Gdybym chciał być bardzo złośliwy, skomentowałbym ją kilkoma fotkami, które wyglądałyby jakoś tak:
Ale nie jestem...
Bo Brytole, mimo wszystko, czasami coś jedzą. Nie bardzo wiem co, bo w ichnich sklepach rzadko kiedy uświadczyć można czegoś, co w naszym rozumieniu uchodzi za jedzenie. Można, ale tylko czasem, dostrzec na sklepowych półkach coś na kształt kanapek, nie wiedzieć dlaczego wyłącznie trójkątnych, ale niech tam. Niech se bedom trójkątne. Mnie tam rybka. Problem zaczyna się w momencie, w którym taką zblazowaną formę piramidy Cheopsa ( kurde... Egipcjanie znali "ch"), wsadzi się do gębowego otworu i zacznie memłać. Okazuje się, że z czymkolwiek ona by była, zawsze smakuje jak przechodzony kalosz.
Za drobne pięć funciaków można także nabyć formę krótkiej bagietki wypełnionej breją przypominającą pasztet, a smakującą dokładnie tak samo jak owinięty nią papier.
Ponoć nasz kubki smakowe wyczuwają pięć smaków.
Słodki, gorzki, słony, kwaśny i umami. Ten ostatni można ponoć wyczuć w pomidorach, ale generalnie przypisywany jest owocom morza, na które reaguję tak:
Owoce morza wyglądają zaś tak:
Bystry obserwator dostrzeże w tle, że po drugim podejściu odważyłem się wejść do owej świątyni zagłady mojego nosa i wytrzymałem blisko dwie minuty.
Z jakąż zatem rozkoszą odkryliśmy w Edynburgu knajpę, w której serwują szkocką kaszankę, wabiącą się haggis, z pyrami... i czymś, co kojarzy mi się wyłącznie z Auschwitz, a nazywaną po naszemu: brukiew.
To jest to żółte po środku i ma smak kalafiora. A w połączeniu z sosem z Whiskey jest wręcz smakowite. Na Guinnessie z haggisem da się zatem, na Wyspach, pewien czas przeżyć. Wprawdzie, w akcie desperacji, poprosiłem o pomoc czynniki nadrzędne...
... ale kostucha mnie olała. Za Funta.
Co mi było robić... Okrężną drogą udałem się do Irlandii po pomoc.
I właśnie tam, na krańcach Europy, w Galway...
Podróże kształcą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz