niedziela, 5 października 2014

Impreza...

Jakoś ze dwadzieścia lat temu stałem się właścicielem auta Mazda 626. Pełen wypas. Kochałem to auto, nie psuło się, było śliczne i komfortowe. I duże, jak lubię. Przemierzyłem nim kilkadziesiąt tysięcy kilometrów i nigdy nie zajrzałem pod maskę. Po jego zakupie, na kredyt zresztą, opiliśmy je w nieistniejącej już chińskiej knajpie. Być może dlatego dlatego nigdy mnie nie zawiodło... Po nim przesiadłem się do Volvo, którego zakup również uświetniła jakaś knajpiana feta. Dziesięć lat bezawaryjnej jazdy... I jak tu nie wierzyć w zbawczą moc alkoholu na bezawaryjność? Jestem niemal pewien, że moja dzisiejsza parapetówa zaskarbi w świecie, w który nie wierzę, jakieś fluidy, pozwalające nam przemieszkać ileś następnych lat bez awarii i nieoczekiwanych stresów.
Imprezka była udana, część gości wyszła tanecznym krokiem, reszta równo, ale z uśmiechem na ustach. Prawidłowo. Mnie samemu kręci się lekko w głowie i nie wiem czy wymyślę dziś coś mądrego. Darujcie mi. 160 wpisów i jedno potknięcie to i tak niezła średnia. Była jedna sałatka z pora, druga z piersi kurczaka, tatar, kilka standardów i risotto z kurkami. Jakaś wódka i kilka gatunków win. Wynik? Nie mam siły pisać. O myśleniu nawet nie wspomnę. Jutro niedziela, a ja muszę od rana do pracy. Spadam więc najkrótszą do wyrka.
Dobranoc :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz