niedziela, 12 października 2014

Secesja to jest to!

Fakt, że nie kręci mnie futbol, jest już ogólnie znany i nie widzę sensu go drążyć. Wielogodzinne wydzieranie się w jakimś Pubie: "Polska, Biało-Czerwoni!", przypomina mi pojenie się Colą w celu uzyskania sraczki. Omijam wielkim łukiem ludzi, którzy preferują ten rodzaj rozrywki. Poza tym... Każdy mecz, z udziałem Polaków, który oglądam, jest zazwyczaj ich sromotną klęską i mam wręcz wyrzuty sumienia, że to przeze mnie... Olałem wczorajsze spotkanie z Niemcami jak najbardziej świadomie i wybraliśmy się z żoną na festiwal światła. Niedoinformowanych śpieszę poinformować, że chodzi w nim o to, aby zachwycać się komputerowo wygenerowanym obrazem zmieniających się wizualizacji istniejących budynków. To całkiem efektowne i chwała twórcom, że to robią. Pokazanie architektury secesyjnej Piotrkowskiej jest warte zadanego sobie trudu i wypada ją umiejętnie podsuwać ludziom, którzy na co dzień nie zadzierają głów powyżej parteru. Rzecz ma się podobnie z "Nocą Muzeów", które świecą zwykle pustkami. Wczorajsza próba ukazania urody jednej z najważniejszych ulic w Polsce, była ze wszech miar udana. Może z wyjątkiem... dzikich tłumów, które, darmowe obcowanie ze sztuką potraktowali nad wyraz poważnie, zawalając Piotrkowską do granic przyzwoitości. Aż dziw bierze, że jej szerokość nie uległa zmianie! Perełką na torcie był koncert Urbaniaka. Niestety, podany w oparach dwutlenku węgla z tysięcy wydechów oglądających i setek zapachów perfum z szyj ufryzowanych dam - trudny do zniesienia. Szukając wytchnienia udaliśmy się do strefy restauracyjnej znanej jako Off Piotrkowska. Niestety, każdy dostępny tam taboret i krzesło ogrzewał już jakiś tyłek, aż wreszcie... Usłyszeliśmy dziwne brzmienia z knajpy o wdzięcznej nazwie "Mec Mu". Były tam trzy rodzaje piwa i Senegalczyk za kontuarem. A może nie był to Senegalczyk? Afryka mi to wybaczy. Zaś owe dźwięki wydawał z pewnością Senegalczyk Mamadu z gitarą. Towarzyszyło mu dwoje Polaków wystukujących performerskie rytmy na dziwacznych garnuszkach z muszelkami i dzwoneczkach afrykańskich owiec. Puściłbym Wam próbkę ich muzyki, ale nie umiem jej wgrać. Ów afrykański rastafarianin z czarującym uśmiechem, siwą brodą i wagą oscylującą wokół marzących o podobnej wadze kobiet, wydawał z siebie dźwięki przypominające mi język francuski połączony z wyciem rodzącej pod wodą słonicy. Sądzę, że było to suahili, a może jednak rodząca słonica? Tak czy owak biłem mu brawo nawet gdyby okazało się, że w każdym słowie mnie obrażał. I jak to pisał Kurt Vonnegut: trio to wyglądało tak:




Cholernie podobał mi się ich występ! 
Zwiedzając różniste kraje wiemy, że należy jadać w knajpach, w których stołują się autochtoni. To gwarancja jakości. U nas jest inaczej. Preferujemy żarcie z niezrozumiałymi opisami, najlepiej w dziwacznych językach czując się dowartościowani, że oto, w krainie schabowego z mizerią, uraczymy się czymś wykwintnym rodem z Tunezji czy Zimbabwe. Mamy głęboko w dupie pomidorową z ryżem i naleśniki z grzybami. Czemu, jestem niemal pewien, że żaden Florentyńczyk nie przyszedłby do polskiej knajpy powstałej na Piazza San Giovanni na bigos i mielonego? 
I tu muszę opowiedzieć pewną historię. 
Bodajże w roku 1976 postała w Łodzi pierwsza pizzeria Papa Lolo. Nowość. Na pizzę czekało się w kolejkach wychodzących na zewnątrz. Byłem tam częstym gościem. Któregoś razu wszedł do niej pewien wygłodniały rolnik z pytaniem co może zjeść... Pizzę... Zamarł. Jego małorolne zwoje mózgowe zostały przeładowane. Pizza? Co to do diaska? Kojarzy się jakoś erotycznie więc pyta: A jaki bigos jest? 
Papa Lolo się zejszczał w najnowszą linię marszczonych jeans baggy boyfriend biodrówek w kolorze wiśni. Tyle razy chrzanię moim braku poszanowania dla tego, co szumnie nazywamy polskością... Ja o tym tylko chrzanię. Ale my przecież wcale nie chcemy w Polsce czuć się Polakami. Chcemy zatruwać nasze wątroby jakimś importowanym świństwem od MacDonalda i żłopać Colę patrząc jak nasze najukochańsze kobiety obrastają w amerykański tłuszcz! Wszak kochanego ciałka nigdy dosyć! O sole mio! 
Już wolę wyciućkany maniok z sałatką z jąder wielbłąda.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz