sobota, 22 grudnia 2018

Przedświąteczna przypowiastka

Zapewne spora część z Was domyśliła się już, że idą święta. Choćby po tym, że wszystko nagle zaczyna się mienić i pobłyskiwać, a do akcji wkracza Mikołaj z reniferami.
To taki czas, w którym trudno zaliczyć nawet poranną kupę bez jakichś "Jingle bells" z radia gdzieś w tle i wszyscy nagle stają się dla wszystkich nad podziw przyjaźni.
Ja chyba też taki się staję, bo prawie wierzę, że to jest prawdą.
Bardzo źle zacząłem ten wpis, ale niech już tak zostanie. Może dalej będzie lepiej.
Najwyżej odsądzicie mnie od czci i wiary.
Co do wiary to się oczywiście zgadzam...

Na szczęście wszystko to, co dobiega z domowych głośników i próbuje zmieniać nasz światopogląd - można wyłączyć.
Za wyjątkiem jednego...

Nigdy nam się nie uda wyłączyć naszych najukochańszych żon, które każde święta traktują jak  Kennedy program Apollo, i dla których priorytetem jest przegonienie Ruskich w drodze na Księżyc. Tu rolę naszego satelity przejmują dwa miligramy kurzu w takim kącie chałupy, do którego nie zagląda nawet światło słoneczne.
Ale one wiedzą, że on tam jest! Ten kurz.
A naszym zadaniem jest go wytropić i zneutralizować.
Jakbyśmy się jednak nie starali sprostać tym oczekiwaniom żon naszych, to zawsze jesteśmy na straconych pozycjach,

Żona bowiem wie zawsze lepiej gdzie schował się ów kurz, kurz wie także, że ona wie gdzie on się schował, i oboje nie spoczną w gnębieniu naszym organizmów do czasu, aż zaczniemy wyć na widok ścierki umoczonej w wodzie.

Dawno temu byłem w wojsku.
Nie ma się co oszukiwać, polskie wojsko już wówczas było pasmem kroczących nieszczęść, których każdego roku wyłącznie przybywało. Na nasze szczęście pojawił się jeden uciekinier z Tworek, dzięki któremu nie potrzeba było już niczego więcej psuć, bo on zrobi to za nas z wrodzonym sobie perfekcjonizmem.
I stało się tak... 
Nareszcie osiągneliśmy dno pod warstwą mułu przykrytego szczelnie gliną.
Antoś - szacun!

Nie chcę Was zanudzać, bo miało być świątecznie.
A skoro świątecznie, to i na wesoło.

Poszedłem dziś na zakupy. Te przedświąteczne, to raczej trauma.
Najukochańsza żoneczka napisała, abym nabył, między innymi, kiszone ogórki.
Sześc sztuk.

Wypatrzyłem mniejszą kolejkę do ogórków.
Za ladą dwie baby, a za mną tylko baby. Ogórki są po 4,50 i po 6,00.
No to się pytam czym one się różnią?

- Te po 4,50 są krzywe, a te po 6,00 proste!
Kolejkowiczki parsknęły śmiechem, a ja drążę temat...
- Pani woli proste?
- Łatwiej się kroi...

Wymiękłem, bo żonusia nakazała mi dziś naostrzyć wszystkie noże.

Bawcie się w te święta grzecznie, a noże...
Lepiej żeby były trochę tępe.
Jak sprzedawczyni ogórków. 


Pewnie spłodzę jeszcze jakiś wigilijny wpis... Zanim więc zobaczycie pierwszą gwiazdkę na grudniowym niebie i zasiądziecie do sutej kolacji z opłatkiem, zerknijcie na mojego bloga.
W Wigilię mówię bowiem ludzkim głosem.
Jak każde zwierze...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz