poniedziałek, 25 lipca 2016

Trzeba pis owinąć w liście kapusty

Żeby nie było, że targają mną ostatnio jakieś bogoojczyźniane klimaty, przejadę się dziś po wszystkich z lekkim przymrużeniem oka.
Nie pospałem dzisiejszej nocy. Senny koszmar o pobycie w Rzymie nie był w sumie najgorszy, bo jestem italianofobem, ale menu, które mi się przyśniło przy okazji, już jak najbardziej. Zajadałem się bowiem lodami z mielonych muszli!
Ja wiem, że wczoraj po południu rozparcelowaliśmy z teściem 0,7 Krupniku, ale żeby aż tak pogięło moją wyobraźnię? Starzeję się.
Obudziłem się zatem niewyspany, otwarte okno napędzało do chałupy powietrza z Sahary, w telewizji wszędzie się modlili, żona zrzędziła coś o niepościelonym wyrku... Miałem dwie możliwości. Usnąć ponownie albo zobaczyć czy nie ma mnie w okolicach Biedronki na przykład. Łóżko było zdecydowanie bliżej.
Jakoś wedle trzynastej poczułem kopa w okolice nerek. To żonusia wróciła z zakupów. Szybkie śniadanie z plasterka czegoś, co od biedy można by nazwać polędwicą, cyk - myk i już siedzę pod Biedronką z listą zakupów.
Lista:
- rurka do balonu na wino
- kapusta
Kupiłem kapustę kiedy nadeszła chmura.
Trzeba nadmienić, że kapusta miała mi posłużyć do obłożenia wciąż lekko opuchniętej stopy i kostki powyżej; nie cała kapusta! Kolejnie odrywane z niej liście. Z opisów wczorajszych gości to panaceum na moje bolączki.
Zdążyłem do auta kiedy pierdzielnęło deszczem! To se siedzę i liczę krople. Przy jedenastym milionie odezwał się mój pęcherz. Taki syndrom kapiącej bez opamiętania wody. Kibel nie wiadomo gdzie, parasola niet, rurki do balonu tyż. Tylko kapusta. Bez przesady! Tego nie zrobiłem! To na rany.
Zacisnąłem zawory i obgryzłem pierwszego liścia. Krople deszczu ułożyły słowo szczypiorek. Kolejny kęs kapusty. Dojazd do Szczyrku.
Później było już tylko gorzej. Kęs kapusty i mam na szybie trasę do Szczawnicy. Zaraz potem był się Szczecin zalany szczawiową z jajkiem (sic!). Wytrzymałem do czasu objawienia się postaci pani Szczydło w żółtej bieliźnie pod wodospadem.
I przyszło zmiłowanie!
W przepastnych czeluściach mojego, jak zawsze wypucowanego i wysprzątanego na cito kokpitu, po telefonicznych konsultacjach z żonusią, odkryłem parasol...

Pewien pisowski radny z Gdańska napisał do peowskiego, jak sądzę, prezydenta tego grodu interpelację, aby ten wytłumaczył jak to możliwe, aby miasto zalały strugi peowskego, jak sądzę deszczu, sponiewierając tym samym możliwość kołowego ruchu w stolicy wybrzeża na czas nieokreślony. Nie znam odpowiedzi peowskiego, jak sądzę, prezydenta, ale przeczytałem strugi odpowiedzi zalanych, jak sądzę, internautów.
Gość, po ich pobieżnych nawet studiach, powinien szybko znaleźć dogodne, i jakże nieodległe przecież miejsce, na udaną próbę samobójstwa w wodzie słonej bądź słodkiej.
Jadnak nie po to kupił sobie niedawno pierwszy garnitur, aby zacząć myśleć. On po prostu JEST. Jego byt określa świadomość bycia w pisie. To radnemu wystarcza. Jak wszystkim w tych rejonach rzeczywistości równoległej.
Mój uwięziony w aucie, przepełniony pęcherz, jawi się przy radnym tęczową feerią barw i homoseksualnego spokoju.
A gdyby ktoś dał mi wybór: pis (nigdy nie napiszę tego z dużej litery!), albo lodzik po kolacji to jak myślicie co bym wybrał?
Oczywiście kapustę. Wszak tylko ona leczy wszystkie rany.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz