.
Napisałem prawie cały wpis, przeczytałem początek i prawie mnie zemdliło.
Polityka, i pisanie o niej, zdecydowanie nie jest moim żywiołem.
Podchodzę do niej zbyt emocjonalnie.
Widok pislandzich pysków w telewizorni sprawia, że przeklinam jak szewc, za co przeklina mnie zaraz żonusia. Zmiatam więc sprzed telewizora słysząc pierwsze takty muzyczki rozpoczynającej jakikolwiek program informacyjny.

Jest tyle pięknych rzeczy do zrobienia w naszym krótkim życiu! Po cholerę marnować go na wściekanie się do ekranu?
Tak a propos ekranu...
Siedziałem dziś w aucie czekając na zielone światło.
Po chodniku szła klasa uczniów, pewnie z podstawówki. Daję głowę, chociaż nie liczyłem, że piętnastu, z dwudziestu kilku uczniów, szło z nosami wlepionymi w komórki. Reszta wtryniała pączki i miała zbyt oblepione cukrem palce, aby móc jednocześnie obsługiwać jedyne marzenie swojego życia - czterocalowy ekranik.
Wyrasta pokolenie zombie.
Jeszcze chwila, a zapomniany dyszel wróci do łask. I homonta.
W sumie nie jest to taki głupi pomysł. Nauczycielowi dokupimy sanie, baty i I-phona, z którego będzie słał wiadomości do ciągnących go uczniów:
- Za pięćdziesiąt metrów skręt w lewo. Wejście "sto", wyjście sto pięćdziesiąt km/h!
I ani się spostrzeżemy jak nasze dzieciątka zaczną śmigać z prędkościami, o którym może tylko pomarzyć Usain Bolt na koksie, biegnący z wiatrem po zboczu, oczywiście w dół.
Wszak każdy rodzic marzy o tym, aby jego pociecha przebiegła chociaż raz w życiu dystans dalszy od tego z klatki schodowej do grzechotnika.
Dla niewiedzących...
Grzechotnikami nazywam tramwaje.

Nauka  poprzez zabawę! Może inaczej się już nie da...

Ze wstydem przyznaję, że i ja, od dziś, mam nowy telefon. Jego zakup był mi potrzebny jak rekinowi wędka, ale głupota ludzka żadnych granic się nie boi. Jest wprawdzie odrobinę ładniejszy od poprzedniego i lżejszy, ale wożenie go w aucie ma się nijak do ciężaru telefonu.
A cóż nowego w nim jest? Służę informacją...
- Polecane play
- Filmy play
- Gry play
- Kiosk play
- Muzyka play
- Sklep play
Oraz możliwość obsługi telewizora z telefonu.
Jest mi to wszystko potrzebne jak zajączkowi dzwonek, ale liczy się satysfakcja; że mogę, nie wychodząc z kibla, zapłacić 14,99 za spadające z góry ekranu kulki w nowej, o niebo lepszej grafice. Kup teraz!
Kupa jest dla mnie ważniejsza.


niedziela, 16 października 2016

Krótka rozprawa o moich niereligijnych uczuciach

Mam podejrzenia, że pis niedługo weźmie się za Balcerowicza. Zobaczymy czy mam rację. 

A teraz z innej beczki...

"Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2". 

Bardzo przepraszam, ale czy w Polsce jedyne uczucia, jakie można obrazić, to te religijne?
Dlaczego tylko wierzący mają być uprzywilejowani, a niewierzący pozbawieni ochrony prawnej ich uczuć?
Nie wolno mi mówić, że Bóg nie istnieje, bo to obraża uczucia religijne!
Nie wolno mi mówić, że wiara zatrzymuje postęp, bo to obraża uczucia religijne!
Nie mogę napisać, że świat jest piękny, bo jest piękny? Muszę dopisać, że nie samym światem się zachwycam, lecz Bogiem, a świat jest piękny z boskiego powodu i święty jego świętością, bo obrażam uczucia religijne!
Mógłbym do rana wymieniać czego mi nie wolno, bo to obraża czyjeś uczucia religijne!

A mnie obraża dyskomfort powstający w trakcie religijnej indoktrynacji, bo to obraża moją inteligencję.
Obraża mnie celowo fałszywa demagogia nadużywająca nie sprawdzonych, a niemal zawsze fałszywych argumentów, najczęściej emocjonalnych i zawsze ad personam...
Obraża mnie także święta sprawiedliwość religijnych znaków w miejscach publicznych.
Obrażają mnie wszyscy wyznawcy i kapłani dopuszczający się nienawiści rasowej, etnicznej lub religijnej, morderstw, kradzieży, wyłudzania, gwałtów, pedofilii i innych przestępstw, lub podżegania do nich.

Moje poczucie radości i przyjemności z nieskrępowanego używania rozumu jest obrazą uczuć religijnych, ale konieczność wysłuchiwania jakiejś bandy nawiedzonych tłuków ma być rajem na moje niereligijne uczucia; że to niby duchowość musi być zawsze lepsza od rozumu? Jaka to duchowość i czyja?
Starego mohera, który twierdzi, że Jezus był Polakiem i katolikiem? W imię czego mam się takiej duchowości poddać ?
To mnie śmiertelnie obraża!
Interesuje to nasz wymiar sprawiedliwości?
Czy ja wchodzę do kościoła w trakcie mszy i klnę na wszystkich? Zabraniam się modlić, albo pluję na ich świętości?
Nie życzę więc sobie włażenia z buciorami w moje niereligijne życie.

Dosłowne rozumienie terminu obrazy uczuć religijnych prowadzi do absurdu, gdyż żadne uczucia, także religijne, nie mają poczucia własnej wartości ani honoru.
Wynika z tego prosty wniosek...
Nie można ich obrazić.
Nie muszę zatem czuć zadowolenia i spokoju z powodu czuwania nade mną jakiegoś Anioła Stróża, bo to nikogo nie powinno obrażać. Nie mam najmniejszej ochoty poczuć wzniosłości z powodu obcowania z bóstwem, nie czuję świętości żadnych miejsc i obrzędów, nie mam zamiaru uczestniczyć w obrządkach religijnych, nie czuję ich wyjątkowości ani ważności. Nie chcę mieć nadziei na życie po śmierci i nie boję się piekła!
Jakąż kompletną głupotą jest to, że można obrazić jakiś przedmiot, choćby biblię...
A jeśli już to Stary, czy Nowy Testament, bo to zupełnie inne bajki.
Kto może zweryfikować o co obraża się książka?
Miliony nadinterpretacji mającej na celu zawładnięcie światem i przekabacające go na swoją modłę.
Wieczne pieprzenie o wyimaginowanym spisku Żydów, masonów, cyklistów i innowierców, obrzydza mi religię tak bardzo, jak to jest tylko możliwe.
I obraża moje niereligijne uczucia oczywiście.
A teraz, panie Ziobro Zbigniewa...
Zajmiesz się skazaniem kogoś za obrażanie moich uczuć, czy raczej skarzesz mnie za obrażanie głupoty innych?
Czekam z niecierpliwością!


sobota, 15 października 2016

Francuska robota widelcem...

Któryś z prawicowych oszołomów napomknął coś nauce posługiwania się widelcem; że niby to my nauczyliśmy jeść nimi Francuzów w szesnastym wieku. Szkoda tylko, że widelce w Polsce pojawiły się w dopiero siedemnastym...
Gostek słyszy wprawdzie jakieś dzwony, ale nie czai skąd dochodzi ich dźwięk. To zresztą żadna nowość dla prawicy. Wszystkie ich zmysły działają bowiem z opóźnieniem liczonym w wiekach.
Zawsze najbardziej śmieszą mnie jednak próby tłumaczenia "na polski" głupot wypowiadanych przez polityków. To musi być męczące nawet dla samych tłumaczących, i choć ich wysiłki powodują jedynie kolejne salwy śmiechu, próbują - taki prikaz!
Jakaś dziumdzia z TVP (dlaczego jeszcze nie TWP?)...
"V" brzmi jakoś mało polsko; przecież już tylko "Prawdziwi Polacy" chcą oglądać oni tę kupę gówna!
Tym zaś tłumaczenia potrzeba jak mało komu, bo w ich opanowane ideologią móżdżki mogłaby, niechcący, trafić jakaś iskierka wątpliwości, a na to zgody być nie może! Trzeba indoktrynować na potęgę! Trzeba bezustannie tłumaczyć, zapewniać i uświadamiać! Trzeba i kropka. Tak działają wszystkie utopijne idee. Żryjmy gówno! Miliardy much nie mogą się mylić!
Smacznego.
Kaczka ostatnio palnęła coś o rodzeniu ciężko upośledzonych noworodków tylko po to, aby można było je ochrzcić i nadać imię. Idea ze wszech miar słuszna, nic tak bowiem nie ucieszy młodej mamy jak widok zdegenerowanego genetycznie dzieciątka z perspektywą dwugodzinnego życia w męczarniach tylko po to, aby jakiś klecha przyleciał na swój koszt do szpitala taksówką, aby skropić je kranówą. Może za sześć stów to jeszcze...
Nie czarujmy się.
Pis przepchnął się do władzy między nogami prymitywów, którzy mają blade pojęcie o czymkolwiek; którym do życia wystarcza świadomość posiadania religijnych uczuć. To jest ich baza, trzon i kapitel.
Ucisk, podtrzymywanej przez tak puste łby budowli, wywiera z pewnością kojący wpływ na próżnię ugniatanych czerepów.

Mój wrodzony wstręt do ciemnoty, a zarazem brak najmniejszej ochoty do próby ich zrozumienia, klasyfikuje mnie dzisiaj na straconej pozycji.
Jakże bowiem mogę przekonać twory pokroju Pawłowiczówny do prostego faktu, że chrzest niemowląt jest wymysłem kleru, całkiem niedawno stworzonym wyłącznie po to, aby na siłę zawłaszczać kolejne bezbronne duszyczki.
I nie uczcie Francuzów jedzenia, bo to wy, w dwudziestym pierwszym wieku, wciąż napychacie gęby świńską modłą.


Temat widelców nie uważam za zamknięty. Powrócę do niego.

czwartek, 13 października 2016

We all live in a yellow submarine

To straszne!
W niedzielę zmarł Wajda, dziś Kopiczyński... Jestem zdruzgotany.
Kto ich zastąpi?
Życie jest niesprawiedliwe i do dupy.   
Andrzejki moje kochane, niech Wam się wiedzie w innych wymiarach!

Mam już dość złych wiadomości, teraz będzie zdumiewająca.
Bob Dylan dostał Nobla z literatury! Aż mnie zatkało jak usłyszałem. Nie to, żebym mu jakoś zazdrościł, ale chyba sami przyznający tę nagrodę są w lekkim szoku.
Dylan towarzyszy mi od dziecka i jestem jego wielkim fanem. Dzięki niemu nauczyłem się grać na organkach na tyle, żeby zagrać "Blowing in the wind" do spółki z gitarą i wkurzać żonusię bezustannym jego wałkowaniem.
Świetny facet!
Nie znam tak dobrze angielskiego, aby ocenić wkład Dylana w światową literaturę, ale sama idea podobnie zaszczytnej nagrody dla muzyka jest bezcenna. Szkoda, że nie przyznają jej pośmiertnie, bo do końca obecnego stulecia lista byłaby zamknięta.
Możecie wyobrazić sobie moje zdumienie faktem, że dziś ktoś zaproponował mnie do tej nagrody? Za fraszkę o Legutce? To moja może trzecia fraszka w życiu, a już mam taki powód do dumy! A jak odpisałem, że nie mam fraka, to zaraz chcieli się na niego złożyć! Cóż, jeszcze żyję... więc jest i szansa.

Oczywiście żartuję sobie, ale jak to mówią Francuzi: Never say never... znaczy... ne jamais dire jamais. Po wietnamsku zabrzmiałoby chyba jakoś tak: không bao giờ nói không bao giờ. 
Też fajnie. 
Jestem ostatnio fanem języka ormiańskiego więc pierdyknę to po ormiańsku:
երբեք մի ասա երբեք. 
Fajnie dostać Nobla. Człek ma bańkę dolców na drobne wydatki i frak.
Na zbiórkę na zakup nowego fraka nie może liczyć Waszczykowski. Nie rozumiem dlaczego, bo jego najnowsza idea zakupu łodzi podwodnej, w miejsce śmigłowców, jest normalnie zajebista.
Wynurza się taka łódź u wybrzeża Czechosłowacji, rozczapirza śmigła i wali nad Pragą prosto do Szwajcarii rozpieprzając w pył jezioro genewskie po czym ląduje gdzieś w Saksofonii i dnem Dunaju wali do Czadu, z Witkiem na pokładzie. A w tle słychać:
 
- "In the town where I was born
    Lived a man who sailed to sea..."

Nie wiem dlaczego dotychczas przeoczyłem Waszczykowskiego i nie chlasnąłem o nim żadnego wpisu? Przecież to jest chodzący kabaret.

Od kiedy to minister od spraw zagranicznych kupuje cokolwiek dla wojska? A już łódź podwodną? Zamiast śmigłowców? Jakim trzeba być debilem, żeby coś podobnego chlapnąć?
Ale w naszym rządzie jest już takie kompletne pomieszanie pojęć, że nawet mnie to specjalnie nie dziwi.
Nie dają jeszcze Nobla za głupotę,  ale gdyby dawali, a jeszcze pośmiertnie...
No to zdominowalibyśmy cały świat na długie stulecia!
Ale jakby się podniósł standard życia!




środa, 12 października 2016

Legutko czyli krótki wpis na dobranoc

Naszło mnie dziś na pisanie i boję się, że skrobnę ze dwa wpisy. Wybaczcie, ale nie mogę się powstrzymać...
Powiedzcie mi...
Żyje, bądź żył kiedykolwiek ktoś, kto będąc zatwardziałym prawicowcem z okolic, powiedzmy, posłanki Piotrowicz, cieszył się jednocześnie ogólnonarodowym szacunkiem?
Ja takiego nie znam.
Prawicowcy z pewnością też nikogo takiego nie będą umieli wymienić i w tym leży ich problem.
Żaden mądry człowiek nie da się bowiem wpleść w tę naszą zidiociałą prawicę; to dział okupowany wyłącznie przez niedopieszczone miernoty, które dramatycznie walczą ze swoją małością na dostępnym im poziomie. A to poziom uwypuklający wszystke najgorsze cechy Polaków. Zawiść, zazdrość, brak szacunku dla innych, chamstwo i góralska muzyka. Ogólnie rzecz biorąc jeden z tytułów filmu Wajdy, i wcale nie mam na myśli "Panien z Wilka". 

Niejaki "profesor", w mordę, Legutko już wczoraj udostępnił nam swój intelektualny profil cmentarnej hieny. 
Upór rządzących w przekonywaniu wszystkich do tego, jakimi są kretynami jest wręcz godny szacunku i nie pozostawia nam żadnych wątpliwości. 
Wracając do tego "profesora", w mordę, Legutki...

Wiedząc, że Wajda mu nie odpowie, może się pomądrzyć, pokrytykować i ponapinać swoje wątłe ciałko jak wyrzucony w krzaki zdechły kogucik, któremu wymarły wszystkie kury, bo wolały zgon od współżycia z niedojdą.
Podobne zachowania obserwowałem po śmierci Marysi Czubaszek. Wówczas również pojawiała się, jak to wtedy napisałem, potrzeba ogrzania się ciepłem nieboszczyka. 
Trochę przypomina mi to historię niejakiego Wapowskiego, podkanclerzego sanockiego bodajże...
Jak to bzdurnie opisuje Wikipedia, zamordowanego przez Samuela Zborowskiego. Prawda była inna. Zborowski zranił go tylko, i to zupełnie niechcący. Ten zaś jeździł po mieście z krwawiącą raną przeklinając bezprawie magnatów, którego padł właśnie ofiarą. Robił tak do czasu, aż w ranę wdało się zakażenie, w wyniku którego Wapowski wyzionął ducha. 
Ten "profesor", w mordę, Legutko, ma zranioną tylko swoją kato-duszę, od której raczej się nie umiera. Nie umie jednak przeboleć faktu, że nie ma szans na Oscara, Pulitzera czy Nobla. Nie zdobędzie także niczego w "Tańcu z Gwiazdami", że o "Familiadzie" nie wspomnę. 
Na zawsze zostanie kolejnym żołnierzem z batalionu "Kaczy Kuper", walczącym w kanałach fanatyzmu i chorobliwej zazdrości. 

Dziś przyteleportowała się do Łodzi Straszydło z Macierem. Nawet pogoda nie umiała ukryć rozdrażnienia... 
Przyjechali, pieprznęli dawkę koki z mąki i odjechali zdumieni własnym geniuszem. 
Tera bedzie cytat jejmości Beaty...
- PolskapotrzebujenowychmiejscpracyimytoPolakomzapewnimy. NiepotoNarodNaswybralabyśmysiedzielibezczynnie. WszyscyPolacyNaswybrali! NaszNaródjest mąrdy. ZobowiązujęsięwciągunajbliższychczterechmiesięcydostworzeniamilionamiejscpracywsamejŁodzi. Planujemyteżwykopaćsiedemsettysięcyszybównaftowychabyuniezalleżnićsięodobcegokapitału. WrażychArabów. Amen
Chciałoby się dopisać...
Nie wiem co ty babo bierzesz, ale to musi być niezły towar.

Teraz to już się naprawdę wkurzyłem się własnym pisaniem i spadam pod prysznic. Drugiego wpisu nie będzie!


poniedziałek, 10 października 2016

Panie Andrzeju... Przepraszam za początek

Nasz najukochańszy rząd, z Żelazną Damą na czele, szuka pieniędzy z bystrością skremowanego, który próbuje wydostać się z pogrzebanej urny. Sztandarowy pomysł dofinansowania każdego drugiego dziecka dyszy gruźlicą. Lorelaj Straszydło jakoś zapadła się w sobie, a jej głosik stał się już tak jednostajnie marudny, że gdyby nie pierdzieliła takich głupot, mogłaby robić za anty-dopalacz.
Za chwilę stanie się to, co przepowiadałem rok temu...
Człowiek bez skazy, wódz wszystkich wspaniałych zmian i zafajdany miesięcznik, rozpocznie czystki. Pierwsza odpłynie nudziara. Murzyn zrobił swoje...

Miałem pisać dalej o tych końskich łbach, ale przeszła mi ochota. Nadają "Pana Tadeusza" więc ciągle przerywam i idę pooglądać. Wielka literatura! Wielki film! Wielki Mickiewicz i Wajda! Wielcy aktorzy!
Jak blado prezentuje się większość prawie wszystkiego w obliczu sztuki takiego wymiaru!
"Pana Tadeusza" czytałem w życiu ze trzydzieści razy i jutro zacznę po raz kolejny.
Wstyd przyznać, ale moje pierwsze spotkanie z tym dziełem było porażką (Jakie to dziś modne słowo!).
Wymóg wkuwania inwokacji przez szóstoklasistę to kompletna głupota. Nic tak doskonale nie potrafi zniechęcić do wielkiej literatury jak obowiązek nauczenia się jej na pamięć. Co kogo wówczas obchodziła jakaś Litwa i trzynastozgłoskowiec? Chciało się zobaczyć majtki dziewczyny i pograć w piłkę, a nie czytać wierszydła o parzeniu kawy i bawolich rogach.
Do Mickiewicza dorosłem bardzo późno. W ogóle cały ten martyrologiczno - sentymentalny romantyzm woniał mi nudą. Norwida częściowo zrozumiałem dzięki Niemenowi, Słowacki nie przekonał mnie do dziś. Jak to miło ze strony Fredry, że i on żył w tamtych czasach, bo pewnie uznałbym cały ten narodowy zryw w literaturze za pomalowane na czarno płótno z białą kropką po środku.
No, było coś takiego, ale kogo to obchodzi...
Przyznaję ze wstydem, że i dziś mnie to wszystko zupełnie nie kręci, a narodowe wzwody są mi całkowicie obojętne.
Nie to, że nie czuję się Polakiem, po prostu mnie to nie interesuje.
"Pan Tadeusz" ma jednak ten walor, że potrafi opowiedzieć o skomplikowanych sprawach genialnym językiem z niewielką ilością patosu. Jest antytezą dzisiejszych, sztucznie i głupio rozdymanych czasów.

Zrobiłem się trochę sentymentalnym głupolem, ale całkiem mi z tym dobrze...
Dlatego z przyjemnością oglądam adaptację największego dzieła Mickiewicza za każdym razem, kiedy się na nie natknę.
I jest w tym niewątpliwa zasługa Andrzeja Wajdy.

Niestety, niczego już dla nas nie nakręci. To cholernie smutne. Zmarł wielki człowiek, ale...
...czy aby na pewno zmarł?
Może fizycznie. Jego spuścizna pozostanie na zawsze i będzie towarzyszyć nam w tak przepięknego walca z "Ziemi obiecanej" Wojciecha Kilara.
Zanućcie go teraz ku jego pamięci.
Cześć i chwała panu Andrzejowi!

niedziela, 9 października 2016

Fajowo czyli wypowiadam wojnę przecinkom!

Byliśmy z żonusią obejrzeć festiwal światła na naszej Piotrkowskiej i w jej okolicach. Było ciemno i masa ludzi. Pewnie ze dwadzieścia procent przybyłych nabyło drogą kupna mrugające na różowo kocie uszy mrugające ledami opaski na buty oraz kompletnie idiotyczne mrugające ciupaski rodem ze Star Wars.



I wszyscy szli tam gdzie mrugające lampiony zwisały z drzew a świecące białym światłem dwumetrowe meduzy zwisały dla odmiany z drzew. Pod nimi zaś rosły dwumetrowe grzyby. Było fajowo. Zdumieni grzybowym wysypem w centrum Łodzi Łodzianie stawali pod nimi i pstrykali sobie fotki. Do tańca przygrywał zespół składający się brodacza w czapeczce wykonującego frykcyjne ruchy i pomagającego sobie dłońmi tarmoszącymi stary gramofon. Był fajowy. Wielu oglądaczo-słuchaczy w wieku mocno przedszkolnym darło się wniebogłosy w swoich wózkach pod czujnym wzrokiem ociemniałych panującymi ciemnościami mam i tatków pchających swoje pociechy po rozdeptanych trawnikach. Błoto na trawnikach było fajowe.
Klucząc wśród fioletowo-zielono-niebiesko-białej kakofonii setek doznań po parku Śledzia rozwiązał mi się but. Wiązanie buta jest fajowe ale nie ma znaczenia w tej opowieści. Później dotarliśmy na Plac Wolności który jest diabelnie fajowy zwłaszcza nocą i gdzie dawali fajowy spektakl z gatunku światło i dźwięk po którym wszyscy runęli w dół Piotrkowskiej w celu obejrzenia innych fajowych pomysłów innych brodaczy ze zintegrowanymi mózgami z komputerami.      


Rzecz jasna i my pstryknęliśmy sobie kilka fajowych fotek...



Niestety... Zaczęło padać a nasze fajowe parasole i parasolki zostały w domu. Na szczęście przy "Magdzie" grał zespół składający się saksofonisty altowego basisty i tego co gra na cyji. I tych trzech niemłodych już panów dało czadu unplugget przy którym zmokłem do cna i wróciliśmy do naszego fajowo cieplutkiego domciu kupując po drodze fajową flaszkę jarzębiaczku aby przerobić ją na fajowe drinki do kolacji.
Byłoby to w zasadzie wszystko co chciałem napisać gdyby nie skojarzenia od których teraz nie umiem się uwolnić.
Ogólnie fajowe doznania weszły bowiem w konflikt z pewną wypowiedzią nie mającą się nijak do mojego dzisiejszego wpisu ale miażdżącą moje fajowe samopoczucie.

Pewien potomek Majów a może Azteków ośmielił się powiedzieć mniej więcej te słowa...
- Kiedy przed wiekami przybyli do nas księża niosąc słowo boże mieli tylko biblię a my mieliśmy całą ziemię. Teraz owi misjonarze mają całą ziemię a my tylko biblię...
Mam ogromną nadzieję że dzisiejsze kościelne mózgi nie dopatrzą się niczego złego w wieczornym spacerze po Piotrkowskiej celem zobaczenia światełek oświetlających kamienice albo wysłuchania doskonałego tria starszych panów grających światowy przebój z "Opery za trzy grosze" bo to by było cholernie niefajne.
I mógłbym któregoś z nich bardzo mocno kopnąć w jego świątobliwą dupę a to byłoby bardzo fajne!
Good night.

czwartek, 6 października 2016

Komóry rządzą!

Największą zaletą pisania własnego bloga jest całkowity brak kontroli kogokolwiek w doborze tematów, które można poruszyć. Bardzo sobie cenię taką wolność gdzie jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia.
Bo ja za cholerę nie umiem skupić się na jednym temacie i wałkować go w nieskończoność.
Zaczynam jednak coraz bardziej zazdrościć ludziom, którzy przez całe lata potrafią pisać powiedzmy tylko o... gotowaniu.
Lubię gotować więc i ja czasem o tym coś napomknę, ale żeby codziennie.. o kolejnej wersji gulaszu z cukini? To nie dla mnie. Choćby dlatego, że gulasz składa się z mięsa, cebuli i przypraw, a nie z bakłażana w marchewce. W kwestiach smakowych zatrzymałem się sto lat temu w jakiejś wsiowej chacie za Sieradzem.
Ja dziś jednak nie o tym. Wrócę do mojego wiszącego na ścianie kalendarza, który robi mi chochliki. Jak już napisałem, wczoraj był 5. 10, dzisiaj jest 22.
O! przepraszam, żona odnalazła dalej 14 i wyrwała kilka kartek, więc jednak dziś jest 14, ale spoko, 22 będzie dzień po 17, czy jakoś tak...
Taki mój wiszący i ścienny, schabowy z brokuła.  
Niefrasobliwość składającego na odpowiednie kupki składacza kalendarzy przypomniał mi faktyczne zdarzenie, o którym także już wspomniałem, a mianowicie o 1582 roku, kiedy to papież, Grzegorz któryś tam, urwał ówcześnie żyjącym z żywota kilkanaście dzionków. I po co? Ruscy go olali i do dziś jakoś żyją. Te kilka dni nie robi wielkiej różnicy, a pokręcone karteczki nie mają żadnej mocy sprawczej na nasze życie.
A gdyby było inaczej?
Gdyby tak mieć kalendarz z roku 1582, zerwać karteczkę z piątym października i sru... przenieść się do renesansu? I gdyby każdy polski szlachcic nosił komórę przywiązaną do kutasa?

- "Woźny pas mu odwiązał, pas słucki, pas lity
    Przy którym świecą gęste kutasy jak kity..."

Myślicie, że utęskniony za Litwą Mickiewicz, napisałby Dona Tadejro, gdyby raz na tydzień gadał z rodzinką na Skypie, siedzącymi z nogami zanurzonymi w Wilejce?

A może pan Brzechwa (usz, to Żydzisko!), skleciłby, tak a propos Wilejki, podobnie satanistyczne wierszydło...

"Więc na bacie siedli wierzchem,
Pojechali, a przed zmierzchem
Byli już na Łysej Górze
I na koźlej siedząc skórze
Zajadali mak z olejem
Babulejka z Babulejem."

 ...wysysające resztki dobrego samopoczucia z wymolestowanego właśnie dziesięciolatka po lekcji religii? W żadnym wypadku! Walnąłby raczej coś o Ryanair, albo EL AL najlepiej.
Nie będę dziś ciągnął "tego tematu", ale oczywiste jest, że do niego niebawem wrócę. Muszę Wam wszakże wytłumaczyć rodowód i osiągnięcia telefonii komórkowej, oraz genezę jej powstania i klęski Templariuszy 13 października 1307 roku.
Znaczy z wczoraj... Jak pokazuje mi mój mądry kalendarz.



 

środa, 5 października 2016

Jarek czyli spółka bez odpowiedzialności

Mam dość Kaczyńskiego!
Nie kryję się z tym, bo uważam, że zasłużył sobie na wstręt ogromnej części naszego społeczeństwa; z racji swoich poglądów i "zasług" w tworzeniu państwa z jakim większość nie chce mieć nic do czynienia, rozpętał falę ksenofobii, która w krótkim czacie rozdzieliła nas murem.
Nie zasługuje na szacunek.
Ten mały despota, bez przyszłości, ubzdurał sobie stworzenie w dwudziestym pierwszym wieku państwa, które nie ma szans na przetrwanie nawet dziesięciu lat i prowadzi, w prostej linii, do wojny domowej.
Tak to widzę i jestem tym zdruzgotany.
Im szybciej pozbędziemy się tego szkodnika, tym dla nas lepiej.
Pocieszające jest to, że ostatnie wystąpienia wyraźnie świadczą o nadchodzącej na prawicy sraczce na tle nerwicowym, a czarne marsze kobiet, które tak usilnie, acz nieudolnie, próbuje się zdezawuować, spędzają sen z powiek niejednemu przydupasowi prezesa z nim samym na czele.
Cholernie mnie to cieszy, bo nie ma dla mnie przyjemniejszego widoku, od miotających się w narastającej bezsilności prawicowych kłamców.
Przy okazji odczuwalnego kopa w dupę poczuje i kler wyobrażający sobie, że do końca świata będzie bezkarny.

Opublikowałem wczoraj zdjęcie kretyńskiego uśmiechu Kaczyńskiego wraz z pytaniem: O czym on może teraz myśleć?
Nie zawiodłem się!
Wyobraźnia internautów jest bezgraniczna i wzbudziła we mnie idiotyczne salwy śmiechu. Trzeba je liczyć w setkach i wciąż docierają do mnie kolejne wpisy. Serdeczne dzięki!

Trudno mi nie skorzystać z takiej okazji...
Posiłkując się Waszymi wpisami spróbuję teraz odpowiedzieć na zadane przez samego siebie pytanie: O czym Kaczor myśli...

- Wielu wyraża oczywistą wątpliwość o jego zdolnościach do jakiegokolwiek myślenia...
Trudno mi się z tym zgodzić, wszak genetyczne krętactwo też jest jakąś tam formą pracy mózgu. Nigdy dobrą, ale jakąś jest.
- Myślenie o kolejnej kadencji obecnego systemu jest wynikiem oczywistego braku równowagi psychicznej Jarosława, a z tego należy się tylko cieszyć.
- Niebagatelna część wpisów traktuje o kotach...
Rok próbowałem się przekonać do ich dobroczynnego wpływu na moje życie, ale zawiodłem się srodze. Moja kocisko, wabiące się: Gacek, było oazą fałszu i bezmyślności. Na szczęście sam wybrał wolność. Poszedł gdzieś i ślad po nim zaginął. Być może jakieś seksualne konotacje byłyby w stanie go zatrzymać, ale ja takich ciągot nie mam...
- Miesięcznia. To kolejny temat okraszony setkami skojarzeń. Próby dopasowania miny Kaczora do kolejnych miesięcznic są zabawne, ale budzą we mnie jedynie wstręt do tychże. Wyraz twarzy uczestników jest dla mnie bolesny, ich wiek przyprawia mnie o traumę. Wolę się spakować wcześniej, nie narażając rodziny na wstyd posiadania przodka podobnego autoramentu.
Najzabawniejsze zostawiłem na koniec...
- Jego mina wskazuje na wyższość pampersa nad banalnymi pieluchami, ale swędzą go żołędzie i właśnie się drapie, bo popuścił... A czując wszechogarniające jego majty ciepełko, wspomina nieudany poranny stolec kryjąc jednocześnie braki w uzębieniu i oczywisty fakt bycia idiotą.
Ale mnie najbardziej podoba się to, że właśnie pierdnął i udało mu się nie zesrać...
Aż się prosi o zdjęcie...



poniedziałek, 3 października 2016

Mój czarny protest czyli... poroniony pomysł

Bardzo ryzykuję dzisiejszym wpisem, ale trzeba to kiedyś głośno powiedzieć...
Pomysł nie jest nowy, można nawet powiedzieć: kompletnie zgrany i nadużywany bez umiaru. Jest widoczny w milionach codziennych wpisów, w zasadzie bez ograniczeń, zaciemniając ich sens i przesłanie. Świadczy zwykle o gehennie z jaką mierzą się mózgi ich autorów.
Rozrywani na strzępy wykutą od kołyski miłością do bliźniego swego, wysyłają nam jasny przekaz: To my! Tylko my i nikt więcej!
I trudno się nie zgodzić, że tylko wy jesteście:

Zrobieni miękkim fiutem z wrodzoną zajebiozą kręcącą się jak gówno w przeręblu. Pies wam mordy lizał, a suka marsza grała, wy! bladzie pancerne i pakistańskie ryje - pędźcie bizony i palcie wrotki! Wasze mordy są jak wydymane drewnianym wackiem weneckie okno. Bujajcie wory... baterie słoneczne! Macie do mnie jakieś żaluzje? To ciągnijcie bigos do Betlejem!

Nie będę tego tłumaczył na język zrozumiały dla chamów, bo nie dla nich jest mój blog. Niewielu z nich jest także mądrzejszych od bezzębnej sanacyjnej bladzi, wywalonej dynamitem w podcienia zamojskiego rynku prosto z białowieszczańskiej puszczy.  

Dobra. Rozkręciłem się trochę.

Nadeszły czasy walki o naszą przyszłość. Byłoby on łatwiejsza, gdyby przeciwnik umiał sprecyzować do czego dąży. Posłużę się przykładem...
Mój internetowy ulubieniec, M. Pęciak, napisał tak:

Czy Albert Ajnsztajn był mądrym człowiekiem ?
Wielu powie, że tak...
a on tylko był genialnym, matematykiem
i z matematyki czerpał radość życia…
M. L. Pęciak
   
To kwintesencja czekających nas trudności...
Prawica wrzuca cały kraj w obłęd własnej głupoty. Nie można nawet mówić już o wyrachowaniu. To czysta, wysterylizowana, głupota; oddzielona ołowianą ścianą, nieprzepuszczająca niczego, nie wiadomo czemu posiadająca także siłę rozpychania owych ścian trawiąc wszystko po drodze.
Wy! Genialni, przecinek, matematycy (!)...
Pakistańskie ryje!
Chciałbym napisać, że "mnie to tito", ale nie mogę. I obiecuję solennie. Będę was niszczył na wszelkie dostępne mi sposoby.
Jeżeli zajdzie potrzeba, to do końca życia będę ubierał się na czarno, zajdę w ciążę z pomocą in vitro i znajdę sobie męża, krótko mówiąc:
- Pierdolcie się!
Dotarło?




sobota, 1 października 2016

Całuski na dobranoc

Zawsze marudziłem, że w naszej kuchni jest mi za ciemno. Niby świateł jest sporo, ale jakieś takie porozpraszane i niekonkretne. Wprawdzie "wyspę" oświetla pokaźna żarówa, ale człowiek z wiekiem potrzebuje coraz więcej luxów; przekonuję się o tym z każdym rokiem życia.
Na szczęście owa żarówa wreszcie zdechła i kupiliśmy nową, świecącą w mocą 108 watów. Teraz mi, cholera, zbyt jasno! Czuję się jak chirurg...
- Siostro! Szpulę catgutu, bo rozkroiłem niechcący od pięty do ucha.
Człowiekowi nigdy się nie dogodzi. Zawsze mu czegoś za mało, albo za dużo, a jeżeli niechcący jest wszystkiego w sam raz, to zaraz spieprzy się pogoda albo wyzdrowieje teściowa.
Mam także nieodparte wrażenie, że najczęściej dzieje się tak pomiędzy Odrą, a Bugiem. Nasze malkontenckie dusze posiadły chyba największe zdolności w zrzędzeniu na świecie.
Wybaczcie, Drogie Panie, ale Wy jesteście w tym najlepsze. Tysiące razy, zadając żonie nawet błahe pytanie, próbowałem przewidzieć odpowiedź.
Daremne żale, próżny trud!
Meandry bardziej rozwiniętych mózgów kroczą tak zagmatwanymi ścieżkami, że nasza konstrukcja cepa nie jest tego w stanie zwyczajnie ogarnąć.
Pojadę po bandzie...
Wracam do domu i mówię od progu:
- Cześć Baldek, no estem...
- Miałeś naostrzyć noże!
- Zrobię sobie najpierw kolację, chcesz kanapkę?
- Chcę, żebyś umył wannę!
Pisałem to już kilkukrotnie, ale powtórzę...
Coraz rzadziej dziwię się gejom. Nie żebym jakoś namiętnie lubował się w spoconych bicepsach i zarośniętych łydkach...
Życie geja nie składa się przecież jedynie ze smaku kupy na ustach, czasem także rozmawiają... tak myślę... No i wówczas ów konflikt płci zanika.
- Chcesz piwo?
- Jacha!
- Skończyło się, k...wa!
- To już lecę!
- Zrobić kanapki?
- Poproszę dwie.
I co... można?
Najgorsze jest uwielbienie i tolerancja kobiet dla gejów, z którymi obnoszą się jak w kiecce od Versace (nomen omen...).
I nawet się za bardzo nie dziwię, wszak lubimy to samo...