sobota, 27 września 2014

Skumbrie w tomacie...

Remont własnej chałupy daje satysfakcję, ale dopiero po jego skończeniu. Mam już tę satysfakcję; od poniedziałku odpoczywam w pracy. Że też, cholera, tam można odpocząć, a w domu nie, to jakaś niezgłębiona tajemnica, której nie mogę rozwiązać. Kiedyś we Włoszech ugotowałem kapuśniak. Większość składników przywieźliśmy z Polski, zrobiłem wszystko tak samo, a smakował inaczej. Jakaś inna woda czy ki diabeł? Tamtego tyż nie pojmuję... Podobnie do zachowania dziadków, którzy wiecznie zrzędzili, jak to ten Łukaszek się napracuje! O laboga! A my to, w mordę, łaziliśmy za Łukaszkiem z pejczem i gwierą i jeśli tylko zlazł z drabiny, to plecy spływały mu krwią? Ach te dziadki... Dla nich dwudziestopięciolatek to wciąż jakaś nieudolna dziecinka, nad którą należy się jedynie użalać. Tak czy owak, Łukaszek pożegnał się z Polską na trzy i pół roku, przeprowadzając się do Anglii i wróci jako pan doktor. Nie wiem zresztą czy wróci, bo ja, na jego miejscu, olałbym ten znerwicowany przesmyk między Bugiem a Odrą bez sentymentów. 
Wyobraźcie sobie polskiego doktoranta, powiedzmy jakiegoś renomowanego UJ, którego stać na wynajęcie domu (nie mieszkania!) do spółki z kolegą, w centrum Krakowa, bo blisko na uczelnię... I niech ów doktorant żyje tylko z pisania swojej pracy... Nie jedząc surowej brukwi na wodzie z kałuży i oświetlając własną przyszłość ogarkiem skradzionej świecy. 
Pojechałem kiedyś do Danii swoim Hyundaiem z dowodem od Volvo. Walnąłem ponad trzy tysiące kilometrów. Minąłem z setkę radiowozów i kilka granic. Zorientowałem się miesiąc po powrocie, w trakcie przeglądu Hyundaia. Opowiedziałem historię sąsiadowi, a on wyrzekł jakże prorocze słowa: I co? Można?
Ano można... Nie można jedynie wytłumaczyć naszym kacykom, że bogaty obywatel to bogate państwo. Inaczej się nie da. Rozgłaszajcie tę oczywistą oczywistość wszem i wobec to może mój syn zapała kiedyś chęcią powrotu do kraiku uzależnionego od nerwicy natręctw i fobii jego dysydentów. Przecież żaden z nich nie miał nigdy niczego wspólnego z prowadzeniem własnej działalności gospodarczej! Powierzanie takim ludziom sprzedaży marchewki na targu zaowocuje natychmiastową plajtą! Który właściciel kurzej fermy obudził się rano z genialnym planem zwiększenia masy kurcząt poprzez zmniejszenie ich żywnościowych racji? Tak próbuje robić się z nami. Nie bronię tutaj górników. Są dla mnie reliktem socjalizmu i, podobnie do Was, jak myślę, nie interesują mnie ich problemy, bo jeżeli na ich marchewki nie ma popytu, a w zakładzie funkcjonuje sto dwadzieścia związków zawodowych, to pies ich j...ł. Który związkowiec ulituje się nad losem jednoosobowej firmy handlującej mydłem na Kaszubach? Pies ich j...ł.
Chcieliście Polski, no to ją macie.
Skumbrie w tomacie...
Od pół wieku męczę się w tej oazie jedynych nieomylnych w swojej omylności i mam prawo krytykować głupotę. Ale cóż z tego, że obraziłem już każdego prominenta powyżej dzielnicowego? Zero reakcji. Jakby to było miło obudzić się w środku nocy z lufami karabinów przy nosie w dłoniach zamaskowanego szwadronu dzikich kaczek pod dowództwem generała Macierewicza. Żaden erotyczny sen nie wzbudziłby we mnie bardziej entuzjastycznej reakcji!
Jak widzicie, remont chałupy wpływa fatalnie na obraz świata.
Może już skończę, bo po cholerę jeszcze bardziej się denerwować...
Jutro będzie weselej.
Dobrej nocy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz