wtorek, 10 marca 2015

Dzień Mężczyzn

O jego istnieniu dowiedziałem  się dziś ok. godziny siedemnastej z ust najpiękniejszej sprzedawczyni, jaką kiedykolwiek widziałem z drugiej strony lady. Przyznaję bez bicia, że czasem wchodzę do tego sklepu z premedytacją i zawsze chwilkę poplotkujemy. Zdecydowanie się polubiliśmy mimo katastrofalnej różnicy wieku. I to właśnie ona złożyła mi dziś życzenia z okazji Dnia Mężczyzn. Z przykrością stwierdziłem, że bardziej kwalifikuję się pod Dzień Dziadka...
I zaraz nadciągnęło, nurtujące mnie do tej pory, pytanie. Jak otóż spędzają mężczyźni swoje święto? Znając tę nację wiem, że o świętach najwięcej wiedzą wszelkiego rodzaju żule. Oni w zasadzie jedynie świętują. Każdy niedopałek szluga w śmietniku rozpromienia ich krokodylowy zgryz, każde wyżebrane pięćdziesiąt groszy powoduje dziękczynną modlitwę do zbliżającego się boga "Czachojeba", za cztery pięćdziesiąt w Biedronce. I zawsze otoczeni są zapuchniętymi damami, skorymi do nadludzkich poświęceń w imię przypodobania się swoim mężczyznom, o które dbają w swój, jakże specyficzny, sposób. Byłem kiedyś świadkiem fragmentu rozmowy:
- Muszę mu zajebać!
- ?
- Wychlał cały bimber, puknął mi Kryśkę i teraz spieprza jak mnie zobaczy!
- No tak! Musisz!
Życie żula to także pasmo udręk i dlatego każde święta są dla nich tak ważne.
Idźmy w górę łańcucha pokarmowego.
Średniej klasy biznesmen... Żeby nie powiedzieć: jednoosobowy. Zaganiany i przygnieciony garbem trosk doczesnych, zmagający się z płatnościami przekraczającymi możliwości zarobku... zawsze, ale to zawsze po odebraniu telefonu, zaczyna chodzić. To taki fetysz. Przemierzanie trotuaru dwadzieścia metrów w prawo i lewo od swojego utytłanego bolidu kombi, wyraźnie go nobilituje. Jeżeli jeszcze rzecz dzieje się na ulicy, a on rozmawia z potencjalnym pracownikiem, no to ja popuszczam ze śmiechu. Co Wam będę opisywał... posłuchajcie kiedyś sami, są jak podgrzybki w Puszczy Noteckiej we wrześniu. Ci z Dnia Mężczyzn z pewnością nie zdają sobie sprawy.
Kolejna grupa to tacy, z których nasz kraik jest dumny najbardziej. Wymęczeni, w wygniecionych garniturach i butach z długimi noskami, z przekrzywionym krawatem, objuczeni teczkami i laptopem, wiecznie spoceni i oglądający świat przez tylną szybę z obowiązkową kratką, oddzielającą bagażnik od rozsądku, pracujący bez wytchnienia, sprzedawcy bezpośredni. To szalenie smutne mieć świadomość, że muszą odnaleźć się w świecie, w którym wszyscy na ich widok dostają torsji, szef w ich opieprza za brak sprzedaży, a żona za nieobecność. Wybawieniem może być jedynie widok w lusterku wstecznym firmowej Fabii. Nie, nie myślę o zobaczeniu w nim blondyny w Ferrari, myślę o widoku przez kratkę, do którego powinni się przyzwyczajać wypruwając flaki dla pryncypała, bo on, prędzej czy później, wsadzi ich do mamra za własne przekręty.
To typ mężczyzn nie tylko nie zdający sobie sprawy z jakichkolwiek świąt, oni nie zdają sobie sprawy z czegokolwiek. I za to państwo ich kocha. Bo państwo to taka rozdrobniona odmiana dyktatury preferująca jedynie spolegliwych i wiernych. I lepiej żeby nie byli zbyt mądrzy. Kościół jest w tym mistrzem. Wszak to oni są pasterzami, a my owieczkami, które trzeba prowadzić.
Z pewnością są także faceci, którzy nie łapią się w dotychczasowym opisie. Mam nadzieję, że jest ich przytłaczająca większość. I każdy z nich ma jakąś ulubioną sprzedawczynię, która złożyła im dziś życzenia.
Jeżeli jednak nie, to przyjmijcie je ode mnie wraz z "naręczem" różyczek...


I namiętnym całuskiem w najważniejszy męski mięsień niesłusznie zwany trzecim biodrem.


I tysięcy godzin w pozycji, którą lwy lubią najbardziej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz