środa, 4 października 2017

Jak się robi wodę z mózgu

Odrzucam dziś rolę prostaka. Nie chcę być także zabawny. Czasem tak trzeba. Napiszę o czymś, co od dawna frustruje moją inteligencję, a na co tak niewielu zwraca uwagę.
Napiszę o słownych manipulacjach Kaczyńskiego w jego przemówieniach.
Przeczytajcie to koniecznie do końca, chyba że wolicie oglądać w necie wybuchające w mikrofali kartofle co jest, po części, także zasługą tego świńskiego pomiota. 

Hitleryzm w polskim wydaniu wygląda tak...
Taka nowa tradycja
89 miesięcznica...
Najpierw jest msza, po której następuje pochód, znaczy... przemarsz wyczesanych beretów pod prezydencki pałac. Są świeczki, peleryny z krzyżami i ten cały żałobny anturaż, na widok którego dostaję torsji. Pogrzebowy kondukt zatrzymuje się pod domem Dudy. Chwila organizacji i zaczyna wybrzmiewać Mazurek Dąbrowskiego. Atmosfera spędu ciemnoty nabiera patosu. Tak ma być, bo za chwilę na drabinkę wejdzie przecież ON! Pogromca uciemiężonego narodu, brat zamordowanego brata, potomek Piastów, Jagiellonów i Wazów; nasze pierdolone szczęście wszystkich naszych nieszczęść - Jarosław! Tu następuje przedśmiertny wrzask rozentuzjazmowanych moherów...
- Jarosław!
- Jarosław!
- Jarosław!!!
I na drabinkę wskakuje ON i jego zrąbany fizycznym wysiłkiem staw kolanowy. Tłumy płaczą, a warszawskie kamienice drżą ich szlochem. Od Woli do Saskiej Kępy, od Czerniakowa po Bródno.
No więc wchodzi, by z wrodzonym sobie geniuszem wprowadzić atmosferę familiarności mówiąc:
- Przypominam sobie jaka długa droga za nami! Jeszcze tak niedawno byliśmy tak daleko, a gdzie jesteśmy teraz?
Od razu następuje wspólnota emocji. To on ją zbudował.
- Jesteśmy coraz bliżej! - mówi bóg.
- Prawda zostanie wyjaśniona! - obwieszcza.
I kogo obchodzi, że prawdę można co najwyżej odkryć lub wyłożyć, ale nie wyjaśnić? Prawda jest albo jej nie ma. Wyjaśnienia prawdy to nonsens.
- Mamy prawo do prawdy! - bełkocze dalej karzeł z drabinki - ale ona jest ukrywana, bo przeszkadzają  nam wrogie siły. Wróg jest wszechpotężny i nic na tej drodze go nie zatrzyma! Totalna opozycja to wielogłowa hydra, wszechpotężny wróg, która zrobi wszystko aby nas zatrzymać! Ale oni są słabi! Niech sobie krzyczą tam... za barierkami... próbują zrobić wszystko, aby nas zniszczyć! Ale my się nie damy! Nic nas na tej drodze nie zatrzyma!

To dlaczego, do jasnej cholery, wciąż tego zwycięstwa nie ma? Stek nieskładnych zdań bez logiki i sensu, ale za to jak brzmi!
- Nasza cierpliwość zwycięży. - opowiada wódz - Nasza ciągła determinacja, nasz honor i polska godność. Mówię wam! Jesteśmy coraz bliżej prawdy, to nasz fundament!
- Zwyciężyliśmy! Ale dokąd nie zwyciężymy, to nie skończymy. I nikt nie zdoła nam w tym przeszkodzić. W każdym naszym działaniu chodzi o naszą godność! Aż wreszcie, pewnego dnia, będziemy mogli powiedzieć, że mamy Czwartą Rzeczpospolitą.

Tu muszę się wtrącić...
Jaka to polska godność? W czym jest ona lepsza od austriackiej lub włoskiej? Mamy każdego poranka godnie myć sobie zęby, godnie się wypróżniać i, z naszą pieprzoną poranną godnością, zapieprzać do roboty?
No i to:
- Pewnego dnia!
Znaczy... kiedy?

Nigdy otóż! Syndrom kija i marchewki; za którą wciąż trzeba iść, która nam wiecznie pachnie, ale nigdy jej nie zjemy, bo zawsze będzie ona dyndać metr przed nami na kaczym sznurku?
Infantylność tego bełkotu przekracza granice mojego pojmowania.
I jeszcze jedno...
- Chcemy Polski suwerennej, niepodległej, sprawiedliwej...
Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to wszystko znaczy to samo.
Teraz zaczyna się bełkot o jakiejś  rajskiej wyspie wolności otoczonej bezkresnym morzem. To przecież żaden nacjonalizm, żadne nawoływanie do izolacjonizmu lub olewania wartości innych od propagowanych przez socjopatę z drabinki. To Polska jakiej chcemy! Mamy mieć  w dupie dobrobyt i dostatek - to nieistotne. Mamy się do usranej śmierci martwić o naszą polskość i węszyć swoich wrogów. Przecież nie jesteśmy jeszcze wolni i tylko on wie jak zrobić nam dobrze. Na kolana chamy! Oto słowo boże!

Mój znajomy z Facebooka opowiedział takę historię...
Szedł ulicą i zatrzymała go nasza kochana policja. Zatrzymała bez wyjaśnień i zaprowadziła na komendę. Po godzinie dowiedział się, że przyczyną zatrzymania było to, że miał w ręku czarny parasol. Trzeciego października! W Warszawie! No to, do kurwy nędzy, jaki miał mieć? W różowe biedronki?
Pisowców powoli zabija paniczny strach o swoje dupy. Drabinkowy Satyr wije się jak piskorz. Jego smoleńskie spicze to bełkot dla niedorozwojów.
Nie wygadałem się jeszcze na ten temat, ale na dziś zakończę tak:
Koniec części pierwszej.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz