Ja wiem, że przynudzam, ale ponieważ moja noga wciąż woli siedzieć niż gdziekolwiek łazić, jadąc tu przeżywałem wielką satysfakcję. Czemu? Bo okolice, które miały przypominać górzystą Toskanię, okazały się być płaskie i nudne niczym depresje pod Utrechtem z rozciągającymi się po horyzont uprawami tytoniu.
Fascynujące krajobrazy dopasowały się zatem do moich możliwości ich zwiedzania, a siedzenie w altance, przed komputerem, w otoczeniu zwiewanych wiatrem pustych puszek po piwie, co i tak miałem w planach, przestało być uciążliwe.
Cuda opowiadane o urokach Roztocza spisałem na karb podobnych do mnie nieszczęśników, których los pozbawił chwilowo możliwości przemieszczenia się poza obszar rzutu beretem pod wiatr, ale za to z garścią LSD w talerzyku, i dzika satysfakcja widoku żonusi drałującej siedemnasty kilometr polami tytoniu podnosiła moje zbolałe ego z każdą chwilą o wysokość wiatraka za Rotterdamem.
Ależ tu pięknie! Te rzędy kształtnych bruzd, widziane zapewne także z kosmosu, prowadzące do kolejnych kształtnych bruzd widzianych z kosmosu i horyzont przypominający stół do snookera. Bajeczne miejsce na maratońsko długie spacery z kijami modern toking, plecaczkiem tlenu i rurkami w nosie.
No to se tak jedziemy, jedziemy i jedziemy... Mijamy lasy, czarne chmury, syn z zachwytu założył dmuchany ortopedyczny kołnierz na szyję i z durną miną zasnął wbity w szybę samochodu. Stół do snookera ciągnie się pięćdziesiąty kilometr...
No dobra, nie męczę Was dłużej. Wreszcie wjechaliśmy do lasu i stały się cuda. Zobaczyłem jezioro i busa z kajakami na kipie - oznakę, że a nuż jest tu jakiś kajakowy spływ; domki wtopione w zieleń drzew i kończącą się cywilizację. No, w mordę! Mimo wszystko takie widoki lubię o wiele bardziej.
Jesteśmy tu dopiero od wczoraj i nie mam pełnego spektrum informacji. Mam za to nieprzewidywalną pogodę, sąsiadujący sklep, masę czasu i roztoczańskie powietrze. Przybłąkał się także do nas kot, który miauczy jak koza i niema połowy ogona. Ma za to apetyt jak dinozaur i anielską cierpliwość czekania na michę. Jest głupi jak but, ale sympatyczny.
A najważniejsze jest to, że mam wreszcie możliwość kłótni z synem, niewidzianym od pół roku... Co właśnie czynię kończąc mój dzisiejszy wpis.
Wszystkim przebywającym właśnie na wakacjach życzę miłych rozczarowań i słońca, a tym, którzy męczą się w robocie - odporności na stres.
Pozdrawiam z z lekko zachmurzonego Suśca przy misce czereśni.
Darek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz