czwartek, 7 lipca 2016

Kwestia wyboru

Wybaczcie, że nie piszę ostatnio za wiele, ale walczę o swoje zdrowie. Nie chcę o tym pisać, bo nie jest to nic strasznego, ale upierdliwe na tyle, że nie pozwala mi skupić myśli. Jestem już tym wszystkim tak rozdrażniony, wrzeszczę na każdego bez przyczyny, a fakt że telewizor nie wylądował jeszcze za oknem - graniczy z cudem. Brakuje mi także krytycznego spojrzenia na rzeczywistość, a to rozwala moje wpisy. Siadłem jednak właśnie do kompa z nadzieją, że mój mózg okiełzna, choćby na chwilę to, z czym nie może sobie poradzić. Nie spodziewajcie się zatem po mnie, przynajmniej przez jakiś czas, kolejnych losów Koko i dziadka. Muszę dojrzeć.
Za niespełna tydzień wybieram się na wakacje. Będzie to dla mnie wyjazd cholernie stacjonarny. Rodzinka pozwiedza, a ja posiedzę przed domkiem z kompem i napłodzę tyle literek, że Józio Kraszewski przewróci się w grobie.
Dość tego marudzenia!
Zatrzymałem dziś auto na ulicy z parkomatem. Po chwili stanęła przede mną jakaś wypłowiała i mocno zgarbiona dama około pięćdziesiątki, w Seicento, przywożąc jeszcze bardziej sfatygowaną mamę. Po pięciu minutach potyczki z parkomatową techniką wyłuskała kwit. Kolejne pięć zajęło jej wypionowanie mamy. Później zajęła się zamykaniem drzwi swojego bolidu. Wszyscy wiemy jaki to problem. Trza wsadzić kluczyk do zamka i przekręcić o dziewięćdziesiąt stopni zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a potem wrócić kluczyk. Chyba, że ma się pilota. Ona nie miała, ale zamkła...
Aby uprawomocnić działania, pięć razy szarpnęła klamką i polazła do drzwi namber tu. Powtórzyła operację i wróciła do pierwszych. Poszarpała klamką i polazła do drugich. Jeszcze kilka szarpnięć i podtrzymała przewracającą się mamę.
Przyznaję się bez bicia... Miałem kiedyś Poloneza. Chyba trzy razy jakiś świr wkradał mi się do niego na podwórku, w nocy, z nadzieją otwarcia mojego Poloneza. Nie wiem po jaką cholerę, bo takim aucie można trzymać jedynie prędkościomierz i pety w popielniczce. Może był to jakiś adept sztuki otwierania Polonezów nocą?
Przestałem go zamykać i miałem spokój.
Kobiety mają jednak inne preferencje. Jeżeli jest coś "Ich" to klękajcie narody.
Nie rzucim ziemi skąd nasz ród!
I po cholerę to wszystko piszę?
No, bo ile razy nie wyszedłbym poza dom, zawsze natknę się na jakiegoś oszołoma, który obniża średnią intelektualną  do poziomu asfaltu. Czy mieszka u nas ich aż taka ilość, czy tylko ja mam takie szczęście?
Nie wiem czy kiedyś o tym pisałem, a jeżeli tak, to bardzo dawno...
Poszedłem po wędlinę. Przede mną stała pani, która kupowała pasztet. Sprzedawczyni ukroiła jej kawał długim nożem i pani sobie poszła. Zostaliśmy: sprzedawczyni, ja i nóż uwalany pasztetem.
Zażyczyłem sobie jakiś kawał kiełbasy. Żena za pultem zdrętwiała biorąc do ręki opaszteciony kozior. Czacha zaparowała jej od wewnątrz, krople pociekły uszami. Czekam. Wreszcie przystawiła ostrze do ust, zlizała poprzednią sprzedaż i wbiła się nim moją kiełbasę.
No... Może gdyby to była jakaś dwudziestoletnia blondyna o kształtach i wymiarach uznawanych za idealne, z mgiełką w oczach i dekoltem do pępka, nie wrzuciłbym jej wiąchy, ale nie była. Dostała więc zasłużoną odprawę i nigdy więcej do tego sklepu nie wszedłem.

Najbardziej żałuję, że nie będę mógł odwiedzić Zamościa, od którego będziemy o rzut beretem, ale moja noga na to jeszcze nie pozwala.
Gdyby ktoś nie wiedział...
Zamość zbudował Jan Zamoyski pod koniec szesnastego wieku i jest to absolutna perła architektury Polski, w porównaniu z którą wyjazd na jałowe wybrzeże jakiegoś Kołobrzegu czy Mielna jest kompletną lipą i marnowaniem pieniędzy.
Dwa miesiące w Sopocie przekonało mnie o tym dobitnie.
Co mi tam...
Róbta co chceta.




    

 

1 komentarz:

  1. Proszę o usuniecie we wpisie "Kwestia wyboru" środkowego zdjęcia przedstawiającą nową bramę lubelską w Zamościu i podpisanego w rogu sklsk.flog.pl. Zdjęcie jest wykorzystywane bez pozwolenia autora na taką publikację jak również nie podano skąd zdjęcia zostały pobrane

    OdpowiedzUsuń