Napiszę dziś post, z którym mogę nie dać sobie rady. Z góry przepraszam.
Zabójstwo Pana Adamowicza wywołało straszliwą falę skrajnych reakcji. Uległem im także i wcale się tego nie wstydzę, bo każde morderstwo tak na mnie działa.
Od zawsze byłem pacyfistą i nie godzę się na zachowania uwłaczające człowieczeństwu.
Nie toleruję żadnych wojen w imię żadnych priorytetów ludzi opętanych chorymi wizjami.
I w tym właśnie momencie zaczynam walkę z samym sobą. Pewnie rozumiecie dlaczego...
Jeżeli jednak nie, to spróbuję to wyjaśnić.
Polscy biskupi napisali onegdaj do biskupów niemieckich:
- Przebaczamy i prosimy o przebaczenie.
Nie wymagajcie ode mnie dziś takiej deklaracji, bo mnie na nią zwyczajnie nie stać. Nie studiowałem filozofii przebaczania i obawiam się, że musiałbym bardzo skłamać pisząc podobną herezje. Nie chcę dziś tego robić. Nigdy nie będę chciał, a przecież tak łatwo byłoby mi to teraz ogłosić. To, że nie wybaczę i nie poproszę o wybaczenie nie znaczy, że nie zależy mi na pojednaniu zwaśnionych części naszego społeczeństwa.
Dotarliśmy bowiem do punktu, w którym zło zwyciężyło dobro, a ja nie czuję się za nie odpowiedzialny, zaś ci odpowiedzialni kombinują tylko jakby się zamienić na chwilę w węgorza i wyślizgnąć się z rąk dziejowej sprawiedliwości.
To ja mam za to przepraszać?
I w tym miejscu wkracza na arenę prawo. które sprostytuowano tak bardzo, aby przestać się nim przejmować?
I to kolejna moja wina?
I znów to ja mam się korzyć?
Mój ostatni wpis nie jest konsekwencją gdańskiej tragedii. Od trzech lat jesteśmy świadkami mowy nienawiści, dzielenia Polaków na przeciwstawne i wrogie sobie sorty.
Z jednej strony oszalała banda lewaków, a z drugiej kochający patrioci.
Z jednej strony komuniści i złodzieje, a drugiej wypowiedzi kościelnych hierarchów o potrzebie litości i zrozumienia dla pedofili i morderców.
Z jednej strony, bredzący o dochodzeniu do prawdy, niewysoki władca świata w otoczeniu tysięcy policjantów, a z drugiej nagonka na słowo konstytucja.
I to znów ja mam za to przepraszać?
O wiele za daleko odeszliśmy od słów: przebaczamy i prosimy o przebaczenie/ Obawiam się, że powrotu do ich sensu już niewielu jest w stani nawet zrozumieć.
Mój ostatni wpis wywołał prawdziwą lawinę reakcji z obu stron.
Zostałem jebanym lewakiem nurzającym się w gdańskiej tragedii i pierdolonym hejterem, którego należy zajebać.
Mam za to przepraszać?
Zrobię to tylko wówczas, kiedy pan Kaczyński zbierze swoją świtę, i armię policji, stanie na drabince przed pałacem prezydenckim i ogłosi, że przeprasza za trzy lata wmawiana Polakom, że to on ma monopol na mądrość.
I znów dałem się ponieść...
W sobotę będzie pogrzeb Pawła Adamowicza, bestialsko zamordowanego Prezydenta Gdańska. Panie prezesie! Masz pan teraz jedyną okazję zjednoczyć naród słowami: Przebaczam i proszę o przebaczenie.
Stać cię na to?
Odcinając się, na koniec, od mojego wywodu, przypomnę końcówkę powieści Sienkiewicza "Pan Wołodyjowski" w mojej, dopasowanej do dzisiejszych czasów, wersji...
"Panie Prezydencie Adamowicz! Dla boga! Panie Pawle! Larum
grają. Wojna! Nieprzyjaciel w granicach. A Ty się nie zrywasz? Szabli
nie chwytasz? Na koń nie siadasz? Co się z Tobą stało? Żołnierzu...
Zaiste dawnoś zapomniał swej cnoty, że nas samych jeno w trwodze i
smutku zostawiasz? Kto nieprzyjacielowi opór stawi? Kto wojować będzie?
Kto podniesie upadłe serca nasze?"
Cześć Jego Pamięci!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz