środa, 25 marca 2015

Zielone jaja

No i mamy wreszcie wiosnę!
Krzaczory pod Biedronką puszczają zielone pędy i wkrótce zaroi się od szczających za nimi żuli.
Jest dobrze.
W ramach przedświątecznych porządków wygram, przez aklamację, umycie większości okien i wymianę firanek. Pokoloruję kilkanaście jajek i wymorduję sterty kurzu w pokojach. Położymy świeży obrus w kuchni i zasadzimy rzeżuchę. Żonusia pójdzie z koszyczkiem święconki wesprzeć biedujący katolicyzm i można będzie zacząć świętować. Nie bardzo wiem co, ale będzie już można zjeść kawał białej kiełbasy z białym barszczem i walnąć lufę. I to mnie trzyma przy życiu! Bo, jak to nazywa nasz syn, przedświąteczny amok dopada jedynie płeć... inną. My jesteśmy zdecydowanie bardziej odporni na głębokość warstwy kurzu, która, tak czy owak, odpada sama przy pewnej grubości i wystarczy poczekać...
To kolejne święta, których znaczenia zupełnie nie rozumiem.
Ponoć dwa tysiące lat temu ukrzyżowano kogoś o imieniu Jezus, który wstał z martwych i trzy dni później wstąpił do nieba. Przekazy te są jednak tak zawiłe i niejednoznaczne, że pozwalam sobie wątpić w ich autentyzm. Chyba mi wolno?
Ale co, do cholery, ma do tego biała kiełbasa? Albo pomalowane na zielono jajka? Rozumiem, że należy czasem posprzątać, ale żeby od razu wplatać w to siły nadprzyrodzone? Ktoś z Was je kiedyś poczuł albo zobaczył? Jeżeli tak, to współczuję. Albo gratuluję. Widocznie... Panie, nie jestem godzien...
Nudzi mnie ten dzisiejszy wpis. Opublikuję to, co napisałem i idę robić obiad. Będzie rozmrożony bigos z sadzonym jajkiem i pyrami. I, a nuż, doznam jakiegoś olśnienia, teleportując kolejny na wyżyny nieodgadnionej sfery duchowości.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz