Tak się zastanawiam... czego najbardziej brakuje mi wożąc czasem tyłek po świecie? I chyba wiem...
Domowego jedzenia. Ponieważ sporo gotuję i nieskromnie uważam, że moje jedzenie wyprzedza o łeb wszystkie restauracyjne, a gotowce z marketów o całe mile, dłuższe raczenie się owym "niczym" zaczyna być torturą dla moich smakowych kubków, że o jelitach nie wspomnę.
Nigdy nie byłem w restauracji z szeregiem gwiazdek Michelina i nie wiem jak smakuje plasterek szynki za osiemdziesiąt euro, ale wątpię, aby powalił mnie swoim smakiem. Wychodzę bowiem z założenia, że szynka powinna smakować raczej jak szynka, wątróbka jak wątróbka, a wołowina niekoniecznie powinna dosmaczać się winogronami z południowego stoku toskańskich pagórków.
Nie wiem czy takie zero-jedynkowe podejście do kucharzenia przypada wszystkim do gustu. Być może są ludziska, którzy chcą spróbować jak smakuje kurczak w brzoskwini, ale czy nie lepiej zjeść najpierw jedno, a potem drugie?
Jestem purystą w temacie smaków. Przyprawy powinny go podkreślać, a nie udziwniać. Jeżeli jednak już się tak dzieje, to powinno się to odbywać w sposób absolutnie dyskretny.
Włosi o tym wiedzą.
Ich spaghetti jest przykładem spokoju na talerzu. Nie ma w nim żadnej ferii smaków, liczy się zrównoważenie. Makaron jest podstawą, to on ma smakować, a nie pływający w nim tłuszcz. Włoskie makarony są poza tym genialne.
U nas, w Polsce, mamy też kilka genialnych rzeczy.
Na przykład...
Całkowicie dziś niedoceniany miód pitny, z przeszło tysiącletnią tradycją, opiewany w Trylogii przez śmiertelnego wroga pustych antałków - Zagłobę, zasługuje na renesans. Tak mi się zachciało poczuć jego smak, że udałem się w po butelkę do sklepu. Jest jednak mały problem... Nie mam otwieracza do wina... I co tu zrobić? Po sąsiadach latał nie będę, bo pójdzie plotka, że wprowadził się menel; gdybym nazywał się Michał Jerzy Wołodyjowski i miał szabelkę, pewnie odciąłbym nią szyjkę. Cholera! Trza wepchnąć korek do środka. No nie ma innego wyjścia!
Dziewczyna, z którą mieszka w Anglii mój syn, jest z pochodzenia Syryjką. Jest piękna i inteligentna, ale ponoć zraziła się do naszego jedzenia, bo ktoś nakarmił ją polskimi flakami. Jestem w stanie to zrozumieć, bo wiele lat flaków nie jadłem. Dziś uwielbiam. Nie przepadam za to za perfumowanymi przyprawami rodem z okolic Sahary.
Trudno wymagać od Japończyka, aby zasmakował mu Vieux Boulogne, najbardziej śmierdzący ser świata, transportowany jedynie w rejonach jego produkcji, w szczelnie zamkniętych pojemnikach, w trosce o nosy przechodniów.
Trudniej jeszcze zmusić Francuza do zjedzenia "stuletniego jaja", które zapewne capi nie mniej, tyle że inaczej.
Dla zdeterminowanych proponuję wrzucić do flaków stuletnie jajo, rozpuścić w wywarze Vieux Boulogne, dodać dużo harissy i jedenaście amerykańskich parówek.
Nawet Bear Grylls, znany survivalowiec, który wypijał już wodę wyciskając ją z kupy nosorożca by tego nie przełknął. Nie życzę smacznego. Idę wepchnąć korek.
Ten cały wpis to przez ten cholerny korek i brak otwieracza. Sorki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz