poniedziałek, 24 listopada 2014

Stambuł...

Jestem nieuleczalnym śpiochem. Przyznaję się bez bicia. Moja mama zresztą także, a więc wiem po kim. Bez znaczenia o której godzinie nie położyłbym się spać, zawsze rano ta sama katorga ze wstawaniem. A może by tak jeszcze 8 minut? I jeszcze tylko trzy, do za piętnaście... Nie zmienię już tego.
Zdumiewają mnie ludzie, którzy wyrywają z wyrka razem z kogutami i są wyspani. O piątej rano to owszem, mogę się położyć, ale żeby wstać? Za nic!
Długi sen ma jednak swoje minusy. Zresztą czy ja wiem czy to minus? Myślę bowiem o snach,  które mnie wówczas nawiedzają. Od dawna korci mnie, aby opisywać te co bardziej idiotyczne, bo wiele z nich pamiętam.
I właśnie w niedzielę...
Stambuł... Pogrążony w jakiejś wojnie, bo strzelają co rusz, a środkiem miasta przebiega coś na kształt linii demarkacyjnej. Z jednej strony jacyś ci, z innej jacyś tamci. Nie wiem, którzy lepsi i czy się już zaczynać bać. Szlajamy się po mieście, chyba z żoną, ale cholera wie po cholerę, oglądając barykady i włażąc pod karabinowy ogień. I jeździmy po Stambule starą Dacią z wielkim telewizorem na tylnym siedzeniu i jakimiś bambetlami w bagażniku, które oceniam na bardzo cenne. Zaczynam robić się głodny i dostaję od żony... Uwaga! Pięćdziesiąt milionów Dongów! To oczywiście waluta wietnamska, ale to tylko sen, a on rządzi się swoimi prawami. W mordę! Ale se teraz nakupuję! Niestety... Mój mózg wywala mnie do samolotu, którym wracamy do kraju. A może to był autobus? No tak, ale na małym placu w centrum miasta została Dacia z drogocennym ładunkiem! Jakimś cudem wracam z Dongami w kieszeni, głodny jak diabli, i trafiam do knajpy pod ostrzałem. Te kłopoty z językiem! Turczynka włada czymś, co do mnie dociera chociaż nic nie rozumiem. Obawiam się, że może to być przebrana żona. Dostaję od niej jakieś żarło, za które płacę oczywiście pięćdziesiąt milionów Dongów!
Jakże by inaczej...
I wychodzę głodny jak wilk na poszukiwanie telewizora w "Zemście Nikolae Ceausescu". Tych placów w Stambule to są chyba miliony... Jeden za drugim, a na żadnym naszej Dacii. Błądzę pytając przechodniów o ten, jakiś tam plac, ale blokada językowa zbyt wielka. Oglądam zabytki plęgnące się jak zaraza, każdy większy od poprzedniego.
Dacia missing in action.
Kiedyś na Gwiazdkę daliśmy teściowi Sennik, chyba nawet jakiś Wielki Sennik, przynajmniej z rozmiaru. Przeglądałem go. Intelektualne pomyje. Ale w obliczu moich niektórych snów i tak wyrasta na literaturę faktu.


Mam wrażenie, że w niedalekiej przyszłości wyśnię coś jeszcze głupszego, a jeśli nie - sięgnę do annałów, bo zebrało się trochę tego przez lata. 
Kolorowych snów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz