niedziela, 29 marca 2015

Dynamika

Ja wiem, że to nieładnie śmiać się z innych, ale czasem zwyczajnie się nie da...
Nasze sobotnie zakupy na okolicznym ryneczku to pasmo slapstickowych gagów i pomysłów na niejedną komedię. Ale zacznę w latach siedemdziesiątych. Powstała wówczas pierwsza w Łodzi pizzeria na Piotrkowskiej - Papa Lolo. Przyznaję ze wstydem, że tam zjadłem pierwszą pizzę. Była inna dziś dzisiejsze, na bardzo grubym cieście i piekli ją w ogromnych porcjach, które później kroili na mniejsze prostokąty. Najlepsze kawałki były te narożne, mocniej przypieczone i o zupełnie niespotykanym dziś smaku, który, akurat mnie, bardzo pasował. Dodatki były zawsze jednakowe i było ich co niemiara. Co tu dużo mówić, kolejka stała na ulicy. Zdarzały się wszakże momenty, że siedziało ledwie kilka osób. Właśnie takiego pustego przedpołudnia siedziałem tam i ja, kiedy wszedł wysoki facet w beretce i czymś, co od biedy można by kurtką. Jego rodzice z pewnością nie byli autochtonami miasta z łódką w herbie, on również. Wszedł rozejrzał się niepewnie, podszedł do baru i spytał co mają do jedzenia.
- Pizzę...
Nie wiem o czym gość sobie pomyślał, ale zdrętwiał, a z berecika wysunęła mu się antenka. Sala zamarła. Gdyby zaczęto stawiać zakłady co będzie dalej, cała pula poszłaby do kasjera, bo po chwili namysłu rolnik spytał rzeczowo:
- A bigos jaki jest?
To stare dzieje i trudno mieć pretensje, że za czasów kończącego się Gierka, żelazna kurtyna zasłaniała nawet jadłospis. Dziś każde szanujące się wesele wręcz reklamuje się wiejskim stołem, przy którym ów rolnik poczułby się jak w swojej stodole, a weselnicy ze łzami w oczach wlewają w siebie przedni bimber przegryzając pieczonym w całości prosiakiem i śpiewając Międzynarodówkę o góralu, któremu nie żal.
No i wróciłem na rynek na placu Barlickiego. Blisko niego...
Jestem wielkim fanem rozstrzygania sporów metodą sparingu w bramie przez podpitych supermenów. Śmieszą mnie do łez wyczyny zataczających się pijaczków. Tylko Charles Chaplin umiałby ich naśladować odpowiednio wymownie. Ja kilka dni temu widziałem w akcji parę takich żulopodobnych biedaków obijających się o wszystko, tylko nie o siebie. Każdy ich cios skierowany był w rozsypujące się pilastry ciężko zaniedbanej bramy, praca nóg całkowicie przypadkowa, a brak rękawic obfitował kontuzjami pięści w kontakcie z cegłą. No, sama radość!
Ale ostatnia sobota mnie dobiła.
Było tak...
Naprzeciwko siebie, między straganami, przetaczają się dwie emerytki. Jedna sunie krokiem... jakby go nazwać... wahadłowo-postępowym, objuczona dwiema ciężkimi reklamówkami w każdej dłoni, które ów odwrotnie wahadłowy ruch częściowo wymuszają. Z naprzeciwka zmierza podobnego wzrostu babulinka z laską i zakupami w wypchanym, na czas sobotniego poranka, respiratorze na kółkach. I obie namolnie zerkają w prawo. Przejście jest wąskie, babcie zaaferowane. No i zderzyły mocno się cyckami, bo były tęgie. Doskonale wiem, że większość kobiet najpierw skręca, a później patrzy dokąd prowadzi je droga. Oj, wiem także, że zbliżają się święta i każdy pomidor jawi się nam jako zawartość Arki Przymierza.
Ale te dwie opowiastki pokazują wymownie druzgocącą różnicę płci i zgadnijcie, którą łatwiej można by wytłumaczyć? To tak też trochę a propos przedświątecznych porządków, za które, jedyne co mogłem zebrać, to ponuro - milcząca przychylność.
Wychodząc z hali zobaczyłem kolejną babulinkę. Stała przy wejściu i zaciągała się namiętnie papierosem. Dynamika zachowania, a jeszcze bardziej jej zasuszony wygląd wyraźnie świadczyły, że istotnie, może to być jej ostatni dymek w żywocie.
Ogólnie to lubię święta kiedy się już zaczną  Przygotowania do nich są trudne niczym walka na pięści dwóch opitych ciapciaków, nonsensowne jak zderzenie cyckami i nachalne jak ostatni sztach przed rozstrzelaniem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz