Za mną, od dłuższego czasu, łaziły szaszłyki. Drogą kupna nabyłem przeto odpowiednie składniki w postaci: łopatki, jakiejś dziwacznej odmiany słoniny, papryki, cebuli i pieczarek. I chyba pierwszy raz w życiu zsumowałem wydatki. Wyszło mi dziesięć złotych. Po piątku na dziób! Taniocha, bo szaszłyków wyszło osiem. Ale to wersja dla purystów, bo jak tu obżerać się takimi łakociami bez popitki? Dobre winko i, na wszelki wypadek, flaszka Tequili, dopełniły wygląd stołu i powiększyły marną dychę do szacownych dych ośmiu. Właściwie to trochę kłamię, bo Tequila wietrzała mi w lodówce od pewnego czasu, a winko zostało po gotowaniu bigosu.
Powiem szczerze... Nie przyłożyłem dziś ręki do robienia kolacji, ale smakowała wybornie. A co mi tam... Narobię Wam smaku!
W tle ściana z tapetą "Późne Rokoko", z którą całkiem ładnie łączy się mój nowy, stuletni, stół wraz z krzesłami. Gdyby ktoś chciał wydać dychę na szaszłyki, to walcie jak w dym do żonusi, którą pokonały trudy napychania żołądka i komaruje przed tv. Mnie też jakoś się już nie chce pisać, a więc:
Dobranoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz