czwartek, 8 czerwca 2017

Piesek Bobby

No to wróciłem z tułaczki zwanej urlopem i mogę zacząć Was gnębić swoimi wpisami. Ostrzegam jednak, że o polityce pisał nie będę. Świat jest zbyt piękny, abym miał go ochotę od razu sobie obrzydzać. Kaczor przez pewien czas jeszcze nie zdechnie, pislandii nie zatopią wody obrzydzenia, a zbliżające się wakacje powinny być doskonałym pretekstem do zaprzestania zamulania naszych mózgów.
Dajmy im więc chwilę oddechu, a ja opowiem kilka historyjek z życia narodów innych niż nasz...

John Gray był ogrodnikiem. Mieszkał w Edynburgu w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku. Wydawałoby się, że ówczesny popyt na ludzi lubiących kosić, przesadzać, grabić lub podlewać, powinien być ogromny, to John Gray pracy znaleźć nie mógł. Został więc policyjnym konstablem. Stróżował nocami, a w pracy pomagał mu jego piesek wabiący się Bobby. Życie Johna Graya nie było usłane różami, w domu była wilgoć, nie miał radia ani elektryczności. Miał za to gruźlicę, która w szybkim tempie zawiodła konstabla Graya na łono Abrahama, a jego doczesne szczątki na przykościelny cmentarz Greyfriars Kirkyard w Edynburgu.
Następnego dnia po pochówku, nad grobem, pojawił się piesek Bobby i został tam lat czternaście.  Opiekun cmentarza, James Brown, który początkowo próbował pozbyć się psa, z czasem  zaakceptował jego obecność. Karmił go, a nawet zapewnił schronienie przy grobie Graya. Pies stał się znany, a jego postawa wzbudziła podziw mieszkańców miasta. Sir William Chambers, Lord Provost Edynburga, będący miłośnikiem psów, opłacił nawet podatek za Bobbiego i zakupił dla niego obrożę, która przetrwała do dziś i obecnie znajduje się w Muzeum Edynburga. Baronowa Angelia Georgina Burdett-Coutts, która odwiedzała psa wielokrotnie w 1871, wzruszona jego wiernością, opłaciła granitową fontannę z posągiem Bobby'ego. Wprawdzie oryginalna statua trafiła do zbiorów Muzeum Edynburga, ale na rogu Edinburgh's Candlemaker Row i George IV Bridge znajduje się nieczynna już fontanna z kopią posągu.
Byliśmy tam, a ja zrobiłem zdjęcia...


Do tej, jakże przecież lirycznej historii, dodam trochę dziegciu...
Obok cmentarza była ponoć masarnia, a pracujący w niej rzeźnicy przynosili Bobby'emu codziennie  jedzenie, by piesek mógł sobie spokojnie tęsknić do śmierci.
Gdybyście mieli w planach podróż do Edynburga, naprzeciw fontanny jest wyśmienita knajpka o jakże oczywistej nazwie: "Greyfriars Bobby" serwująca doskonałe szkockie jedzenie. Proponuję zamówić ichnią kaszankę o nazwie haggis, brukiew, ziemniaki i sos z whisky.


Pychota!
Szkocja zauroczyła nas swoimi widokami, a dalsza podróż na północ była niczym wejście w świat magii Harrego Pottera.
Ale o tym następnym razem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz