Mój blog powstał na początku 2014 roku. Miał on być moim komentarzem do dziejącej się współczesności. Nieudolnie zacząłem, ale jakoś poszło. Na początku miałem kilku czytaczy po każdym wpisie. Pamiętam jakie wrażenie zrobiła na mnie wiadomość, że jakiś tam ostatni wpis, miał 63 otwarcia. Byłem zadowolony niczym Krystyna po zeżarciu chińszczyzny; że tkwi we mnie jakiś potencjał...
Do owej satysfakcji, wraz z faktem, że zwyczajnie lubię pisać, dodałem w myślach potrzebę wielu ludzi, którzy, jak wówczas czułem, może będą chcieć mojego bloga czytać, doszła rosnąca wciąż grupa tych, którzy faktycznie to robili.
Krąg zainteresowanych wciąż rósł, i już dwa lata później, liczba otwarć szła w tysiące, a jeden wpis przeczytało 120 tysięcy.
I dałem się ponieść fali zachwytów nad własnym geniuszem.
Wierzcie mi...
To był okropny błąd!
Poczułem się niczym Doda po "Big Brotherze" i zacząłem zatracać sens tego, od czego zaczynałem. W sumie to dziś nawet się z tego cieszę, bo banalne pisanie bloga nauczyło mnie jak iluzoryczna jest "sława".
Słuchałem niedawno wywiadu z "Piaskiem" mówiącym dokładnie to samo. Gdzie mi tam do niego
Każdemu twórcy wydaje się, że jak raz zdobędzie sławę, to potrwa ona do jego śmierci i zapewni byt sobie i swoim potomkom na wieki.
Nic bardziej mylnego!
Ludzie namiętnie próbujący ku sławie dążyć, krótko potem, kiedy uda im się stanąć na piedestale i sięgnąć zaszczytów, budzą się z ręką w nocniku, bo każdy rodzaj sławy niesie za sobą tę niezrozumiale ulotną część życia, która opiera się całej logice i przenoszosi nas tam, gdzie niekoniecznie byśmy sobie tego życzyli.
A wówczas zaczyna się stres i myśl co poszło nie tak, na ile to nasza wina, dlaczego?
Piasek, tak myślę, umie tylko śpiewać i robi to całkiem dobrze. Niemen poszedł swoją drogą i fakt, że nikt nie chciał w końcu go słuchać był jej wynikiem. Odwrotnie do Kai, która zmroziła mi onegdaj krew piosenką o córce, która miała być chłopcem, ale później nagrała album z Bregowiczem.
Każdy z nas mógłby podać sto innych przykładów podobnej sinusoidy zachwytów, ale po co!
Życie jest brutalne, a bycie na szczycie zawsze powinien poprzedzać wielki wykrzyknik z dopiskiem:
- Carpe diem!
Bo jeśli ktoś nie rozkmini tego w odpowiednim momencie, to poległ!
Piszę to wszystko ku przestrodze młodszych, którym wydaje się, że za chwilę złapią za nogi jakiegoś boga. Życie zweryfikuje marzenia z prędkością światła.
I co wtedy?
Cmentarze są wypchane marzycielami.
Myślicie zapewne, że piszę to wszystko, bo i mój blog spotkał podobny los. Nie jest tak. Zaczynam tylko czuć coraz mniejszego pałera skupiając się na krytyce pisu.
Oni niebawem odejdą w niebyt. Ich elektorat wymrze, a młodzi, ci normalni, oleją tę plagę idiotów i walnie przyczynią się do jego unicestwienia.
Wówczas to Kacza dupa i jego poplecznicy doznają traumy bycia na aucie.
Nie zdechnie jedynie kościół, ale na tę swołocz lekarstwa nie umiem znaleźć, bo zastępy zdolne pokonać klechów są zbyt strachliwe i mają z nimi zbyt wiele wspólnych interesów, aby były tym zainteresowane.
Szkoda mi tej naszej Polski.
Wam trochę też?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz