Wyobraźcie sobie...
Jest rok 1655. Polityka Szwedów zaczyna brzydnąć nawet największym zdrajcom Polski. Co i rusz niewielkie kupy szlachty łączą się w większe i dają najeźdźcom łupnia. Wycinają w pień załogi gorzej strzeżonych stanic i mniejszych zameczków. Szwedzi na każdym kroku czują swąd dobrze wypieczonej szwedziny i gnają co sił pod skrzydła Karola Gustawa. Ten jeszcze się łudzi, że samo jego imię powstrzyma rewoltę. Nie ma już specjalnie sił, ani możliwości powstrzymania biegu historii, ale liczy na swój polityczny geniusz, głupotę polskiej arystokracji, chaos i wojny na każdej granicy Rzeczpospolitej, z którą ta, na logikę rzecz biorąc, nie powinna sobie w żaden sposób poradzić. Zarządza więc masz na południowo-wschodnie tereny kraju paląc i niszcząc po drodze wszystko to, co tylko napotka. Musi to robić w trosce o własny tyłek. Armia feldmarszałka Douglasa idzie jako szpica i na początku 1656 roku dociera pod Zamość od strony Lublina. Otacza najnowocześniejszą, jedną z największych i najbardziej przemyślaną twierdzę Rzeczpospolitej, której budowa zakończyła się niespełna pięćdziesiąt lat wcześniej. Douglas nie ma armat, król zresztą też, mogą więc Polakom skoczyć na pukiel.
Dwa i pół kilometra nowiutkich murów obronnych; na sześć metrów grubych i dwanaście wysokich, okolonych bagnami i gigantyczną fosą nie pozostawia żadnych złudzeń. Niedawno oparła się stutysięcznej armii Chmielnickiego. Przybyły Karol Gustaw popuszcza ze strachu. Lew Północy linieje, zostaje mu więc polityka. Strzela wprawdzie sto pięćdziesiąt armatnich kul na wiwat i śle posłów. Odpowiedź jest oczywista: Walcie się!
Może by i jeszcze postrzelał, ale nie bardzo ma czym, proponuje więc możliwość bezpiecznego przejścia wokół Zamościa na Lwów.
Odpowiedź taka sama.
Z lwa wyłazi więc wąż...
A może by tak usiąść wspólnie do stołu i przedyskutować...
Zgoda...
"Sobiepan" Zamoyski nie jest jednak durniem. Ustawia stoły do uczty pod murami miasta, ale zabiera wszystkie krzesła...
Tak powstaje znane na całym świecie określenie "szwedzki stół..."
Karol Gustaw zarządza odwrót.
Piękna karta historii naszego oręża.
Nasza wycieczka do Zamościa była ostatnim etapem zbyt krótkich wakacji na Roztoczu. Mój pobyt w mieście zaś pierwszym w moim życiu.
I jestem zdruzgotany skalą zniszczeń zafundowanym kolejnym pokoleniom przez poprzednie.
Żaden Chmielnicki, żaden "Potop"... nie rozpieprzył miasta z takim pietyzmem jak banda Ruskich i naszych komuchów.
Renesansowy zamek przypomina dziś obszczane kamienice mieszczące sąd okręgowy z przodka, a komunalne mieszkania dla chamstwa z tyłu. Nie robiłem nawet zdjęć, bo uwłaczają one wszystkiemu, co dla mnie cenne.
Wyobraźcie sobie jednak, jeszcze raz, minę Szweda na widok miasta okolonego takim murem, poprzedzonym szeroką na dwanaście metrów fosą i głęboką na sześć...
... bez trawniczków i dróżek...
... z ziejącymi lufami armat i rozbawionym swoją wyższością "Sobiepanem" Zamoyskim, mającym u swojego boku imć Zagłobę i proponującym Karolowi Gustawowi w wieczną dzierżawę Inflanty...
Zrobiło się już późno, ale obiecuję wrócić do tematu w najbliższym wpisie, bo rzecz jest warta większej uwagi.
Póki co:
Dobranoc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz