piątek, 15 lipca 2016

Roztocze, odsłona pierwsza

Ja wiem, że przynudzam, ale ponieważ moja noga wciąż woli siedzieć niż gdziekolwiek łazić, jadąc tu przeżywałem wielką satysfakcję. Czemu? Bo okolice, które miały przypominać górzystą Toskanię, okazały się być płaskie i nudne niczym depresje pod Utrechtem z rozciągającymi się po horyzont uprawami tytoniu.
Fascynujące krajobrazy dopasowały się zatem do moich możliwości ich zwiedzania, a siedzenie w altance, przed komputerem, w otoczeniu zwiewanych wiatrem pustych puszek po piwie, co i tak miałem w planach, przestało być uciążliwe.
Cuda opowiadane o urokach Roztocza spisałem na karb podobnych do mnie nieszczęśników, których los pozbawił chwilowo możliwości przemieszczenia się poza obszar rzutu beretem pod wiatr, ale za to z garścią LSD w talerzyku, i dzika satysfakcja widoku żonusi drałującej siedemnasty kilometr polami tytoniu podnosiła moje zbolałe ego z każdą chwilą o wysokość wiatraka za Rotterdamem. 
Ależ tu pięknie! Te rzędy kształtnych bruzd, widziane zapewne także z kosmosu, prowadzące do kolejnych kształtnych bruzd widzianych z kosmosu i horyzont przypominający stół do snookera. Bajeczne miejsce na maratońsko długie spacery z kijami modern toking, plecaczkiem tlenu i rurkami w nosie.
No to se tak jedziemy, jedziemy i jedziemy... Mijamy lasy, czarne chmury, syn z zachwytu założył dmuchany ortopedyczny kołnierz na szyję i z durną miną zasnął wbity w szybę samochodu. Stół do snookera ciągnie się pięćdziesiąty kilometr...
No dobra, nie męczę Was dłużej. Wreszcie wjechaliśmy do lasu i stały się cuda. Zobaczyłem jezioro i busa z kajakami na kipie - oznakę, że a nuż jest tu jakiś kajakowy spływ; domki wtopione w zieleń drzew i kończącą się cywilizację. No, w mordę! Mimo wszystko takie widoki lubię o wiele bardziej.
Jesteśmy tu dopiero od wczoraj i nie mam pełnego spektrum informacji. Mam za to nieprzewidywalną pogodę, sąsiadujący sklep, masę czasu i roztoczańskie powietrze. Przybłąkał się także do nas kot, który miauczy jak koza i niema połowy ogona. Ma za to apetyt jak dinozaur i anielską cierpliwość czekania na michę. Jest głupi jak but, ale sympatyczny.
A najważniejsze jest to, że mam wreszcie możliwość kłótni z synem, niewidzianym od pół roku... Co właśnie czynię kończąc mój dzisiejszy wpis.
Wszystkim przebywającym właśnie na wakacjach życzę miłych rozczarowań i słońca, a tym, którzy męczą się w robocie - odporności na stres.
Pozdrawiam z z lekko zachmurzonego Suśca przy misce czereśni.
Darek




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz