Cóż by można o nich ciekawego napisać? Żyją w swoim świecie atakowane oceanem i zmieniającą się pogodą, huraganowymi wiatrami lub palącym słońcem. Nie poddają się nigdy. Najładniej im na tle zachodzącego słońca. Są cudem natury i są w Irlandii.
Będę tam za cztery tygodnie.
Mohery rodem z Kaczystanu kompletnie mi wiszą.
Ktoś, niedawno, uparł się i drążył moją wątrobę pytaniami w rodzaju:
- Dlaczego dodałem zdjęcie facetów grających w skata do wpisu o onr? bo on nie rozumie...
Bo to organizacja dla idiotów, a ja nie mam najmniejszego zamiaru jej reklamować na swoim blogu... co więcej...
Mam już tak kompletnie po dziurki w nosie pislandzkich pysków, tak namiętnie rozpowszechnianych w osiemdziesięciu procentach wszystkich wpisów, że przeglądanie Facebooka zaczyna mi brzydnąć.
Oczywiście nie jestem idiotą i zdaję sobie doskonale sprawę, że są one formą naszego zniechęcenia i walki, a właściwie obrony, przed tą populistyczną zgrają, ale... Do jasnej cholery!
- Jeżeli ktoś pisze o Kaczyńskim, to po diabła dodaje jego zdjęcie! Jest ktoś, kto nie wiej jak on wygląda? Mnie to pachnie masochizmem.
Żyjemy w świecie obrazków, słowo pisane znaczy coraz mniej. To przykre, ale tak jest.
Już teraz słychać głosy, na razie tylko w formie żartów, aby zlikwidować maturę z języka polskiego.
Powody są dwa, ale tylko jeden w miarę rozsądny...
- Od języka polskiego ważniejszy jest angielski (To ten rozsądny...).
- Nawet dziecko zna język polski więc po co mamy się go uczyć?
W sumie to matmę znamy także na poziomie wystarczającym na co dzień... Zatem może i ten przedmiot do kosza? Pozostaje nam tylko zazdrościć angielskim dzieciom, bo nie słyszałem, aby one musiały męczyć swoje obrazkowe mózgi nauką polskiego.
I tu zaczynam macać teorię kwantową, paradoksy obserwatora i slipy gościa o jakże staropolskim nazwisku Lanza... Nomen omen: Robert.
Jego biocentryczna teoria podróży naszej świadomości do innego wszechświata, dopiero w momencie naszej śmierci rzecz jasna, zapewne uwzględnia znajomość kilku tysięcy języków funkcjonujących na naszym globie.
Jak to fajnie przeczytać o tym, jak dusza plemnika, znaczy... plemiennika, z Tutsi, wdaje się w filozoficzne dywagacje z podbiegunowym Finem o kosmologii.
Wyszedłem niedawno do sklepu po piwo. Minąłem grupę zawianych młodzieńców, z których jeden powiedział tak:
- On ma dzisiaj lajwa na wieczór. Ma, kurwa, lajwa!
Moja przyszłe ciało astralne nie skumało o co mu szło, a to w końcu mój ziomal.
Panie Lanca...
Pieprzysz pan głupoty!
Bo jeżeli ja nie wiem o czym mówi Łodzianin na mojej ulicy, to przekonaj pan najpierw mohery z rydzykowego klopa, żeby zrozumiały o czym dziś napisałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz