środa, 30 kwietnia 2014

Niedawno żonusia udostępniła film, na którym jakiś, chyba amerykański, komik, opowiada o różnicach w mózgach kobiet i mężczyzn. Każdy wie, że muszą być ogromne! Każdy, z obu stron barykady. Opis różnic mógłby zapełnić setki tomów różnorakich rozpraw, zmieniających punkt widzenia w zależności od płci. Ja także mam swoją wersję!
I znów będę się narażał... hi hi. Jak ja to lubię!
Trudno nie zgodzić się z owym Amerykaninem, iż facet to konstrukcja prosta, ale czy koło nie jest bardziej przydatne niż ośmiokąt foremny? Zerkałem niedawno na ładniutką rowerzystkę. Jechała prosto na parasol obok kwiaciarni. Zastanawiałem się: walnie czy nie? Walnęła. Ale pytanie dlaczego? No, bo chciała oprzeć rower o budę z wieńcami i Strelicją bez przybrania.. Pomysł rozumiem - wykonania nie. Widok pięciu kobiet w kolejce i dwóch za ladą, uderza mnie z siłą dziewiętnastu facetów w ogonku obok. Ogromne koszyki w markecie wypełnia nam sześciopak, musztarda, połówka i 0,33 l. Tymbarku o smaku brzoskwiniowym, pod warunkiem, że nie jesteśmy drżącym weteranem Powstań Śląskich z kartką, bo wówczas kupujemy dodatkowo dwie kapusty i razowca. A to drżenie dłoni, to niestety, wynik lat paraliżującego nas strachu przed naszym ukochanym skarbem, który już od progu ogląda razowca przez lupę, waży kapustę i nie przestanie, aż nie dopatrzy się znaczących uchybień. Wówczas to wciśnięty gaz załącza turbinę, słychać świst wirowanego wewnątrz powietrza i spieprzamy na dopalaczu wymienić kozi przysmak, który i tak skończy w klozecie.
Podczas wspólnej rajzy po supermarkecie nie ośmielam się wchodzić między regały kosmetyków czy kawy. To jak brnięcie przez siedem tomów - "W Poszukiwaniu Straconego Czasu", przegryzając kilogramem niedogotowanych na parze pyrów, bez soli. Żeby nie było tylko o wadach kobiet. My także je mamy. Częstokroć uwypuklają się one w trakcie ochoty na przedłużenie sobie własnego interesu. Owocuje to zakupem skutera o wdzięcznej nazwie "Grizzly", w wieku podeszłym, albo stuningowanie leciwego "Seicento", zaraz po maturze. Jedno i drugie posiada podobną moc sprawczą. Ale gdzież równać się nam do bluzgającej nastolatki w spodniach przed pępek i baleronowatej bluzeczce, akcentującej nachalnie ilość pochłoniętych hamburgerów.
Kurde, a miałem o mózgu...
Właściwie to o nim cały czas piszę.
Nasze zachowania są wynikiem stopnia skomplikowania połączeń w tymże. Albo ich braku. W pradawnych czasach kobietom, aby zrobić pranie, wystarczał potok, kamień i podkasana spódnica. Dziś do każdego prania musi mieć szesnaście pojemników z chemikaliami, prąd, pralkę i maturę, aby połączyć to w całość. Efekty niweczą zabiegi, bo firanki nie są bielsze, a plamy zostają. Co? Może tak nie jest? Mózg się rozrasta, ale nie nadąża za zgrają wygłodniałych sępów z telewizji, próbujących nam wcisnąć kolejny kit o magicznych właściwościach jakiejś brei w butelce.
Niezależnie od różnic naszych mózgów, uprasza się o większą nad nimi kontrolę. Ale tym zajmuje się właśnie mózg... I jak tu dojść do ładu?

wtorek, 29 kwietnia 2014

Powiem szczerze... Pisanie bloga wciągnęło mnie bardziej niż sądziłem. Zaczynam się czuć, jak w czasach, w których systematycznie chodziłem na siłownię. Kląłem idąc, a uśmiechałem się wracając.
Samo pisanie traktuję jako lekko intelektualną zabawę. I zwykle siadam kompletnie bez pomysłu. Piszę pierwsze zdanie i dokładam do niego jakąś opowieść, która rozwija się w trakcie kolejnych... Nie mam pojęcia co mi z tego wychodzi, bo Wasze opinie są bardzo lakoniczne. Nie pogniewałbym się, gdyby ktoś mi napisał, żem kawał durnia, ćwoka i powinienem zacząć handlować marchewką. Albo... Mistrzu i następco Mickiewicza, ty mój jedyny! Może być też coś po środku. Od czasu, kiedy zacząłem się tutaj produkować, otwieraliście mojego bloga około siedmiu tysięcy razy, zakładam więc, że odrobinę Was zaciekawiłem. Czasem czuję się jednak, jak sprzedający górę płyt rockandrollowiec, na którego koncertach sam w siebie musi rzucać puszkami po piwie. Wierzcie mi... Każda opinia jest dla mnie bardzo cenna.
Zdarza mi się przeglądać blogi różnych ludzi, czasem bardzo znanych, i wiem, że wszędzie jest podobnie. Czy jednak dyskusja nie jest bardziej wciągająca od monologu? Zaręczam Wszystkim, że czytając opinie o swoim wpisie, doznacie ogromnej satysfakcji, pod warunkiem, że nie będziecie się nimi zbytnio egzaltować. Bo z opiniami jest jak z dziurami w tyłku, każdy ma swoją...
Jeden z pierwszych wpisów był fragmentem mojej książki, która jest już na ukończeniu. Zastanawiam się, czy zacząć ją publikować w odcinkach na blogu i czy chcielibyście, abym to zrobił?
Pisałem ją wyłącznie dla własnej satysfakcji, poprawiałem tysiące razy, ale teraz chcę się nią wreszcie podzielić. Pomysł mam taki...
Rozpocznę nowego bloga, dedykowanego wyłącznie książce, ale zanim to zrobię, poproszę o Wasze opinie. Nie mam oczywiście zamiaru przestać dzielić się swoimi poglądami na bieżąco, i w co drugim wpisie narzekać, że Kaczor wciąż żyje.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Aaaa! Jeszcze tylko jedno na dziś. Na zdjęciu z krzakami w tle wcale nie trzymam się za parówkę, jak mi to sugerowano.
Jeden ze znanych kucharzy, chyba Jamie Olivier, zrobił cykl programów o amerykańskiej kuchni. W którymś z odcinków próbował nakarmić amerykańskie dzieci z podstawówki, tzn. całą szkołę dzieci, czymś mniej paskudnym, niż jedzą w szkolnej stołówce na co dzień. Znacie pewnie z niejednego filmu te amerykańskie tacki z przegródkami wypełnionymi różnokolorową breją. Nie pamiętam, co konkretnego wymyślił, ale w trakcie rozmów z przedstawicielami szkoły wtrącili się włodarze miasta i zakazali mu gotować. Mając na względzie dobro swoich pociech, rzecz jasna. Amerykańskie żołądki widocznie nie trawią domowej kuchni. Pomysł nie wypalił, ale poznał tam dwójkę braci i ich ojca, który o gotowaniu wiedział tyle, że ktoś to robi. Codziennie serwował w domu hamburgery z frytkami i colą, albo pizzę z pobliskich Fast Foodów. Facet zajmował dość wysokie stanowisko w swojej firmie, zakładam więc, że przeszedł więcej niż dwie klasy i trzy korytarze, zdumiewa mnie zatem fakt, że przez całe życie nie zadał sobie trudu nauczenia się smażenia jajecznicy. Ale mnie zdumiewa wiele rzeczy.
Olivier zrobił zakupy na domowy posiłek, przywiózł je do ich domu i kazał ojcu jechać po ich chamskie żarcie. W międzyczasie, wraz z synami, przyrządzili coś w domu. Synowie wybrali zrobiony przez siebie posiłek. Ojciec też. Biedak... Prawie się rozpłakał, bo... on nie wiedział, że można gotować w domu, że nikt mu nie powiedział, że nie nauczył, i że teraz już wie, że gotowanie istnieje i wiąże rodzinne więzy, i że nauczy się, i że właśnie przeżył orgazm.
Po zmianie majtek, Jamie zabrał ich do McDonald,s i kupił wszystkim tyle żarcia, ile zjadają tam w tydzień. Obłożył ich tym wszystkim w aucie...
- I'll do it! W końcu robicie to od lat!
Nie mięli ochoty.
Dokupił ilość, którą jedzą w miesiąc i obłożył nim biedactwa po uszy. Sam zapach powodował torsje. Terapia wstrząsowa. Działa na wszystkich.
Olivier to z pewnością dobry kucharz, ale ma jedną wadę. Przeważnie działa na obszarze anglosaskim i tworzy przepisy na ich użytek. Doskonale zna także jedzenie z Francji i Włoszech, ale..., bo zawsze mam jakieś "ale"... Powinien także przyjechać do Polski i nauczyć się gotować żurek i rosół. Albo kapuśniak. I zjeść. A potem ja zabrałbym go do Anglii i zaserwował ichnie frytki z octem.
Nie wiem jak nazywa się pewna pani kucharząca od lat w amerykańskiej telewizji. Opracowała jednak przepis na gotowanie jajek.
Zagotowujemy wodę, wyłączamy gaz i wkładamy jajka na pół godziny... I już są zrobione na twardo. Pani nie jest już młoda i specjalizuje się raczej w ciasteczkach, ale się kobita rozwija . Być może wpadnie kiedyś na pomysł gotowania jajek przez 10 minut. O ile energetyczne lobby nie zabroni jej marnotrawstwa prądu.

W czasach, w których magnetowid był fruwającym, trójgarbnym wielbłądem, a siebie zaliczałem do piątki szczęśliwców w Łodzi, którzy mają do nich dostęp, zdobyłem film pt. "Ameryka, Ameryka". Sam film jest zbiorem nonsensownych zachowań Amerykanów i zdumiewa nas swoim ogromem. Nie polecam, bo to taki zbiór szaleństw, od których zaczyna boleć głowa. Ciekawskim polecam jednak tę produkcję jako przykład z jakim krajem nie powinno się wiązać swoich losów. Z pewnością znajdziecie go jeszcze gdzieś w zakamarkach internetu. Ostatnia scena filmu, to zapis video z przeprowadzonego wyroku śmierci na krześle elektrycznym. Widok wypływających gałek ocznych, tlącego się mózgu i dymiącej czaszki jest niemałym szokiem dla mało odpornych na wizualne wstrząsy ludzi oglądających tę scenę. Do tego stopnia, że kolega, któremu to pokazałem, zemdlał w moim fotelu...
Spytacie po co o tym piszę?
Wczoraj wywlokłem z internetu zapis egzekucji kilkunastu mężczyzn na jakimś palcu w Syrii. Strzał w tył głowy miał być karą. Kilkudziesięciu zamaskowanych katów stojących za plecami powiązanych i klęczących bez ruchu ofiar, z wycelowaną w głowę bronią. Bronią... jakież to nietrafione określenie!
Z początku widać, że nie ma chętnych do oddania pierwszego strzału. Kiedy jednak jeden z oprawców odważa się zamordować klęczącego najbliżej kamery nieszczęśnika, "odwaga" wzrasta, i w parę sekund, leżą na ulicy zmasakrowane ciała. I wówczas staje się coś, co określamy mianem: psychologia tłumu. Odsuwający się w popłochu kaci strzelają bez opamiętania do nieżyjących.
Wywaliłem ten film ze swojej strony. Nie wolno publikować podobnych zachowań! Przepraszam jeśli to widzieliście!
Ktoś jednak, w odpowiedzi, przysłał film, na którym jakaś oszalała dziewczyna tłucze kilkumiesięczne niemowlę za to, że płacze. Oszczędzę szczegółów. Dramat.
Jak daleko trzeba się oddalić od człowieczeństwa, aby tak robić? To niepojęte!
Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Czasy ciemnoty powinny powinny umrzeć w mrokach średniowiecza. Dlaczego tak się nie dzieje?
Obawiam się, że wciąż jesteśmy zwierzętami w najgorszym tego słowa znaczeniu. Przebijając najobrzydliwsze zachowania w przyrodzie z jednej strony, i doszukując się sensu życia, wieczności i miłości z drugiej, nie zasługujemy jeszcze na miano człowieka. Pewnie nie trafię do annałów historii jako wysłannik pokoju i mentor nawracających się grzeszników, ale ogrom bestialstwa wymusza moją reakcję.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Na Twitterze, niejaka Doda, ksywa "Everybody Klaszczą!", zapodała, że oto: óna tyż ómi gotować. Rzuciłem wszystko i zacząłem czytać. Krem brokułowo-szpinakowo-pietruszkowy. Bierze się brokuła, szpinak i pietruszkę, wrzuca do blendera i robi paćkę. Pycha... Podobno. Nie będę sprawdzał, bo smak pietruszki wywołuje u mnie wymioty, szpinak polecam krowom, a brokuł... hmmmm... ugotowany z dużą ilością soli i odrobiną cukru, można czasem zjeść, ale się nie zachwycam. Smak to bardzo indywidualna sprawa.
Wiem, że jestem nudny, ale w piątek wieczorem, parkując pod Biedronką, widziałem dwie leciwe żulki z jednym pieskiem, które przez dobre piętnaście minut, wyjadały coś ze śmietnika. Uparłem się dotrwać, aż skończą kolację, ale one tylko: gadulec i szamanko. W pewnym momencie jedna rzuciła to coś, co jadła, wyliniałemu, i nawet sympatycznemu z pyska, psiakowi, ale ten tylko powąchał i odsunął się z niesmakiem. Te ogromne, śmieciowe, kubły zawierają zapewne niejeden smakołyk, który, potraktowany z blendera, może nadać niepowtarzalny smak wielu potrawom. Ja jednak poczekam, aż zrobi się trochę cieplej, a głębia aromatów się wzmocni.
Być może, ów trzyskładnikowy przepis mojej ukochanej wokalistki spełni pragnienia 7% Polaków, którzy deklarują niejedzenie mięsa. Mam inne obawy. Czy aby kolejne 7% obywateli, zmuszonych do tak zwierzęcych zachowań, jak owe panie, nie krzywią się z lekka wysłuchując, jak to wspaniale wpływa na talię krowie żarło.
Nie dotrwałem do końca ich uczty, zrobiło mi się niedobrze i musiałem zmykać.
Jak to miło otworzyć lodówkę, wyjąć kawał kiełbasy, wrzucić do garnka, zagotować i wpałaszować z musztardą "Kozaka".
Czego wszystkim serdecznie życzę.

sobota, 26 kwietnia 2014

Odnotowuję dziś najważniejsze wydarzenie od wielu lat. Wszyscy co bardziej znani politycy opuścili nasz kraj. Listów gończych nie trzeba wysyłać, ale należy natychmiast wprowadzić zakaz ich powrotu. Ma-rek Le-nert z Rzy-mu nie o-mie-szka nas po-infrom-mować o ich do-ko-na-niach na ob-czyź-nie. Zapewne będą tak wielkie jak u nas, i wyratują niejeden kraj, od toczącej go zgnilizny. Mniej wierzę stacji TVN, która chyba nie planuje kręcenia w Italii siedemsetnego klona jakiegoś Tańca z Kimś tam, na lodzie, wodzie, albo tuż pod nią, Wydziału W-11 i "Na Wspólnej", i przekraczająca kolejne bariery telewizji dla niesłyszących i ociemniałych półmózgów. Mój faworyt to Radio Marysia. Tryskające... Uwaga! Będą trudne słowa... skrajnym sceptycyzmem metodologicznym. Nie boję się, że jego słuchacze się na mnie obrażą, bo większość i tak ledwie sobie przypomina własny adres. Bezapelacyjnie lubię tę "Fundację Na Rzecz Nowego Śmigłowca Dla Ojca Rydzyka". Wyzwalającą całkowicie nieznane rejony podświadomości, które, niczym śmigła najnowszego Sikorsky'ego, rozrywają duszę, uwalniając pokłady tkwiącego w nas dobra. Mnie to jednak wisi kalafiorem i po pięciu minutach audycji mam ochotę wystrzelać całą dzielnicę. Ogólnie rzecz biorąc, nasze media są jak pizza bez ciasta. Lśniące i pachnące na górze, a pod spodem żadnych przyzwoitych kalorii. I jak tego nie popijać schłodzonym Desperadosem?

piątek, 25 kwietnia 2014

W czasach, gdy na półkach sklepów spożywczych stał tylko ocet i marynowany zielony groszek w puszkach, zachciało mi się kupić gitarę akustyczną. Najbliższy sklep z podobnym sprzętem znajdował się, niestety, poza granicami naszego kraju. Sławne gitary marki "Jolana" sprzedawano w Czechosłowacji i tam właśnie wybraliśmy się z kolegą, który miał podobny problem. Z tego co pamiętam, był wówczas jakiś limit wymiany złotówek na inne waluty z demoludów, a na Czechy przysługiwało jakieś 2 tysiące koron. Mnie było stać na tysiąc trzysta, a kolegę chyba na tysiąc. Plus bilet w obie strony. Pojechaliśmy. Przepiękny, nowy, dworzec w czeskiej Pradze, cały w czerwonych kafelkach wyprowadził nas na ulicę... Uwaga! Waszyngtonowa! Taka to ichnia gramatyka, do której, w nazwach ulic, dodaje się końcówkę - ...owa. Była zatem ulica Leninowa, Churchilowa, Bonapartowa  czy Eisenhowerowa. Szalenie zabawna gramatyka dla Polaka. Zanim jednak wyszliśmy na ulicę odwiedziliśmy męską toaletę... Wielka i wypasiona, jak na owe czasy komnata, ze ścianą płaczu po prawej i rzędem kibelków naprzeciw. Stanąłem dalej od drzwi, kolega obok i lejemy. Wchodzi facet, staje obok Grześka, patrzy jak sika i mówi z uśmiechem: Psiii, psiiii, psiii... Kolega wytrzymał. Skończył, zapiął rozporek i gość dostał takiego liścia, że wyleciał przez drzwi, a my przeszliśmy po nim zaśmiewając się do łez. Pierwszy Czech i od razu jakaś kiblowa ciota.
Przypomniał mi się obrzydliwy dowcip...
Tirówa zatrzymuje Tira, dochodzą szybko do porozumienia i zaczyna mu robić loda. Mija dziesięć minut, dwadzieścia... wreszcie mówi:
- Ja rozumiem, że mogę się tobie nie podobać, ale skoncentruj się i niech ci wreszcie stanie.
- On nie ma stać! Ma być czysty!
Ilekroć widzę takie dziewczyny przy drodze, przypomina mi się ten kawał. Ciężka robota...
Idąc ulicą Waszyngtonowa w lewo, należało skręcić w prawo, aby wyjść na szeroką aleję, która prowadziła do centrum. Nigdy nie zapomnę, kiedy stojąc na przejściu, zobaczyłem sklep mięsny, a na wystawie sznury wiszących tam kiełbas.
- To sztuczne! - pomyślałem.
Ale nie! Były prawdziwe i można było je kupić! Istne szaleństwo.
Znaleźliśmy miejsce na jakimś polu namiotowym blisko lotniska i wróciliśmy do centrum. Odkryliśmy kilkupiętrowy market, a na ostatnim piętrze dział muzyczny, z dziesiątkami porozwieszanych na ścianach gitar. El Dorado!
Kupiliśmy dwie po siedemset koron sztuka i rozanieleni wróciliśmy się wyspać.
Nasza wyprawa trwała tydzień, w trakcie którego zwiedzaliśmy przepiękną Pragę popijając piwo w piwiarni "U Kalicha", gdzie ponoć bywał sam Szwejk, albo jedząc serdelki w knajpie obok. Nie mam zdjęć, szkoda. Mało jest tak nienaruszonych zębem czasu starówek, jak praska. Fascynowały mnie wówczas szesnastowieczne historie o alchemikach i transmutacji kamienia filozoficznego w filozoficznym jaju. Legenda o stworzonym przez rabina Golemie, który niszczył wszystko na żydowskim Strahowie. Jehuda ben Bekalel i jego grób na Josefowie. Czasy Rudolfa Habsburga, króla Czech i jego szaleństwo na puncie alchemii. Edward Kelley i Baltazar Smosarski, o którym napiszę w niedalekiej przyszłości znacznie więcej.
Wyprawa po gitary zmieniła się w bajkową przygodę, której koniec zamienił się w banał. Brakło nam kasy, spóźniliśmy się na pociąg, a na granicy kazali nam zapłacić cło za gitary. Musieliśmy wrócić do Łodzi, wymienić walutę i wrócić na granicę. Żeby było śmieszniej, tę gitarę mi później ukradli. Ale o czym miałbym teraz opowiadać, gdybyśmy żyli w normalnym kraju, a przez Czeską Pragę przeszedłbym popijając Staropramena, nudząc się niemiłosiernie i odhaczając w notatniku:
Tu byłem... Teraz Budapeszt.

 
W roku 2010 spędziliśmy urlop w Toskanii. Magiczne to dla mnie rejony, po których deptali wszyscy moi idole, od późnego średniowiecza i renesansu, aż po współczesność. Osobiście najbardziej cenię renesans, bo nigdy wcześniej, ani później, nie żyło jednocześnie aż tylu geniuszy co wówczas. Ich lista zapełniłaby całą stronę, więc dam sobie spokój.
Za młodu rozczytywałem się w życiorysach Michała Anioła, Leonarda da Vinci, Rafaela... Nie chciałem być policjantem ani strażakiem, nie inspirowała mnie wyprawa do Machu Picchu, opływanie świata kajakiem i zdobywanie Czomolungmy zimą. Chciałem porozmawiać z Michałem Aniołem, zerknąć przez sekundę, jak rysuje, dotykać, wraz z nim, zimnego marmuru i wypatrywać w nieociosanym bloku zaklętych kształtów przyszłego arcydzieła. Powala mnie jego geniusz. Zakładając, że Jezus jest normalnego wzrostu, Matka Boska z watykańskiej Piety, musiałaby mieć pięć metrów wzrostu... Czy ktoś to zauważył? Zaręczam, że nikt. Pokaże Wam to...



Widać różnicę? Tylko kto to dojrzy bez odpowiedniej sugestii? Cała jej postać jest pozbawiona jakichkolwiek proporcji; nogi za wielkie, zbyt mała twarz kilkunastoletniej dziewczyny, która dźwiga na kolanach trzydziestotrzyletniego syna... Zbiór nonsensów. Wyrzeźbił to mając lat dwadzieścia i parę... Na tym polega geniusz. 
Idźmy dalej.
Postać Dawida. Symbolizująca, w wielkim skrócie, nierówną walkę Florencji z najeźdźcami.
Popatrzcie na kopię przy Piazza della Signoria... Nie ma moją głupią gębę.



I znowu, w zbliżeniu, zobaczymy kompletnie nieproporcjonalne dłonie, za małą głowę...
I jeszcze jedno. Rzym i Bazylika San Pietro in Vincoli. Grobowiec papieża Juliusza II i Mojżesz...




Gdyby wstał, jego lewa noga byłaby o wiele za krótka, tylko że dopatrzono się tego dopiero we współczesności! W trakcie renowacji rzeźby, a przecież to widać!
I jak tu nie zachwycać się tak nieogarniętym geniuszem? Jak przy tym prezentują się gnioty z naszej telewizji? Kto, w obliczu takiego intelektu jak Michał Anioł, ma ochotę na oglądanie gęby Kaczyńskiego i innych debili produkujących jedynie spoty reklamowe po siedem milionów od sztuki. Za jedną rzeźbę Michała Anioła można by kupić połowę Polski, rzecz w tym, że takiego głupka, który chciałby to zrobić, nie ma, i nigdy nie będzie. Na szczęście!
Mógłbym tak długo, ale nie chcę nikogo zanudzać.
Nie przeczę... Mam swój niewielki świat, który przedkładam nad inne. Różni się siłą pozytywnych doznań i pachnie Toskanią. 
Być może dlatego prawie się tam nie pocę mimo upałów, a najzwyklejsze spaghetti z odrobiną sosu nie ma sobie równych. A nawet jeśli czasem z plaży wygoni mnie małe tornado...




...zawsze można pojechać do Florencji lub Pizy aby zobaczyć...







Albo w setki innych miejsc, bo tam na każdej górce pachnie cudownością.


środa, 23 kwietnia 2014

Nareszcie wiem, czym kieruje się Kaczor (wciąż żyje...), ojcuś Rydzyk i rzesza tych, po prawicy których jest tylko ściana. Straszący nas każdą przepływającą po niebie chmurką, odprawianiem nad nami egzorcyzmów, ameby PiSopodobnych! Apage Satanas!
Tylko dokąd mają iść?
Może do piekła?
To kłopot, z którym postaram się dziś sobie poradzić.
Staram się nie zajmować nikogo nudną i wredną polityką, omijam ją szerokim łukiem, jeśli mogę, nie polecam cytatów z Kaczora o Tusku i odwrotnie, traktując ich wygłupy jako papkę dla ludzi bez własnego zdania i czekających na dzień, w którym wreszcie mogą umrzeć, bo wówczas będą mieli coś do zdobienia. Wkurzając, po raz kolejny, mojego ukochanego szwagra, opowiem o wynikach odwiedzin "Europejskiej Komisji Do Spraw Etyki i Poszanowania Praw Człowieka Przy Radzie Europy", w piekle.

Oto bowiem...
Po serii skomplikowanych negocjacji, udało się wreszcie dojść do porozumienia z Belzebubem w zbadaniu spraw, które owa Komisja ma w swojej nazwie. Szczegółów podróży do piekła nie opiszę z oczywistych przyczyn, ale na miejscu przywitała ich grupa doskonale ubranych i kulturalnych diabłów, niższej hierarchii, słowami:
- Oglądajcie i chodźcie gdzie chcecie, ile chcecie, pytajcie o wszystko, a jeśli my nie będziemy umieć odpowiedzieć, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie to potrafił. Choćby i sam Belzebub.
- To może od razu poprosimy z szefem! - zaperzył się przewodniczący.
- Proszę uprzejmie! - odpowiedzieli chórem wyciągając komórki.
Krótko potem zjawił się jeszcze lepiej ubrany, przystojny i uśmiechnięty Capo di Tutti Capi z Iphonem 20 w ręku, potwierdzając słowa podkomendnych i dodając:
- Gdybyście poczuli się zmęczeni bądź głodni, to czerwony przycisk w waszych telefonach sprowadzi grupę moich pracowników, którzy zapewnią Wam natychmiast wszelkie wygody, o których w Brukseli nie mają pojęcia.
I zniknął.
Kolejno odwiedzane sale wzbudzały chorobliwą zazdrość u zwiedzających.W każdej orgia, dragi w taczkach, osiemdziesięcioletnia Whisky i grillowany karczek. O kaszance nie wspomnę. Deszcz Viagry z nieba... Zagalopowałem się. Z góry... leci.
Kilkudniowe zwiedzanie upewniło Komisję, iż nie ma mowy o naruszaniu praw człowieka, przeciwnie... Prawa są przestrzegane w sposób ewidentny, z pokaźną górką nadinterpretacji, o którą nie można mieć do obsługi pretensji, gdy nagle zadzwonił telefon.
- Posłanka Kępa... - skrzywił się Przewodniczący Komisji
- Nie byliście jeszcze w zamkniętej na sto kłódek sali, na piętrze! - wrzasnęła.
- Ależ byliśmy wszędzie! - odpowiedział.
- Wiem, że tam nie byliście! - upierała się.
- Już dzwonię do Belzebuba. - rzekł, zachwycony wizytą, siwiejący mężczyzna.
- Koniecznie! - rzekła posłanka rozłączając się.
Błyszcząc pozłacanymi rogami i pożyczką na łbie, niczym Łukaszenka, Belzebub wysłuchał zastrzeżeń i, krzywiąc się nieco, zaprowadził Komisję pod owe drzwi zastrzegając:
- Z tym pokojem istotnie mamy problem... Zobaczcie sami. - dodał, otwierając wrota.
Buchnęło siarką i smrodem przypalanych ciał. Oczom zdumionych ukazał się obraz rozrywanych ludzi, odcinanych i na powrót przyszywanych kończyn, świdrowanych oczodołów, wycia gotowanych w smole rozpustników, wieszanych za ziobra grzeszników, gwałconych młodych mężczyzn i kobiet przez murzynów z lancami jak lanca i wszystkie inne okropieństwa znane tylko z opowieści z krypty.
- Ależ to okropne! - zakrzyknęli ze zgrozą.
- Wiem... - pokiwał melancholijnie głową Belzebub - ale co zrobić. To chrześcijanie, a oni tak lubią.













 
Rozleniwiły mnie te święta. I zaczęły się licho, bo w sobotę nie wyszedł mi biały barszcz; dało się zjeść, ale nie jestem z siebie dumny. Za to pieczony karczek, oczywiście, że to żony robota, przebił większość pieczonych karczków na planecie. Szkoda jedynie, że tworząc ową potrawę, zawsze eksperymentuje i nigdy nie wie dlaczego jest tym razem jest lepszy, bądź gorszy, od poprzednich. Niezależnie jednak od stopnia skomplikowania marynaty, to jedna z moich ulubionych przekąsek.
Pewnie część z Was nie popiera mojej genetycznej niechęci do wegetarian, ale...
Właśnie przeczytałem, że głośna ostatnio sprawa prawie zagłodzonego na śmierć dziecka, to wynik oszalałej ideologii rodziców, którzy nie chcieli dać córce mleka, bo to kolidowało z ich poglądami. W efekcie dziewczynka zmarła. Jesteście teraz z tego dumni, kochani rodzice?
Przypomina mi to historię z czasów Iwana Groźnego w Rosji. Pewien duchowny, bojąc się cara, ukrywał się przed nim w różnych miejscach, aż wreszcie trafił do jakiegoś klasztoru, z którego ów Iwan wreszcie go wywlekł. Pop tłumaczył się, że chce być bliżej Boga.
- Jak chcesz, tak będzie ci dane! - odpowiedział Groźny, sadzając go na beczce w prochem i podpalając lont.  
My, niestety, kreujemy się na społeczeństwo nowoczesne, w którym nie ma miejsca na rozwiązania najlepsze. Ja odżałowałbym dla tych zidiociałych sadystów nawet dwie beczki z Semteksem. Zbaczam z tematu, wiem, ale napiszę coś jeszcze na ten temat.
"Krótki film o zabijaniu" Kieślowskiego, miał nam uprzytomnić srogość kary śmierci. Być może jest ktoś, kto współczuł mordercy prowadzonego na szafot, ale, moim zdaniem, wysłuchanie wyroku: "kara śmierci", to żadna kara! Karą jest właśnie te ostatnie pół godziny z życia skazanego, kiedy to dociera wreszcie do jego gównianego umysłu jego nieuniknioność, i zdycha ze strachu przed niechybną śmiercią. Nie podoba mi się to, że oto mamy współczuć mordercy, zapominając całkowicie o losie jego ofiary.
Albo ten Fin, czy Norweg, który zastrzelił ponad osiemdziesiąt osób na wyspie... Samą młodzież. Jego gęba nie rozstaje się z ironicznym uśmiechem. Śmie teraz twierdzić, że dostaje zimną kawę i poskarży się do jakiegoś trybunału. Proponuję włączyć do personelu więziennego rodziców zagłodzonej, półrocznej, Magdy, niech go ktoś wreszcie nakarmi jak mu się należy! A potem z przyjemnością karmiłbym ich wyłącznie baranią kiełbasą i kozim mlekiem, bo przecież to ja jestem sadystą!

wtorek, 22 kwietnia 2014

No i skończyliśmy świętować... Można zacząć przygotowania do majowego weekendu.
Czyż nie odczuwacie teraz potrzeby lekkiego schamienia się przy mniej wyszukanych potrawach? Ja bardzo. Tęsknię za kaszanką z grilla i zimnym piwem. Marzy mi się widok pokrytego mgiełką jeziora na Mazurach z delikatnym poszumem fal pieszczących sitowie.
Typowo polski posiłek, zwany z włoskiego "grillem", a przejęty przez narody anglojęzyczne, składa się, jak wiemy, z przypalonego karczku i solidnej porcji kiełbasy, przepijanej ochoczo napojami wyskokowymi. Dla mięczaków jest herbata czyszcząca zęby po sałatce z pomidorów. Są także "Wieczorne Polaków Rozmowy", poprawiające trawienie i odciągające od zastępów wygłodniałych komarzych samic. Któregoś lata teść, w przypływie zrozumiałej agresji, podpalił pokaźną górę skoszonej trawy aby wypłoszyć stada tych krwiożerczych cholerstw. Skutki? Owszem, były... Wypłoszył całą wieś dymem o konsystencji śmietany. Przewaga pozytywów jest jednak oczywista. Kac nie występuje, widok zwęglonej kupy działa uspokajająco, a portfel nie obrywa kieszeni swoim ciężarem. I na co macie teraz ochotę?  Na zastawiony suto stół, okryty krystalicznie czystym obrusem, zmagając się z duszącym nas krawatem i wrzynającymi się stringami, w domu, czy na browara i kaszankę z grilla nad Wigrami? Przeglądaliśmy wczoraj z rodzinką filmy syna z San Diego i prawie poczułem zapach fal oceanu rozbijających się o wulkaniczne wybrzeże. Aż boję się myśleć co mógłbym przełknąć w takim otoczeniu...
Zawsze, po wyjściu ostatniego gościa, zdejmuję natychmiast spodnie i walę się przed telewizorem. Bon ton wymyślili skarmelizowani burżuje w perukach nie znający toalet. Człowiek to stworzenie proste.
Pociągnę temat wieczorem, teraz spadam.






sobota, 19 kwietnia 2014

Nie chcę nikogo zanudzać w Święta swoim marudzeniem, pewnie i tak macie mnie już dosyć. Myślę, że dwudniowy odpoczynek także od mojej pisaniny, przyda się każdemu.
Życzę Wszystkim Pogodnych i Zdrowych Świąt, Dużo Uśmiechu, Mokrego Dyngusa i Spełnienia Wszystkich Marzeń.
Pozdrawiam.
Darek Sobala




piątek, 18 kwietnia 2014

No nie... Muszę się przyczepić! Kobity! Jeżeli już musicie prowadzić auta, to wprowadzajcie w tę czynność odrobinę rozsądku! Ja wiem, że nasze wiadukty są zbyt niskie, bramy za wąskie i właśnie dostałyście nowy przepis na pierogi z kalmarami w wiśniowym sosie. Na dodatek Jadźka kupiła nowe baleriny na koturnie i   optycznie wydłużającą, ową Jadźkę, nisko zapinaną bluzkę w serek, podkreślającą Jadźki talię poprzez kopertowe wiązanie i asymetryczny dół, całkowicie zasłaniający ogromną dupę rzeczonej Jadźki, ale tylko do czasu, aż wspominana już, chyba, Jadźka, jej nie zdejmie, co czyni nader chętnie i w najmniej spodziewanych miejscach, na prośbę amatorów, jakżeby inaczej, wątpliwych wdzięków Jadźki. To suka! Paraliżujący zazdrością opis tak dalece dekoncentruje umysł, że na skupienie się nad tym czymś okrągłym przed nosem, nie ma już miejsca.
Moje ukochane miejsce do obserwacji ludzkich zachowań, Biedronka, codziennie odkrywa nowe zasieki głupoty, w której panie za kierownicą przewodzą. Jakiś cymbał bowiem, postawił przed wjazdem otwieraną bramkę. Należy zatem podjechać autem blisko jakiejś durnej szafy, wcisnąć niewidzialny przycisk wydający bilet i otwierający szlaban. Już sam opis powyższych czynności przekracza zdolności pojmowania co drugiej właścicielki bolidu marki Nissan Micra, zaś podjechanie pod ową szafę, to jak zdobycie 147 punktów za jednym podejściem w Snookerze przez jednorękiego i niedowidzącego karła. Ile może być wersji takich prób zdobycia biletu nie wiem, bo jeszcze nie wszystkie panie wjechały. Ich inwencja komplikowania spraw najprostszych jest niepojęta, a przecież należy jeszcze kiedyś wyjechać! No i zaparkować na obszarze dwóch boisk do tenisa, co przypomina lądowanie Challengerem w ogródku. Niedawno byłem świadkiem jak jedna blondynka stanęła na środku placu i, po pięciu minutach myślenia, zaskoczyła co zrobić. A zrobiła tak: Wysiadła i poprosiła jakiegoś czekającego w aucie, blisko wejścia do sklepu, gościa, aby wyjechał. Myślałem, że przywiozła ze sobą umierającą prababkę z Botswany, która w przedostatnim tchu życia postanowiła się zbliżyć do cywilizacji i przekonać się na własne oczy, że jedzenie nie musi zawsze uciekać. Ale nie! Z Pandy wyskoczył zdrowy dzieciak i ogolony na łyso burak o twarzy kaszlącego spaniela. Oczywiście miejsc na parkingu było w bród, ale ona miała swoją koncepcję.
Radosna twórczość wprowadzania nowych zasad ruchu drogowego przez panie z prawem jazdy, jako żywo przypomina mi bliżej nieznany ustęp z Biblii...
"Znudzeni kolejną powtórką opowieści Jezusa, Święty Piotr i Święty Paweł skryli się za skałą i jęli grać w kości. I podjął kości Święty Piotr i wyrzucił oczek siedemnaście, co jest w tej grze liczbą wysoką. I podjął kości Święty Paweł i wyrzucił oczek osiemnaście, co jest w tej grze liczbą najwyższą. Skrytych za skałą dostrzegł Jezus, podszedł, podjął kości... i wyrzucił oczek dziewiętnaście. Drogie Panie... Tylko bez cudów!
Dobranoc.





 

czwartek, 17 kwietnia 2014

Tylko się nie rozpłaczcie, Stare Pryki!!!
Zdołowany własnym opisem strat, które ponosimy z wiekiem, dałem sobie spokój z pisaniem wieczorem. Ranek nastraja bardziej optymistycznie. Już sam fakt, że się obudziłem, jest pocieszający. Mogę zatem przejść dalej.
Nie jestem typem pesymistycznie nastawionej do życia zrzędy, nie interesuje mnie data własnych narodzin i nie roztkliwiam się nad wypadaniem włosów. Kompleksów mam zatem niewiele.
Zawsze mogę powiedzieć, że to rodzice się pospieszyli...
Ale tylko w rozmowie z młodszymi, bo starsi muszą się z tego tłumaczyć raczej przede mną. W prosty sposób nasze życie zatacza więc krąg pomiędzy pampersem a Viagrą, wracając do pampersów o większej pojemności. Pętla naszego bytu na planecie nieubłaganie się zaciska i, chcąc nie chcąc, zaczynamy ją czuć na własnej szyi. Nie wiem tylko, czy jest to powód do specjalnych narzekań? Pewnie, że ideałem byłoby, gdybym w wieku lat 17 miał dzisiejszy rozum poparty, przychodzącym z wiekiem stoicyzmem, ale czy wówczas nie uszczknąłbym czegoś z oczywistej radości bycia nieopierzonym głupkiem? Czy Michał Anioł wyrzeźbiłby Dawida po osiemdziesiątce? Owszem, wyrzeźbił Pietę i siebie jako zgorzkniałego Nikodema, ale jak bardzo różni się ona o tej w Watykanie... I cóż z tego, że jest to matka trzymająca na kolanach martwego syna? Trudno oprzeć się wrażeniu, że bije z niej jakiś optymizm, którego stary dziad przekazać już nie potrafi. To jest właśnie domena młodości i fascynacja przyszłością. Będąc przy grobie Michała Anioła, w kościele Santa Croce we Florencji nie martwiłem się, że oto, mój absolutny idol i tytan pracy poparty skończonym geniuszem, leży martwy. Jego zmieniająca się z wiekiem twórczość nie traci niczego ze swej aktualności, zmienia jedynie perspektywę.
Nie przejmujmy się przeto pogarszającym się wzrokiem i coraz mniejszym zapotrzebowaniem na napoje wyskokowe. Szukajmy nowych podniet na miarę naszych możliwości, optymalizujmy je, wybierając te elementy, które uczą następne pokolenia czegoś wartościowego. Może wówczas, któryś z naszych potomków, powie z dumą: To był ktoś! Szkoda, że go nie znałem...

środa, 16 kwietnia 2014

Nie zdzierżyłem...
Wstawiłem obiad i usiadłem do tego cholernego mordercy czasu żeby coś wysmarować. I znów wieści o Kaczorze są dołujące. Żyje. To chyba przeze mnie, bo dawno, dawno temu, byłem u wujka gdzieś w okolicach Cedyni. Poniemieckie zabudowania ze sporym stawem, w którym pływała zgraja dzikich kaczek. Ponieważ mięliśmy z kuzynem pistolet wiatrowy, spytałem wujka czy możemy postrzelać właśnie do kaczek. No i ten wujek-sadysta pozwolił. Wystrzelaliśmy tysiąc śrutów na marne, bo żadnej nie trafiliśmy. Z pewnością postarałbym się bardziej znając przyszłość. Dziś jednak, w obliczu ataków obrońców zwierząt, miałbym obawy.
Ale nie o tym chciałem...
Spytałem dziś kolegę na fb jak żyje? Odpowiedział: Jak to po pięćdziesiątce...
Znaczy... sypie się intelekt, demencja atakuje, rozbiegane oczy nie nadążają za mózgiem, albo odwrotnie..., staranowana latami infekcja wszystkich podrobów powoduje niekontrolowane reakcje, a lampka wina po kolacji usypia zamiast pobudzać. Mankamentów jest dużo. Mam nadzieję, że nie wpadniesz, Sławeczku, w szpony wegetarianizmu albo, co gorsza, dewocji. Właściwie to nie wiem co jest gorsze. Myślę, że na filozoficzny nastój, któremu chcesz się poddać, jest jeszcze za wcześnie. Tak skrajne reakcje, jak moja, są ewenementem i wierz mi, że zakup Ferrari niewiele pomaga. Niczego Ci nie przedłuży ani nie napręży. Wprawdzie można czasem poczuć większy ucisk od pasa w dół, ale tylko wówczas, kiedy zmierzasz wprost do rowu, a na liczniku masz jakieś 220 na godzinę.
Z drugiej strony szczęśliwe chwile trwają o wiele za krótko, więc może warto.
A tak na poważnie...
Nie, kurde, nie chcę być poważny, ale, ponieważ brakło mi już czasu na kontynuację, resztę dopiszę wieczorem.

Obiecuję napisać coś, ale dopiero chyba po 22...

Chcielibyście coś takiego nadepnąć?
Nadaję mu imię Jarosław.


W związku z nadchodzącymi świętami ogłaszam konkurs pod wieloznacznym tytułem:
"Najbardziej Zgniłe Jajo I Dlaczego?"
Jakość nagród będzie wynikową starań, a jednoosobowa komisja ze mną w składzie, ogłosi wyniki w drugi dzień świąt.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Idę se kupić loda i coś wysmaruję na słodko.
Nara!
Smutne wieści są takie, że Kaczora jeszcze nie trafił szlag.
Z dobrych zaś, że w końcu będziemy mięli podręcznik do klasy pierwszej. Na razie pokazali pierwszy tom. Tabuny naukowców, pisarzy i nauczycieli głowią się jak nauczyć dzieci pisać litery i dodawać .... a nie, to już inna książka. Jakość wypocin wcześniejszych prób nauki czytania i pisania, zaowocowała wynalezieniem kilku nowych chorób z przedrostkiem: "dys...". Za moich czasów, jak jakiś bałwan zrobił 47 błędów ortograficznych w jednostronicowym wypracowaniu, był tylko bałwanem. Teraz jest chory. Ciekawe na co... Na roztapialność? Z pewnością każdy rodzic chciałby, aby jego dziecko skończyło z wyróżnieniem Harvard i poleciało w kosmos, jednak ilość miejsc w rakietach jest mocno ograniczona, i marzenia o lataniu dalej niż do kibla pryskają. Jak po zjedzeniu kilograma gruszek. Cała ta nowa jakość polskiego szkolnictwa przypomina mi, chyba najbardziej beznadziejną instytucję: IPN. Podobno zatrudniają tam dziesięć tysięcy historyków, i innych szalenie wykształconych ludzi, których osiągnięcia wypływają zwykle na miesiąc przed kolejnymi wyborami. Bo oto wykryto, że Hofman to niemieckie nazwisko, a Althamer wcale nie był dziadkiem Altzheimera, ale powiedział kiedyś do Lutmana, że weksel Shaphira jest w łapach Rozenkranza, a Rozenkazowa jest chora. Wniosek?
A co jej jest?
Co by jej nie było, to nie dziedziczymy nawet procenta.
Rozumiem, że pracę z dyplomem historyka trudno znaleźć, ale żeby aż tak ich dopieszczać? Rozmawiałem z kilkoma na  różnych czatach i wierzcie mi, zakres ich wiedzy jest żałosny i ogranicza się do wieku dwudziestego, ze szczególnym naciskiem na lata: 1944-1980. Wprawdzie część z IPN-owców słyszała nawet o Chrobrym, już mniejsze grono wie o Łokietku, ale Franek IX Zezowaty zaginął w malignie wojen punickich. Tak czy owak, cały ten IPN wylałbym do rynsztoka, a książeczki do podstawówki podpalił na placu Zbawiciela...
Ciekawe... Czy ten Falski to był jakiś Żyd albo komuch? A może miał dziadka w Abwerze? A może, zwyczajnie, wolimy co rok, na nowo, wymyślać koło?

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Deszczowo dziś, zimno i ponuro. Skończyliśmy sprzątać i żona leży z bólem biodra i zawałem prawej części klatki piersiowej. Nie wiem, co robiła przez cały dzień, ale musiało ją to nadwerężyć. Nieważne.
Zapewne każdy z Was obejrzał już śpiewającego księdza, chyba z Walii... To miłe, kiedy ktoś coś umie i potrafi wykorzystać zdolności do szlachetnych celów. Ja znalazłem tylko dwa filmy z tym szalenie sympatycznym gościem, choć z pewnością, nie są to jego jedyne "występy" na ślubach.  Podoba mi się to i doceniam...
Ale, jak to zwykle u mnie, budzi się przekora... Zastanawiam się... Ile, z niewątpliwie szczęśliwych panien młodych, zaczyna lekko wątpić w swój wybór, słuchając takiego księdza?
"Kurde... Czemu to akurat kapłan? Ten mój jak czasem zawyje, to psują się zęby i zaczyna walić grad".
No dobra, a co myślą, siedzące w kościelnych ławach, niestare wdowy i rozwódki? Zaręczam, że niejedna bielizna zmieniła kolor...
Wiem to, bo prawie dwa lata grałem w kapeli po weselach i zawsze wokalista miał największe powodzenie, a to, że uroda nie zawsze szła w parze z artyzmem, zdawało się kobitkom nie przeszkadzać. To jednak specyficzny twór w przyrodzie, a moja teoria, że kobiety są znacznie lepszymi wdowami, niż żonami, jest oczywistą oczywistością.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Mój nowy konik to rozmowy wegetarian na Facebooku. Ich pomysły przerastają moją wyobraźnię i rozśmieszają do łez. Czy wiecie jak pozbyć się podkrążonych oczu? Należy przy myciu zębów szorować także język. Ale tylko w przypadku bycia wegetarianinem, rzecz jasna.
Albo taki wpis...

Hejka ludzie, piszę aby wyrazić moje niezadowolenie z edukacji szkolnej.Dlaczego nie uczą w szkołach o wege stylu? o wege prawdach, dlaczego w stołówkach rozdają mleko?bo to samo zdrowie? czy oni są niedouczeni czy co? kto decyduje o tym że mleko ma być w szkołach. Ponad 10 lat temu, jak chodziłam do podstawówki, było rozdaawane mleko.Nadal jest. A oni jeszcze te świństwo rozdają? już nie wspomnę, że nie ma możliwości załatwienia wege posiłku dla dziecka, a każda zupa gotowana na mięsie. Teraz się douczałam z biologi o obleńcach i płazińcach (wkrótce matura). Włosien kręty- to nicień, którym możemy się zarazić jedząc źle dosmażone mięso, bleble mięso,lub pijąc zanieczyszczoną wodę, podobnie z tasiemcami. Tak piszą w książkach . A żeby się nie zarazić owymi paskudami, należy jeść mięso przebadane przez weterynarza. ALE DLACZEGO ja się pytam nie ma nic o wegetarianiźmie? że dzięki temu możemy uniknąć zarażenia. W żadnej książce (z trzech) ani słowa! jak będzie na maturze pytanie o profilaktykę np.włośnia krętego, to napiszę, że nie jeść mięsa i tyle. Najwyżej będzie 0 pkt. W żadnej szkole, podręczniku , nie uczono o wege. Czy kiedyś to się zmieni?


Jak ja współczuję polonistom! Orka na takim ugorze... 
Przyznaje się do przejrzenia 3 książek, to urocze. 
Jedno z czym muszę się zgodzić to stan edukacji szkolnej świadczącej o całkowitym jej braku. Przygotowuje się do matury, a ponad 10 lat wcześniej chodziła do podstawówki, w której zaszkodziło jej mleko. Widać jedenaście lat gimnazjum i liceum wydaliło z jej organizmu większość nieprzyswajalnych składników, choćby takich jak inteligencja.

  
Czy jest tu ktoś, kto brał TABLETKI drożdżowe i zobaczył jakieś pozytywne efekty jeśli chodzi o a)włosy, b)cerę, c)paznokcie? 
Wszędzie słyszę, że lepiej pić to ohydztwo niż iść na łatwiznę i zażywać tabletki. 


I powiedzcie mi o czym ten ktoś pisze?


Nie żebym jakoś namolnie znęcał się nad ludźmi, którym jedzenie mięsa przeszkadza normalnie żyć, ale jak widać, brak średnio wysmażonego steku w organizmie, nie pomaga podnoszeniu komunikatywności, nie powala soczystością wymowy, nie sprzyja także panoszeniu się inteligencji. Sprzyja jedynie kochanym zwierzaczkom w iluzorycznym przedłużeniu im życia, oskarżając zjadaczy świń, krów i nutrii o sadyzm. Ciekawe co by się stało, gdyby owe idee przenieśli na wszystkie inne żywe organizmy, do czego chyba dążą? Już sobie wyobrażam rozkopującą ogródek meduzę w poszukiwaniu rzepy i przetaczającą się lasem wygłodniałą orkę wyżerającą podgrzybki i kanie. A może tak lew w walce z orangutanem o kiść bananów? Albo grzechotnik atakujący jadem marchewkę? Czym... Powiedzcie czym chcecie mnie przekonać do zamiany kiełbasy na sałatę? Jeśli smakiem to odpada, konsystencją tym bardziej. Zastanawialiście się dlaczego ludzkość przetrwała zżerając, jak to ktoś obrazowo próbował określić, trupy? A jeśli już nawet... Czy któryś z tak natrętnych wegan, wolałby umrzeć niż zjeść współpasażera rozbitego samolotu w górach Sierra-coś tam w Boliwii? Bardzo wątpię. Wasze pseudo-inteligenckie dąsy są żałosne. Siedzicie na garnuszku mamusi w ciepłym mieszkanku i poprawiacie świat, bo koleżanka powiedziała, że zjedzenie skrzydełka kurczaka to najokropniejsza okropność. Cała ta pseudo-ideologia bycia a to zielonym, a to wegetarianinem, zupełnie mnie nie przekonuje tylko z jednego powodu... Zbyt wiele w niej akcentów pozbawionych jakiejkolwiek logiki.  




Jak to uczono mnie w podstawówce, nie zaczyna się zdania od więc...
Więc zlazłem już dziś ze szmaty uleczywszy jakieś 85 % żoninych fobii odkurzania szczoteczek do zębów i froterowania sufitów. Ma to i dobre strony, bo taki sufit po Sidoluxie odbija wnętrze pokoju, przez co tenże zdaje się być dwukrotnie wyższy, zaspokajając kobiece ego zamieszkiwania w pałacu. Jeszcze jutro pierdykniemy na ślisko podłogę w kuchni żeby łatwej można było wybić sobie zęby kolorując jaja. Wszystkie te przedświąteczne działania, których mężczyźnie trudno pojąć, wprowadzają nieopisany zamęt w małżeńskich relacjach. Należy zatem zamknąć dziób i przetrwać czas burz i naporu z honorem. Taka rada dla malkontentów. Mówi się, że kobiet nie sposób zrozumieć. Prawda ci to, ale można je do pewnego stopnia ujarzmić udając zaaferowanie sprawami, których zwykle nie potrafimy pojąć.
Do naszej lodówki syn przykleił magnesik z napisem:
Kurz mniej rzuca się w oczy jeśli jest wszędzie.
Takiego lotnego dżingla nie wymyśliła z pewnością kobieta.
Zapewne także kobiety nie wymyśliły maratonów. Przejęły jedynie ideę dwugodzinnego męczenia zrzędzeniem, przez co mobilizują mężów do oszalałego biegania przed siebie bez wiadomego celu i wymiernych zysków. Widocznie na dziś wszyscy owi, walczący z domowym stresem pantoflarze zmówili się, aby zamordować, jakże naturalny, ruch kołowy w całej Łodzi. Mogę jeszcze zrozumieć policjantów, bo im za to płacą, ale żeby tak na własne życzenie, na oczach normalnych facetów z piwem i papierosem w dłoniach, robić z siebie pośmiewisko? To już trąci masochizmem. Bo jakże nie zaśmiewać się z szorującego jęzorem po asfalcie stukilowca o wzroście i ruchach pingwina w zalotach? Czy aż tak nie lubi go żona? Niechby kupił sobie Jaguara... Miałby klimę, 300 koni i przyciemniane szyby, spoza których szpanowanie przed laskami wychodziłoby mu z większą godnością i bardziej namacalnym zyskiem.  

piątek, 11 kwietnia 2014

Słyszałem dziś w radio piosenkę sympatycznego, skądinąd, zespołu "Skaldowie". Pieśń to znana i od lat nucona pod nosem przy goleniu; zapewne nie tylko przez panów, bo otóż... Moim zdaniem jest to najbardziej pornograficzny tekst w historii muzyki rozrywkowej. Zwłaszcza refren. Zanim przypomnę ów tekst, proponuję przymknąć oczęta, rozsiąść się w wygodnym fotelu i zacząć go celebrować. Jest już wieczór i z pewnością część z Was wykonała wieczorne oblucje chłodząc rozgrzane ciało w przewiewnych piżamach, albo w zbyt krótkich nocnych koszulkach. Z pewnością są też tacy, którym życie odmówiło dzisiejszego wieczora współpracy z ewentualnym partnerem i to właśnie jest tekst dla nich... Wyobraźcie sobie zatem hotelowy pokój... Źle napisałem... Długi korytarz hotelowego piętra; przymglone światła, miękki chodnik po środku i rzeszę spragnionych seksu kobiet lub mężczyzn, nieważne, spędzających czas w hotelowej samotni. I oto z głośników hotelowego radiowęzła słyszymy dyskretne:

Nie domykajmy drzwi...
Zostawmy uchylone usta...
Może nadejdą sny...
Zapełni się godzina pusta...

Nie domykajmy drzwi
Może niebieski motyl wleci...
Czekajmy na ten świt...
Może nadzieja nas oświeci!  

Niebieski motyl to oczywiście licencia poetica, bądźmy zatem mniej poetyccy...
Ten sam korytarz, pouchylane drzwi każdego pokoju, i niemal jęczący z pragnienia, jego chwilowi mieszkańcy klęczący w wyczekującej pozycji na nadchodzące sny z uchylonymi ustami...
Właśnie nadchodzą w osobie seksownego, biseksualnego, murzyna z interesem jak przerośnięta cukinia. Ileż podniet, a on jeden... Każdy pokój aż drży w oczekiwaniu na niebieskiego motyla. No dobra, może się trochę zagalopowałem. Jasne, że chciałbym w takim hotelu choć raz przenocować. Oczywiście będąc murzynem.
Kolorowych snów ;)
Raz na zawsze zakańczam temat PISogłowych. Teraz czekam na dzień, w którym rzesza oszalałych reporterów przestanie latać, jak szczury po kanałach, za członkami (jakież to trafne określenie!) owej partii. Pomyślcie! Jak miło byłoby zobaczyć z ukrytej kamery minę tego ciołka Macierewicza, kiedy wychodzi z obrad swojej "komisji", a na korytarzu nie ma nikogo? Zaręczam Wam, wyraz jego oszalałych oczu biłby rekordy na YouTube. Może warto zaryzykować? To tylko jeden dzień w roku, macie jeszcze 364 inne. Kochani dziennikarze! Zamiast robić  jeżozwierza z mikrofonów, choć jednego dnia idźcie na piwo w trakcie występów tych oszołomów. Krytykujecie i wymądrzacie się, ale ze względu na oglądalność, popuszczacie w portki, by tysięczny raz sfilmować nieogoloną gębę Antosia. Ubita piana Waszych starań przyjmuje już twardość diamentu. Nawet ojcuś Rydzyk błogosławi jedynie tego wiecznie oślinionego głąba, jak mu tam, zapomniałem... I kto za rok rozpocznie zbiórkę funduszy na budowę piramidy dla Leszka? Lokalizacja jest oczywista. Należy zabudować nią prezydencki pałac. Myślę, że jakieś dwieście metrów w górę wystarczy. I koniecznie należy otoczyć ją krzyżami! Setkami krzyży, tysiącami! A co tam! Milionami! A na szczycie postawcie zakonserwowanego braciszka z jego wiecznie bujającą się główką, niczym plastikowy piesek przed tylną szybą. Jeszcze tylko jedno... Jeśli kto z Was zna adres firmy sprzątającej kible w Nowej Zelandii to poproszę o adres.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Jak to dobrze, że założyłem bloga, bo jest to jakieś oficjalne forum, na którym trzeba także ważyć swoje słowa. Otóż oświadczam wszem i wobec, że:
Jarosław Kaczyński to najbardziej szkodliwy, wyrachowany, tępy i oślizły padalec jakiego nosiła historia Polski! Życzę mu Wszystkiego Najgorszego. A jeśli jest ktoś, kto uważa przeciwnie, to z przyjemnością napluję mu w gębę. Dla zainteresowanych służę adresem na życzenie.
Na szczęście dyskusja o rozwalonym samolocie potrwa jeszcze tylko dziś i przycichnie. Możemy zająć się tym, co tygrysy lubią najbardziej :)
Nieeeeeeeee, w żadnym wypadku religią!
Niewiele jest miast, które lubię odwiedzać. W Polsce to chyba tylko Toruń i jego urzekająca starówka. Genialne stare miasto w Pradze, gdzie prawie słychać za rogiem kroki Golema i Campiglia Marittima w Toskanii. Kilkutysięczne miasteczko, położone na szczycie jakiejś górki, gdzie wszystkie uliczki są tak strome, że ludzie z problemami krążenia powinni je omijać. Wygląda tak:








Słodka zemsta



Jest także oszałamiające Sam Gimignano...





I Volterra...




Gdzie można zrobić z siebie idiotę. 
Każdy wyjazd do Sienny to wielkie przeżycie...












Piza... Z jej pokrzywionym placem wokół pokrzywionego kościoła, pokrzywionym Baptysterium i oczywiście sławną wieżą...


Zwróćcie uwagę na pierwszy gzyms. Cały plac zapadał się od początku inwestycji i budowniczowie robili prawdziwe cuda inżynierii, aby wszystko utrzymać w kupie. Na szczęście udało się i siedemset lat historii nokautuje urodą. Tuż za mną, na dolnym zdjęciu, stoją budynki uniwersytetu, w którym studiował Galileusz.
 Zbliżają się wakacje... I jak? Nie narobiłem wam ślinki? Sobie narobiłem. A jeszcze tyle do opowiadania. 
Moja nowa, świeżo sprowadzona z Danii gablota. Tylko czekam aż się ociepli... Chyba dlatego mam taką durną minę.


środa, 9 kwietnia 2014

Dawno temu, mój kolega, plastyk, wybudował spory dom poza Łodzią. Nie przemyślał dwóch rzeczy. Drzwi wejściowe mijały się ze światłem schodów z piętra i otwierały się do wewnątrz. Żona mu wciąż to wypominała, że to niby musi skręcać zamiast iść prosto i nabijać kilometry Jak to baby, normalka.
Żebym nie wiem jak uczciwie przepracował w domu czas do powrotu mojej Duszki, ona i tak zawsze mi wypomni krzywo powieszony ręcznik i przesunięty 7 cm za daleko kapeć.
Gość w końcu się wnerwił i naprzeciw schodów namalował na ścianie drugie, identyczne z oryginałem, ale lekko uchylone z widokiem na ogródek nocą. Oczywiście te namalowane pozbawił także wady otwierania się na zewnątrz. Taki zgrywus. W tej historii jest morał ze złodziejem. Pewnej nocy jakiś żul dobrał się do ich domu i wlazł na piętro. Spłoszony przez domowników zbiegł po schodach i... Wiecie co było dalej, a było jak w kreskówkach Disney'a.
Taka historyjka na dobranoc. Widziałem te drzwi i krwawy ślad na "dębinie".
Jutro 10 kwietnia. Woda na macierewiczowych młynach kręci kołowrotami z siłą Niagary. PiSmeni szaleją. Wybuchy latającego statku naszych dysydentów przybierają rozmiary Hiroszimy. Idealnie rozsiana mgła nad lotniskiem w Smoleńsku, zebrana szybko po katastrofie do worków, gdzieś się ulotniła, a czarne skrzynki z nagraniami bajek braci Grimm mącą w pecynach komisji i Pana nr. dwa na jedynej słusznej prawicy.
I tak już zostanie.
Pewnie czyta mnie jakaś młodzież; zaręczam Wam, że będziecie słyszeć o tym do później starości. Zakładam także, że śmierć Macierewicza, jakikolwiek powód by jej w przyszłości nie spowodował, będzie zemstą Tuska nad krzyżowcem Antkiem, obrońcą uciśnionych, wizjonerem i przywódcą, jakże odpornych na wstrząsy i wyczesanych do bólu, moherów. Póki co, Władca Smoleńskich Żup, wydobędzie jeszcze niejedną tonę soli, by zakonserwować każdy z pięćdziesięciu tysięcy, rozpieprzonych po całym kontynencie, fragmentów liniowca z salonką.
Tak się składa, że będąc w wojsku, miałem okazję zbierać szczątki SU-21 po katastrofie na poligonie w Nadarzycach. Szczątki pilota również... Niestety. Uwierzcie mi... Roztrzaskany samolot zwyczajnie przestaje istnieć. A gęsty las, w którym się rozbił, prawie wcale nie nosił śladów zniszczeń. Owszem, były pościnane od góry drzewa, ale należało się mocno przyjrzeć, aby to zobaczyć. Tysiące kawałków wielkości paczki papierosów powbijanych było w konary drzew, zakopanych pół metra pod mchem, a roje much informowały gdzie leżą szczątki pilota, z którego znaleziono może połowę... A to tylko niewielki samolot wojskowy z jedną osobą na pokładzie. Niech mi zatem imć Macierewicz nie pieprzy głupot o ogromnej ilości fragmentów samolotu i rozdartych wybuchem skrzydłach, bo gdzie, jak nie w nich, znajdują się zbiorniki z paliwem? Rzygać mi się chce od karmy dla plebsu, która nie ma o takich sprawach zielonego pojęcia. Oczywiście mogę, nawet  lubię, nabijać z głupoty ludzików z PiS-u, rzecz w tym, że dociera do mnie powoli, że owa karma, to nie tylko nie tylko głupota, ale też zwykłe skurwysyństwo. Obiecałem sobie nie kląć! Przestańmy zatem patrzeć na świat przez pryzmat naszych ograniczeń i wybierzmy uśmiech. Wszak to chyba Napoleon powiedział, że należy zacząć się bać dopiero wtedy, kiedy przestają nas przeklinać, a zaczynają się z nas śmiać.
A propos...
Sztaudynger napisał taką fraszkę:
- O Ty, który ustalasz nam gaże!
  O Ty, co podnosisz nam stawki!
  O Ty, mój przełożony!
  Z lewej do prawej nogawki.
Jak widzicie, od niedzieli, staram się nie rzucać mięsem i wprowadzam dyskretny urok niedopowiedzeń.

wtorek, 8 kwietnia 2014

No i pora wrócić do religii...
Mimo marudzeń szwagra, abym jej nie tykał.
A niby dlaczego?
To część naszej kultury i chyba wolno mi mieć o niej swoje zdanie... Zasadnicze pytanie jest takie...
Do czego jest nam ona potrzebna?
Argumenty, że babcia wierzyła, mama, to i ja muszę wierzyć, niespecjalnie mnie przekonują. Mama wierzy, a ja nie, i co z tego? Mam się czuć gorszy?
Kiedy mój syn szedł do komunii było straszliwie gorąco, mały kościółek i od groma luda. Twarze wszystkich wyrażały tylko jedno: Niech się to wreszcie skończy! Ale gdzie tam!!! Proboszcz nie wychodził, a myśmy się pocili w czerwcowym skwarze. Taka socjotechnika chyba... No, ale kiedy już raczył się pojawić, to od razu zaczął obrażać, bo jego pierwsze słowa brzmiały tak:
- Nie może być dobrym Polakiem ten, kto nie jest dobrym katolikiem - zagrzmiał z ambony.
- Głupi, stary, piernik!!!
Powiedziałem to na głos przyklejony do sześciu przepoconych sukienek i garniturów. Myślicie, że była jakaś reakcja? Otóż nie było! Jaka szkoda, że tylko ja miałem odwagę powiedzieć to, o czym myśleli wszyscy.
No tak... Nie wypada przecież krytykować proboszcza!
Lata wcześniej był chrzest. Zgodziłem się na niego po marudzeniu rodziców, syn miał około roku.
Ksiądz po wyjściu z zakrystii zaczął od oczywistej sprawy w takiej sytuacji. Jak mamy głosować w najbliższych wyborach. Oczywiście na ZChN. Oczywiście!
Syn urodził się w jak najbardziej prawidłowym terminie. Rok po ślubie, no niespełna... Aby jednak mieć niewątpliwą satysfakcję ze zdolnego dziecka, musieliśmy wcześniej przejść szkolenie przedmałżeńskie.
O dziwo!
Minęło już ćwierć wieku, a owe nauki wciąż odbywają się na terenie kościołów! Jawne zaniedbanie ze strony Kurii.
Moja sugestia jest taka: Wynająć tysiąc szkół, armię katechetów i na koszt państwa opowiadać jak to cudownie uprawiać seks raz do roku.
Takie szkolenia, poza indoktrynacją, mają setki innych plusów. Odciągają od bezeceństw, bezmyślnego łażenia po supermarketach, zakupu prezerwatyw w promocji, arbuza albo jogurtu. Nie wspomnę o napojach wyskokowych. Można także sprzedawać brom po cenach konkurencyjnych. Pomysłów jest dużo.
Za to ślubu udzielił nam nawalony ksiądz. No tak bywa, w końcu woda nie wódka i nie można pić jej litrami! A jak człowiek spragniony...
Jak na razie, na pytanie: Do czego potrzebna nam religia? - należy odpowiedzieć: Słuchać i nie ważyć się krytykować!
Ciąg dalszy nastąpi...




poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Weekend się skończył, a wraz z nim wymówki żony o fali wulgaryzmów w moich ostatnich blogach. Nie żebyśmy się kłócili ostatnie dni, ale swoje musiałem usłyszeć. I prawda ci to, narzucałem trochę mięsem, winnym się jednak nie czuję. Mało tego, ostrzegam na przyszłość, że problem kiedyś powróci. Zakładam, że dostrzegliście w moich wpisach pewną prawidłowość, ale, tak na wszelki wypadek, wyłożę ją czarno na białym. Organicznie nie cierpię głupoty! Kontakt z nią powoduje u mnie  wzdęcia, zgagę i syndrom Tourett'a w jego krystalicznej postaci. Reszta to tylko jej konsekwencje. Wierzcie... Jest mi całkowicie obojętne, kto się czym żywi, jakie ma poglądy polityczne czy dokąd jeździ na wakacje. Jeżeli jednak musi się tym pochwalić to... - na Boga!
Dlaczego nie wykaże odrobiny wysiłku w przekazanie tego w mniej kompromitującej dla siebie formie?
Powody mogą być dwa.
Nie umie, albo doszedł do kresu swoich intelektualnych możliwości. Jeżeli nie umie to, częściowo... rozumiem, mógłby jednak nad sobą popracować zanim się ośmieszy, ale jeśli tylko go na to stać, to wpada w moje szpony; dokładając kolejną cegiełkę do piramidy szerzącego się debilizmu, którym coraz bardziej pozwalamy się epatować, dajemy ciche przyzwolenie na eskalację. Dość tego! Internet zawładnęła kolonia ćwierćinteligentów roszcząca sobie prawo do wypowiadania się na każdy temat. Socjologicznie i medycznie to pewnie temat na kilka doktoratów, ale ja doktoratu nie napiszę i dlatego nie muszę rozkładać na atomy powodów zmniejszania się ludzkich mózgów. Zaraz wytkniecie mi brak pluralizmu... A może zwyczajnie mam dość prostytuowania inteligencji? Może, zamiast dawać przyzwolenie na wielość, choćby najgłupszych poglądów, zacznijmy je tępić i ośmieszać? Może właśnie dlatego czasem puszczają mi nerwy? Wiem, że, od czasu do czasu, nie potrafię utrzymać stonowanej formy wypowiedzi, ale, do jasnej cholery! Czasem nie wolno mi tego robić! Krzywe zwierciadło opisywanego przeze mnie świata wynaturzają znacznie bardziej sami krytykowani.
Różnica jest taka, że ja robię to z pełną świadomością!

piątek, 4 kwietnia 2014

To oryginał!
- Witam wszystkich  
Po zamieszkaniu w internacie moja dieta uległa diametralnej zmianie. Obiady to zazwyczaj ziemniaki z surówką, śniadania i kolacje w postaci kanapek z serem... Dlatego wychodzę do Was z prośbą o propozycje posiłków, które mogłabym przygotować w niedzielę, a byłyby zdatne do spożycia chociaż do czwartku. Niestety, nie mam możliwości użycia lodówki.
Mam nadzieję, że mi pomożecie.

- Jako doskonały kucharz odpowiadam...
Kup se arbuza i zakop w ogródku.

“Pacyfizm jest równie głupi jak wegetarianizm, ale znacznie od niego szkodliwszy" - Robert Winnicki na ogólnopolskiej pielgrzymce narodowców na Jasnej Górze w Częstochowie.

- Zrobię ci ekologiczny granat, wsadzę w dupę i odpalę go z kopa.

Uwaga! Poszukujemy zweganizowanego perkusisty lub perkusistki. Jeśli pasuje ci nasza muzyka i czujesz się na siłach, żeby zagrać równo z komputerem, skontaktuj się z nami!

- Perkusja z liści bananowca, pałeczki z marchewki. W przypadku perkusistki ziszczające się wreszcie marzenie o marchewce, która umie zarabiać. 


szybkie pytanko:
weszłam w posiadanie napoju orkiszowego "hurtownia bios". taki w takim srebrnym opakowaniu. Jest on biały, ale wygląda jakby było w nim kakao. Czyli jest biało brązowy. Moje pytanie - czy jest to normalne, czy może jest zepsuty?


- Jeśli taki w takim opakowaniu to otwieraj! Jak poczujesz zapach kakałka to się nie zepsuł.


- Zapewne najbardziej kojarzysz Leonarda Da Vinci z jego obrazem "Mona Lisa"? 

A czy wiesz, że słynny malarz i wynalazca regularnie odwiedzał targowisko we Florencji i wypuszczał zwierzęta stłoczone w ciasnych klatkach i uprzedzając wrzaski oburzonego handlarza, płacił mu za każde uwolnione stworzenie? 

Leonardo był także jednym z niewielu wegetarian żyjących na przełomie XIV i XV wieku!

I pomyśleć, że tego typu postawa jest dla większości nie do przyjęcia nawet w obecnych czasach....

„Już w najmłodszych latach wyparłem się jedzenia mięsa. Kiedyś przyjdzie taki czas, że ludzie tacy jak ja będą patrzyli na mordowanie zwierząt w taki sam sposób, jak na mordowanie ludzi”




Aaa!!! To o tego daVinciego chodzi z przełomu czternastego i piętnastego wieku!!! Bo ten od Mony Lisy, to żył sto lat później. Tamten to był gościówa, szkoda, że historia o nim zapomniała, ale od czego mamy Was, pędzonych brokułami i czekoladą amatorów - historyków. 


Oczywiście wegetarianizm powinno się traktować jako etap na drodze do weganimu 


- Oczywiście! Później to już tylko Vega w konstelacji Oriona.


Wśród wielu osób wciąż pokutuje pogląd iż istnienie "lepszych i gorszych olejów" należy interpretować, że w takim razie powinniśmy spożywać te lepsze. Tu jest ciekawy artykuł, który na przykładzie oliwy z oliwek trafnie opisuje sytuację, że analogicznie istnieją gorsze i lepsze papierosy, więc wychodzi na to żeby być zdrowym powinniśmy palić te lepsze. http://www.pritikin.com/your-health/healthy-living/eating-right/1103-whats-wrong-with-olive-oil.html


Widziałeś kiedyś oliwę z jabłek? Oliwa to zastrzeżona nazwa dla oleju z oliwek. Ale to tylko tak do wiadomości tych osobników z samym dobrym cholesterolem. Pewnie po oliwie z oliwek. 


mam pytanko ok kilku dni gdy była ladna pogoda wzielo mnie na alergie nigdy nie cierpialam na taka dolegliwosc moje pytanie brzmi czy to moze dlatego,ze od jakiegos czasu nie jem produktow odzwierzecych?moze jest cos co powinnam jeszcze zazywac bo jedynie co to wzbogacam się w wit b12 ...


- Piąchopiryna z rana, lekcja polskiego w południe i walnięcie czołem w parapet zamiast paciorka.


Zenon Ryszarad Kakowski
posłaniec światła, zwiastun świtu, przewodnik ku jasności, psychoterapeuta, energoterapeuta, ekolog, eko – nomista, obrońca praw człowieka, wegetarianin, obrońca praw zwierząt, dziennikarz niezależny od polityków, od kapitalistów i od księży, z przekonań samorządowiec zaprasza do przeczytania tekstu kuriera z mrągowa.


Ty Kutasie...


Ale się ubawiłem!
Będę drążył ten temat, bo aż szkoda nie zbierać z tak żyznego poletka wegetariańskich plonów.


Mam jeszcze jedną perełkę!


Witam, w związku z tym, że człowiek na diecie wegańskiej powinien suplementować witaminę B12 oraz D, czy psu na takiej diecie również powinniśmy suplementować te witaminy?


Kup wasabi i wysmaruj mu jaja, a będzie bardziej szczęśliwy niż na twojej diecie z suplementami.









No nie, muszę o tym napisać!
Facebook aż roi się od szaleńców. Dziś trafiłem na wegan i wegetarian i ich zachwyty nad wyższością warzyw nad mięsem. Muszę to przytoczyć...
Codziennie powinieneś jeść:
1. Pomidor, bo...witamina C i potas
2. Szpinak, bo... działa przeciwzapalnie
3. Awokado, bo... obniża cholesterol
4. Jarmuż, bo... bogaty w żelazo
5. Grejfrut, bo... wspomaga wątrobę
6. Kasza jaglana, bo... odkwasza organizm
7. Papryka, bo... bogata w przeciwutleniacze
8. Czosnek, bo... antybakteryjny
9. Ogórek, bo... nawadnia organizm
Nie chcę, a właściwie chcę, być złośliwy. Wyobrażacie sobie zapach wieczornego pierdnięcia po takiej diecie? Kolor i konsystencję Waszego wyczekanego do dwudziestej stolca? To zmieszajcie te produkty do kupy w jednym garze, weźcie blender i przeróbcie to na niemowlęcą papkę. Ja dodałbym do smaku solidny kawał cegły i wlał to między dwa dębowe liście. Zawinął ekologicznym sznurkiem, pieprznął tym o ścianę i zlizał, bo... zabrakło mi wapna.
Zajmijmy się wreszcie tym, co tygrysy lubią najbardziej.
Religią...
Z moich wpisów chyba można wywnioskować, że jestem ateistą. No, jestem! Doskonale obywam się bez sił nadprzyrodzonych i wszystkie opowieści o Bogu kładę miedzy bajki. Uważam, że życie poświęcone na permanentne modły do... (no właśnie, do kogo?), to zbyt duże ryzyko zmarnowania naszego czasu, którego znowu tak wiele nie mamy. Ktoś dowcipnie zauważył, dlaczego im dłużej żyjemy, tym bardziej lata wydają się nam krótsze, otóż...
Mając lat np. dziesięć... następny rok jest jedną dziesiątą życia, a mając sześćdziesiąt? No właśnie... Ja mam trochę inną teorię.
Dwudziestolatkom zwisa i powiewa czy mają pościelone łóżko, albo co zjedzą na obiad. Rokrocznie wyjeżdżają na wakacje, zimowiska czy weekendy. Zalewają się w Pubach, rozrabiają, zakochują się i piszą wiersze, słowem: mają co pamiętać i o czym opowiadać. Im człowiek starszy, tym mniej szaleństwa w jego życiu. Niedziela: rosół; poniedziałek: pomidorowa; wtorek: mięso z rosołu z ziemniaczkami i surówką; Środy i czwartki to dni szaleństw! A może grochówka albo karczek? Ale piątek to ryba, zaś sobota - barszcz! Zamykamy kulinarne koło schabowym popchniętym niedzielnym rosołem. Może w skali miesiąca nie jest to problem, ale jeżeli tkwimy w tej stagnacji przez lat dwadzieścia? Jeżeli przez kilkadziesiąt lat wstajemy na 8 do roboty, w której tkwimy do późnego popołudnia, aby po powrocie zaliczyć debilny serial, wiadomości i "Taniec z Gwiazdami", to co my mamy pamiętać??? Każdy rok rozmieniamy na 52 tygodnie, z których czasem dwa spędzamy w Ustce. I tylko to zapamiętujemy. Talerze zawsze w tym samym miejscu, łózko pościelone, manna na śniadanie. Howgh! (Jak mawiali Apacze). Jak można łatwo policzyć, skracamy rok do, z górą, trzech tygodni. Jedną z niewielu rozrywek są pogrzeby i wizyty świadków Jehowy. Jednych nie sposób uniknąć, drugich tolerować (to zwyczajowy pogląd prawdziwych katolików). Ja czasem lubię z nimi pogadać, mimo że mnie wkurzają patrzeniem na świat przez pryzmat Biblii. W sumie nie wiem czy sprowadzanie życia do pomidorowej nie jest jeszcze gorsze...
Potraktuję tego posta jako wstęp do dalszych, bo zrobiło się cholernie późno. Ciekaw jestem Waszego zdania w tematach bardziej, lub mniej, egzystencjalnych... ;)
Dobranoc.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Z powodu awarii mojego auta, przemieszczałem się kilka dni środkami komunikacji miejskiej i doszedłem do wniosku, że telefony komórkowe wymyślono dla podróżujących nimi pań. Tak mniej więcej trzy na osiem, tuż po wejściu do tramwaju, sięgają do swoich przepastnych torebusi po telefon i zaczynają gadać. Banalność tych rozmów wręcz straszy. Na dodatek owe komórkomanki mają, delikatnie mówiąc, donośne głosy, tak że słychać je z każdego miejsca w pojeździe. Ostatnio dowiedziałem się ile trudu wymaga złożenie reklamacji na buty za 263 złote. Biedaczka kupiła najdroższe w sklepie, w których spokojnie powinna przechodzić do emerytury, a tu masz ci los... Po 4 miesiącach coś pieprznęło i bidulka została na bosaka. Darła się na cały autobus, że poda ich do sądu, straszyła nawet Urzędem Skarbowym. Najzabawniejsze było to, że rozmawiała z koleżanką, a nie sprzedawcą obuwia, ale to okazało się dopiero na końcu.
Inna, tuż obok mojego ucha, doprecyzowywała marszrutę do domu i dobre dwa przystanki ustalała szczegóły, który sklep i w jakiej kolejności powinna odwiedzać. Zakładam się o swoją cnotę, że robi to codziennie. Łatwo zorientowałem się także, które z rozmawiających i kiedy będą wysiadać, bo zwykle, półtora przystanku wcześniej, zaczynają się żegnać. To ważna chwila, chałupa tuż tuż, a jeszcze tyle do powiedzenia! Gonitwa myśli rozsadza czaszkę, bo przecież wciąż nie wiadomo co u Andrzeja i czy Irena zamiotła dziś w kuchni?
Jakie to szczęście, że jeżdżąc po mieście autem, nie słyszę o czym tokują ufryzowane damulki w swoich porysowanych SUW-ach! Porysowanych przez te cholernie wąskie bramy, które niczym kat, zastawiają życiodajną przestrzeń przed nimi.
W kabarecie "Dudek" był taki skecz o dwóch Żydach w parku narzekających na swoje połowice.
- Moja żona to cały dzień mówi i mówi i mówi...
- A co ona mówi?
- A tego nie mówi.
Kobity! Litości!

środa, 2 kwietnia 2014

Nie jestem do końca pewien czy zaczyna się, czy kończy, Festiwal Muzyki Alternatywnej? Niezależnie od stanu mojej wiedzy, wysłuchana audycja w "Trójce", wymusiła pytanie: Alternatywna w stosunku do czego?
Inteligencji? Dam przykład...
Pewne żeńskie trio wyśpiewało taki oto tekst:
- Tram ta ram, tram ta ram, tram ta tam, tram ta ram (to muzyka)
I dalej...
- Nie czekam na wojnę (nie wiem jak znak postawić za zdaniem???)
- Tram ta ram, tram ta ram, tram ta ram, tram ta ram (znów muzyka)
- Nie czekam na wojnę!
Oszczędzę Wam dalszego ciągu, bo to chyba wszystko, czego dowiedziałem się z owego ótforó. Tytuł? O dziwo! "Nie czekam  na wojnę". Jakież to odkrywcze...
Pierwsze pytanie jakie mi się narzuca to:
- Jak bardzo nie chcę poznać autorki tej pieśni?
Nie wiem czy podobne odczucia mięli krytykanci impresjonizmu Moneta, Renoira, Cezanne'a czy innego Degasa. Możliwe, że tak, ale prędzej pofrunę do Kostaryki na latającym dywanie, niż przytoczony powyżej kawałek wejdzie do annałów muzyki. Chyba, że alternatywnej. Tam, jak mniemam, możliwe jest wszystko.

Zastanawia mnie czy przydawanie zwierzętom cech ludzkich, zwłaszcza tych, którymi się opiekujemy, trochę nas nie ośmiesza? Setki razy widziałem starsze panie rozmawiające na skwerku z gołębiami, kolega usilnie chce się dogadać z wiewiórką w parku, a ja i żona wydajemy polecenia żółwiowi, mimo że te nic nie słyszą. Zwierzęca inteligencja, jeśli taka w ogóle jest, zazwyczaj bywa szyta na miarę. Nikt, z rozsądnie myślących, nie spodziewa się zatem odpowiedzi od siedzącego na ramieniu szczura, czy chciałby się czegoś napić? Może i psy reagują na słowo 'spacer', ale i my oglądamy się, kiedy ktoś na ulicy głośno zagwiżdże. Ale idźmy jeszcze dalej...
Dostaliśmy kiedyś paproć. Była za duża do mieszkania kuzynki, a u mnie przestronnie i wysoko. Wszystko było ok do czasu, kiedy to żona zdeklarowała się stojąc obok rzeczonego zielska:
- Nie lubię jej!
Palma zaczęła marnieć i, może po dwóch miesiącach, poszła do śmieci. Idźmy jeszcze dalej...
Pewnej zimy przejeżdżałem obok cmentarza i na serii łagodnych zakrętów auto wpadło w poślizg. Szalone kontry kierownicą niewiele dawały, waliłem moimi drzwiami prosto w drzewo. Może dwa metry od niego auto nagle złapało przyczepność i, jak gdyby nigdy nic się nie stało, pojechałem dalej. Na tym cmentarzu, tuż za płotem, leży moja babcia...
Chyba większość z nas może opowiedzieć podobne historie.
Lubimy się trochę bać, wierzyć, że rozumie nas nasz hodowlany skorpion, a fikus lepiej rośnie przy utworach Mozarta. Nasza potrzeba wiary w nieistniejące jest już genetyczna.
Wróćmy teraz do początku. Opublikowałem trzy fraszki Andrzeja Waligórskiego z cyklu "Bajeczki babci Pimpusiowej". Życie kolibrów i oślic raczej jest dla nas mało zabawne... Ale wystarczy dodać szczyptę cech ludzkich i pokładamy się ze śmiechu.
A co by było gdyby tak wszystko odwrócić...
- Kazia! Ten mój Stefan to taki zaradny i oszczędny! Wyrzuciłam stary kij od szczotki, a on przyniósł go w zębach!
Albo...
- Moja kochana Zuzia tylko raz wypadła z okna i już od pięciu lat nie łazi po parapetach!
I jeszcze...
- Jak Czesiek był we Francji na gastarbajcie i wracał nawalony przez las - walnął dziobem w ściółkę. Niby nic, bo zawsze przychodzi poobijany z roboty, ale tylko tam wyczuł wśród mchu trufla za osiemset Euro. I co? Można dorobić?
- A moja babcia nie wspina już się po firance od czasu, kiedy przywalił ją karnisz.
Lepiej rozmawiajmy z królikami... To mniej żenujące.