niedziela, 17 lipca 2016

Roztocze, odsłona druga

Nurzając się w bezczynności, przejrzałem publikacje z mojego profilu i znów to samo...
Komentarz "ministra" Błaszczaka, ksywa "Dzióbek", o malowaniu trawy we wszystkie kolory, także tych nieziomalskich, kojarzących się "ministrowi" jedynie z pasmem rozpasanych homoseksualistów, którzy atakują swoimi zmazami prawdziwych Polaków, tych wydeptujących trawę pod niezdobytymi murami Jasnej Góry i dzierżącymi w drżących dłoniach hasła typu: Jezus Cię Kocha i Matka Boska Królową Polski. Dostaję na ich widok sraczki i zeza.
Ludziska Kochane!
To zła droga, nie róbcie tego! W polityce pisanie o kimś, w obojętnie jaki sposób to wyłącznie reklama!
I co z tego, że plujemy im w twarze? Zawsze mogą powiedzieć, że to tylko deszcz.
Dla tych z kolei, którzy mają inne zdanie, tego typu wpisy są niczym woda na młyn, w której nurcie nurzają swoje bogoojczyźniane lęki.
Epatujących pokraczną polszczyzną prawicowe ćwoki przyprawiają mnie o kolejną porcję niestrawności.
Bo politycy wstają o poranku wyłącznie po to, aby kreować politykę na bazie wiadomości od opozycji; ona ich żywi i inspiruje. Ona zadaje pytania, na którą szykują odpowiedzi.
A gdyby tego nie mieli?
Zwariowaliby.
Pozwólmy im na to. I tak niewiele im do tego brakuje.Nikt przy zdrowych zmysłach nie sądzi chyba, że Kaczor czyta peany na swoją cześć!? Gówno to go obchodzi! Jego durni adoratorzy to armatnie mięso. Oczywiście... liczy ich ilość, ale to wszystko. Wystarczy poczytać trochę historii.
W przypadku pislandii powiedzenie Napoleona o tym, że należy zacząć bać się ludu dopiero w momencie kiedy ten zaczyna się z nich śmiać przestało mieć rację bytu. Ilość debilizmu przekroczyła już każdą granicę rozsądku.  
Ja jestem jednak na wakacjach i mam to wszystko, prawdę mówiąc, głęboko  w dupie. Weranda jest duża, miejsca na niej dostatek, a moje zmęczone hałaśliwą Łodzią uszy - odpoczywają. Wprawdzie gigantyczne szczyty Roztocza wstrzymały deszczowo-burzowe chmury nad Suścem i leje od szóstej rano, ale latają jakieś wróblopodobne ptaszki z długim pomarańczowym ogonem, a dziesięć metrów obok rośnie marchewka i koperek. I inne warzywa, których nazw nie znam, a z wyglądu nie umiem rozpoznać. Wczorajszy grill zakończył się gigantycznym przeżarciem szaszłykami, z pieczonych ziemniaków zrobiły się wydmuszki. Jutro ma być słonecznie. Oby, bo nie przyjechaliśmy tu na miesiąc, a rodzinka chce popływać kajakami. Stopy wody pod kilem. Ja popłynę z Harnasiem dookoła laptopa.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz