sobota, 22 listopada 2014

Mieliśmy dziś z żoną seksualny stosunek...

Mieliśmy dziś z żoną seksualny stosunek do obiadu i każdy zjadł to, co wpadło mu w oko. Ja przysmażyłem sobie kawał kiełbasy z cebulą. Tak w połowie smażenia położyłem na patelni plasterek zapomnianej wędliny o szumnej nazwie "Tyrolska". Po dziesięciu sekundach, ów niemiecki cud, wyparował mi z patelni pozostawiając po sobie jakiś brązowy osad. To zdumiewające jak daleko sięga technika produkcji wędlin z wody, bo to i trza zmienić konsystencję, kolor, smak, zapach i cholera wie co jeszcze. I to wszystko z samej wody?! Czarodzieje, w mordę! Podobną przygodę miała kiedyś teściowa, która chciała uraczyć teścia gotowaną kaszanką. Ta również teleportowała się w inny wymiar i zachodziło uzasadnione podejrzenie malwersacji i działań wrogich sił. Ale to było jeszcze za komuny, a wówczas robiło się nie takie numery. Jak widać - dobre tradycje są ponadczasowe. W sumie to mi to nawet wisi, bo lubię "Tyrolską" na kanapce. W końcu, pamiętam to z dzieciństwa, szalenie lubiłem chleb posypany cukrem i polany kranówą. Dziś, na samą myśl o takim żarciu, dostaję torsji. Właśnie nalałem sobie soku z jabłek... Ma smak soku z jabłek, ale nie daję głowy, że płyn ten ma cokolwiek wspólnego z kuszeniem Adama.
Jeszcze pomarudzę...
Wpadło mi w oko jedno smarowidło z ogromną reklamą: "Z masłem!" Kupiłem, bo byłem bez okularów. W domu doczytałem... Bez kitu! 
- Zawartość masła: 0,05%
Nie chcę być wulgarny, ale w naszych kupach zawartość masła chyba jest większa!
Chyba już o tym pisałem, ale przypominam sobie, może końcowego Gomółkę i moje wakacje na wsi, podczas których ciocia przynosiła schłodzone, świeże mleko, wlewała z dziesięć litrów do kierzanki (to taka machina do wyrobu masła), a ja, wykonując dwuznaczne ruchy z góry na dół,  produkowałem maślany osad na ściankach tegoż urządzenia. O ile pamiętam, pozostałość wypijały świnie. Ciekawe czy dlatego ich mięso pachniało inaczej, bo zjadały do maślanki...? (Niech mnie ktoś poprawi jeżeli się mylę!), uparowane ziemniaki, które my namiętnie im podkradaliśmy. Oczywiście nie z koryta! Z parownika. I zjadaliśmy je właśnie z owym kierzankowym skarbem z milionem procent cholesterolu w tle.
Dziś wmawia się nam konieczność zdrowego żywienia. Powinniśmy zajadać się marchewką i szparagami, koniecznie bez soli i cukru, uparowanymi w chlorze. Żonka lubi mi wmawiać, że przyrządzona w cudaczny sposób marchew smakuje jakoś inaczej. Otóż nie! Marchew zostanie nią  na zawsze i kropka. I albo się ją lubi, albo nie. Ja ją toleruję.
I gdyby ktoś mnie spytał na łożu śmierci na jaki posiłek mam chrapkę to, bez wahania, powiedziałbym: Smażona kiełbasa z cebulą i plasterkiem wyparowanej "Tyrolskiej". Jak umierać to z klasą!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz