piątek, 20 maja 2016

Orzeł wylądował!

Wymyśliłem sobie, że dzisiejszy powrót z pracy w Sopocie odbędę koleją Intercity. Raz że taniej, drugi, że mogę pospać, a trzeci - żeby po 25 latach odwiedzić Wars. Polskie koleje zmieniły się przez ostatnie ćwierć wieku na gorsze. Nie można w nich palić fajek, kible są mniejsze i jedzie się zwykle tyłem do przodu. Można wprawdzie podłączyć się do łaj-faj i zadzwonić z komórki do żony, że oto mijam Solec Kujawski, tylko po jaką cholerę? Podróży to nie przyspieszy, a żonie taka informacja jest mało przydatna. Najbardziej jednak zmienili się ludzie, a właściwie ich przyzwyczajenia. Mało kto po usadowieniu tyłka w zbyt wąskim fotelu nie wyjmuje natychmiast telefonu, aby odmeldować  komuś o tym, że właśnie wsiadł, a pociąg ruszył. To w dzisiejszych czasach standard i ja zrobiłem tak samo. Wyruszyłem z Sopotu!
W mordę! Ale nius!
Wyruszyłem i zasnąłem, bo co to za atrakcja, że się jedzie? Teraz atrakcją jest spacer per pedes, ale tym chwalimy się zdecydowanie rzadziej.
Obudziłem się ze zdrętwiałym karkiem i poszedłem na piwo do Warsu. 12 złotych flaszka... Tu trzymają europejskie standardy; i jakiś baton o smaku tektury. Ale syf! Powrót zaowocował zmianę na fotelu obok. Usiadł w nim niemłody osobnik i wyjął tablet. Nie wyglądał na idiotę, więc pomyślałem, ze podyskutujemy o Nitschem i festiwalu w San Remo, ale nic z tego. Zadzwonił do żony i odmeldował się dodając, o której będzie w Zgierzu. Mój optymizm chwilowo wzrósł. Może tylko o San Remo? To taki fascynujący temat! Włączył także fejsa. A nuż jakiś mój fan?
Mój pęcherz przypomniał o swoim istnieniu.
Po powrocie gość siedział z powbijanymi słuchawkami w dwie boczne dziury w głowie i szalał na tablecie układając facebookowe puzzle.
Porażka.
Ludzie owładnięci takimi gierkami żyją bowiem w świecie równoległym, a ów pan był jego klinicznym przykładem. Trzy bite godziny przesuwał palcami po ekranie, a ten ekran, z mojej perspektywy pod światło, wyglądał jak zimowa ślizgawka w domu wariatów.
Rysy i tłuszcz przybierające kształty odczytywalne tylko po LSD zniechęcił mnie do niego dramatycznie. Pasja układania puzzli zmieniła nawet jego twarz rysując na niej głębokie bruzdy od nosa w dół, ku dwóm podbródkom. Przyjął pozycję: Usian Bolt przed startem i wytrwał w niej niewzruszony do końca.
Już się zacząłem zamartwiać, że jazda pociągami to kompletne nudy, ale zacząłem przysłuchiwać się rozmowom współpasażerów. Po przekątnej siedziała pewna ruda dama, która wszystkich przekonywała, że nie ma jeszcze pięćdziesiątki. Widać zużycie twarzy bywa różne dla różnych osób, ale ona mogłaby być moją mamą. Przy oknie, po lewej siedziała pani, która nie udawała swojego wieku. Miała ogromne bryle i nie kumała niczego...
- Dlaczego ten pociąg się zatrzymuje? - pytała chyba córki - Jakoś podskakuje! Chyba się popsuł. 
Tak mi się zrobiło gorąco! Jak kiedyś u Kasi. Aż dostałam wypieków.
Mój pociąg do nikotyny wzrastał z każdym kilometrem. Dziesięciominutowy postój gdzieś przed Zgierzem w środku lasu, zmienił mój organizm w jakąś cholerną hiperwentylację, a ilość tlenu, dostarczanego mimowolnie przez panoszące się dookoła drzewa, zatruła mnie doszczętnie. Sam Zgierz odczytuję dziś jako największe miasto świata, przed które pociągi wloką się w nieskończoność.
Łódź Kaliska była wybawieniem.
Orzeł wylądował i może sobie wreszcie zajarać. Na szczęście taksówkarz jarał jak ja i mogliśmy powspominać San Remo...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz