niedziela, 2 grudnia 2018

Ulica Sinkiewicza nr 100

Muszę dziś o tym napisać! Dla potomności. I kompletnie nie interesuje mnie minimalna ilość osób, które ten wpis może zainteresować. Obiecuję jednak, że ten poważny skądinąd wpis, ubarwię swoją pokrętną logiką.
Rzecz dotyczy harcerstwa i proponuję nie zrażać się jeszcze do tego tematu, bo naprawdę jest o czym pisać, a wnioski wyciągniecie na końcu.
Koniec lat siedemdziesiątych i kilka lat później, jeżeli się mylę to proszę mnie poprawić, zaowocowało powstaniem jakiegoś dziwacznego tworu pod kryptonimem HSPS czyli: Harcerska Służba Polsce Socjalistycznej.
Niezłe gówno, co?
Był to okres, w którym zacząłem się delikatnie angażować w działalność tejże, jakże zbrodniczej organizacji, tępiąc i siejąc postrach wśród grup podwyższonego ryzyka, czyli działaczy z kręgów zbliżonych do ówczesnego boga opozycji, zwanego dziś kacza dupa. Bojówki HSPS-u, a wśród nich i ja, przemierzaliśmy nocami wschodnią flankę Żoliborza w poszukiwaniu mniejszych stawów i cichszych ruczajów siekąc namiętnie do wodnego drobiu ze śrutówek i proc.
Niestety, nie każda kula zabija... A może stety, bo już dawno byśmy się pozabijali.

HSPS wspominam ciepło jeszcze z jednego powodu.
Nie cierpiałem chemii, a ciężar dźwiganego już wówczas przeze mnie krzyża, objawił się w lata później poślubieniem magistra chemii i spłodzeniem od chemii doktora.
Jednak wówczas byłem nieświadom swojego losu, ale tylko do końca trzeciej klasy liceum, w którym to pani od chemii zaordynowała mi poprawkę.
Naukę chemii rzecz jasna olałem, ale zgłosiłem się na nią w gustownym mundurku HSPS.
Nieokiełznana miłość owej Pani do wszystkiego co socjalistyczne, przepchnęła mnie do klasy czwartej.
I tak pokochałem chemię i HSPS.
Na koniec tej krótkiej opowiastki dodam tylko, że w czwartej klasie chemii już nie uczono.

Teraz przyszła pora na odrobinę powagi.
Kilka lat później zaangażowałem się w działalność Hufca Łódź-Śródmieście. Dowodził nim wówczas Andrzej Westfal, mój cichy mentor, którego niezmiernie szanuję do dzisiaj.
Andrzejku, kłaniam się w pas!
Przed sporo lat hufiec był, tu nie mam cienia wątpliwości, prawdziwą perełką na ciężko zamglonym firmamencie ery po stanie wojennym. Kogo tam wówczas obchodziła jakaś polityka rządu, socjalizm i inne gówna! Najważniejsza była harcerska tradycja, organizacja obozów dla młodzieży i posiadanie na to funduszy.
Rozległa baza, szkutnie, całoroczne szkolenia wodniaków z możliwością zdobycia stopnia sternika na hufcowych żaglówkach, w hufcowej bazie na Warmii,
Do tego trzeba było mieć łeb, bo przecież kawał kosztów pokrywało harcerstwo.
Piękne czasy!

Hufiec Łódź-Śródmieście właśnie przestał istnieć.
Zostaliśmy my, dinozaury.

Dziś się spotkaliśmy przy herbatce, torcie i jednej nieśmiałej świeczce po środku.
I naszych wspomnieniach...

To tyle.
Wychowaliśmy, sorki, że piszę także o sobie, wiele tysięcy dobrych Polaków i, kurwa mać, o wiele lepszych patriotów od tych dzisiejszych!

A na ścianie pałacyku, w którym nasz Hufiec mieścił się trzydzieści lat, musi chociaż zawisnąć upamiętniająca to tablica.
Bo nie może być tak, aby tak chlubna część historii Łodzi została zapomniana.
W odpowiednim czasie poinformuję o możliwości dorzucenia się jakąś wolną złotówką na ten szczytny cel.
Pomysł nie jest mój, ale i ja postanowiłem się troszkę do tego przyczynić.
Nie stracicie wiele dokładając się także. W końcu dzisiaj za złotówkę kupuje się nawet banki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz