wtorek, 11 listopada 2014

Lekcja historii dla ubogich

Zwykle zaczynam pisać bloga bez specjalnego pomysłu na to, co w nim będzie, a tytuł wpisu zostawiam na koniec. Dziś jest inaczej, od niego zacząłem. Straszliwie bowiem mierzi mnie niemal zerowa ochota poznania czegokolwiek, co miało jakieś konotacje historyczne z jakimkolwiek świętem obchodzonym współcześnie. Wątpię czy na tysiąc manifestujących Święto 11 Listopada, choć jeden zadał sobie trud przeczytania choćby jednej karteczki o tym dniu sprzed laty, dla którego dziś rozrywał sobie szaty w patriotycznych gestach. Rejtanów ci u nas dostatek, a im bardziej na prawo, tym ich więcej. Nie będę się nad nimi pastwił, bo to robota Syzyfa. Osobiście wolę ich obrażać niż czegokolwiek uczyć. Nie oglądałem dziś telewizorni, ale zakładam, że niejeden właściciel auta poleci jutro do PiZetJu ze swoim Auto Casco, a owa banda zakapturzonych narodowców, dla których zadyma równa się zabawa, a historia to do niej jedynie powód, opowiada sobie właśnie jak to fajnie dać w ryj policjantowi i uciec, bo reszta ich gówno obchodzi.
Przenieśmy się zatem do owego dnia sprzed lat i popatrzmy jak on wyglądał w oczach współczesnych...
Dzień, jak na owe czasy, jest stosunkowo spokojny, pada niewiele trupów. Niemcy w Warszawie gremialnie się poddają. Komendant Piłsudski, bo jeszcze nie marszałek, staje się, z dnia na dzień, wręcz idolem kobiet. Każda chciałaby mu ugotować obiad, mogą być szaszłyki... On zaś rezyduje w warszawskim hotelu przyjmując coraz to inne delegacje. Są także i Niemcy.
Dla przypomnienia prawicowcom... Piłsudski wywodzi się z PPS-u...
Tak zwana Rada Regencyjna, zbiorowisko palantów, nie umie się odnaleźć w nowej rzeczywistości i, siłą rzeczy, spuszcza się powoli na ręce Komendanta, który jest prostym, ale niewątpliwie błyskotliwym człowiekiem z wizją kraju niekoniecznie ogarniętego kolejną wojną. Wie doskonale, że tej nam już wystarczy. Pierwsza wojna pochłonęła milion Polaków i dość! Ale, jak to u nas, debil zadeptuje debila w imię swoich debilnych i małych interesów.
Wiecie...
Somsiadowi konia ukradli, a taki był ładny, amierykanski, szkoda.
Tłumy do Komendanta są tak wielkie, że niemal zapala się winda. Na szczęście pewien mechanik, od wind, ochładza ich silniki mokrymi szmatami i generałowie z politykami mogą spokojnie zapierdzielać z góry na dół bez zchamiania się łażeniem po schodach. Wiele ważnych decyzji zapada tego dnia, ale cóż z tego...
Piłsudski miał wielką przewagę nad dzisiejszymi kacykami. Liczyli się z nim na obu biegunach. Takiego dziś u nas nie ma i trudno mi sobie wyobrazić, aby mógł się pojawić, chyba po jakiejś wojnie.
To pewnie jeden z ważniejszych powodów przemożnej ochoty pochowania braciszka na Wawelu. Kaczor chce być bowiem postrzegany jako ten jedyny sprawiedliwy i nawet śmierć połowy jego rodziny jest ku temu doskonałym powodem. Tak to widzę, niestety. Bo w skrytości ducha, to pewnie się ucieszył, że braciszek sprezentował mu tak spektakularny koniec! On chciałby być drugim Komendantem, ale ponieważ ani aparycja, ani inteligencja, ani możliwości nie te, a zdobywanie nowych terytoriów to mordęga - łapmy dzień! Nie łudźcie się... Polityka to wredna kurwa, a Kaczor lubi te klocki.
Nawet jeśli się czasem na tym przejedzie.
Był taki amerykański szef FBI - J.Edgar Hoover, który rządził tym biurem dziesiątki lat. Także zdeklarowany kawaler. Po jego śmierci okazało się, że lubił przebierać się w damskie ciuszki i był zwyczajnym zbokiem. Dziś, w dobie internetu, zapewne wywlekliby o wiele więcej tajemnic z jego żywota. Kaczorek także raczej nie umie obsługiwać kompa. Może to jego plus, bo jak słusznie zauważyła moja żona, trzymał Hofmana przy swoim ciałku jedynie dla jego gładkiej skóry na wewnętrznej stronie ud. A miłość, jak to znamy z niejednej historii, zamienia się często w zwyczajne dawanie dupy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz