środa, 25 lutego 2015

Przepraszam...

Zaczynam pieprzyć jak nasi politycy. Najpierw coś chlapnę, a potem, jeśli okaże się, że ta kula trafiła w płot, to przepraszam. Przepraszam więc za to, że obrażam się na durnych biurokratów, którzy codziennie dewaluują moje pieniądze. Przepraszam także najukochańszą żonusię, że nazwałem ją jędzą. Przepraszam wszystkich wegan, że śmieszy mnie ich problem z jedzeniem. Przepraszam Kaczora, że nie mogę na niego patrzyć. Nie przepraszam Macierewicza, bo to intelektualny chłam i mózgowa zaćma. Jeśli kogoś pominąłem, to przepraszam. Od dwóch godzin próbuję zjeść obiad głowiąc się komu bezmyślnie nawrzucałem, ale chyba już sobie nie przypomnę. Jedzenie wystygło, a mój mózg płonie w szaleńczej potrzebie generalnych przeprosin. Chyba sobie walnę puszkę coli, która rozregulowuje moje trzewia i pozwala mi koncentrować umysł siedząc na tronie przez połowę nocy. 
Zapowiadałem na fb, że od dziś będę dowcipny. Może się uda. Wyskoczyłem właśnie do Żabki po jakiś soczek i sprzedawczyni powiedziała, że jutro emigruje do Anglii. Trudno mi się jej dziwić, ja też wolę ośmiokątny bilon. Młoda i ładna dziewucha z pewnością może się zasymilować z rudzielcami z serem przed nazwiskiem i jeździć dżagiem zamiast zapchanym Ikarusem. Jeśli ktoś się temu dziwi to powinien zmienić lekarza. Od dwóch miesięcy leży w kuchni książka o Anglii, którą, wraz z żoną, wertujemy przy śniadaniu.
Ja jestem raczej italianofilem i nie przekonuje mnie zamglona wysepka na północy Europy, ale muszę tam kiedyś pojechać na poszukiwania potwora z Loch Ness. Z odpowiednią ilością Brendy w plecaku. Ale, jeżeli ów alkohol będzie mi tak wchodził jak dzisiejszy obiad, to marne szanse na wiekopomne odkrycia. W sumie to każdy ma takiego potwora na jakiego zasłużył. Nie pamiętam czy już o tym pisałem... Tuż po obejrzeniu filmu "Szczęki" pojechałem nad Bałtyk. W wakacje. Wypłynąłem razu pewnego, na materacu, grzejąc wypięty tyłek z pół kilometra od brzegu, kiedy nagle coś wręcz uniosło mi materac na wysokości brzucha. Nie wiem co to było, ale spieprzałem do brzegu jak ślizgacz. Zdecydowanie wolę leniwe wzgórza Toskanii okraszone najlepszym na świecie spaghetti. Tylko Włosi takie robią, nigdy nie udało mi się nawet do nich zbliżyć. Co ciekawe... Włoski makaron w Polsce mi zupełnie nie smakuje, jest jakiś jałowy i bez smaku, a tam... Poezja! Podglądałem ich w marketach co kupują i nie zauważyłem niczego odkrywczego. To jakaś magia.
Byliśmy kiedyś z żonusią na operze Ravela. Chyba jedynej, jaką napisał (Godzina Hiszpańska?) Rzecz w tym, że była to wersja dla ubogich. Soliści siedzieli na krzesłach, na tle kotary, i wstawali do śpiewania swoich kwestii. Tylko dzisiejszy obiad dłuży mi się bardziej niż tamten spektakl. Wolę siedzieć na nodze od stołka. Przepraszam pana Ravela, że nie trawię jego opery. Przepraszam firmę Coca Cola, że mam po niej sraczkę. Przepraszam Anglików za ich pudding i Włochów za mafię. Przepraszam, że żyję, ale to tylko do czasu... Przepraszam, że nie byłem dziś dowcipny. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz