piątek, 12 września 2014

Będzie ładnie!

Remont własnej chałupy to orka na ugorze. Nie dość, że za to nie płacą, to jeszcze ma się dwóch szefów, którzy zawsze wszystko wiedzą lepiej. Jak to szefowie. Na dodatek dom przypomina scenografię "Twistera", co krok leżą jakieś szmaty, o które koniecznie należy wycierać buty, zaduch schnących ścian jest gęsty jak miód spadziowy, a każdy początek rozmowy zamienia się w kłótnię. Trzy noce spałem na jakimś erzacu kanapy, bolą mnie wszystkie kości i dupa, że o kręgosłupie nie wspomnę. Chwalić Najwyższego, że powoli wychodzimy z tego syfu, i część mieszkania zaczyna przypominać miejsce do życia. Dziś wreszcie uwalę się na normalnym łóżku licząc, że wreszcie moja krew zacznie kursować nie tylko w nogach, a jutro zjemy zupę z przedwczoraj. Jeśli nie wyrośnie na niej trawka... A jeśli już, to może chociaż taka, którą da się zajarać? Nigdy nie pędziłem maryśki na fasolkowej i mogę nie wiedzieć. I jeszcze jedno...
Telewizor w sumie działa, ale łóżko stoi do niego tyłem wciśnięte między fotele i drabiny, gustownie otoczone foliami; na laptopa mam miejsce tylko w kuchni pomiędzy gitarami i lustrem, a smak zakurzonego chleba nie poprawia żadna ilość masła ani wędlin.
No tak... Śmiejcie się dalej!
Wicie, rozumicie, że produkcja nowych wpisów na bloga będzie jeszcze jakiś czas kuleć, bo nawet prędkość mojego laptopa spadła do możliwości obliczeniowych ZX Spectrum z 1986.
I jaka jest na to wszystko rada?
"Żabka", zimny Okocim i lulu.
Z nadzieją wyśnienia rajskiej plaży, kwiatków we włosach i pół litrowego drinka z parasolką i dwoma... A co mi tam! Dziesięcioma rurkami!
Amen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz