wtorek, 22 lipca 2014

Baca na Świnicy

Jeżeli już musicie pokazać swojemu dziecku jak wygląda swobodny lot w drodze na Zawrat, to polecam Tatry. Nie wiem czy żyje tam jakiś baca, który wie ile jest tam stawów ze słowem "Zmarzły" bądź "Czarny" w swojej nazwie. Nikt także nie zrozumie czy Byrcyn od Bachledów to też Gąsienica, czy może jakiś Córuś-Bułecka-Ciaptak z Karpielów. Boliwijska telenowela.
Wszedłem do jednej knajpy na Krupówkach, stare czasy...
Z zewnątrz: ciężka rudera, zamiast drzwi kraciasty koc, wewnątrz fruwające ciupaski, za kontuarem janosikowa Maryna po zbiorowym gwałcie murgrabiowych hajduków. Poczułem się jak hrabia Horvath w objęciach Walusia Kwiczoła, ale cóż, należało zachować twarz. Siedliśmy z kolegą przy czymś, co, od biedy, można było nazwać stołem, i zamówiliśmy po piwie. Na chwilę zrobiło się cicho. Jeden zbójnik, zdaje się, że to był Gąsior, z twarzą poharataną czekanem łypnął na nas złowrogo i ruszył w naszą stronę. Przeleciał mi cały siedemnasty i ostatni, jak mniemałem, rok życia. Ten jednak przysiadł się do nas, oparł łokcie o stół i chuchnął. W sumie to już byłem po jednym piwie. Nie opowiem o czym mówił, bo ani on nas, ani, tym bardziej, my jego, nie kumaliśmy ni w ząb, ale, na wszelki wypadek, śmialiśmy się kiedy on rechotał. To historia bez morału, ale rozumiem strach weneckich kupców przemierzających bursztynowy szlak bez obstawy.
Przelazłem całe Tatry kilkukrotnie i cholernie lubię ich survivalowe ciupaski. I pizzę w Białce Tatrzańskiej. Ich dwulitrowe kufle z podwójnym uchwytem wypełnione schłodzonym piwem z dębowej beczki, które po szybkim wypiciu kołysze się w rytm kroków do kwatery. Tak, przepadam za górami, ale tylko latem, bo żaden ze mnie narciarz.
Kiedyś, dawno, zsunąłem się zimą po kilku zboczach i uważałem się za, jakże by inaczej, Bachledę. Mój ostatni wypad do Zakopca, wczesną wiosną i sztucznym śniegiem na Szymoszkowej, omal nie przypłaciłem życiem. Co? Ja nie zjadę z samej góry? Ja?
Na widok przepaści, syn wziął deskę pod pachę i zaczął schodzić.
Ja nie zjadę?
Jeden nieudolny drift w prawo - gleba, drugi w lewo - gleba. Po godzinie mordęgi zatrzymał się koło mnie jakiś staruszek i mówi: Panie! Jadę tu trzeci raz, a Pan wciąż w tym samym miejscu?! O! Ładna rana na dłoni!
I pokazał mi jak się skręca.
Mój wrodzony geniusz, strach przez zmrokiem i obawa przed szlochającą do telefonu żoną, wzywającej GOPR do idioty, pozwolił mi się nauczyć kilku manewrów i ocalić resztki honoru, bo dziadek czwarty raz mnie już nie przegonił. A może skończył mu się karnet na wyciąg?
Obśmiałem trochę wakacje nad morzem, ale to nie jest mój żywioł, podobnie jak narty. Nudzę się nad Bałtykiem jak diabeł na pokucie, wszędzie płasko i głośno, a z ryb to najbardziej karczek.
Płynęliśmy przełomem Dunajca i flisak, czy jak mu tam, opowiedział historię jednej wycieczki. Szli i szli aż w pewnym momencie do Dunajca spadł im przewodnik. Nie było tragedii, zeszli z gór i w kiosku kupili nowy.
Takich historii nie usłyszycie od ratownika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz