Na tym tle zaczynam rozumieć ideę pisania listów. Miłosne zaklęcia, czytane w blasku drżącego promyka świeczki, o wiele mocniej drażniły zmysły niż dzisiejsze farmazony z hamburgerem w zębach i odbijającą się colą z przepony. I wyobraźnia działa wówczas inaczej. Miała czas rozpełznąć się po organizmie, sfermentować, czasem nawet wydać jakiś owoc... Osobiste spotkanie było tylko ich dopełnieniem.
Dziś brzmiało by to jakoś tak...
- Ach, Gosieńko Ty moja ukochana, cóż mam dziś kupić na obiad? (Zakładamy, że poczta działa z prędkością światła).
- Ach Ty Mój mężusiu najmilejszy, będzie rosół. Kury rankiem łaziły jeszcze stadnie po obejściu, ukręć więc łeb jakiejś i wrzuć do garnka, wyrwij kilka marchewek i seler, które to za stodołą rosną, wrzuć do garnka i gotuj. Jak przyjdę to wszystko posolę. Zmiel jeszcze mąki dobrej z kurzym jądrem a wodą, ciasta zagnieć w cienkie plasterki krojąc i do wrzątku wepchnij. Jak przyjdę, to posolę. I niech cię Bóg ma w swojej opiece jak nie upieczesz chleba, bo głodna do dom wracam niedługo. Mój Ci On! Znaczy Ty.
- Duszko Ty Moja! Uwijam się, a i wodę z solą zagotuję abyś wymęczone stopki, siedzeniem w tramwaju, wymoczyć mogła.
- Jadę rowerem. Amen
No i właśnie dlatego jestem entuzjastą technologii wieku dwudziestego pierwszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz