Przyśnił mi się dziś taki sen...
Zmarła jakaś moja ciotka, która zostawiła mi w testamencie dwadzieścia procent swojego majątku. Owe procenty, jak się okazało, uczyniły mnie jakimś cholernym milionerem.
No i z biednego misia stałem się, z dnia na dzień, zapraszaną na salony personą, przed którą biją pokłony wszyscy ci, którzy nie mieli szczęścia posiadania bogatych, acz zmarłych, ku ich oczywistemu szczęściu, ciotek.
Wcieliłem się więc przypadkowo w rolę celebryty, milionera z przypadku, i gościa, który poza pieniędzmi w banku, nie ma niczego, czym mógłby zaszpanować.
Cholernie męczący sen. Obudziłem się zestresowany.
Nie nadaję się na milionera. Gdybym istotnie posiadał jakieś miliony, zapewne kupiłbym sobie niewielką winnicę w Toskanii i domek do remontu, w którym celebrowałbym pogodną starość w sielskim klimacie i gdzie nikt by o moich milionach nie wiedział.
Bo i czym się tu chwalić? Pieniądze nie przeszkadzają żyć, a wywlekanie swojego portfela powyżej własnych zasług jest żałosnym przykładem braku ofiarowania światu czegokolwiek innego poza szpanerstwem.
Nie moja bajka.
Ten przydługi może wstęp ma swój cel.
Od lat obserwuję bowiem przepoczwarzanie się chamstwa w ludzi ponabijanych kasą.
Jedyną ich zasługą, najczęściej, jest bycie spolegliwą świnią na usługach aktualnej władzy, jaka by ona nie była absurdalna.
Weźmy, na początek, takiego prezydenciunia Dudę...
Nikt nie zna żadnych jego osiągnięć sprzed wygranych wyborów oprócz tego, że był jakimś fordanserem obtańcowującym pislandzką wierchuszkę z bliźniakami na czele. Teraz jest prezydentem. Milionów może jeszcze się nie dorobił, ale jedne miliony już go hołubią, a drugie... niekoniecznie.
Pewnie widzieliście jego reakcję na wiadomość o wygranych wyborach. Jeżeli jednak nie, to przypomnę...
Nie jest moją intencją pastwić się nad tym klaunem, ale tak właśnie wygląda radość małpy po znalezieniu kiści bananów na sośnie.
Rozsmarujmy teraz na palecie Krychę.
Jaka Polska długa i szeroka, taka w niej pustka w możliwości odnalezienia w niej podobnego głąba. Ale pięćdziesiąt tysięcy rocznie na taksówki ma.
Że też jeszcze nie znalazł się żaden taryfiarz, który by ją z niej wypierdolił!
Polska to kraj cudów.
Weźmy taką Beatkę... co tu ukrywać, wywalonego przez przeciwczołgową minę buraka wprost w środek pisowskiego szamba. Ale jakże jej dziś blisko do milionów na koncie!
Nie chce mi się przytaczać kolejnych przykładów śmundków żerujących na debilizmie bezmyślnej hołoty ciemniejszej od czarnych dziur.
Każdy inny, demokratyczny kraj, wywiózłby ten gnój do przydomowego obornika.
Ale nie my!
My jesteśmy lepsi.
Bo my od zawsze przedkładamy zapach swojskiego gówna ponad wraży smród Old Spice, Denim czy Chanel.
Pewnie dlatego właśnie, w moim śnie o milionach, tak bardzo miałem ich dosyć, że musiałem się obudzić.
I tak już na sam koniec...
Panie Duda... Pańskie wyczyny zaczynają już tylko śmieszyć i przypominają wybryki Monty Pythona.
Ośmieszanie urzędu prezydenta musi mieć jakieś granice!
Wstydzę się za pana!
Kompromitujesz pan swój urząd i cały naród, a pańska kadencja to zwyczajna żenada.
Ja rozumiem, że taką rolę wyznaczył panu poseł Kaczyński, no, ale bez
przesady! Może pan sobie wreszcie uświadomisz, że reprezentujesz pan
czterdziestomilionowy naród, w którym ogromna większość jest przeciwko
panu!
Ludziska! Dajmy temu gościowi kilka milionów i niech wreszcie spierdala na bambus.
Każdy inny demokratyczny kraj wyniósłby go stąd dawno na kopach.
Przypomnieć wszystkim za co z urzędu wyleciał Nixon?
Ano właśnie...
A u nas?
Nieustająca Cucaracha.
A Od Nowogrodzkiej do Szaserów.
I z powrotem.
Gratulacje!
Monty Python rządzi!
Szerokiej drogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz