czwartek, 23 czerwca 2016

Wielu lekarzy i jedna zapalniczka

Moje kłopoty ze zdrowiem, mam nadzieję, odchodzą do lamusa, a dziś jest pierwszy dzień, od przeszło tygodnia, że czuję się na tyle przyzwoicie, że mam ochotę nawet coś napisać.
No to zaczynam...
Znalazłem kilka powodów, dla których ludzie wolą być zdrowi. To nie dotyczy wszystkich, bo wielu woli być chorymi i czerpać jakąś masochistyczną satysfakcję z zawracania dupy lekarzom, ustawiania się w gigantycznych kolejkach i pierdzielenia głupot sąsiadowi na krześle obok jaki to on chory i dlaczego przyjechał taksówką. Nie chcę być jednostronny w ocenach, ale z moich dwutygodniowych doświadczeń z naszą służbą zdrowia rzecz dotyczy emerytek z twarzą hieny, które każde zdanie do pani w rejestracji muszą poprzeć akceptującym wzrokiem współ oczekujących. Naoglądałem się tego typu tworów i zdecydowanie jestem za eutanazją.
Ale miałem o zdrowiu.
Pierwszym i najważniejszym powodem unikania chorób jest sama służba zdrowia. To oszalały tygiel bezmyślności i niekonsekwencji; fabryka bałaganu z niewielką dozą geniuszu, że mimo wszystko to jeszcze jakoś działa.
Jestem pod wrażeniem.
Staram się nie korzystać z tej formy leczenia, bo mam ubezpieczenie prywatne.
Gdyby jednak komuś wpadło do głowy, że to jakiś ideał, to wyprowadzam go z błędu. Pięknie wymalowane gabinety z  dyskretną muzyczką w tle, uśmiechnięty lekarz i wizyta o ustalonej godzinie, kryją swoje wady. Lekarzy. Mogą obkleić plastrem przeciętego paluszka i delikatnie wysmarować paluszkiem z maścią piekące hemoroidy, ale wiele więcej nie ma się po nich czego spodziewać. Resztę musi załatwić społeczna służba zdrowia.
Drugim powodem bycia zdrowym jest telewizja. Oglądanie jej przez tydzień z pozycji domowej kanapy rozstraja najtęższy organizm. Mój, od przedwczoraj, zaczyna szczekać na widok pilota.
Pół dnia z programem pierwszym TVP przypomina mi przedzieranie się między wężami w namorzynowych lasach Indonezji. Smród i chaszcze, znikąd pomocy, wody po jaja i feria natręctw. A z maligny wyziewów wypływa hologram pysku Macierewicza; drżący dyskretnymi powiewami fetoru namorzyn, współpracujący z kobietą o twarzy bez wyrazu i słowami: Good Change... Good Change...
Trzeci powód zahacza o codzienność, którą tak namiętnie lubię krytykować...
Wszedłem do "Żabki", chciałem kupić zapalniczkę ięc pytam"
- Są zapalniczki?
- Są, jaki pan chce kolor?
- Biały.
- Nie ma.
- A jakie są?
- Pomarańczowe.
- Może być.
I dostałem pomarańczową zapalniczkę, która wygląda tak:


I powiedzcie sami... Czy dla takich chwil nie warto żyć?









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz